W najbliższym czasie największymi problemami PiS mogą okazać się dotacja i wybory prezydenckie. Później to, jak przestać być partią nieprzysiadalną, czyli pozbawioną zdolności koalicyjnej.
15 października PiS wygrało wybory parlamentarne – jego lista zdobyła największą liczbę głosów – ale utraciło władzę. Choć maksymalnie opóźniło moment jej oddania, urządzając farsę z rządem dwutygodniowym, to w końcu 13 grudnia po raz pierwszy od listopada 2015 roku przeszło do opozycji.
Pierwszy sezon w opozycji – zakończony przez trwające wakacje sejmowe – nie był z pewnością dla PiS łatwy. Utrata władzy jest bolesna dla każdej partii, zwłaszcza jeśli rządziła tak długo, że swoje rządy zaczyna traktować jak coś naturalnego i oczywistego. Wszystko jednak wskazuje, że prawdziwe problemy PiS zaczną się dopiero w następnym politycznym sezonie 2024–2025.
Może się on rozpocząć od trzęsienia ziemi, jakim byłaby decyzja Państwowej Komisji Wyborczej o odrzuceniu sprawozdania finansowego komitetu PiS i odebraniu tej partii istotnej części dotacji. Maksymalnie mogłoby to być 75 proc.
czytaj także
Potem PiS czekają wybory prezydenckie, które kandydatowi partii – ktokolwiek nim zostanie – będzie bardzo trudno wygrać. Klęska w wyborach prezydenckich i brak pieniędzy pogłębią i zintensyfikują i tak coraz bardziej widoczne wewnętrzne konflikty wewnątrz ugrupowania, być może prowadząc do ruchów odśrodkowych.
Żelazna podłoga trzyma się mocno
Zanim jednak zastanowimy się nad wyzwaniami stojącymi przed PiS w bliskiej przyszłości, warto przyjrzeć się bliżej temu, co działo się z partią Kaczyńskiego między 15 października 2023 roku a sierpniem roku bieżącego.
PiS z całą pewnością jest dziś znacznie słabsze niż przed październikowymi wyborami. Straciło władzę w kraju, a wraz z nią kontrolę nad instytucjami kluczowymi dla stworzonego przez siebie po 2015 roku układu władzy, takimi jak prokuratura czy TVP. PiS i sympatyzująca z nim część opinii publicznej zmiany dokonane w prokuraturze krajowej czy w mediach publicznych uznaje za nielegalne – nie jest jednak w stanie w najbliższym czasie nic z tym zrobić. Dopóki trwać będzie obecna sejmowa większość, PiS nie odzyska wpływu na te instytucje.
W wyborach lokalnych PiS nie zdobyło żadnego istotnego nowego przyczółku w samorządzie, po raz kolejny potwierdziło też, że jest partią nieliczącą się w grze o większe miasta. Straciło również władzę w dwóch sejmikach wojewódzkich, które kontrolowało w okresie 2018–2024: łódzkim i podlaskim. W obu województwach PiS zdobyło największą liczbę głosów w wyborach sejmikowych, w podlaskim aż 43,47 proc., co przełożyło się na dokładnie połowę mandatów w sejmiku.
Utrata władzy w tych województwach wynikała z całkowitego braku zdolności koalicyjnej PiS i wewnętrznych podziałów w partii. W podlaskim PiS teoretycznie wystarczyło przekonać jednego radnego Konfederacji – znanego z memów „Panie Areczku” Stanisława Derehajłę – by uzyskać większość. Zamiast tego dwóch radnych PiS, skłóconych z partią, przeszło na stronę nowej większości Koalicji Obywatelskiej i Trzeciej Drogi.
Duopol nie słabnie, czyli czego dowiedzieliśmy się z wyborów do sejmików wojewódzkich
czytaj także
Niewiele brakowało, by podobny scenariusz powtórzył się w Małopolsce, gdzie PiS w wyborach sejmikowych zdobyło 43,9 proc. głosów, zapewniając sobie samodzielną większość. Jednak sprzeciw lokalnych struktur wobec wyboru, zgodnie ze wskazaniem Jarosława Kaczyńskiego, Łukasza Kmity na marszałka województwa, oraz konflikt między lokalnymi działaczami związanymi z byłą premier Beatą Szydło a tymi związanymi z Ryszardem Terleckim, doprowadziły do trwającego kilka tygodni pata, który o mało co nie skończył się koniecznością przeprowadzenia wcześniejszych wyborów w województwie.
Farsa w Małopolsce po raz kolejny otworzyła worek ze spekulacjami o „końcu PiS”, a przynajmniej końcu całkowitej władzy Jarosława Kaczyńskiego w partii. Żaden z tych końców nie zmaterializował się w sezonie 2023–2024. Kaczyński musiał co prawda ustąpić w sprawie Kmity, ale obecnie trwa pacyfikacja frakcji Szydło i jej ludzi, do mediów trafiają przecieki, że była premier może zostać nawet wycięta z władz PiS w następnym rozdaniu. Według głosów z wewnątrz partii „wszystko zależy od tego, na ile Kaczyński zezłościł się na Szydło za to, co działo się w Krakowie”.
PiS według średniej sondażowej Poll of Polls od wyborów w październiku straciło 5 punktów procentowych poparcia. Ale ciągle nie zeszło poniżej 30 proc. I to mimo że po 15 października nie tylko zradykalizowało przekaz, ale też całkowicie odpuściło rolę merytorycznej opozycji – zostawiając to pole Konfederacji z jednej i Lewicy Razem z drugiej strony.
Od przegranych wyborów PiS, a zwłaszcza jego lider, powtarza w kółko, że rząd Donalda Tuska realizuje w Polsce niemiecką agendę, został tu „zainstalowany”, by zgodzić się na likwidację polskiej państwowości za sprawą reform traktatów unijnych, a w dodatku dąży do „wyeliminowania opozycji”, by spacyfikować jakikolwiek protest przeciw tym niecnym planom. Tego typu paranoiczny przekaz może dotrzeć tylko do najbardziej zideologizowanych wyborców i jest naprawdę zdumiewające, że opierając na nim w zasadzie całą swoją politykę, PiS ciągle jest w stanie utrzymać poparcie na średnim poziomie 30 proc.
Obcięcie dotacji uderzy we władzę Kaczyńskiego w partii
Wkrótce jednak PiS mogą czekać naprawdę poważne problemy. Wszystko za sprawą decyzji PKW o sprawozdaniu finansowym i co jeszcze bardziej kluczowe, dotacji dla partii. Co stanie się, jeśli komisja odbierze jej większość dotacji?
PiS będzie oczywiście walczyło o cofnięcie tej decyzji w sądach. W tej walce będzie się jeszcze bardziej radykalizowało. Już po pierwszym skazaniu Kamińskiego i Wąsika politycy formacji mieli poczucie, że została ona niesprawiedliwie potraktowana, że druga strona złamała niepisaną zasadę „wyzywamy się od złodziei, agentów i zdrajców, ale nie wysyłamy się do więzień”. Obcięcie większości dotacji zostanie odebrane jako podobne naruszenie niepisanej umowy, jako sygnał, że obecna władza chce zniszczyć PiS i w walce z tym zagrożeniem wszystkie chwyty są dozwolone.
czytaj także
Oczywiście, także PiS musi zdawać sobie sprawę, że kampania w 2023, ale także w 2020 roku, nie była równa, że władza poza wszelkimi regułami i nie licząc się z elementarnym poczuciem obciachu, wykorzystywała do kampanii aparat państwa, czasem na tyle bezczelnie, że łatwo ją przy tym było złapać za rękę – co może być przypadkiem pracowników Rządowego Centrum Legislacji, mających robić w ramach obowiązków służbowych kampanię ministrowi Szczuckiemu. Na prawicy pisowskiej panuje jednak przekonanie, że każda władza robi tak samo, a nawet jeśli PiS trochę przesadziło, to reakcja obecnych władz jest nieproporcjonalna i pełna hipokryzji.
