Kraj

Ratujmy bogatych przed motłochem i wprowadźmy podatek od luksusu

W ten sposób powstanie większa motywacja do bogacenia się, gdyż większość z nas marzy nie tylko o dostatku, ale też szacunku i byciu docenionym przez społeczność. Ludzie bardzo zamożni będą się też czuć bezpieczniej, gdyż nie będą dostawać pogróżek od anonimów w sieci. To sytuacja win-win.

Gdy młody przedsiębiorca Jakub Roskosz wrzucił na Twittera zdjęcie zegarka wartego 1,4 mln złotych, spotkały go niewyobrażalna mowa nienawiści, pogróżki i publiczne obrażanie. Rozgrzani nienawiścią komuniści pisali między innymi „po co komuś zegarek za 1,4 mln zł? Pytam całkiem serio”, „nigdy nie rozumiałem jarania się drogimi zegarkami”, a nawet „prawdziwa magia jest widoczna w zwykłym zegarku mechanicznym”. Trudno zrozumieć, co musiał czuć ten zaszczuty człowiek, gdy motłoch bez choćby szczypty empatii rzucił się, by go publicznie upokarzać.

Rzesze smutnych ludzi, którym się nie powiodło, zawsze są chętne do hejtowania zamożniejszych od siebie. Próbują w ten sposób przynajmniej przez pięć minut poczuć się lepszymi. Zniechęca to do ciężkiej pracy i samorozwoju. Po co się wysilać, skoro społeczeństwo tego nie doceni, a na koniec dnia człowieka spotyka tylko zawiść i niezrozumienie?

Zwyczajne dziewczyny i chłopaki z Warszawy, którym się udało

Dlatego też jak najszybciej należy wprowadzić podatek od dóbr luksusowych, żeby ochronić zamożnych konsumentów ekskluzywnych produktów przed niezrozumieniem rozszalałej biednej większości.

Sytuacja win-win

Podatek od dóbr luksusowych nie jest próbą skoku na kasę zamożnych, ciężko pracujących ludzi, lecz formą ich ochrony i legitymizacji w oczach społeczeństwa. Dzięki temu nikt już nie będzie pytał, po co komu zegarek za półtora miliona. Otóż po to, żeby przy okazji było też na przedszkola, szkoły czy autobusy na prowincji.

Dzięki temu bogaci będą mogli nie tylko swobodnie kupować ekstremalnie drogie złote toalety, ale nawet się tym publicznie chwalić bez wzbudzania zażenowania. Ludzie będą im odpowiadać „dziękujemy ci za drogę osiedlową, mistrzu!”, „ta toaleta to nie tylko złoty kibel, ale też sala gimnastyczna w naszej gminie!”. W ten sposób powstanie dodatkowa motywacja do bogacenia się, gdyż większość z nas marzy nie tylko o dostatku, ale też szacunku i byciu docenionym przez społeczność. Ludzie bardzo zamożni będą się też czuć bezpieczniej, gdyż nie będą dostawać pogróżek od anonimów w sieci. To sytuacja win-win, jak by to powiedział dobry coach biznesu.

Nieprzypadkowo podatek od dóbr luksusowych był już zresztą wprowadzony w świątyni globalnego kapitalizmu, czyli w Stanach Zjednoczonych. Rozwiązanie uruchomiono w 1991 roku, za czasów konserwatywnych rządów administracji George’a H.W. Busha. 10-procentowy podatek obciążył kupno luksusowych jachtów, samochodów, biżuterii oraz samolotów. Oczywiście obciążono nim jedynie transakcje powyżej pewnego progu, by ubodzy kupujący zwykły naszyjnik za 9,9 tys. dolarów albo niewielki jacht za 99 tys. dolarów nie musieli go płacić.

Niestety komunistom nie spodobało się to rozwiązanie, gdyż w ich interesie jest – jak wiadomo – wzbudzanie nienawiści do ludzi sukcesu. Dlatego też za czasów lewackiej administracji Billa Clintona podatek od luksusu został skasowany. Lewica zawsze niszczy dorobek konserwatystów, nie inaczej było tym razem. W Polsce na szczęście mamy rządy ugrupowania, któremu tradycyjne wartości bliskie republikanom i rodzinie Bushów są nieobce, więc może warto sięgnąć do tej spuścizny?

Wakacje kredytowe według PiS: Bogaci mają darmowe pożyczki, my mamy problem

Robimy to dla Afryki

Ochronny podatek od dóbr luksusowych warto wprowadzić również dlatego, że ludzi prawdziwie zamożnych nie mamy przesadnie wielu. Według najnowszej edycji raportu KPMG Rynek dóbr luksusowych w Polsce w 2020 roku mieliśmy niecałe 300 tys. osób zamożnych, czyli zarabiających powyżej 20 tys. zł miesięcznie. Bogatych nad Wisłą jest jeszcze mniej – powyżej 50 tys. zł miesięcznie zarabia ledwie 77 tys. osób. Niecała połowa z tego to ludzie bardzo bogaci, czyli zarabiający powyżej miliona złotych rocznie. Łączny dochód tych ostatnich to 92 mld złotych. W 2020 roku Polska miała tylko 149 tys. obywateli, których majątek netto przekraczałby milion dolarów. W od niedawna biedniejszej i prawie cztery razy mniejszej Portugalii takich osób było 136 tys. W cztery razy mniejszych Czechach milionerów było tylko 2,5 razy mniej niż w Polsce.

W naszym kraju ludzie po prostu wstydzą się bogacić, gdyż wiedzą, że ze strony rodaków nie spotka ich nic dobrego. Podatek od dóbr luksusowych mógłby zmienić na lepsze społeczne postrzeganie bogactwa.

Mimo że nadwiślańscy milionerzy to gatunek niemal zagrożony wyginięciem, polscy bogacze robią, co mogą, by nasz niemrawy rynek dóbr luksusowych jakoś się trzymał. Wiedzą po prostu, że nabywanie tego rodzaju produktów pełni istotną społeczną funkcję – jest wkładem ludzi sukcesu w rozwój ludzkości. Dzięki rynkowi dóbr luksusowych pracownicy kopalni złota w Kongo albo diamentów w Sierra Leone mają zatrudnienie. Gdyby nie złote zegarki, jachty czy naszyjniki z drogimi kamieniami ubóstwo na świecie byłoby zdecydowanie większe.

Całkiem zamożna biedota z państw sytego Zachodu, której jedynym zmartwieniem są lajki na Instagramie, nigdy nie zrozumie globalnej funkcji rynku dóbr luksusowych. Nic dziwnego, ci ludzie nie mają pojęcia o tym, jak działa rynek, jakie są podstawowe prawa ekonomii i w jaki sposób bogactwo rozlewa się z zamożnej góry do nieuprzywilejowanych mas z państw globalnego Południa.

Mimo to, według KPMG polski rynek dóbr luksusowych ma się na szczęście całkiem dobrze. W 2021 roku był wart 30 mld złotych. Co więcej, bardzo silnie rośnie. Segment ekskluzywnych perfum w Polsce wzrósł w zeszłym roku o 8 proc., a luksusowych alkoholi o 11 proc. Segment najdroższej biżuterii, w tym zegarków właśnie, urósł w zeszłym roku aż o 15 proc. To i tak nic, luksusowa odzież i akcesoria sprzedawały się w 2021 roku o 17 proc. lepiej niż rok wcześniej.

W naszym rozmiłowanym w samochodach kraju najlepiej miał się jednak segment prestiżowych pojazdów osobowych. Jego wartość tylko w zeszłym roku poszła do góry o jedną czwartą! Najwyższy wzrost sprzedaży wśród marek luksusowych zanotowało Maserati – sprzedaż tych aut w Polsce wzrosła aż o 26 proc.

Cisi bohaterowie z górnych kilku procent drabiny dochodowej robią, co mogą, by utrzymać nasz świat w pionie. Pomimo kryzysu kosztów życia zaciskają pasa, by dać zarobić także pracującym w fabrykach Ferrari czy Rolexa. Czy nie można byłoby docenić ich starań i obciążyć tych transakcji kilkuprocentowym podatkiem, by przy okazji mogli też wspomóc nieuprzywilejowane masy w naszym kraju?

Jest drogo, będzie drożej

Złote zegarki zamiast bigosu

Bo też trzeba pamiętać, że zdecydowana większość polskiego rynku dóbr luksusowych to import. W naszym kraju trudno znaleźć czołowych producentów tego rodzaju produktów. Niestety Polska wciąż kojarzy się z żubrami i bigosem. „Polski zegarek” – przecież to nawet brzmi jak obelga. W naszym zaściankowym państwie nikt jeszcze nie wpadł na to, by stworzyć jedną z czołowych ekskluzywnych marek. Każdy tylko marzy o bezpiecznym etacie.

A przecież to niezwykle prestiżowy rynek, czego dowodem są doskonałe ubiegłoroczne wyniki sprzedaży. Tymczasem według raportu Deloitte’a Global Powers of Luxury Goods 2021 wśród stu największych producentów dóbr luksusowych na świecie znajdziemy dokładnie zero firm z Polski. W całym raporcie ani razu nie padają nawet słowa „Poland” albo „Polish”. W rezultacie zdecydowana większość wydatków na te ważne artykuły trafia finalnie do Włoch, Szwajcarii czy nawet Chin.

W ten sposób rynek dóbr luksusowych wpływa negatywnie na nasz bilans handlowy. W kraju zostaje co najwyżej niewielka marża importera. Trochę zarobią też pracownicy w punktach sprzedaży. A przecież ten prężny rynek mógłby wspierać także polską gospodarkę.

Dlatego trzeba wprowadzić podatek od dóbr luksusowych. Gdyby dodatkowe kilka miliardów złotych co roku zostawało w naszym kraju, można by to inwestować w młode talenty, które za kilkanaście lat stworzyłyby może wreszcie jakąś prawdziwie ekskluzywną markę znad Wisły. Czyż nie byłoby miło mówić za granicą: „jestem z Polski, ojczyzny koncernu Peter Wojcik & Co., którego magiczny zegarek masz właśnie na ręce”?

Truciciele, nie elity. Nazywajmy bogaczy po imieniu

Należy komunistom wreszcie wybić z rąk ich argumenty przeciwko bogatym. Wprowadzenie podatku od dóbr luksusowych zamknęłoby tym niepoprawnym marksistom usta. Nareszcie bogactwo i gromadzenie majątku zdobyłoby społeczną legitymizację, a ludzie zaradni mogliby swobodnie korzystać z owoców swoich starań. Nie po to kupuje się futro za kilkaset tysięcy, żeby je trzymać w szafie. Człowiek chce w nim bezpiecznie wyjść na ulicę i pochwalić się na Facebooku bez narażania się na durne komentarze. Dosyć tego gnębienia.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Wójcik
Piotr Wójcik
Publicysta ekonomiczny
Publicysta ekonomiczny. Komentator i współpracownik Krytyki Politycznej. Stale współpracuje z „Nowym Obywatelem”, „Przewodnikiem Katolickim” i REO.pl. Publikuje lub publikował m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, magazynie „Dziennika Gazety Prawnej”, dziale opinii Gazety.pl i „Gazecie Polskiej Codziennie”.
Zamknij