Próba pojęcia Zła rzecz jasna nie oznacza jego usprawiedliwiania. Napisałem trzy książki o konsekwencji ludobójstw, by pokazać, że trzeba się starać rozumieć, dlaczego człowiek jest zdolny zabijać i to na masową skalę. To może nam w czymś pomóc, ocalić niejedno życie – mówi Wojciech Tochman.
Łukasz Saturczak: Jesteś w stanie powiedzieć o drugim człowieku, że jest „bestią”?
Wojciech Tochman: Nie.
Nawet o kimś, kto zrobił coś naprawdę złego?
Nie.
A czy mógłbyś napisać o swojej bohaterce: „inteligentna, piękna, zgrabna…”?
Również nie. Mamy kolegę reportera, który w swoich książkach przedstawia kobiety jako „korpulentne blondynki”. To nie mój styl.
„Otoczona wianuszkiem wielbicieli, bo naprawdę jest bardzo piękną kobietą” – tak między innymi opisywano Monikę Osińską, pierwszą w Polsce kobietę skazaną na dożywocie za współudział w morderstwie, której poświęciłeś reporterską książkę Historia na śmierć i życie.
Inteligencja i uroda Moniki Osińskiej działały na jej niekorzyść. Gdyby choć głupia była albo brzydka – może media potraktowałyby ją łagodniej. Ale nie. Bulwersowały się jej wyglądem. Zaznaczmy od razu, że w Historii na śmierć i życie stawiam tezę, że Osińska wcale nie zabiła. Zabili jej koledzy: Yogi i Gołąb. Hanna Krall powtarza, że organizm reportera nie wytwarza enzymu zgorszenia. My, reporterzy, to wiemy. Ja w mordercy widzę człowieka, nie bestię. To mi pozwala zadawać pytania: dlaczego zabił? Dlaczego Monika Osińska poszła z tymi chłopakami? Próba pojęcia Zła rzecz jasna nie oznacza jego usprawiedliwiania. Napisałem trzy książki o konsekwencji ludobójstw, by pokazać, że trzeba się starać rozumieć, dlaczego człowiek jest zdolny zabijać i to na masową skalę. To może nam w czymś pomóc, ocalić niejedno życie. Nie inaczej jest, kiedy mówimy o zbrodniach pospolitych. Taka zbrodnia zdarzyła się w styczniu 1996 roku w Warszawie, na Tarchominie. Trzeba stawiać pytania: dlaczego do niej doszło? Dlaczego wyrok, który zapadł, był tak surowy? I trzeba szukać odpowiedzi.
czytaj także
Do najłatwiejszych zadań to nie należy. W ówczesnych mediach pojawiały się tytuły: Bestie, Z zimną krwią, Aż złamał się kij, Kodeks dobry dla bandytów, Niech siedzą aż do śmierci.
Dla wielu dziennikarzy i dziennikarek tamto morderstwo było nie do pojęcia. Dla części wciąż takie jest. Emocjonalnie, ale i intelektualnie, dziennikarze nie podołali. Nazwać kogoś bestią to łatwizna, droga na skróty. Zwalnia z myślenia, z uwagi, empatii. Reporter musi starać się być empatyczny w stosunku do każdego człowieka, o którym pisze. W przeciwnym razie polegnie. Bo niczego nie pojmie, nie poczuje. Bestia to straszne zwierzę z wielkimi zębami, które zabija w horrorach. W realnym świecie zabijają ludzie. Zabijanie jest ludzkie.
Książkę rozpoczynasz w połowie lat 90. w Polsce – wczesny kapitalizm, mafia, zbrodnie są częste. Tak częste, że media odnotowują je i szybko przestają się nimi interesować. Dzieje się tak aż do morderstwa Jolanty Brzozowskiej. Można odnieść wrażenie, że tą zbrodnią nagle interesują się niemal wszyscy, bo współudział miała w niej kobieta.
Osiemnastolatka. Osa – taką miała ksywę. Świetnie to brzmiało w dziennikarskich uszach, coś jak suka. Przyznasz, że fantastycznie. Tak naprawdę nie tyle urodą nastolatki bulwersowali się dziennikarze, ile jej płcią: kobieta morderczynią? Reporterzy nie mogli tego udźwignąć. Przecież kobieta nie bierze udziału w pospolitych zbrodniach. To pole zarezerwowane dla mężczyzn. Znamy zabójców płci męskiej z literatury, z filmów. Kobieta? Może w kuchni zadźgać domowego oprawcę. Ale zamordować dla kasy? To się dziennikarzom nie mieściło w głowach. A potem nie pomieścił tego sąd. Monika Osińska, tak wtedy uważano, zabiła jak mężczyzna.