PiS walczące o dotację będzie więc jeszcze bardziej atakowało Platformę, krzyczało o „reżimie Tuska”, który usiłuje „zniszczyć prawicę w Polsce”. Ta retoryka chwilowo może zewrzeć wokół PiS jego sympatyków, a nawet skłonić ich do wpłat na kampanię prezydencką, podobnie jak akty cenzury premiera Glińskiego skłaniały osoby z drugiej strony politycznego sporu do wpłat na rzecz sekowanych w ten sposób inicjatyw.
Nawet jeśli w ten sposób uda się sfinansować kampanię kandydata na prezydenta, to na dłuższą metę nie sposób utrzymać dużej partii, opierając się na mikrowpłatach sympatyków. Nie w sytuacji, gdy pozostałe mają stabilne, idące w miliony złotych rocznie finansowanie. Utrata dotacji oznaczałaby najpoważniejszy, egzystencjalny problem dla PiS, być może największy od czasu powstania tej formacji.
Obcięcie dotacji znacząco osłabiłoby też pozycję Kaczyńskiego w PiS i na szeroko rozumianej prawicy. Puste konta zweryfikują to, na ile partia faktycznie jest sektą Kaczyńskiego, gotową pójść za nim na pustynię i czekać tam na lepsze czasy.
Prawa strona sceny politycznej od lat żyje przyszłą walką o „schedę po Kaczyńskim”, do której przygotowuje się wielu polityków, marzących o władzy nad obozem, który zjednoczył obecny lider PiS, ale niezdolnych rzucić prezesowi wyzwania i zmusić go do oddania władzy. A że Kaczyński wydaje się niezdolny do realnego przekazania władzy w partii i udania się na polityczną emeryturę, perspektywa rzeczonej walki o schedę ciągle przesuwa się w czasie.
czytaj także
„Scheda po Kaczyńskim” w dużej mierze oznacza jednak kontrolę nad pieniędzmi z dotacji przysługującej zbudowanej przez niego partii i utrzymywanymi przez te środki strukturami. Gdy prezes nie będzie miał partyjnych pieniędzy do rozdania – na fundusz wyborczy i inne konieczne w polityce wydatki – jego pozycja w partii może się znacząco zmienić. Niewykluczone, że nagle pojawi się coraz więcej głosów wątpiących w polityczne rozpoznania „wielkiego stratega”, jego pomysły na prawicę i diagnozy otaczającego nas świata. Zwłaszcza po przegranych wyborach prezydenckich.
Manewr z Dudą trudno będzie powtórzyć
A wszystko wskazuje na to, że PiS bardzo trudno będzie je wygrać. Co prawda komentatorzy to samo twierdzili w sierpniu 2014 roku, zastanawiając się, z jaką przewagą w pierwszej turze wygra Bronisław Komorowski. Tymczasem mało komu znany w momencie, gdy ogłaszano jego kandydaturę, Andrzej Duda, zdołał pokonać kandydata Platformy.
Jednak to, co udało się w 2015 roku, niekoniecznie musi się udać w 2025. W 2015 głos przeciw Komorowskiemu był pierwszą okazją, by pokazać PO żółtą kartkę od wyborów parlamentarnych w 2011 roku, po ośmiu latach rządów tej partii. W 2025 roku będziemy po dziesięciu latach rządów prezydenta z PiS i półtora roku ciągłego konfliktu głowy państwa z rządem koalicji 15 października – emocje będą więc zupełnie inne niż dziesięć lat wcześniej. Liderom koalicji 15 października może udać się zmobilizować wyborców, by ostatecznie dokończyć odsuwanie PiS od władzy.
czytaj także
Ta mobilizacja może się udać, zwłaszcza jeśli PiS postawi na kogoś, kto kojarzy się z okresem rządów 2015–2023, np. Mateusza Morawieckiego. Kaczyński jest tego świadomy, dlatego na razie stawia na inny wariant: wykreowania od zera praktycznie nieznanego kandydata z dalszego szeregu PiS. Najczęściej wymienia się w tym kontekście takich polityków, jak niedoszły prezydent Warszawy Tobiasz Bocheński, poseł i były wojewoda zachodniopomorski Zbigniew Bogucki czy prezes IPN Karol Nawrocki.
