PiS trzeba pokonać ich własną bronią. Trzeba zagłosować i ograć tych oszustów, bo inaczej sprawiedliwość nigdy ich nie dosięgnie. Będziemy skazani na pięcioletnią kadencję Andrzeja Dudy, jeśli nie wykorzystamy ostatniej szansy. To jedyna szansa, jaką mamy – mówi w rozmowie z Krytyką Polityczną kandydat Lewicy na prezydenta, Robert Biedroń.
Paulina Januszewska: Wybory prezydenckie zagrażają naszemu bezpieczeństwu, a także nie spełniają wymogów demokratycznych. Czy kandydat, który opowiada się za przestrzeganiem konstytucji i przeciwko narażaniu obywateli na zakażenie koronawirusem, powinien startować w tym wyścigu i nakłaniać wyborców do wzięcia w nich udziału?
Robert Biedroń: Każdy, kto nie stracił jeszcze nadziei na zmiany, powinien rozważyć uczestnictwo w tych wyborach. Jeżeli istnieje choćby cień szansy, że możemy pokonać Kaczyńskiego i Dudę, to trzeba próbować. Zdaję sobie sprawę, że jako społeczeństwo jesteśmy bardzo podzieleni w kwestii głosowania. I rozumiem wątpliwości. Ale pamiętajmy, że jeśli Dudzie uda się wygrać w pierwszej turze, to tylko dzięki demobilizacji opozycji. Zostanie wtedy prezydentem na kolejne pięć lat, a wówczas właściwie nie będzie granic, których PiS nie przekroczy w swoim marszu po nieograniczoną władzę. Nasze pospolite ruszenie mogłoby doprowadzić do pokazania czerwonej kartki PiS-owi: do drugiej tury, przegranej Dudy, a następnie – przemeblowania sceny politycznej.
Czyli powinniśmy głosować w tych wyborach.
Nie chcę oceniać tych, którzy z udziału w tych wyborach rezygnują. Mają do tego prawo. Ale moim zdaniem trzeba walczyć do końca i widzę po stronie opozycji wiele osób, które myślą tak samo. Uważam, że słowa polityków dzielące wyborców na „przyzwoitych i nieprzyzwoitych” są po prostu niesprawiedliwe. Najgorsze, co może się teraz wydarzyć, to obrażanie ludzi i budowanie kolejnych podziałów. Nie można krytykować kogoś za to, że chce skorzystać z obywatelskiego prawa, że chce walczyć z Dudą i zagłosować przeciwko niemu. Opozycja ma dwie strategie na obalenie władzy PiS-u. Ja wierzę w słuszność tej, w której bitwy nie oddaje się walkowerem.
Inwigilujmy władzę, a nie bojkotujmy – plan awaryjny na wybory majowe
czytaj także
A czy nie lepiej byłoby, gdyby opozycja spróbowała się dogadać i wystawić wspólnego kandydata, który faktycznie miałby szansę pokonać Andrzeja Dudę?
To słaby pomysł. Więcej kandydatów to większa różnorodność poglądów, a więc gwarancja, że więcej osób znajdzie swoją reprezentację i pójdzie na wybory. A im większa mobilizacja opozycji, tym mniejsze szanse na zwycięstwo Dudy w pierwszej turze. Wyłonienie jednego kontrkandydata Andrzeja Dudy już w pierwszej turze doprowadziłoby do katastrofy po stronie opozycyjnej, bo jeśli byłby wybór między dwoma kandydatami różnych odcieni prawicy, to np. część wyborców Lewicy po prostu nie poszłaby głosować. Trzeba pamiętać, że nie ma jednej opozycji. Środowisko Lewicy ma zupełnie inną perspektywę polityczną i światopoglądową niż wyborcy Konfederacji czy PSL-u. Jesteśmy kompletnie inni.
czytaj także
Nic was nie łączy?
