Czytaj dalej

Broniewski: Dość tej pseudofilozofii!

Spotęgowanie życia ludzkiego, które jest jedyną bezpośrednio nam daną rzeczywistością, winno być jedynym kryterium postępu. Fragment pamiętnika Broniewskiego.

25 kwietnia 1922

Stanowczo mój „Śmietnik umysłowy” jest przeze mnie ostatnio bardzo upośledzony. Chcę, bądź co bądź, utrzymać w tej książce do końca pewną chronologię moich przeżyć. Ponieważ jednak wszelkie wyliczanie faktów jest rzeczą nudną, przepiszę tu list, który przed chwilą napisałem do Kencboka:

„Kochany! List Twój bardzo mnie ucieszył, bo nie otrzymując tak długo odpowiedzi na list, który wysłałem jeszcze do Grodna, zaczynałem przypuszczać, że stosunek Twój do mnie uległ pewnej zmianie. Ale tak nie jest – prawda? Widzisz – bo czasem tak mi w życiu brak powietrza, tak wydaje mi się, że jestem jakimś biednym, opuszczonym zwierzątkiem, że potrzeba mi nieodzownie jakiejś od kogoś sympatii. A teraz w Warszawie, zwłaszcza ze swym bałaganem myśli, czuję się tak sam jak nigdy jeszcze. Jestem tak zwanym »mózgowcem« – o wiele więcej przeżywam wewnątrz siebie niż tak normalnie, jak inni ludzie. W dodatku, od kilku już miesięcy staczam walkę ze samym sobą – nie znaczy to, abym jakieś nowe wartości przyjmował (chociaż i to się zdarza), ale przede wszystkim odrzucam stare. Nieraz wśród tego zamętu doznaję uczucia pustki, ale to nie jest rzeczą istotną; nie chcę nad sobą stawiać kropki, mam zresztą na to jeszcze dużo czasu. Wyrażam się tak pojęciowo, że nie wiesz może, o co mi chodzi: polega to wszystko na filtrowaniu książek przez mózg; czytam i zaciekle walczę z autorem; muszę koniecznie w jakiś sposób do niego się ustosunkować – więcej rzeczy odrzucam, niż przyjmuję. Po jakich morzach żegluję – spytasz? — To trochę dziwne, ale tak jest: chaotycznie biorę wszystko, co mi wpada pod rękę, i to w mniejszej mierze rzeczy nauki niż sztuki. Urzędownie (to znaczy: w uniwersytecie) zajmowałem się etyką, i tu znalazłem skarb w postaci książki Guyau, Francuza: Moralność bez powinności i sankcji [1]. Koniecznie przeczytaj to, jeśli będziesz mógł dostać, bo choć ta książka ma 50 lat, ale drugie tyle upłynie, zanim ludzie ją ocenią.

Poza urzędową literaturą naukową (filozofia, historia sztuki) czytałem w ciągu tych ostatnich kilku miesięcy Balzaka, Wilde’a, Papiniego [2], Romain Rollanda [3] i Dostojewskiego [4]. Tych dwóch ostatnich to kolosy; kocham Rollanda za jego spokojny, słoneczny anarchizm i nieprawdopodobne znawstwo człowieka – poznaj go także – koniecznie; do Dostojewskiego jeszcze się dostatecznie nie ustosunkowałem. Coraz bardziej wyrabiam w sobie krytycyzm, który czasem w sceptycyzm przechodzi; nieraz już pewny byłem, że jakaś rzecz jest biała, a podszedłszy z innej strony, przekonywałem się, że jest czarna, a jeszcze z innej, że bajecznie kolorowa. Coraz trwalej zarysowuje się we mnie stara, bo jeszcze Protagorasowa teza, że »miarą rzeczy jest człowiek«; stosuję to nie tylko do fizycznego poznania, ale i w pojęciach o dobru i pięknie… Przy tym opieram to na materialistycznych podstawach: nie istnieje dla mnie »dusza« człowieka jako coś odrębnego od jego ciała; jest to jednia nierozerwalna i nieśmiertelna »tylko w skutkach swojego czynu«.

Za Guyau powtarzam, że spotęgowanie życia ludzkiego, które jest jedyną bezpośrednio nam daną rzeczywistością, winno być jedynym kryterium postępu ludzkiego; spotęgowanie? – a więc zrobienie go piękniejszym, bardziej twórczym, pozbawionym przykrości.