Tortury w Barczewie. Drwina z prawa, śmiech ze sprawiedliwości
czytaj także
Ale w pierwszym, oryginalnym wyroku padło: „wspólnie i w porozumieniu”.
Dlatego media i działający pod ich presją sąd oceniły ją tak surowo: zimna, przebiegła przywódczyni biednych chłopaków. Osa. Media wpadły w jakiś mizoginistyczny szał i skazały tę nastolatkę jeszcze przed rozpoczęciem procesu. Tymczasem wiele było wtedy zbrodni dokonanych przez kilku sprawców. Nimi media się nie interesowały lub interesowały umiarkowanie, bo sprawcami byli faceci. W przypadku zbrodni, o której po latach napisałem książkę, dziennikarze pisali i mówili, że „zabiła Monika Osińska i jej dwóch kolegów”. Jeden z odcinków najbardziej w tamtych czasach popularnego talk show zatytułowano Krew na damskich paznokciach. Gospodarz programu kilkakrotnie nazwał zabójców „bandą Osy”. A to nie Osa tę bandę stworzyła, nie ona nią kierowała, nie ona przyprowadziła kolegów na miejsce zbrodni, ale została przyprowadzona i nie miała krwi na paznokciach. Na wizji lokalnej wystraszonej nastolatce włożono w dłonie kij bejsbolowy, zobaczyła to cała Polska, a ona kija bejsbolowego w rękach nigdy wcześniej nie trzymała.
Byłeś już wtedy reporterem.
Mam się uderzyć w piersi? Zajmowałem się innymi sprawami i za to, co wtedy napisałem, mogę odpowiadać także teraz, po trzydziestu latach. Mój kolega reporter, który pisał o tej sprawie w tamtych czasach, emocjonował się w redakcji: „Lecę, lecę pisać, bo babki zaczęły zabijać! Kurwa! Coś się złego dzieje z kobietami”.
Trzy głośne zbrodnie lat 90.: zabójstwo Tomka Jaworskiego, zabójstwo dilerów Ery GSM oraz zabójstwo Jolanty Brzozowskiej. Po wszystkich na ławie oskarżonych znalazły się kobiety. Nie było głośniejszych spraw.
Powtórzę: okrutnych morderstw popełnionych przez mężczyzn było znacznie więcej i one mediów aż tak nie interesowały. A te popełnione przez „Trzy Furie” – to tytuł z „Polityki” – interesowały bardzo. Nikt nie pytał, kim byli maturzyści, którzy zamordowali Jolantę Brzozowską. Co takiego stało się w życiu tych młodych ludzi, że postanowili zabić dla kilku groszy, bo nie mieli się za co ubrać na studniówkę? Ta ich studniówka rozpalała dziennikarzy do czerwoności, ale niewiele z tego rozgorączkowania wynikało. A trzeba było spytać: czy w całej Polsce tylko ta trójka nie miała się za co wystroić na licealny bal? Wiadomo, że nie. Więc dlaczego zabili? Zadałem te pytania po dwudziestu pięciu latach i doszedłem do wniosku, że to byli zwykli maturzyści, jakich chodziło do szkół tysiące. Rozwód rodziców, surowy ojciec, zaniedbywanie – to wszystko prawda, to pewnie źle wpływa na życie nastolatka, ale nie jest niczym wyjątkowym. Więc dlaczego zabili? Nikt tego nie drążył. Bo to bestie były.
Elity pod kluczem. Jak znoszą więzienie skazani w białych kołnierzykach?
czytaj także
Drążyli biegli.
Opinia biegłych psychiatrów była korzystna dla Moniki Osińskiej, ale sąd jej nie uwzględnił, a adwokat oskarżonej podejrzewał, że sąd nawet nie przeczytał. To był obszerny tekst, zaprzeczający temu, co pisały media – według biegłych, którzy w szpitalu obserwowali Osińską codziennie przez trzy miesiące, nie miała ona ani cech przywódczych, ani agresywnych. Była samotną nastolatką, fizycznie i emocjonalnie opuszczoną przez dorosłych. To oczywiście nie usprawiedliwia zbrodni, ale jednak coś wyjaśnia.
