Kraj

Wieje! Uwaga na spadające drzewa i latające paczkomaty

Wiatr wieje, paczkomaty się przewracają, a wtedy zaczynają być zagrożeniem dla życia. Dlaczego nikt nie wpadł na pomysł, żeby przytwierdzić każdy paczkomat do gruntu? Hm, no właśnie, dlaczego?

Osoby, które na własne ryzyko śledzą moją twórczość internetową, pewnie zdążyły dostrzec, że do fanbojów polskich paczkomatów raczej nie należę. Nie żebym z nich nie korzystał albo niektórych funkcji nie doceniał. Jak na przykład możliwości zwrotu towarów, która jest, być może nawet aż za bardzo, dla klienta wygodna (ślad węglowy itd.).

Korzystam też jednak z usług Poczty Polskiej, zwłaszcza że ta obok mojego miejsca zamieszkania jest zwykle pustawa. Nadaję na poczcie listy polecone albo za potwierdzeniem odbioru, wyrabiam profil zaufany, odbieram paczki zagraniczne z możliwością opłacenia cła od razu w okienku. Korzystam też ze sklepu pocztowego i bardzo go sobie chwalę. W końcu, gdzie dziś poza galeriami handlowymi, łatwo jednocześnie o drobny prezent dla dziecka, długopis albo koperty bąbelkowe (na przykład po to, żeby skorzystać potem z InPostu XD).

O książkach nie wspomnę. Oprócz jakichś prawicowych ramot wydawnictwa Biały Kruk dostanie się trochę zapomnianej klasyki (Sołowiow!) oraz poezji. I chociaż na poczcie regularnie można kupić książki Wojewódzkiego, Tokarczuk, Chmielarza i Marka Niedźwieckiego, a nawet tygodnik „Nie” Jerzego Urbana, to zdaniem naszej liberalnej klasy średniej najgorsza na poczcie jest ta obrzydliwie nieestetyczna cepelia, sprzedająca tylko przepisy kulinarne, ha ha, sióstr zakonnych.

Klasie średniej trzeba zaglądać do portfela

Jak wiadomo, cały świat powinien być urządzony wedle jednego, libkowego gustu z libkowym targetem, bo gdzie tam ustawiać ofertę pod jakieś emerytki. Emerytki, które niekoniecznie potrafią obsługiwać aplikacje, a na poczcie w okienku zawsze mogą o coś dopytać. Dla człowieka libkowej właściwości to marnowanie cennego czasu, więc zwykle sapie w kolejce, oburzony, że musi tę chwilę poczekać.

Co ciekawe, sapanie zwykle się kończy, gdy ponagla go apka i musi w te pędy drałować w deszczu pod paczkomat albo łapać przesyłki rzucane mu wprost z paki auta, bo, co za niespodzianka, paczkomat akurat jest przepełniony. O ile znowu nie zepsuty.

O prośbach do kochanych sąsiadów, żeby koniecznie odebrali paczkę, bo, po okresie (płatnego ofkors) przedłużenia okresu odbioru zaraz wywiozą ją gdzieś na obrzeża, nie wspomnę. Wspomnę za to, że jeśli nie potrzebuję czegoś na już, to wybieram dostawę pocztową – listem zwykłym, nie poleconym – a po jakimś tygodniu paczuszka przychodzi do mojego własnego minipaczkomatu na klatce schodowej. W dawnych czasach takie minipaczkomaty nazywano skrytkami pocztowymi. Sprawdźcie, może stoją i u was do dziś.

Ale wystarczy. Wszystko to przecież typowe problemy konsumpcjonizmu, który chce więcej i więcej, szybciej i szybciej, co, rzecz jasna generuje wyzysk i na czym swoje imperia budują giganci jak Amazon, testując już kurierów w formie dronów. Pojawił się bowiem problem o wiele bardziej przyziemny, i to niemal w dosłownym tego słowa znaczeniu. Mianowicie, po ostatnich wichurach w sieci pojawiają się zdjęcia paczkomatów poprzewracanych od wiatru. Jeden z nich uszkodził auto. Zresztą paczkomaty wywracają się nie od dziś – i nie tylko od wiatru.