Ale dość już tej pseudofilozofii! Są to myśli, których w zwartej naukowo formie jeszcze przedstawić nie mogę. Muszę Ci zakomunikować dość miłą dla mnie nowinę, że cieniutki dotychczas strumyczek mojej twórczości poetyckiej zaczyna się rozszerzać w ciągu ostatnich tygodni; mam jakoś więcej rozmachu i chęci do pisania, i snuje mi się sporo myśli poetyckich. Załączę Ci kilka wierszy, ale nie będą one już tym, co w danej chwili przeżywam. Nad moją pisaniną ciąży pewien fatalizm: skoro napiszę coś, zaraz po przeczytaniu zaczynam ostrą krytykę, która każe mi chować je przed ludzkimi oczyma. Chmielewski tylko i Ty czasami je widzicie. Jeżeli bym się zdecydował starać o druk, to tylko takiej rzeczy, która by mi na dłużej wystarczyła.

Oprócz drobiazgów piszę teraz dłuższy poemat pt. Pątnik szalony [5]; używam zmienionej nieco sekstyny, którą zmieniam i męczę do nieskończoności. Są to fantastyczne dzieje mojej uduchowionej jaźni, którą zawlokłem w średniowiecze i wcielam się w przeróżne postacie: Parsivala, Dżingis-chana, w których chcę uzmysłowić swoje dawne intelektualne przeżycia. Występuje tam również »Pani«, która ma symbolizować to, co jest dla człowieka niepoznawalne, jednak nie jakąś mistyczną czy metafizyczną tajemnicę, lecz te istotne tajemnice prawdy, dobra, piękna, o czym w rezultacie mamy bardzo słabe pojęcie. Mimo to poemat ten ma w sobie jakiś cień mistycyzmu, choć mniej mi chodziło o treść pojęciową niż wątek dla snucia fantazji. Teraz wydaje mi się, że psują tam całość niektóre nowe, asonansowane rymy. Prawdopodobnie zmienię go jeszcze.

Od tygodnia mam niezmiernie miłe zajęcie: mianowicie, zaproszony przez żonę mego zabitego przyjaciela J. Lehra, porządkuję i segreguję pozostałe po nim pisma. Był to zakonspirowany, a jednak dużej miary poeta. Talent zakrojony na miarę Rimbauda [6]. W jego wierszach i poematach, których bardzo dużo zostało się, grzebię się teraz i podziwiam wielki cień tego człowieka. Coś z Baudelaire’a [7], Rimbauda i Norwida, jednak nie naśladownictwo, lecz na wskroś swoista myśl poetycka. Język najczęściej bajecznie archaizowany, bogaty i soczysty. Staram się teraz wspólnie z wdową w jakiś sposób dać to ludziom.

Dodam Ci jeszcze o pewnej smutnej dość dla mnie osobiście okoliczności: mianowicie zmuszony będę w krótkim czasie zacząć coś zarabiać, bo nie mogę być niebogatej Matce ciężarem. Wyobrażasz sobie mnie siedzącego siedem godzin w jakimś biurze lub czym podobnym. Rozpacz. Tymczasem łatam jak mogę. Sprzedałem siodło, ale zarwano mnie: nie dostałem ani feniga. Może ktoś z Twoich kolegów z kursu kupiłby lornetkę; czasem są tacy, którzy nie mają co robić z pieniędzmi. Ściskam Cię serdecznie. Pisz i przyślij mi coś ze swych utworów.

Twój Wł.”

Wiersz, który niżej przytoczę, był napisany przed miesiącem jako list do Kencboka w odpowiedzi na jego listowną fantazję.

Sen rokokowy

– Przyszedł mi dziś do głowy

twój pokój kolorowy,

zamknięty w kuli szklanej

twój pałac kryształowy…

Nie pałac to, a zamek

z kryształu, z morskiej piany:

srebrzysty dach i ściany,

sto złotych drzwi bez klamek,

sto okien pełnych róż;

balkony i podcienia,

kolumny i sklepienia,

na blankach, na krużgankach

łzy – perły z głębin mórz…

Strzeliste amfilady,

wysmukłe kolumnady,

posadzki lśniące, szkliste,

bordiury pozłociste…

W zwierciadła półkoliste

mkną cienie i sylwetki:

figlarne statuetki,

amorki i bachantki,

pasterze i pasterki,

zabawki, bombonierki

i srebrny pył serwantki…

… A daleko… w ostatnim gabinecie

całym ze szkła…

ktoś gra…

gra cichutko na starym szpinecie.

Cieniuteńką przędzę snuje wątły wiolin:

zapach zwiędłej róży i szelest krynolin…

Uśmiechnięte damy tańczą dance rococo,

na paluszkach płyną, kłoniąc się głęboko.