Łączy nas negatywna ocena rządów Jarosława Kaczyńskiego i Andrzeja Dudy, ale jeśli chodzi o wizję państwa, wartości i programy, to jesteśmy zupełnie inni. Najgorszą rzeczą jest wyłonić jednego kandydata lelum polelum, który będzie musiał udawać, że nie ma żadnych poglądów poza niechęcią do PiS-u. No bo czyj program miałby on realizować? Jakie postulaty reprezentowałby taki kandydat, jeśli chodzi chociażby o rozdział państwa od Kościoła, równouprawnienie kobiet i mężczyzn, prawa mniejszości, podejście do polityki węglowej czy umów śmieciowych?
To co pana różni od innych kandydatów?
Jestem jedynym postępowym kandydatem. Walczę z umowami śmieciowymi, walczę o laicyzację państwa i podległych mu instytucji. Tymczasem chociażby Szymon Hołownia nie potrafi jednoznacznie określić swojego stanowiska w tych sprawach. Jest bardziej kościelny niż postępowy, ale nie chce zrażać wyborców lewicowych, więc unika odpowiedzi. A ja uważam, że wyborcom jesteśmy winni jasne poglądy i deklaracje, bez kluczenia.
Propozycję dialogu z opozycją złożył Jarosław Gowin – polityk uznawany wprawdzie za całkowicie niegodnego zaufania, ale przez niektórych za mogącego dokonać rekonfiguracji na scenie politycznej. Czemu Lewica z nim nie rozmawia?
Jarosław Gowin jednoznacznie przedstawia swoje intencje i powtórzył to kilkukrotnie: nigdy nie zamierzał opuszczać obozu Zjednoczonej Prawicy. Prawdopodobnie wystawił go Jarosław Kaczyński, żeby wciągnąć opozycję w tę dziwną grę. Nie pierwszy raz to robi i nie należy mu ulegać. Jeśli ktoś liczy, że Jarosław Gowin i jego polityczni działacze zrezygnują ze stołków w spółkach Skarbu Państwa, stanowisk rządowych i fury pieniędzy, to jest w dużym błędzie. To nie są ludzie, którzy mają jakieś zasady, wielokrotnie to udowodnili. Najbliższe dni jasno to pokażą.
Małgorzata Kidawa-Błońska z kolei zachęca do bojkotu wyborów. Z takim apelem zwróciła się do swojego elektoratu. Pan powiedział, by jej wyborcy swój głos oddali na kandydata Lewicy. Co może ich do tego przekonać i czy jest pan w stanie jakkolwiek odpowiedzieć na postulaty i potrzeby wyborców KO?
Myślę, że nawoływanie do bojkotu sprawiło, że sporo wyborców Małgorzaty Kidawy-Błońskiej i KO, którzy chcieli uczestniczyć w tych wyborach, jest teraz zdezorientowanych. A przecież część z nich ma poglądy bliskie moim. Wielu ludzi głosowało na PO wcale nie dlatego, że zgadza się z panem Ujazdowskim czy panią Fabisiak, ale z przyzwyczajenia; głosowali po prostu na dużą formację ze sporym stażem. Koalicja Obywatelska to tak naprawdę konglomerat różnych grup.
Od konserwatywnych po liberalne. Ale czy lewicowe?
Wiemy, że przy Platformie są środowiska, które w pewnych sprawach są bliskie światopoglądowi Lewicy. Na przykład walczą o równouprawnienie kobiet i prawo do przerywania ciąży. Problem w tym, że kierownictwo tej partii nie pozwala na wyrażanie tych przekonań i nigdy nie pozwoli zawalczyć o te sprawy na serio. Jestem jedynym kandydatem, który chce liberalizacji ustawy aborcyjnej. Chcę reprezentować tych wyborców i wyborczynie, którzy uważają, że każda i każdy powinien mieć prawo do decydowania o sobie. Z pełnym szacunkiem podchodzę również do tych, którzy nie chcą głosować. Nie podzielam wprawdzie ich opinii, ale potrafię ją zrozumieć. Jestem jednak przekonany, że ci, którzy mimo wszystko zamierzają wziąć udział wyborach, powinni mieć swojego przedstawiciela. A ja chciałbym być przedstawicielem również elektoratu porzuconego przez PO.