Dlaczego paczkomaty padają na pyszczek albo plecki? A tym samym, jakkolwiek histerycznie to nie zabrzmi, przy obecnej skali zmian pogodowych, naprawdę zaczynają być zagrożeniem dla mienia, a nawet życia? Ano dlatego, że paczkomaty nie są przytwierdzane do podłoża.

Amazon chce być wszystkim

Być może to błąd, może konstruktorzy nie przewidzieli, że silny wiatr może przerzucać paczkomaty niczym klocki i zwalać je na samochody i ludzi? Możliwe jednak, że nie był to wcale błąd, tylko plan.

Przytwierdzanie paczkomatu trwale do gruntu (bardziej nawet w rozumieniu technicznym niż „prawnym”) sprawiałoby, że paczkomat staje się „budowlą”. A to oznaczałoby mniej lub bardziej sformalizowany proces uzyskania pozwolenia na budowę. Co z kolei wymaga czasu i pieniędzy, a niekiedy okazałoby się, że nie wszędzie można taki paczkomat postawić. Gdy natomiast paczkomat nie jest budowlą, kwestia zezwoleń zaczyna być wątpliwa.

Jak pisze Patryk Słowik w artykule o paczkomatach i obowiązującym do niedawna stanie prawnym: „nikt nie wiedział, jak jest. Jedni uważali, że postawienie przesyłkomatu wymaga uzyskania pozwolenia na budowę. Inni, że wystarczy zgłoszenie. Jeszcze inni przekonywali, że nikomu nic nie trzeba zgłaszać”. Sejm postanowił więc problem rozwiązać. I rozwiązał tak, że jedynym wymogiem dla paczkomatów jest to, aby zgodę na ich postawienie (chciałoby się napisać: zrzucenie z paki i podpięcie do gniazdka) wyraził właściciel terenu.

„Właśnie dlatego dochodzi do kuriozalnych sytuacji, w których automaty stoją w przejściach, bramach, miejscach, w których ich być nie powinno” – mówi w cytowanym wyżej artykule architekt Grzegorz Stiasny, pierwszy wiceprzewodniczący Stowarzyszenia Architektów Polskich, dodając zaraz, że „nie może dochodzić do sytuacji, w których z automatów wystają kable, a całość jest nieprzytwierdzona do gruntu”.

Pozwolenia na budowę to jednak nie wszystko. Dochodzi jeszcze kwestia podatku od nieruchomości. W przypadku trwałego powiązania z gruntem mielibyśmy budowlę, a więc i oczywisty podatek. W przypadku powiązania nietrwałego – czyli najczęściej braku jakiegokolwiek powiązania – przez lata były wątpliwości, czy podatek w ogóle można pobierać. Dopiero Naczelny Sąd Administracyjny stwierdził uchwałą z 2014 roku, że tak zwany tymczasowy obiekt budowlany (na przykład kiosk) może być budowlą i w przypadku prowadzenia działalności gospodarczej powinien być objęty podatkiem.

W przededniu paczkomatozy. Jak e-handel niszczy polskie miasta

Mimo to wciąż pojawiały się obiekcje, czy akurat paczkomat jest owym tymczasowym obiektem budowlanym i mimo niektórych wyroków sądów to potwierdzających samorządy wciąż mają wątpliwości, czy paczkomaty można opodatkować.

Trwałe wiązanie paczkomatów z gruntem powodowałoby więc, że nie można by było stawiać ich byle gdzie i należałby się od nich podatek. Brak takiego związania z gruntem problem rozwiązuje. A że jakiś paczkomat zniszczy auto albo wreszcie kiedyś zabije człowieka? Cóż, trzeba było po prostu tam nie stać. W końcu każdy może mieć pecha, prawda?

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Galopujący Major
Galopujący Major
Komentator Krytyki Politycznej
Bloger, komentator życia politycznego, współpracownik Krytyki Politycznej. Autor książki „Pancerna brzoza. Słownik prawicowej polszczyzny”, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej.
Zamknij