Kraj

Sierakowski: Lewico, wybieraj odważnie

Kandydatem na prezydenta powinien być ktoś, kto podzieli wyborców inaczej, niż dzielą ich dotąd PO i PiS.

Dużo wody w Wiśle upłynie, zanim uda się zbudować w Polsce taką lewicę, jakiej byśmy sobie życzyli. Nieodpowiedzialnością byłoby jednak lekceważenie takiej lewicy, jaka jest możliwa w parlamencie teraz.

Dziś mamy dwie partie w Sejmie identyfikujące się z lewicą oraz rosnącą liczbę lewicowych ruchów i środowisk w sferze metapolitycznej. Na razie zgłoszono dwóch-trzech kandydatów do majowych wyborów prezydenckich.

Janusz Palikot ma nominację swojej partii. Ryszard Kalisz nie uzyskał nominacji partii (nie swojej zresztą), a Joanna Senyszyn się na głos zastanawia. Niestety, cała trójka u nikogo nie wywołuje żadnego entuzjazmu. Obie partie osiągają swoje historyczne minimum zarówno w wyborach, jak i w sondażach. Miller, któremu zostało trochę procent, najpierw wszedł w niezrozumiały sojusz z Kaczyńskim wokół oskarżeń o sfałszowanie wyborów, a następnie uderzył w niego raport o więzieniach CIA w Polsce. To nie pomoże SLD. Nawet oddani przyjaciele Palikota i Millera nie mają wątpliwości, że obie partie ze swoimi kandydatami mają szansę dostać maksimum po kilka procent w nadchodzących wyborach. […]

Podkreślmy kilka nowych i wyjątkowych dla lewicy okoliczności w nadchodzących wyborach: one są de facto rozstrzygnięte, bo obecny prezydent jest nie do pokonania i po raz pierwszy nie da się w nich straszyć Kaczyńskim, czyli zaganiać elektoratu lewicowego do poparcia PO. Liderzy partyjni nie wystartują (z wyjątkiem zdesperowanego Palikota). Pojawia się szansa dla polityków już trochę znanych, ale nieopatrzonych i budzących ciekawość. A poparcie będzie można łatwo przenieść z wyborów prezydenckich na wybory parlamentarne, które są pół roku później.

Sytuacja przypomina więc tę z 2000 roku, gdy wiadomo było, że zwycięży urzędujący prezydent Aleksander Kwaśniewski. Prawica wystawiła swojego lidera Mariana Krzaklewskiego, ale pomiędzy nich udało się z powodzeniem wedrzeć Andrzejowi Olechowskiemu – zdobył 17 proc., które przełożyły się na poparcie dla utworzonej wówczas Platformy Obywatelskiej i jej wejście do parlamentu w 2001 roku. Od tego momentu zaczął się tworzyć znany nam duopol Kaczyńskiego oraz Tuska i kryzys SLD.

Zasadniczą barierą w rozwoju lewicy w Polsce jest właśnie to, że nie jest ona stroną głównego podziału politycznego. Tymi stronami obecnie są PO oraz PiS. Nie zawsze tak było. Do 2005 roku życie polityczne w Polsce orientowało się wokół podziału nazywanego postkomunistycznym, który wywodził się z Okrągłego Stołu. Po jednej stronie było SLD, po drugiej politycy wywodzący się z „Solidarności” w różnych konfiguracjach. […]

Dotychczasowi lewicowi wyborcy Komorowskiego mogą wreszcie poczuć się bardziej swobodnie i zagłosować na kandydata lewicowego.

Andrzej Duda wcale nie ma zagwarantowanego drugiego miejsca i może skończyć jak Krzaklewski. Pojawia się możliwość przesunięcia dotychczasowego podziału politycznego PO-PiS w stronę lepszą dla demokracji – na lewicę i prawicę.

Być może zaproponowani przeze mnie w „Gazecie Wyborczej” Robert Biedroń czy Barbara Nowacka z tego czy innego powodu nie mogą albo nie chcą wystartować, aby zdobyć te kilkanaście procent potrzebne do wprowadzenia nowego projektu lewicowego do parlamentu. Celowo mówię „projektu”, bo najlepiej gdyby SLD i Twój Ruch wzięły w tym udział. Ich kandydaci nie tylko są na starcie przegrani, ale też mogą nie zdobyć nawet wymaganych 100 tys. podpisów i trzeba będzie szukać nowego.

To powinien być ktoś symboliczny, tylko wtedy podzieli wyborców inaczej niż tak, jak dzielą ich dotąd PO i PiS. Niech pochodzi z mainstreamu, ale niech reprezentuje sobą istotną dla lewicowego światopoglądu wartość. Jak Magdalena Środa, Agnieszka Graff czy Kazimiera Szczuka – liberalizm światopoglądowy. Albo Marek Balicki, Jerzy Hausner czy Józef Pinior – wrażliwość społeczną. Szukać można dalej. Akurat w tych wyborach bez ryzyka można zachować się odważnie. Lewica nie ma dziś nic do stracenia.

Czytaj cały tekst w „Gazecie Wyborczej” z 16 grudnia

Czytaj także:

Janusz Palikot: Dlaczego kandyduję w wyborach prezydenckich

Sławomir Sierakowski: Kandydat na prezydenta? Biedroń albo Nowacka

Wanda Nowicka: Wyborcy chcą zmiany bardziej niż klasa polityczna

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Sławomir Sierakowski
Sławomir Sierakowski
Socjolog, publicysta, współzałożyciel Krytyki Politycznej
Współzałożyciel Krytyki Politycznej. Prezes Stowarzyszenia im. Stanisława Brzozowskiego. Socjolog, publicysta. Ukończył MISH na UW. Pracował pod kierunkiem Ulricha Becka na Uniwersytecie w Monachium. Był stypendystą German Marshall Fund, wiedeńskiego Instytutu Nauk o Człowieku, uniwersytetów Yale, Princeton i Harvarda oraz Robert Bosch Academy w Berlinie. Jest członkiem zespołu „Polityki", stałym felietonistą „Project Syndicate” i autorem w „New York Times”, „Foreign Policy” i „Die Zeit”. Wraz z prof. Przemysławem Sadurą napisał książkę „Społeczeństwo populistów”.
Zamknij