Mogłoby się wydawać, że punkty widzenia lekarza i pacjenta powinny być zbieżne, tak jak ich interesy: pacjent chce się poczuć lepiej, lekarz chce mu pomóc. Nie jest to jednak cała prawda. Kinga Dunin czyta „Będzie bolało” Adama Kaya.
Adam Kay, Będzie bolało. Sekretny dziennik młodego lekarza, przeł. Katarzyna Dudzik, Insignis 2018
W 2010 roku, po sześciu latach studiów i kolejnych sześciu latach pracy w szpitalu, zrezygnowałem z kariery medycznej. Rodzice do tej pory mi tego nie wybaczyli. W zeszłym roku otrzymałem od Naczelnej Izby Lekarskiej list z informacją, że wykreślono mnie z rejestru lekarzy.
Rejestr rejestrem – przynajmniej w tej książce jej autor wciąż jest lekarzem. Lekarz to co prawda rola społeczna, ale nie da się jej tak łatwo porzucić na rzecz nowego spektaklu, zbyt mocno wtapia się w osobowość. Poza tym jest to w zasadzie dziennik prowadzony przez niego w trakcie pracy. Do prowadzenia takich zapisków zachęca się w Wielkiej Brytanii dopiero terminujących w zawodzie lekarzy, żeby poddawali refleksji przypadki, z którymi się spotykali, i pewno też własne reakcje.
Oczywiście raczej nie mamy wątpliwości, że dziennik ten został przysposobiony do druku, zmieniono w nim wiele szczegółów ze względu na tajemnicę lekarską, medyczne szczegóły uzupełniono o wyjaśnienia dla laików, a reszta zapewne dostała redaktorski szlif. W każdym razie jest to książka napisana bardzo żywo, emocjonalnie, z poczuciem humoru oraz misji. Ta misja to pokazanie pracy młodych lekarzy tak, żeby nie pozostawić żadnych wątpliwości – to musi się zmienić! Autor przywołuje toczącą się w jego kraju dyskusję na ten temat, ale przecież mieliśmy też i własną – przy okazji protestu rezydentów.
czytaj także
Dla niego rutyna, dla niej święto
Mogłoby się wydawać, że punkty widzenia lekarza i pacjenta powinny być zbieżne, tak jak ich interesy: pacjent chce się poczuć lepiej, lekarz chce mu pomóc. Nie jest to jednak cała prawda. Adam – będę używała imienia, bo autor wchodzi z czytelnikiem w układ kumpelski – narzeka na to, że pacjenci nie rozumieją, że lekarz właśnie został po godzinach, żeby przyjąć wszystkich, ma też rodzinę, chciałby mieć jakieś życie towarzyskie, więc, co oczywiste, pacjent jest dla niego tylko jednym z przypadków. Dla pacjenta, który oczekiwał czasem kilka godzin przed gabinetem, żeby dostać 10-15 minut, ten czas ma inne znaczenie. Wreszcie będzie mógł przedstawić swój problem, który jest dla niego oczywiście wyjątkowy i pojedynczy.
Adam zabawnie opisuje kobietę, która przychodzi na porodówkę z bardzo szczegółowym planem porodu (to nie jest nic nadzwyczajnego, także w Polsce zachęca się kobiety, żeby to robiły). W tym planie są i świece, i odpowiednia muzyka, i rozmaite bajery. On przyjął ponad 1200 porodów, a dla kobiety to jest może najważniejsze życiowe doświadczenie, więc może nie ma się z czego śmiać. I to miłe, jak często kobietom towarzyszą ich partnerzy, nawet jeśli czasem przeszkadzają.
Dąbrowska: Dobry poród jest trampoliną do rozwijania więzi z dzieckiem
czytaj także
Ta różnica światów ma też, rzecz jasna, jeszcze wiele innych wymiarów. Dlatego książki pisane przez pacjentów są zupełnie inne niż te pisane przez lekarzy. Te ostanie zresztą często są bardzo grzeczne, ale to nie jest ten przypadek. Czy lekarzy, poza kwestiami medycznymi, interesuje perspektywa pacjenta, nie tego jednego, ale każdego, kto musiał się znaleźć w tej roli, oraz jej specyfika? Myślę, że nie bardzo. Co innego pacjenci. Choroba bywa ważnym doświadczeniem egzystencjalnym, pobyt w szpitalu zmienia nasze życie, a instytucje medyczne chronią swoje tajemnice, stąd też zapewne wielka popularność medycznych seriali. Gdybym miała szukać, to najbliżej tej książce do Chirurgów (Grey’s Anatomy), którzy zaczynają się właśnie od początków rezydentury młodych lekarzy.
Promujemy akcję „Jeden lekarz, jeden etat”, żeby lekarze nie musieli już biegać z miejsca na miejsce
czytaj także
Lampki choinkowe w pochwie
Powiedzieć w tym wypadku „lekarz”, to jednak określenie zbyt ogólne. Jest to młody lekarz, czyli taki, który wciąż terminuje w zawodzie – przechodzimy z nim kolejne szczeble wtajemniczenia – stażysta, starszy stażysta, rezydent, starszy rezydent. Cała droga, którą musi przejść adept medycyny, zanim zostanie lekarzem specjalistą. Poza tym jest to cały czas szpital – to inne środowisko pracy niż opieka podstawowa, w której przynajmniej z częścią pacjentów lekarz będzie się spotykał wielokrotnie.
Do tego specjalizacja Adama to ginekologia i położnictwo, głównie położnictwo. Rodzące przychodzą więc i odchodzą – taśma. Na tej taśmie czasem pojawia się coś ciekawego: trudny przypadek, wyjątkowa głupota (kobieta, która włożyła sobie do pochwy lampki choinkowe i próbowała je zapalić), anomalia (kobieta z dwiema macicami i pochwami). Przede wszystkim jednak rutyna – i czy naprawdę cała ta teoretyczna, zdobyta na studiach wiedza jest potrzebna, czy każdy lekarz musi wiedzieć, z ilu dokładnie kości składa się ludzki szkielet? Po co? Natomiast czy poradzi sobie z praktyką? Jedna z „zabawnych historyjek”: student, który pierwszy raz asystuje przy cesarskim cięciu, mdleje, może spodziewał się, co zobaczy, ale zapachów, które poczuje, już nie. I wpada głową do jamy brzusznej pacjentki. Takich opowiastek znajdziemy tu całkiem sporo, ale najwięcej jest powtarzalnej pracy.
czytaj także
A gdzie miejsce na życie?
Najgorsze jest stałe przepracowanie. Dopóki nie zostaniesz specjalistą, siedzisz w szpitalu właściwie non stop, wbrew wszelkim przepisom kodeksu pracy. Na początku musisz też stale zmieniać miejsce zamieszkania, bo masz praktyki w różnych szpitalach – nikt ci za to nie zapłaci. Prowadzenie normalnego życia rodzinnego czy towarzyskiego czy zaplanowanie wakacji staje się prawie niemożliwe. Adam ma stałego partnera, który nie zawsze najlepiej to znosi. To zmienia się, kiedy minie okres terminowania i zostaje się „gotowym lekarzem”, co oznacza od razu znacznie mniej pracy i dużo więcej pieniędzy. A profesora w klinice Adam widział podobno raz, kiedy telewizja przyjechała coś filmować. Pod okiem kamery profesor mówi: „Gdyby coś się działo, dzwoń do mnie!”. Kiedy zostaje wyłączona, rzuca na odchodnym: „Oczywiście nie dzwoń”.
Ten problem z wykorzystywaniem młodych lekarzy i bardzo długim oczekiwaniem na normalne warunki życia jest zdaje się ponadsystemowy i ma także, jak przypuszczam, związek z feudalnymi obyczajami panującymi w tym zawodzie. Obowiązujące w Anglii regulacje czasu pracy – 48 tygodniowo – nic tu nie zmieniają, chyba że w dniu, kiedy akurat pojawia się kontrola.
Ach, ci pacjenci…
Konsekwencje są też takie, że przepracowany, niedoświadczony lekarz może pracować gorzej, popełniać błędy. Pacjenci muszą zrozumieć, podkreśla Adam, że każdy czasem je popełnia. Mnie jednak cieszy informacja, że kobieta, której przy okazji cesarki uszkodził pęcherz moczowy, dostała jednak, po ugodzie ze szpitalem, odszkodowanie.
Podobnie niezbyt potrafię się przejąć jego niepokojem związanym z działaniem PALS, czyli zespołu ds. Poradnictwa i Kontaktów z Pacjentami. Jego zdaniem te szpitalne wydziały skarg i zażaleń wyznają zasadę, że klient ma zawsze rację. „Bez względu na to jak trywialna jest skarga pacjenta, PALS gotowy jest nakazać lekarzowi założenie włosiennicy i udanie się do domu pacjenta z bukietem kwiatów w garści”. A pacjenci potrafią robić raban z powodu odpryśniętego lakieru na paznokciu.
On natomiast bardzo stara się być lekarzem kompetentnym, sprawnym, ale niekoniecznie miłym. Ujawnia, jakich wybiegów używają lekarze, żeby za dużo pacjentowi nie powiedzieć, bo pacjenci – wiadomo – naczytali się głupot w internecie i nie są partnerami do rozmowy. Dobry pacjent to taki, który całkowicie zaufa swojemu doktorowi. To styl pracy dość typowy dla lekarzy, choć nie jedyny możliwy, i wielu pacjentów go akceptuje. Nazywa się takich lekarzy doctor oriented, co oznacza, że punktem odniesienia są dla nich głównie inni lekarze i standardy medyczne (z takich rzeczy Adam nie do końca zdaje sobie sprawę, mimo wszystko nie umie spojrzeć na swoją profesję całkiem z zewnątrz).
Oczywiście narzeka też na biurokrację, papierkową robotę i niektóre przepisy, np. te ograniczające dostęp do darmowej procedury in vitro. Co do zasady nie jest przeciwnikiem NHS – brytyjskiej państwowej służby zdrowia. Przeciwnie, pisze o tym, jakie to ważne i dobre, że każdy od urodzenia do śmierci może leczyć się bezpłatnie. A sektor prywatny, gdzie lekarze i pacjenci spotykają się w dużo bardziej luksusowych warunkach, oskarża o spijanie śmietanki – chętnie zajmują się łatwymi przypadkami, a jeśli coś pójdzie nie tak, kłopoty przerzucają na powszechną służbę zdrowia.
czytaj także
Zmowa milczenia, czyli lekarze też czują
Zapracowany, młody lekarz, który zasypia w samochodzie na skrzyżowaniu, czekając na zmianę świateł. Profesjonalista dążący do perfekcji, chociaż z dystansem do własnego zawodu – jak twierdzi, każdy głupi może się tego nauczyć. Miły, dowcipny facet. Może jednak szkoda, że nie doczekał specjalizacji i bardziej komfortowych warunków pracy? Kiedy zapomnimy o wszystkich śmieszkach, zobaczymy najtrudniejszy problem: Adam ostatecznie okazuje się zbyt wrażliwy jak na lekarza.
„Przez godzinę po prostu siedzę i płaczę” – to ostatnie zdanie dziennika. Operacja się nie powiodła, dziecko nie żyje, matka prawdopodobnie też nie przeżyje. Adam i inni lekarze zrobili wszystko, co w ich mocy, ale wcześniej doszło do zaniedbania, nie zrobiono odpowiedniego badania. Adam co prawda jest gotów przyznać lekarzowi prawo do błędu, jednak pokazuje też, że błędy te są generowane w dużej mierze przez system. I to nie jest tylko NHS, który przynajmniej stara się kontrolować godziny pracy – to także cała kultura szpitalna, gdzie dochodzi do niewolniczego wykorzystywania niższych rangą i mniej przygotowanych do zawodu pracowników. To także zmowa milczenia, która otacza stan psychiczny lekarzy. Jest to zawód, który wymaga specyficznego „wyregulowania” swojej empatii. Lekarze na co dzień spotykają się z cierpieniem, śmiercią, są obarczeni ogromną odpowiedzialnością, nie mogą tego zbyt przeżywać, bo to jest nie do uniesienia, może też być przeszkodą w skuteczności, nie mogą jednak całkiem przestać czuć.
W epilogu Adam już nie stara się być zabawny, przyznaje, że po tym wydarzeniu potrzebował wsparcia psychologa, nikt jednak tego nie dostrzegł ani mu tego nie zaproponował. Nie uważam moich byłych współpracowników za nieczułych czy bezmyślnych – pisze – problem tkwi w samym zawodzie lekarza. Całkiem znieczuleni i obojętni na wszystko lekarze nie są chyba tym ideałem, o który chodzi. Raczej chodzi o to, żeby zrobić miejsce również dla uczuć lekarza. Także na poczucie porażki, bo każdy lekarz ma swój cmentarz, czasem coś idzie nie tak. Kształcenie lekarzy – o czym przekonują np. socjologowie medycyny – nie tyle likwiduje te emocje, co uczy, jak im nieustannie zaprzeczać i je przemilczać. Potem nie jest lepiej. Adam mówi, że dla lekarzy pobyt pacjentów w szpitalu może być trudniejszy niż dla tych drugich. No nie wiem, jeśli ktoś umrze z powodu błędu lekarskiego, to rzeczywiście jest mu już wszystko jedno.
Ostatecznie Adam znajduje winnych w postaci „tyranizujących lekarzy polityków” oraz demolowania przez rząd publicznej służby zdrowia. Pewno, że są to ważne sprawy, bo to ramy instytucjonalne, w których działają lekarze, a to z kolei kształtuje sposób wykonywania zawodu. Jednak sama ideologia i kultura tej profesji, sposób rekrutacji studentów, kształcenia ich, a potem hierarchizacji w zawodzie też wymagają przemyślenia.