czytaj także
Podobne plany ma – zdaje się – także Szymon Hołownia, który jednocześnie akcentuje fakt, że jest kandydatem „spoza partyjnego układu” i alternatywą dla osób zmęczonych polityką i dwuwładzą PO i PiS. Czy przypadkiem nie zajął on tym samym miejsca Wiosny, która w zeszłorocznej kampanii europarlamentarnej reklamowała się jako odtrutka na polityczny duopol?
Zgadzam się z pani diagnozą – jest to powtarzalne zjawisko. W niemal każdych wyborach pojawiają się siły polityczne czy kandydaci, którzy przychodzą spoza świata wielkiej i opatrzonej już polityki. To normalne.
Jest jakaś różnica między wami?
Wiosna i ja różnimy się od Szymona Hołowni tym, że mamy spójne, postępowe poglądy i postulaty. Spora część ludzi z Wiosny, w tym ja, od lat była zaangażowana w działalność społeczną. Działaliśmy w ruchach społecznych, organizacjach pozarządowych czy w polityce. Szymon Hołownia przez ostatnie 20 lat – jak sam to przyznaje – jedynie „przyglądał się” polityce, ale w niej nie uczestniczył. W tym czasie był w seminarium, blisko Kościoła, potem w branży rozrywkowej. Nie widziałem nigdy Hołowni na manifach, paradach równości, na demonstracjach przeciwko eksmisjom i wyrzucaniu ludzi na bruk. Nie spotkałem go w tych wszystkich miejscach, w których my – ludzie lewicy – zbieraliśmy się i walczyliśmy od lat o sprawiedliwość społeczną i prawa człowieka. Trudno stwierdzić, jakie tak naprawdę ma poglądy, jakie sprawy i wartości są dla niego najważniejsze. Nie opowiada się za dostępem do legalnej aborcji czy za równością małżeńską, czyli kwestiami ważnymi dla postępowej części społeczeństwa. Środowiska lewicowe, wy – jako Krytyka Polityczna – i ja, nie po to od lat wychodzimy na ulice, żeby dziś te postulaty porzucić albo schować, ale po to, żeby doczekać się ich realizacji!
Trwałość poglądów jest istotna, tak samo jak drużyna, która je podziela. Wiosna ma reprezentację w europarlamencie, stworzyliśmy szeroką lewicową koalicję w wyborach parlamentarnych i dziś jako wspólny klub parlamentarny z SLD i Razem składamy ustawy, walczymy o realizację naszych postulatów. Mamy jasne cele polityczne i silną drużynę, żeby je realizować. A Szymon Hołownia to samotny jeździec. Mówi, że chce, żebyśmy rozmawiali i byli szczęśliwi. Bardzo to popieram, ale to trochę mało jak na program. Zresztą ostatnio mówił, że chce ze mną rozmawiać, i jestem jak najbardziej na tak. Chciałbym, żebyśmy porozmawiali jeden na jeden na żywo o tym, jakie są nasze konkretne propozycje, co nas łączy, a w czym się różnimy.
Szymon Hołownia zadeklarował na naszych łamach, że jest nie tylko otwarty na dialog. W liście do ludzi lewicy twierdzi, że dzieli z nimi poglądy w kwestii zmian klimatycznych, praw zwierząt i – co dość zaskakujące – praw kobiet. Co pan na to?
Ale przecież chociażby w kwestii ustawy aborcyjnej mówi, że gdyby trafiła na jego biurko, to „odesłałby ją do Sejmu do ponownego rozpatrzenia”. Czyli zawetował. To raczej kiepska walka o prawa kobiet. Jeśli chodzi o katastrofę klimatyczną i prawa zwierząt, to nie sposób już mówić inaczej, jeśli nie chce się być posądzonym o odporność na fakty. Takie deklaracje nawet prawica traktuje jako wizerunkowo opłacalne, bo to dziś nośne tematy. Ale podobnych obietnic Szymon Hołownia nie złoży w związku z walką o prawo do aborcji czy równość małżeńską. Dobrze wie, że wtedy naraziłby się swoim konserwatywnym wyborcom. Dla nas prawa kobiet, ekologia, walka z nierównościami społecznymi, prawa zwierząt to nierozłączny pakiet.
czytaj także
Hołownia mówi wprost: „Nie jestem człowiekiem lewicy”.
Dlatego apeluję i proszę wszystkich wyborców lewicowych, żebyśmy trwali przy swoich poglądach. Ja swoim działaniem nie raz pokazywałem, po której stronie stoję: po stronie świeckiego państwa, równouprawnienia, ekologii i sprawiedliwości społecznej. Wierzę, że każdy sympatyk lewicy to dostrzeże i weźmie pod uwagę przed wyborami.
Załóżmy, że wybory odbędą się w maju. Andrzej Duda wygrywa w pierwszej turze. Co robi wtedy opozycja?
Taki potencjalny scenariusz na pewno udowadnia, że bojkotowanie wyborów nie jest rozwiązaniem. Nieuczestniczenie w wyborach skazuje nas na rządy Andrzeja Dudy, bez podjęcia jakiejkolwiek walki. W związku z tym uważam, że warto zagłosować, próbując odsunąć Dudę od władzy. Z pragmatycznego punktu widzenia bojkot to najlepszy prezent, jaki można zrobić Dudzie i Kaczyńskiemu.
Maciej Gdula: Więcej nas jednak dzieli [odpowiedź na list Hołowni]
czytaj także
A jeśli się nie uda?
Przede wszystkim nasza walka nie kończy się na tych wyborach, bo Lewica będzie walczyć o realizację swoich postulatów do skutku. A w krótszej perspektywie? Już wiemy, że będą podstawy do składania protestów wyborczych, bo nie było możliwości prowadzenia równej kampanii. Jeśli okaże się, że wybory nie będą równe, tajne, powszechne i bezpośrednie, to można podejmować działania prawne. Jednak wiadomo: zarówno Sąd Najwyższy, jak i Trybunał Konstytucyjny znajdują się w rękach PiS-u.
To może składanie tych protestów nie ma sensu?
Mamy jeszcze trybunały międzynarodowe, jednak te są bardzo powolne i ostrożne, zwłaszcza w sprawie tak wysokiej wagi, jak wybory prezydenckie w kraju członkowskim. Nie bądźmy naiwni, że drogą sądową rozwiążemy problem niekonstytucyjności wyboru Andrzeja Dudy. PiS trzeba pokonać w wyborach. Trzeba zagłosować i ograć tych oszustów, bo inaczej sprawiedliwość nigdy ich nie dosięgnie. Będziemy skazani na pięcioletnią kadencję Andrzeja Dudy, jeśli nie wykorzystamy ostatniej szansy.
Ale opozycja powinna mieć chyba jakąś strategię polityczną na czas po niemal przesądzonym zwycięstwie Andrzeja Dudy? Słychać głosy, że PiS dokonuje zamachu stanu i toruje sobie drogę do autorytarnego reżimu, a obywatele w związku z pandemią nie mogą przeciwko temu protestować i pozostaje im liczyć jedynie na swoich reprezentantów w parlamencie czy europarlamencie. Czy jest pan w stanie, poza zachętą do udziału w wyborach, uspokoić te obawy?
Jeżeli nie skorzystamy z tej szansy na zmianę, to sytuacja się jeszcze bardziej skomplikuje. Im mniejsza mobilizacja opozycji, tym mocniej PiS utrwali swoją władzę na najbliższe lata. Po wyborach może wprowadzić stan wyjątkowy, a później – podobnie jak Orbán na Węgrzech – będzie próbował rządzić dekretami. To jest prawdopodobne. Ale PiS zrobi to po wyborach – tak, żeby mieć pewność, że Duda zostanie na swoim stanowisku.
Co powinna robić wtedy opozycja?
Nie ma jednej opozycji. Są różne siły polityczne, które z mojego punktu widzenia powinny przede wszystkim wykonywać pracę organiczną. Od Lewicy – w tym od siebie – wymagam trwania przy ludziach. PiS w czasie pandemii wiele osób zostawił z tyłu. Kryzys wywołany koronawirusem obnażył naiwność wiary w niewidzialną rękę rynku, która wszystko ureguluje. Musimy więc mówić do tych, którzy stali się ofiarami takiej polityki, i pokazywać im, że inna Polska jest możliwa. Inna od tej, jaką urządzała nam prawica pisowska i platformerska. Nie może tego obiecać żadna Kidawa-Błońska, żaden Hołownia, Kosiniak-Kamysz czy Duda. To jest jedno neoliberalne środowisko, które latami hołdowało np. prywatyzacji usług publicznych. Obecny prezydent podpisał w czasie epidemii tarczę, która pozwala na komercjalizację ochrony zdrowia i luzuje przepisy na rynku pracy. To są rzeczy, na które my się nie zgadzamy.
„W czasie kryzysu wolny rynek nie działa”. Jak prywatna ochrona zdrowia (nie) walczy z koronawirusem
czytaj także
Rozważmy w takim razie bardziej optymistyczny scenariusz. Wygrywa pan wybory, ale są wątpliwości, czy odbyły się one w sposób całkowicie zgodny z prawem i konstytucją. Co zrobiłby pan w takiej sytuacji? Objął urząd? Złożył wniosek do SN? Zaproponował kolejne głosowanie?
Na pewno nie mówiłbym takich głupot, jak Szymon Hołownia, że złoży urząd. To oddawanie władzy w ręce PiS, bo funkcję prezydenta przejęłaby pani marszałek Witek. Tu wychodzi brak doświadczenia i naiwność Szymona Hołowni. Jeżeli zostałbym prezydentem, nie widziałbym innej możliwości, jak pełnić mandat i realizować to, co obiecałem wyborcom. Musimy rozbić monopol PiS-u na władzę. Kaczyński, mianując Zaradkiewicza p.o. pierwszego prezesa Sądu Najwyższego, domknął kontrolę nad sądownictwem i zniszczył trójpodział władzy. Jeśli urząd prezydenta obejmie ktoś z opozycji, jego zadaniem będzie powstrzymywanie dalszej destrukcji państwa. Musiałby doprowadzić do tego, żeby Kaczyński stracił władzę. Dlatego ja broniłbym tego urzędu, przeciwstawiłbym się próbom podważania go przez PiS.
Myśli pan, że PiS po przegranej Dudy w wyborach sięgnąłby po opozycyjną narrację o niekonstytucyjnych wyborach?
Możemy być tego pewni. Obóz rządzący w razie przegranej natychmiast zmieni retorykę i stwierdzi, że te wybory były niedemokratyczne, niekonstytucyjne, więc opozycyjnego zwycięzcę trzeba usunąć. Ale powtarzam: trzeba oszustów ograć w ich własnej grze. Ja byłbym tym, który doprowadziłby do upadku obozu PiS-u. Jednocześnie robiłbym wszystko, żeby przywrócić konstytucji należne jej miejsce i uporządkować cały ten bałagan, który zgotował nam PiS w rządzeniu państwem.
Jak poradziłby pan sobie z pandemią?
Jako jedyny kandydat zaproponowałem kompleksowy plan przeciwdziałania skutkom pandemii koronawirusa „Zdrowa Polska – nowa nadzieja”. To zupełnie inna propozycja niż tarcza PiS, która serwuje nam doktrynę szoku, opisywaną przez Naomi Klein.
Co jest w tym programie?