Pudrowane główki w perukach i w muszkach,

i wachlarze zwiewne w różowych paluszkach.

Tańczą cichuteńko, nim ktoś grać przestanie…

Opuszczone ramy złocą się na ścianie…

Ktoś z trzaskiem zasunął pokrywę szpinetu.

Ktoś szybko się zbliża ze świecą,

a dama wyciąga ramiona z portretu

i łzy po policzkach jej lecą.

Ktoś idzie lustrami przez ściany zamczyska.

Krzyk ostry! – i strzał z pistoletu –

z zbitego zwierciadła krew żywa wytryska –

cichutko łka dama z portretu…

Ktoś śmiechem wybuchnął i umilkł ze zgrzytem,

w salonie ktoś klasnął, ktoś świsnął…

w posadzki gładź huknął ktoś koźlim kopytem

i zamek jak szkło się rozprysnął.

Kilka słów

Tak źle, tak głupio mi dzisiaj, jak nigdy jeszcze nie było –

wciąż jakieś „wczoraj” wspominam, które się nigdy nie wróci,

wciąż „jutra” czekam złotego, co mi się kiedyś wyśniło,

a wiem, że jutro nadejdzie i tak jak dziś mnie zasmuci…

Tak źle mi dzisiaj i smutno – i coraz smutniej już co dzień –

czegoż i kogo ja szukam, łażąc z rękami w kieszeni? –

Ludziom zaglądam do oczu? – Ot – głupi miejski przechodzień:

szukam przyjaznych uśmiechów w złych, obojętnych spojrzeniach.

Niechże już przyjdzie ta wiosna z jałmużną kwiatów pachnących,

niechże już coś się odmieni, niech już coś ze mną się stanie!

Serce mam pełne płomieni i iskier żarkich i tlących,

i dręczę się, wciąż czekając na wielkie, wielkie kochanie.

Kindżał kaukaski

Miałaś przyjść… Pośród miejskich plantacji

długom słuchał mdłych strun mandoliny…

Tak męczyły mnie duszne godziny…

piersi darły zapachy akacji.

Hej – rysaki szalone was wiozły,

woal smugą na wietrze powiewał,

gach „cygańskie romance” ci śpiewał…

– Zbladłaś, kiedy wskoczyłem na kozły.

Zdarłem maskę. „Litości, ach łaski!”

łkałaś… Próżno. Nie uszłaś już matni;

w sercu został kochanek ostatni:

kindżał ostry, mój kindżał kaukaski.

Kolorowe wiatry

Na wiosnę miewam zawsze zawróconą głowę:

wałęsam się i myśleć nie potrafię ściśle –

zielono na ulicach, srebrzyście na Wiśle,

a niebem wieją wiatry różnokolorowe.

Telegraficzne druty pasmem fioletu

przesyłają mi jakąś radosną depeszę:

podskakuję do góry, jak wariat się cieszę,

chciałbym sobą na wiwat sobą strzelić z pistoletu.

Bajecznie dudnią kroki po żelaznym moście

i pełno, pełno szczęścia w bladziutkiej zieleni – 

świat jest z kimś zaręczony, świat się jutro żeni,

a powietrzem już lecą zaproszeni goście.

——————————-

Hop! skaczę w niebo – ważę zaledwie pół funta –

jak kupczyk Andersena w powietrze się wzbiję,

świętojańskiej dzwonnicy rzucę się na szyję

i uściskam na placu Kolumnę Zygmunta!

Wiatry pomarańczowe i żółte mnie gonią,

wiatry seledynowe i złoto-błękitne…

Wiejcie, wiejcie przeze mnie, póki jeszcze kwitnę –

jestem bladoróżową wiosenną jabłonią.

Podróż do Indii

Kiedy wsiadam do tramwaju,

często sobie marzę,

że wyjeżdżam na wojaże 

prosto do Bombaju.

Pomyśl tylko, jakie to tam

śmieszne krokodyle

i ten wałkoń po pas w ile

tłusty hipopotam.

Będę sobie szedł równikiem

ubrany kraciasto –

– Pardon – spytam – co za miasto?

jestem podróżnikiem.

To Kalkuta? Sam pan powiedz:

bardzo ładna rzeka?

Pan na upał nie narzeka?

Ach tak – pan – krajowiec.

Miło płynąć po Gangesie,

łapiąc muchy siatką;

jeśli złapię muchę rzadką,

zapiszę w notesie.