Wpływ na sąd i wyrok miał natomiast szwagier ofiary, Krzysztof O., który prowadził medialną nagonkę na Monikę Osińską. Media mówiły: mecenas, choć był pielęgniarzem.
Sąd uległ presji mediów, które dały się oczadzić Krzysztofowi O. i skazał całą trójkę na karę dożywotniego pozbawienia wolności. Bez żadnego niuansowania. Gdyby tej presji nie było, to wyrok, podejrzewam, byłby inny. Przynajmniej dla Moniki Osińskiej, której rola w przestępstwie była niewspółmiernie mniejsza. Jako pierwszy przyznał to sąd penitencjarny po 27 latach. Ten sędzia, który postanowił Osińską wypuścić na warunkowe przedterminowe zwolnienie.
Ale w pierwszym, oryginalnym wyroku padło: „wspólnie i w porozumieniu”.
Sąd ogłosił, że Monika Osińska szła z zamiarem zabójstwa, choć nie mógł mieć w tej sprawie pewności. Tam było słowo przeciwko słowu. Nic więcej. Nie ulega wątpliwości, że była na miejscu zbrodni, ale czy powinna być ukarana za morderstwo? Nie powinna. Nie dlatego, że nie dotknęła ofiary, bo można być mordercą bez dotykania. Najkrócej rzecz ujmując: Osińska poszła tam kraść. Zresztą po raz pierwszy w życiu, nigdy wcześniej tego nie robiła. Nie wiedziała, że koledzy idą zabić. A to właśnie zamiar bezpośredni zadecydował o winie i wymiarze kary Osińskiej. Wątpliwości, jakie były i zresztą są nadal, sąd rozstrzygnął na niekorzyść oskarżonej. Bo sąd wątpliwości nie miał. Chciałem o tym z tamtym sędzią porozmawiać, dalej orzeka w sądzie na warszawskiej Pradze, ale odmówił
Wyrok: dożywocie. I twoja książka jest w dużej mierze o sensowności tej kary. Otworzyłeś dyskusję, która jednak nie została u nas podjęta.
Nie mam poczucia sukcesu w tej sprawie. Rzecz została ewidentnie olana przez media: prawicowe, centrowe, lewicowe, katolickie. A sprawa jest ważna i śmiertelnie poważna. Potwierdził to w 2023 roku Europejski Trybunał Praw Człowieka, pisząc w uzasadnieniu jednego z wyroków, że torturą i nieludzkim traktowaniem jest taka kara dożywotniego więzienia, która nie prowadzi osoby skazanej do readaptacji społecznej.
Readaptacji, czyli?
Ponowne przystosowanie człowieka do życia wśród innych ludzi. Bezpiecznego i da nich , i dla niego. Readaptacja powinna być jasną procedurą, przejrzystą, opisaną krok po kroku. W Polsce takiej procedury nie ma. U nas osoba skazana na dożywocie ma siedzieć cicho, być grzeczna i najlepiej nie chorować. Warunkowe przedterminowe zwolnienie? Sądy penitencjarne uważają je za coś nadzwyczajnego, a nie za standard, jak robi się to na zachodzie Europy. Tam, na przykład w Niemczech, skazani są szczegółowo informowani, na czym polega ich program readaptacji. To znaczy, że od pierwszego dnia kary wiedzą, czego system od nich oczekuje, by po czasie wskazanym w wyroku skazującym mogli warunkowo opuścić więzienie. W Niemczech czy Francji skazani na dożywocie wychodzą zwykle między piętnastym a osiemnastym rokiem kary. Polska zaś ich torturuje, bo nie proponuje im żadnego jasnego, wyraźnego programu readaptacji. Adam Bodnar, były Rzecznik Praw Obywatelskich, senator, jako minister sprawiedliwości nie zająknął się na ten temat ani słowem. W mojej pracy nad Historią na śmierć i życie jedną z głównych ekspertek była Maria Ejchart, znana przeciwniczka kary dożywotniego pozbawienia wolności, teraz zastępczyni Bodnara. Wtedy działała w Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Nie sądzę, by ta wybitna specjalistka, mimo ogromnych kompetencji, była dziś w stanie przeforsować gruntowne zmiany w sposobie wykonywania kary dożywocia. Premier Donald Tusk jest populistą i nie da jej na to przyzwolenia.