Jednym z głównych punktów mojego i Lewicy pakietu antykryzysowego jest ratowanie miejsc pracy i dochodów ludzi. W 2008 roku, w czasie wielkiego kryzysu gospodarczego, kolejne państwa popełniały podstawowy błąd – ratowały banki, a nie ludzi. I dzisiaj w Polsce Morawiecki robi to samo – podczas gdy na ochronę zdrowia przeznaczył tylko 7,5 mld zł, to na pomoc bankom – aż 70 mld. Ja bym te proporcje zmienił.
To nie jest nowy problem. Państwo przez 15 lat rządów prawicy nie spełniało swojej roli, jeśli chodzi o gwarancje konstytucyjne w zakresie sprawnej ochrony zdrowia, zaniedbywało usługi publiczne. My nie boimy się mówić głośno, że komercjalizacja szpitali przez prawicę była błędem. Że zamykanie szkół w małych miejscowościach albo zwijanie transportu publicznego było błędem. W obliczu pandemii koronawirusa po raz kolejny przekonaliśmy się, że należy natychmiast ratować polski system ochrony zdrowia. Ale nie tylko.
Korolczuk: Opieka, oświata i zdrowie to pilniejsze potrzeby niż hub lotniczy na polu kapusty
czytaj także
To co jeszcze?
Mamy w tej chwili do czynienia z trzema kryzysami – zdrowotnym, gospodarczym i społecznym. I okazuje się, że jak trwoga, to wszyscy biegną do państwa, nawet wielki biznes. Jasne, państwo musi pomóc utrzymać płynność przedsiębiorstw, ale pod pewnymi warunkami. Proponuję, żeby rząd dopłacał 75 proc. do wynagrodzeń w firmach dotkniętych kryzysem. Ale firma mogłaby liczyć na takie wsparcie tylko wtedy, jeśli nikogo nie zwolni i nie obetnie zarobków.
Trzeba także ratować małe i średnie przedsiębiorstwa poprzez zwolnienie ich z danin podatkowych i ZUS-u. Państwo musi wziąć na siebie obowiązek uregulowania rachunków za media: prąd, gaz itd., a także opłat najmu czy leasingu. Okres tych ulg miałby trwać w moim założeniu co najmniej sześć miesięcy. Małe przedsiębiorstwa gwarantują nam wszystkim potrzebne usługi i miejsca pracy, a w czasie kryzysu koszty stałe mogłyby być dla nich nie do udźwignięcia.
Nawet historyczny kryzys COVID-19 nie przyniósł opamiętania w PiS-ie
czytaj także
A co z propozycjami dla samych pracowników?
O dopłacie do pensji już mówiłem. Lewica postuluje również świadczenie kredytowe w wysokości 2100 złotych na rękę i podniesienie świadczenia dla bezrobotnych do 1400 złotych na rękę. Powtarzamy też konsekwentnie: należy wreszcie zlikwidować umowy śmieciowe. Dziś ludzie zatrudnieni na takich umowach tracą masowo jakikolwiek dochód, są sfrustrowani i w czasie kryzysu będą się coraz bardziej radykalizowali. Państwo powinno wziąć za to odpowiedzialność i im pomóc. To przecież nie ich wina, że nagle zostali bez środków do życia.
Odpowiedzialnością państwa jest także zagwarantowanie godnego życia emerytom. Za rządów PiS-u w latach 2015-19 liczba osób, które otrzymywały emeryturę z ZUS-u niższą od minimalnej, zwiększyła się o 185 tys. I w większości dotyczy to kobiet.
Epidemia pokazała, że europejskie gospodarki zależą od migrantów
czytaj także
Mówił pan o nierównościach społecznych, które kryzys pogłębia jeszcze bardziej. Tymczasem w Latarniku Wyborczym na pytanie, czy należy opodatkować najbogatszych, asekurancko odpowiedział pan: „Nie mam zdania”.
Miałem wątpliwości, co do formy pytania. Oczywiście jestem zwolennikiem opodatkowania wielkich korporacji, które dzisiaj, zamiast dorzucać się do wspólnego garnka, uciekają z podatkami do rajów podatkowych. Jestem też za tym, żeby każdy płacił podatki według tej samej zasady, a nie tak jak dziś: kto zaczyna zarabiać naprawdę dużo, od razu wypisuje się z systemu i przechodzi na podatek liniowy. Ale nie chodzi przecież o to, żeby podnosić podatki każdemu, kto przekracza średnią krajową.
Sawulski: Pandemia stwarza szansę na nowy ład podatkowy [podcast]
czytaj także
Czyli jaki system podatkowy by pan proponował?
Podatki przede wszystkim powinny być progresywne, a są regresywne, czyli mniej zamożni płacą proporcjonalnie więcej niż najbogatsi. Powinno być odwrotnie. Jeśli kogoś stać na zatrudnianie księgowych czy prawników, żeby robić uniki przed płaceniem sprawiedliwych podatków, to powinien zostać wywołany do tablicy.
Trzeba też zrobić porządek z gigantami internetowymi typu GAFA. Lewica już złożyła projekt ustawy wprowadzający siedmioprocentowy podatek od przychodów korporacji cyfrowych w przychodach powyżej 750 mln euro. Te korporacje zbijają dzisiaj wielki kapitał na tym, że państwa nie są w stanie ich okiełznać i powstrzymać przed ucieczkami do rajów podatkowych. To ogromne sumy, Google ma dochody jak średniej wielkości kraj. Pandemia pokazała, że w czasie kryzysu, gdy upadają małe, lokalne przedsiębiorstwa, giganci świetnie sobie radzą. Facebook i Google zarobiły w tym czasie 50 mld dolarów. Jeff Bezos też nie narzeka.
czytaj także
Obok pandemii trwa jeszcze kryzys klimatyczny. Jakie rozwiązania w kwestii przeciwdziałania jego skutkom powinna podjąć Polska?
Politykiem jest się dla zmiany. Trzeba mieć odwagę we wprowadzaniu tych zmian i ja ją mam. Kiedy rok temu na Torwarze powiedziałem, że Polska musi odejść od węgla do 2035 roku, spotkałem się z ogromnym oburzeniem, nawet wśród części środowisk lewicowych. Usłyszałem, że to populizm, że to nierozsądne i niemożliwe, bo Polska węglem stoi. Mam wrażenie, że dziś żyjemy w zupełnie innej Polsce, bo wszyscy mówią nagle: „Tak, trzeba to zrobić, trzeba zrezygnować z węgla”. Przede wszystkim trzeba przyjąć do wiadomości, że trwa katastrofa klimatyczna. A co ją powoduje? Jak stwierdziła Olga Tokarczuk: to, że jej nie zauważamy. Polska musi ją dostrzec i musi siąść do stołu z ludźmi, którzy przyjmują odważne, ale konieczne dzisiaj rozwiązania klimatyczne.
Czyli z kim?
Zapowiedziana przez UE i Ursulę von der Leyen neutralność klimatyczna do 2050 roku musi być elementem polskiej strategii. Inaczej stracimy europejskie fundusze przeznaczone na transformację energetyczną i będziemy w coraz poważniejszych tarapatach klimatycznych.
czytaj także
Jest pan europosłem, więc rozumiem, że z bliska przygląda się pan pracom nad tymi projektami.
Nie tylko przyglądam, ale pracuję w komisji budżetowej nad Europejskim Zielonym Ładem – to jest największy w historii program finansowy dotyczący rozwoju i transformacji gospodarki europejskiej na bardziej zieloną. Polski rząd jednak w tym nie uczestniczy. A koledzy neoliberałowie proponują jakieś szalone pomysły, które nijak się mają do walki z katastrofą klimatyczną. Tu potrzebne są konkretne decyzje i odważne zmiany dotyczące podejścia do gospodarki i do planety. Trzeba też myśleć lokalnie i współpracować z samorządami w tej kwestii. Kiedy byłem prezydentem Słupska, przyjąłem rozwiązania, które stały się wzorem dla innych miast. Strategia „Zielone miasto nowej generacji” zakładała m.in. wymianę pieców i podłączanie gospodarstw domowych do sieci ciepłowniczej, stawianie elektrowni fotowoltaicznych i wymianę żarówek na energooszczędne. Ograniczyliśmy też ruch w centrum miasta, wymieniliśmy środki transportu publicznego na bardziej ekologiczne i promowaliśmy picie wody z kranu. Dzięki temu i wielu innym inicjatywom jako jedyne miasto w Polsce Słupsk ma np. dobre powietrze.
czytaj także
Wielu komentatorów twierdzi, że w dobie pandemii Europa powinna porzucić Zielony Ład. Czy tak się stanie? Jakie nastroje panują w PE?
To wszystko zależy od nas – jakie będziemy mieli podejście i jakich polityków będziemy wybierali. Jeżeli zwyciężą egoizmy narodowe i nie znajdą się chęci, by wspólnie dokładać się do budżetu unijnego, to nie skończą się wielkie programy prorozwojowe i kryzys UE będzie się pogłębiał. Mam wrażenie, że jestem jedynym kandydatem zdeterminowanym, żeby pogłębiać integrację UE; żeby jej budżet rósł, a nie stał w miejscu albo malał. Przyszłość UE ma wiele znaków zapytania. Postępowi politycy, w tym m.in. ja, europejscy premierzy państw takich jak Portugalia, Finlandia, Francja, Szwecja czy Dania postulują utworzenie nowego wielkiego planu Marshalla dla Europy. Europejski Zielony Ład ma być istotną częścią tego projektu. Mam nadzieję, że będzie realizowany, bo musimy zrobić wszystko, żeby Europa, Polska nie stały się wielką pustynią. Sami jednak tego problemu nie rozwiążemy. Musimy działać solidarnie z innymi krajami Wspólnoty.
czytaj także
A z suszą jak będzie pan walczył?
Susza dotyka Polskę od wielu lat, ale zachowują się, jakby problemu nie było. Od lat apeluję o to, by rozsądnie gospodarować wodą. Dzisiaj Polska jest Egiptem Europy. To powinno być sygnałem alarmowym, że coś poszło nie tak. Kiedy byłem prezydentem Słupska, radni PO hejtowali mnie i wyśmiewali, bo przeciwstawiałem się betonowaniu miasta. Twierdzili, że trzeba tworzyć nowe miejsca parkingowe, wpuszczać więcej samochodów do centrum, że betonowanie nie zagraża retencji wody.
Tyle słońca w całym mieście i tak mało wody. Nierówna walka samorządów z suszą
czytaj także
Zmienili zdanie?
Mam nadzieję, że tak. Musimy zmienić filozofię myślenia o Ziemi. Jeśli nie stworzymy warunków do zatrzymywania wody w małych zbiornikach retencyjnych, będziemy ją tracić. Jeżeli będziemy wycinali drzewa i prowadzili politykę bezmyślnego eksploatowania natury, będzie gorzej, niż jest teraz. Wszystkie pomysły regulowania rzek, rozwoju żeglugi śródlądowej, rozbudowy kopalń to scenariusz na katastrofę klimatyczną, który piszemy sobie na własne życzenie. Powiem symbolicznie: wierzę w bobry. To one wiedzą najlepiej, gdzie trzeba postawić tamę, jak tworzyć małe zbiorniki retencyjne, które są ekologiczne i darmowe. Wierzę w naturę i uważam, że politycy powinni się od natury uczyć. Szkoda, że przypominają sobie o tym jedynie przed wyborami.
**
Robert Biedroń – europoseł, kandydat na prezydenta RP w wyborach w 2020 roku. Założyciel i w latach 2001–2009 prezes Kampanii Przeciw Homofobii. W latach 2011–2014 poseł na Sejm VII kadencji. W latach 2014–2018 prezydent Słupska.