Bardzo ładne są te kraje:

malownicze słonie

i herbata na Cejlonie

i te Himalaje;

tam na górę kawał drogi –

dość, gdy się popatrzę.

– Witam pana maharadżę!

Jakże bandar-logi?

Jakże mariaż ze sułtanem

ośmiu pańskich córek?

Nie wypada? Hm, hm… Turek…

W tym się zgadzam z panem.

Do widzenia. – Biegnę kłusem,

bo już brak mi czasu

na tygrysa w głębi lasu

polować z bambusem.

Dżungla mnie tak samo kusi

jak Kiplinga książki:

Mowgli, wilki, boa w prążki

i goli Hindusi.

Ludność robi mi owacje,

kłaniam się w dorożce,

którą ciągną nosorożce

przez kawy plantacje.

Teraz stos zielników, siatek

spakuję w walizkę,

w konsulacie wezmę wizę

i wsiądę na statek.

Dym się wije, jak proporzec,

dziób ocean kraje…

nagle… nagle… okręt staje…

…………………………….

– Marszałkowska! – Dworzec! –

Fragment Pamiętnika Władysława Broniewskiego (wstęp i komentarz Maciej Tramer), który ukazał się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej.

 

 

Czytaj także:

Władysław Broniewski, Chcę żyć!

Przypisy:

1. M. [J]. Guyau: Zarys moralności bez powinności i sankcyi. [br. tłumacza] Warszawa 1910.

2. Giovanni Papini (1881-1956) — włoski dziennikarz, eseista, krytyk literacki, poeta i nowelista związany z futuryzmem; po zakończeniu I wojny światowej Papini był zwolennikiem niektórych faszystowskich postulatów, na początku lat dwudziestych związał się z ruchem katolickim. Najprawdopodobniej Broniewski mówi o lekturze: Pamiętników Pana Boga. Przekł. W. Rzymowski. Warszawa 1921, w których Papini deklarował się jako radykalny ateista.

3. Romain Rolland (1866-1944) — francuski pisarz, publicysta i działacz społeczny, laureat literackiej Nagrody Nobla w 1915 r. Autor głośnych antywojennych wystąpień publikowanych w francuskojęzycznej prasie szwajcarskiej podczas I wojny światowej. Po wojnie Rolland zaangażował się działalność związaną z ruchem lewicowym. Rolland był autorem m.in. powieści: Jan Krzysztof; Dusza zaczarowana. W tym czasie w Polsce, oprócz drukowanej w prasie publicystyki, ukazała się w całości tylko jedna powieść Rollanda: Colas Breugnon. Przekł. F. Mirandola. Lwów 1921.

4. Fiodor Dostojewski (1821-1881) — rosyjski powieściopisarz. Broniewski wielokrotnie przekładał prozę Dostojewskiego: Gracz (1926); Pokrzywdzeni i poniżeni (1926) (w wyd. nast. pod tytułem: Skrzywdzeni i poniżeni); Białe noce (1927); Krokodyl. Niezwykłe zdarzenie albo wypadek w Passażu, prawdziwa opowieść o tym, jak pewien pan został w Passażu połknięty przez krokodyla żywcem, cały, bez reszty, i co z tego wynikło. (1927); Cudza żona (1929); Sen wujaszka (1929).

5. Pątnik szalony — wg F. Lichodziejewskiej jest to najprawdopodobniej nieukończony wiersz zachowany w dwóch brudnopiśmiennych fragmentach. Zob. W. Broniewski: [Pątnik szalony]. W: Tegoż: Poezje zebrane… T. I, s. 207-209.

6. Artur Rimbaud (1854-1891) — jeden z najwybitniejszych poetów francuskich drugiej połowy XIX w., przedstawiciel symbolizmu i dekadentyzmu. Zachował się znakomity nigdy nieopublikowany przez Broniewskiego przekład wierszy Rimbauda: Ofelia. Zob.: Poezje zebrane… T. IV, s. 351-352.

7. Charles Pierre Baudelaire (1854-1891) — jeden z najważniejszych poetów francuskich XIX w., prekursor i inspirator przemian w poezji europejskiej, prekursor symbolizmu i dekadentyzmu. W roku 1927, odpowiadając na ankietę „Wiadomości Literackich”: Co zawdzięczają pisarze polscy literaturom obcym, Broniewski wskazał Baudelaire’a i Rimbauda jako jednych z najważniejszych dla niego i jego twórczości poetów. Zob.: „Wiadomości Literackie” 1927, nr 47, s. 3.

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij