Wsparcie Wspieraj Wydawnictwo Wydawnictwo Dziennik Profil Zaloguj się

Na złość Tuskowi Nawrocki odmrozi prawicy uszy

Wetowanie ustaw przez Nawrockiego sprawi, iż władza wykonawcza zacznie częściej rządzić za pomocą rozporządzeń. Jasne, nie da się tego zrobić we wszystkich sprawach, ale można się wcale nie tak wąsko legislacyjnie rozpychać.

ObserwujObserwujesz

O tym, że prezydent Nawrocki w liczbie zawetowanych przez siebie ustaw szybko prześcignie wszystkich poprzednich prezydentów razem wziętych, nie trzeba chyba nikogo przekonywać. Otwartym pozostaje pytanie, czy zrobi to w pierwszym roku swej prezydentury. Pojawiają się teorie, jakoby miało mu to w końcu zaszkodzić, a on sam – jako „wetomat” – miałby zostać uznany za głównego hamulcowego tej władzy.

Tyle że nawet uznanie za hamulcowego nie sprawi, że zaszkodzi to Nawrockiemu. Wobec stosunkowo niskich (acz ostatnio nieco podwyższonych) ocen jakości prac rządu, opinia hamulcowego może mu dać jeśli nie wzrost, to przynajmniej brak spadku popularności. A w tej chwili popularny jest przecież bardzo.

Z punktu widzenia Nawrockiego wetowanie jest więc całkiem logiczną i rozsądną strategią, zwłaszcza że przy okazji kilka innych ustaw zwykle podpisuje. Nie można mu więc formalnie zarzucić, iż wetuje wszystko. To, co wetuje, także nie jest przypadkowe. Nietrudno zauważyć pewien konfederacki klucz w działaniach prezydenckich. On po prostu wie, kto dał mu prezydenturę i dlaczego za cztery lata znów kluczowym elektoratem będą wyborcy Mentzena i Brauna, dlatego działa pod tę grupę wyborców. Stąd też jako jedyny w tym momencie na prawicy pokazuje pewną sprawczość w obrębie narracji o złowieszczej machinie Tuska.

„Wetomat” pomaga także Tuskowi

Ale wetowanie Nawrockiego nie tylko opłaca się jemu samemu i obozowi prawicy. Opłaca się także premierowi Tuskowi. Akurat u wyborców październikowej koalicji owe weta wywołują często skandal i oburzenie, co z kolei można łatwo kapitalizować na poparcie – najpierw w sondażach, a potem przy urnach. Tak jak oburzenie wobec Brauna.

Czytaj także Braun spadł Tuskowi z nieba Galopujący Major

Tusk odrobił lekcję z przegranej w wyborach prezydenckich, gdy zamiast bombardować Dudę ustawami, które ten i tak by zawetował – mobilizując w ten sposób wściekłość wyborców koalicji – odpuścił i wybory przegrał. Dlatego ustawy podsuwane prezydentowi do podpisu mają być dla Nawrockiego politycznie niewygodne. Tak jak na przykład ustawa o podwyżce podatku bankowego, przy której Nawrocki musiałby złamać idiotyczną umowę z Mentzenem o niepodwyższaniu jakichkolwiek podatków. Albo z drugiej strony – ustawa „łańcuchowa”, która striggeruje wyborców koalicji. Dla obu polityków ta przepychanka na weta jest bardzo wygodną grą na polaryzację.

Jest jednak jeszcze coś, co zdaje się umykać obserwatorom. Nie chodzi nawet o to, że w ramach owej walki politycznej o weta całkowicie ginie dyskusja o legislacyjnych wadach i zaletach ustaw. Jeszcze dekadę temu nieliczne weta przynajmniej uwiarygadniane były merytorycznym uzasadnieniem, nad którym pochylała się opinia publiczna. Dziś, w momencie, gdy weto stało się nie tyle nadzwyczajnym, co zwyczajnym i wyłącznie politycznym narzędziem prezydenta, nawet jeśli ustawa rzeczywiście ma legislacyjne wady, to i tak nikt się nad tym nie pochyli. I nikt nie da wiary, że ustawa nie przeszła z powodu merytorycznych błędów. Oto cena za upolitycznienie wszystkiego.

Weta, rozporządzenia i śmierć trybunału

Ważniejsze jest jednak to, że wetowanie ustaw sprawi, iż władza wykonawcza zacznie częściej rządzić za pomocą rozporządzeń. Jasne, nie da się tego zrobić we wszystkich sprawach, ale można się wcale nie tak wąsko legislacyjnie rozpychać.

Przykładowo wobec braku możliwości ściągania opłat z racji zawetowania danej ustawy, braki te mogą być uzupełniane podwyżką opłat na mocy istniejących i podpisanych przez poprzedników ustaw oraz rozporządzeń regulujących ich wysokość. Dalej: wobec niemożliwości uregulowania danej sprawy ustawą, część obowiązków może być regulowana rozporządzeniami pod płaszczykiem spraw techniczno-organizacyjnych. Jak ważne są rozporządzenia, pokazuje zresztą głośna ostatnio sprawa transkrypcji aktów małżeństwa, zawartych w innych krajach UE.

Owszem, kiedyś rządzenie za pomocą rozporządzeń było o wiele trudniejsze, bo wyroki Trybunału Konstytucyjnego były jednak przestrzegane. Dziś, gdy Trybunał nie znaczy już nic – przynajmniej dla obecnej i każdej przyszłej władzy – orzeczenie, iż rozporządzenie przekroczyło ramy delegacji ustawowej, jest o wiele trudniejsze do wyegzekwowania. Pozostają sądy administracyjne, acz ich wyroki co do zasady obowiązują tylko w indywidualnych sprawach. A kto ma czas i ochotę, by przechodzić całą ścieżkę sądową?

Bezpieczeństwo, wolność, edukacja – wszystko to w bardzo wielu aspektach wisi właśnie na rozporządzeniach ministerialnych. Można nowelizacją ustawy nakazać częstsze kontrole, prezydent Nawrocki może tę nowelizację zawetować, ale wtedy zmieni się rozporządzenie do nienowelizowanej ustawy i częstotliwość kontroli zmieni się aktem niższego rzędu.

Czytaj także A wtedy konfederaci staną się nową polską prawicą Katarzyna Przyborska

Ktoś powie, że to żadna różnica, ale ona jest bardzo istotna. Proces legislacyjny dla ustawy jest zupełnie inny i często bywa ona efektem pewnego kompromisu. W przypadku rozporządzeń bywa, że z czarnej skrzynki, jaką jest ministerstwo, nagle coś wypada, a obywatel musi to stosować. I nie ma żadnego weta.

Imposybilizm państwa prawa

Paradoksem ograniczania władzy przez wetowanie ustaw przez Nawrockiego jest skłanianie Tuska do rządzenia ponad ustawami za pomocą rozporządzeń. Tusk tej pokusie zapewne szybko ulegnie, tak jak uległ wszelkim innym pokusom niepraworządności, których drzwi otworzył mu PiS. W końcu w ten sposób w Polsce pokazuje się walkę z imposybilizmem i ukochaną przez wyborców sprawczość.

A po Tusku przyjdzie kolejny premier czy premierka – na przykład z prawicy – i zacznie w ten sam sposób ingerować choćby w prawa kobiet, mniejszości seksualnych czy edukację. I kolejny raz POPiS-owa wojna polityczna obniży standard ochrony praw w Polsce. W końcu nie mamy już w pełni uznawanej KRRiT, Trybunału Konstytucyjnego, czy ostatnio choćby PKW – to czemu mielibyśmy nie mieć rozporządzeń zamiast ustaw?

Komentarze

Krytyka potrzebuje Twojego głosu. Dołącz do dyskusji. Komentarze mogą być moderowane.

Zaloguj się, aby skomentować
0 komentarzy
Komentarze w treści
Zobacz wszystkie