Problem z nieznanymi kandydatami polega jednak na tym, że nie wiemy, jak poradzą sobie w długiej, trudnej kampanii, gdzie trzeba pracować pod presją, dając z siebie 200 proc. przez kilka miesięcy, chodzić do także wrogich mediów, brać udział w debatach, objeżdżać Polskę, spotykać się z ludźmi na ryneczkach w Końskich, Nowym Tomyślu, Białogardzie, Krapkowicach czy Dąbrowie Tarnowskiej.
Stawiając na kandydata, który teoretycznie nieźle radzi sobie w badaniach i dobrze wypada w mediach – w tej ostatniej konkurencji z pewnością wyróżnia się poseł Bogucki – można się bardzo przejechać, gdy przyjdzie czas weryfikacji takiego wyboru w kampanijnych warunkach bojowych.
czytaj także
PiS czeka więc najpewniej klęska w wyborach prezydenckich, a że wybory te mają w Polsce często nieporównanie większe polityczne znaczenie, niż wynikałoby to z realnej władzy prezydenta, to może się to okazać katalizatorem kolejnych niekorzystnych dla partii trendów: spadku poparcia, wewnętrznych konfliktów, osłabienia przywództwa, ruchów odśrodkowych.
Problem nieprzysiadalności
Z drugiej strony, tak jak w sezonie 2023–2024 odporność PiS w opozycji może okazać się większa, niż wydaje się to komentatorom i przeciwnikom politycznym partii, tak nawet z ograniczoną dotacją i po przegranych wyborach prezydenckich PiS może bez większych wstrząsów dryfować do następnych wyborów z poparciem niespadającym poniżej 25–27 proc.
To oczywiście nie daje mu szans na władzę. Ale jak pokazały ostatnie wybory, nie gwarantuje jej nawet zwycięstwo. Największy problem PiS polega bowiem na tym, że grając o samodzielne rządy, stał się partią „nieprzysiadalną”, pozbawioną zdolności koalicyjnej. Dla elektoratów potencjalnych koalicjantów z PSL i Polski 2050 PiS to antydemokratyczna, populistyczna siła, a nie normalna część krajobrazu politycznego, z którą można tworzyć pragmatyczne sojusze. Wyborcom Konfederacji taka łatka może nie przeszkadza, ale Bosak z Mentzenem na pewno pamiętają, jak skończyli poprzedni koalicjanci Kaczyńskiego – Jarosław Gowin i Andrzej Lepper.
czytaj także
Tak długo, jak PiS nie poradzi sobie z problemem nieprzysiadalności, może nie wrócić do władzy. Jednocześnie trudno wyobrazić sobie, by było w stanie sobie z nim poradzić, jeśli partią będzie realnie kierować Jarosław Kaczyński. A nic nie wskazuje, by kiedykolwiek miał przestać. Bo nawet jeśli oficjalnie partia powierzy kluczowe funkcje – nawet tę prezesa – nowym, reprezentującym młodsze pokolenie politykom, to jak mówią przecieki do mediów, taki nowy zarząd ciągle miałby nad sobą nadzór starej gwardii prezesa z PC. Zmiana pokoleniowa albo się w partii dokonuje, albo nie, nie można jej robić na pół gwizdka, jak dziś to rozważa PiS. Nikt nie nabierze się na pozorną zmianę przywództwa.
O ile krótkoterminowo, w perspektywie sezonu 2023–2024, największymi problemami partii mogą okazać się dotacja i wybory prezydenckie, o tyle w perspektywie następnych wyborów parlamentarnych kluczowe pytanie brzmi: jak przestać być partią nieprzysiadalną i czy to możliwe z Kaczyńskim, stojącym, nawet nieformalnie, na czele formacji? Na razie PiS nie wydaje się mieć dobrych odpowiedzi na ten dylemat.