Podejrzewam, że 90 proc. wyborców nawet nie wie, jak nazywa się minister spraw zagranicznych. Dziś Zbigniew Ziobro, mimo iż jest tylko ministrem sprawiedliwości, przejął de facto całą agendę polityki zagranicznej.
Gdy dwa miesiące temu powtarzałem, że Zbigniew Ziobro pokonał Jarosława Kaczyńskiego, nie myślałem, że to zwycięstwo będzie aż tak okazałe. Wejście prezesa do rządu i przede wszystkim objęcie teki swoistego ministra bezpieczeństwa publicznego nie tylko spowodowało, że Ziobro nie ma bezpośrednio nad sobą nadzorującego go Mateusza Morawieckiego. Spowodowało głównie to, że wszystkie ostatnie skandale wokół bicia kobiet żelaznymi prętami (a tym w istocie jest pałka teleskopowa), urządzanie im esbeckich kotłów czy pryskanie posłankom gazem w twarz idą na konto ministra Kaczyńskiego.
Właściciel Kaczyński wchodzi do zarządu Polska spółka z o.o.
czytaj także
Przemoc wobec kobiet, którą rzekomy dżentelmen Kaczyński tak się ponoć brzydził, jest dziś zasługą właśnie prezesa PiS, a nie Ziobry, nawet jeśli to Ziobro był tym, który naciskał na orzeczenie trybunału zmuszające kobiety do rodzenia płodów z potwornymi wadami.
czytaj także
Dziś Zbigniew Ziobro, mimo iż jest tylko ministrem sprawiedliwości, przejął de facto całą agendę polityki zagranicznej. Podejrzewam, że 90 proc. wyborców nawet nie wie, jak nazywa się minister spraw zagranicznych. Uruchomiony przez Ziobrę szantaż, pohukiwania na premiera, czy wręcz sugerowanie, że jest miękiszonem, sprawiły, że opinia publiczna bardziej wsłuchuje się w ziobrowskie tyrady niż w oświadczenia Morawieckiego, który już nie tylko dla komentatorów, ale i dla masy zwykłych ludzi staje się po prostu figurantem.
Umiejętność populistycznego poruszania się w social mediach, które meblują myślenie polskiej publicystyce i viralowo posyłają co lepsze kąski dalej, spowodowała, że weto unijnego budżetu stało się na prawicy czymś oczywistym. To pułapka, w którą Ziobro wciąga Kaczyńskiego. Albowiem nie chodzi o to, żeby cokolwiek zawetować, chociaż byłby to niewątpliwie ziobrowski sukces, ale o to, żeby jak najbardziej prężyć muskuły przed Unią, aby potem spasować. W ten sposób nawet nie tyle Morawiecki, ile sam Kaczyński okaże się miękiszonem, w kontrze do którego twardy Ziobro będzie insynuował mu zdradę.
Rzecz jasna nie jest to jakaś zawiła, a tym bardziej tajna taktyka. Przeciwnie, jest ona dość jawna i widzą ją już niemal wszyscy, a już na pewno widzi ją Jarosław Kaczyński. Ten wielki strateg, umysł, przed którym klękają ponoć wielcy tego świata, stał się po prostu zakładnikiem dwóch marginalnych partyjek, które szarpią nim, jak chcą. Rozwiązaniem byłoby podkupienie innych posłów i tak się dzieje chociażby z kukizowcami. Problem jednak w tym, że posłów od Kukiza jest maksymalnie sześciu, czyli za mało, a wśród nich sam nieprzewidywalny Kukiz, który chce ratować polityczną karierę, bo wizerunek antysystemowców przejęli od niego konfederaci, a być może nawet Szymon Hołownia. Ba, taki sygnał o przejęciu sześciu posłów spowoduje pewnie jeszcze większe utwardzenie się ziobrystów i być może gowinowców, do których gospodarczo akurat kukizowcom blisko. Może się nawet okazać, że część posłów Kukiza wybierze Gowina zamiast partii Terleckiego.
Oczywistym rozwiązaniem tego problemu są nowe wybory. Ale tutaj Kaczyński ma problem – organizowanie wyborów w momencie, gdy spadki sondażowe wskazują, iż PiS straciłby władzę nawet w ewentualnym sojuszu z Konfederacją, wyklucza taki ruch. Wie to Ziobro i wie to Gowin, wobec czego wciąż podbijają stawkę, gdyż Kaczyński po prostu nie może odejść od stolika ani go wywrócić. Rząd mniejszościowy byłby z kolei koszmarem, o czym Kaczyński wie po doświadczeniach, gdy sam był premierem.
Szantażowany przez Ziobrę i Gowina, bez możliwości ucieczki w wygrane wybory szamocze się więc Kaczyński w ziobrowsko-gowinowskiej klatce. Być może, jak wskazują niektórzy, skończy się to nowym podziałem łupów i ostentacyjnym wyrzuceniem Morawieckiego. I chociaż nie rozwiązałoby to systemowych problemów tej coraz mniej zjednoczonej koalicji, to chociaż zrzuciło zbędny balast z rządowego okrętu. Problem jednak w tym, że dla reszty aparatu partyjnego byłoby jasne, kto dziś rządzi na prawicy i dlaczego są to ziobryści. A stąd już łatwiej Ziobrze wkroczyć w rolę delfina po Kaczyńskim.
czytaj także
Kaczyński może więc zatopić Ziobrę wcześniejszymi wyborami, tylko jeśli sam pójdzie na dno, dlatego wciąż czeka, aż wyjdzie słońce i dzięki szczepionce oraz koronaobligacjom sondaże staną się łaskawsze. Sęk w tym, że Ziobro doskonale zdaje sobie z tego sprawę, więc bombarduje Kaczyńskiego właśnie po to, aby owo słońce nigdy nie wzeszło. Słowem, największym kretem opozycji w tym rządzie jest Zbigniew Ziobro, którego zdrowie powinna opozycja wypić przy każdej nadarzającej się okazji.