Zlikwidować policję, więzienia i granice. Od czegoś trzeba zacząć
czytaj także
Ejchart mówi w twojej książce między innymi: „To kara niesprawiedliwa, niemoralna i nieskuteczna. Nikt nie powinien być na nią skazywany. Kara dożywocia jest następczynią kary śmierci (…). To kara nieludzka i ostateczna (…). Wyroki śmierci wielu skazanym wydają się bardziej humanitarne”. Mamy jednak możliwość ubiegania się o warunkowe zwolnienie.
Czy ktoś w Polsce chce o tym rozmawiać? Na pewno nie politycy, bo to gorący kartofel. Kiedy prawie trzydzieści lat temu skazywano Monikę Osińską, media szalały z podniecenia. Teraz sprawa ich nie interesuje. Choć często dziennikarze, którzy pracowali wtedy, pracują i dzisiaj. Nie lubię się skarżyć, ale powiem to: Historię zauważyli recenzenci. Chwalili, krytykowali, jako autor nie mogę narzekać. Książka się sprzedaje. Natomiast dziennikarze zajmujący się prawem, prawami człowieka czy problematyką społeczną, koncertowo sprawę olali. Dożywotnio skazani? A kogo oni obchodzą? Nie uważam, że przestępcy powinni biegać po ulicach, wiem, że to nie są anioły, ale to ludzie i nasi współobywatele.
Prawo i Sprawiedliwość podniosło górną granicę ubiegania się o przedterminowe zwolnienie do trzydziestu lat.
To weszło w życie 1 października 2023 roku, Osińska zdążyła wyjść w marcu. Skazani, którzy czekali, aż minie im dwadzieścia pięć lat kary i będą mogli, zgodnie z wyrokiem skazującym, starać się po raz pierwszy o przedterminowe warunkowe zwolnienie, nagle dowiedzieli się, że jednak nie, że muszą poczekać kolejnych pięć lat. To znęcanie się nad ludźmi. Rząd Donalda Tuska rządzi już tyle czasu, ale pisowskich zmian w tej sprawie nie odwraca.
Społeczeństwo ma współczuć mordercom?
Nikomu nie mam zamiaru nakazywać, co ma czuć. Co najwyżej zwracam uwagę koleżankom i kolegom dziennikarzom. Jak powiedziałem wcześniej, reporter bez empatii daleko nie zajedzie. Reporter, jak lekarz, musi w każdym widzieć człowieka. Ale może nie mam racji. Ostatnio byłem w Gdańsku na Festiwalu Schopenhauera. Brałem tam udział w dyskusji o „widoku ludzkiego cierpienia”. Z publiczności zgłosiła się lekarka – tak się przedstawiła – i oświadczyła, że lekarze nie powinni współczuć pacjentowi. Bo gdyby współczuli, nie mogliby skutecznie leczyć. Dodała, że widok cudzego cierpienia i wynikająca z niego empatia rani tych, którzy na to cierpienie patrzą. I ich znieczula.
czytaj także
Co na to pozostali?
Ludzie zaczęli rozmawiać o cierpieniu obserwatorów. Jak im jest źle, bo za dużo cierpienia jest w książkach, za dużo go w mediach. Zaprotestowałem. I przypomniałem sobie, jak w 2013 roku, przy okazji premiery mojej książki Eli, Eli, która opowiadała o ludzkiej nędzy w slumsach w Manili, pewna znana, poważana i dzisiaj, krytyczka literacka fukała na antenie TVP, że nie życzy sobie takich książek, nie życzy sobie takiego pisania. Bo ten Tochman ją szantażuje. Serio, tak powiedziała. Faktycznie, widok cudzego cierpienia każe pomyśleć, poczuć i zająć jakieś stanowisko, także dziennikarce czy dziennikarzowi. Wobec tego, co najtrudniejsze – a kara dożywotniego pozbawienia wolności jest właśnie taką sprawą – najłatwiej zamknąć oczy i zatkać uszy. Rzetelny dziennikarz tak nie robi.
Monikę Osińską lepiej schować przed społeczeństwem, bo co z nią zrobić?
Już nie chodzi o Monikę Osińską. Ona wyszła na warunkowe przedterminowe zwolnienie. Zapłaciła za to, co zrobiła i za to, czego nie zrobiła. Wszystkim, co miała i co mogłaby mieć. Dzisiaj żyje spokojnie i uczciwie. Nie chce występować w mediach, bo co miała do powiedzenia, powiedziała w mojej książce. Zresztą kuratorka, która sprawuje nad nią opiekę, przykazała jej, że ma siedzieć cicho. Mnie chodzi o tych skazanych na wieczny loch, którzy gniją w więzieniach bez wyraźnie wytyczonej drogi.
A czego oczekujesz?
Przestrzegania prawa, w tym Europejskiej Konwencji Praw Człowieka. Przestrzegania zakazu tortur.
Może my jako społeczeństwo nie chcemy tacy być.
Nie chcemy być praworządni? Chcemy, ale wybiórczo. W naszą tradycję, w naszą kulturę wpisane jest wykluczanie innych, słabszych. Sporo w nas egoizmu, mniej altruizmu. Lubimy czuć się lepsi, bardziej moralni od innych. Wobec dożywotnio skazanych to takie łatwe.
Moim zdaniem nic nie usprawiedliwia tortur, nawet okrutne zabójstwo. Rozumiem, że to trudne do pojęcia. Ja również byłem zwolennikiem dożywocia. Jako przeciwnikowi kary śmierci, dożywocie wydawało mi się rozsądnym, a przede wszystkim humanitarnym rozwiązaniem.
Co zmieniło twoje myślenie?
Dokumentacja Historii na śmierć i życie. Trwała dwa lata. Wcześniej sprawę dokumentowała Lidia Ostałowska. Korzystałem także z jej pracy. Razem włożyliśmy wiele czasu i energii, by pojąć tę trudną materię. Czytelnicy mają łatwiej. Historię… czyta się w jeden wieczór. Wiele osób po jej lekturze pisze do mnie, że zmieniły swój punkt widzenia, albo że przynajmniej mają w sprawie dożywocia poważne wątpliwości. Ktoś napisał tak: „Monika Osińska może nie jest moją ulubienicą, ale teraz rozumiem, że i ona padła ofiarą zbrodni, w której brała udział”.
Masy ludzi w więzieniach to dowód choroby, a nie zdrowego państwa
czytaj także
Dziś Monika Osińska nie dostałaby dożywocia?
Nastolatków nie wolno skazywać na dożywocie. Dziś sądy to wiedzą. W książce przywołuję morderstwo w Rakowiskach, popełnione osiemnaście lat po tym na Tarchominie. Dwójka osiemnastolatków, chłopak i dziewczyna, zabili jego rodziców. Dostali po dwadzieścia pięć lat, z prawem do starania się o przedterminowe warunkowe zwolnienie po dwudziestu. Ziobro napisał skargę do Sądu Najwyższego, że to kara za łagodna. Żądał dożywocia, ale Sąd Najwyższy oddalił jego kasację, uzasadniając, że tak młodych ludzi nie wolno skazywać na karę eliminacyjną, jak się wyraził o karze dożywotniego pozbawienia wolności…
Uważasz, że powinna całkowicie zniknąć z Kodeksu karnego?
Jeśli miałaby zostać, to pod warunkiem, że będzie orzekana jedynie wtedy, kiedy sąd nie będzie widział w osobie oskarżonej żadnych szans na poprawę. A takich beznadziejnych przypadków jest mało, nawet wśród morderców. Od pierwszego dnia więzienia – i to jest drugi warunek, jaki bym postawił – osoba skazana powinna wiedzieć, co ma robić, by wyjść na warunkowe przedterminowe zwolnienie, kiedy przyjdzie jego termin określony w wyroku. Te terminy powinny być krótsze. Kara jest skuteczna tylko przez pewien czas. Potem to już tylko społeczny odwet i znęcanie się nad więźniem. Gdyby prawo, a za prawem system penitencjarny, działały w tej sprawie mądrze – większość skazanych na dożywocie po piętnastu latach wychodziłaby na wolność i, tak mówią zachodnie statystyki, prawie nikt ze zwolnionych w ten sposób by już za kraty nie wrócił.
Słuchaj podcastu „O książkach”: