Osoby o liberalnych poglądach załamują ręce nad niszczeniem praworządności, podczas gdy reszta ogłupiałego – ich zdaniem – społeczeństwa zajmuje się tak nieistotnymi sprawami jak ceny żywności i kredytów na mieszkanie. Opozycja zacznie wygrywać wybory, kiedy przestanie udawać, że „przyziemne” problemy nie istnieją.
W mediach społecznościowych rozgorzała debata o haśle „Mieszkanie prawem, nie towarem”, a z nią wróciła stara śpiewka: jak można przejmować się mieszkaniami, skoro władza depcze konstytucję! Od siedmiu lat słyszymy, że teraz mamy się martwić tylko tym, co Prawo i Sprawiedliwość robi z sądami, a inne sprawy odłożyć na później.
To nic, że te inne sprawy czasami dotyczą kwestii zupełnie fundamentalnych, choćby tego, że część obywatelek i obywateli (na przykład kobiety, na przykład osoby LGBT+) pozbawia się podstawowych praw człowieka i odziera z godności. Częstym argumentem podnoszonym w tej dyskusji jest podła sugestia, że Polki i Polacy „sprzedają się” władzy w zamian za kolejne programy socjalne. Przywykliśmy także do tego, że takie założenie przybiera wymiar polityczny – na nim przecież opierała się Koalicja Europejska i zapomniana Koalicja 276, i to ono nadal pobrzmiewa w wypowiedziach Donalda Tuska, który na pytania o program wyborczy odpowiada: „po pierwsze odsunięcie Prawa i Sprawiedliwości od władzy”.
Mieszkanie prawem, nie towarem – historia pewnego nieporozumienia
czytaj także
Liberałowie i liberałki przedstawiają się jako ostatni sprawiedliwi: odsunięci od władzy szeryfowie, którzy jako jedyni pamiętają, że miastem rządzą bandyci, podczas gdy większość mieszkańców chla w karczmie.
To oczywiście tylko poza. Osoby o liberalnych poglądach nie żyją przecież wyłącznie tym, co robi Prawo i Sprawiedliwość. W poniedziałek rano martwią się przespanym budzikiem, stresują pracą czy zawożą dzieci do szkół, a nie myślą o trójpodziale władzy. W piątek wieczorem idą do restauracji albo do kina, oglądają w domu Netflixa albo planują, jak spędzić weekend – a nie dumają o niezawisłości sądów. Czasami na kilka tygodni zapominają o tym, kto jest prokuratorem generalnym, bo właśnie zmieniają pracę albo chorują. I nie ma w tym nic złego. To absolutnie normalne, że w pierwszej kolejności myślimy o własnych, bieżących potrzebach i troskach, a dopiero później zajmujemy się innymi sprawami.
Hierarchia potrzeb Maslowa w ostatnich latach stała się dość wyświechtanym argumentem, ale warto się przy niej na chwilę zatrzymać. Amerykański psycholog chciał pokazać, że człowiek jest w stanie przenosić swoje aspiracje na większy poziom abstrakcji dopiero po spełnieniu potrzeb determinowanych biologią, takich jak jedzenie czy sen. Osiągnięcie takiego poziomu satysfakcji życiowej, który pozwalałby na szczerą refleksję: „przeszkadza mi, że w moim państwie rząd łamie konstytucję” jest naprawdę trudne, przynajmniej dopóki łamanie konstytucji nie przeszkadza w zaspokajaniu bardziej podstawowych potrzeb. A – umówmy się – to, jak Prawo i Sprawiedliwość niszczy sądownictwo, bezpośrednio wpływa na większość z nas w bardzo ograniczonym stopniu.
Oczywiście, psychologia wciąż rozwija koncepcję tego, jak ludzie realizują własne pragnienia. Gdy Abraham Maslow tworzył swoją teorię – a więc w latach 50. ubiegłego wieku – zakładał, że brak realizacji jednej potrzeby blokuje przejście na kolejny poziom. Dzisiaj wiemy, że takie założenie nie tłumaczy w pełni zachowania ludzi, potrzeby, tak jak i wiele innych zjawisk społecznych, lepiej wyobrażać sobie jako spektra. Człowiek, który nie ma co jeść, może nadal dążyć do spełnienia swoich potrzeb kulturalnych, chociaż z pewnością będzie to dla niego trudniejsze, niż gdyby jego podstawowe potrzeby były w pełni zaspokojone. Więcej wiemy także o rekompensowaniu jednych potrzeb przez drugie – na przykład brak poczucia bezpieczeństwa może być realizowany przez przynależność do określonych struktur społecznych, takich jak organizacje religijne czy polityczne.
O wielu niuansach można więc dyskutować, ale jedno jest niepodważalne: hierarchia potrzeb Maslowa nie została wyciągnięta z kapelusza, ale wpisuje się w szereg odkryć nauk społecznych. Ich praźródła powinniśmy szukać w słynnym „bycie, który kształtuje świadomość”, ale od tego czasu psychologia i socjologia w setkach eksperymentów dowiodły, że tym, co najbardziej wpływa na postawy i poglądy ludzi, jest sytuacja, w której się znajdują, a zwłaszcza sytuacja, której skutki bezpośrednie odczuwają. Za Marksem możemy wskazać, że jest to przynależność klasowa; za Maslowem, że jest to stopień realizacji potrzeb; za de Beauvoir, że jest to tożsamość płciowa; za Bourdieu – że to pozycja w relacjach społecznych, a za bell hooks, że jest to nasza rasa.
Poglądy ekonomiczne Tuska, czyli noc żywych liberalnych trupów
czytaj także
To nie są jakieś wymysły, obok których możemy przejść obojętnie, tylko coś, czym od dziesięcioleci zajmuje się nauka. Te same mechanizmy społeczne dotyczą wszystkich: socjalistów, liberałek, chadeków czy konserwatystek. Możemy nie cierpieć prawicy, ale komfort myślenia o tym na co dzień czy nadanie tej emocji priorytetu jest przywilejem, na który mogą pozwolić sobie nieliczni, i to stosunkowo rzadko. A ten przywilej nie wiąże się wyłącznie z sytuacją ekonomiczną, ponieważ znaczna część naszych potrzeb ma źródło w innych obszarach życia. Tak więc ci, którzy pouczają, że najpierw powinniśmy się przejmować Ziobrą czy Macierewiczem, a dopiero później ceną chleba i biletów tramwajowych, nie tylko są nieszczerzy, ale pokazują, że mało ich obchodzi, co na ten temat mówi nauka. To niewiele się różni od przekonań osób, które zapewniają – wbrew ekspertom i ekspertkom – że nie potrzebują szczepień. A akurat liberałowie i liberałki chyba nie chcieliby zostać posądzeni o foliarstwo, prawda?
Taka postawa części opozycji jest paskudną próbą hierarchizacji społeczeństwa. Oto bowiem ci mądrzejsi mówią reszcie, co jest bardziej, a co mniej istotne. Pouczają też, czym należy się kierować przy wybieraniu władzy. To niewiarygodnie niedemokratyczny sposób myślenia, a do tego całkowicie nieskuteczny. Liberałowie i liberałki przegrywają wybory za wyborami, ponieważ nie mają oferty, która dawałaby choć cień nadziei na zaspokojenie najważniejszych potrzeb społeczeństwa. Ponad 10 milionów Polek i Polaków jest wykluczonych komunikacyjnie, zdecydowana większość społeczeństwa ma problem z zaspokojeniem potrzeb mieszkaniowych, w ostatnich latach podwoiła się liczba osób chorujących na depresję, a do tego społeczeństwo musi radzić sobie z traumą trwającej epidemii i bliskiej wojny.
Bendyk: Ani klimatu, ani demokracji bez wyborców PiS nie uratujemy
czytaj także
Ludzie naprawdę nie są głupi. Dobrze wiedzą, że żadna z tych kwestii bezpośrednio nie jest związana z rządami prawicy (chociaż oczywiście do każdej z nich nieudolna władza dorzuciła swoją cegiełkę). Szczytem politycznej naiwności jest więc myślenie, że wobec tak dotkliwych – i tak przyziemnych – ludzkich problemów wystarczy program, którego głównym hasłem jest „odsunąć PiS od władzy”. Wyraźnie to pokazały badania przeprowadzone w 2019 roku przez Przemysława Sadurę i Sławomira Sierakowskiego: tylko 54 proc. wyborców i wyborczyń uznało niezależność sądów za atrakcyjny postulat wyborczy; więcej osób interesowało za to stworzenie lokalnych sieci połączeń autobusowych.
Nie twierdzę, że sądownictwo nie jest ważnym problemem. Oczywiście, że jest. Z wielu względów źle oceniam to, jak prawicowa władza traktuje konstytucję, i wiem, że wszyscy poniesiemy tego bardzo poważne konsekwencje. Ale też zdaję sobie sprawę, że na moją ocenę składa się wiele czynników. Mam kompetencje, które pozwalają mi wiedzieć, czym jest konstytucja, a także, jakie skutki prawne czy społeczne może mieć jej łamanie. A przede wszystkim – mam komfort, który pozwala mi brać to pod uwagę jako jedno z najważniejszych kryteriów podczas wyborów. To wszystko jest jednak moim przywilejem; nie mam prawa wymagać tego od pozostałej części społeczeństwa.
„Miejsca, które nie mają znaczenia”. Elity mają problem z politycznymi wyborami peryferii
czytaj także
Jeżeli liberałowie i liberałki uczciwie przyznają, że na świecie istnieje coś jeszcze poza złą prawicą, a co więcej, że ich samych też dotyczą codzienne problemy większości ludzi, to zrobią pierwszy krok do odzyskania władzy. Dopiero wtedy ich oferta polityczna przestanie być dla większości społeczeństwa abstrakcyjna. Bo prawdziwe emocje są zupełnie gdzie indziej. Według badań Habitat for Humanity aż 67 proc. Polek i Polaków uzależnia swoje decyzje życiowe od stabilnej sytuacji mieszkaniowej. Mimo rządów prawicy ludzie chcą tworzyć rodziny, rodzić albo nie rodzić dzieci, troszczyć się o swoich bliskich, i w pierwszej kolejności wymagają od władzy, żeby im pomogła w realizowaniu tych aspiracji.
Wyobraźmy sobie sytuację rodziców w trudnej sytuacji ekonomicznej, którzy żyją w mniejszej miejscowości i wychowują chore dziecko: nie stać ich na zaspokojenie podstawowych potrzeb (ani własnych, ani dziecka). Wpadają w spiralę zadłużenia, a brak dostępu do szpitali utrudnia leczenie. W tej sytuacji – a to nie jednostkowy przykład, bo z podobnymi problemami mierzą się miliony obywateli, na tysiąc osób w Polsce ponad 80 ma niespłacone długi – dostrzeganie politycznego priorytetu w odsunięciu Prawa i Sprawiedliwości od władzy jest splunięciem w twarz, potrzebne jest znacznie więcej.
Jesteś z klasy wyższej? Dodaj lekarza do znajomych. Nie? Gnij w kolejce
czytaj także
Co zaskakujące, liberalna opozycja ma problem z rozmową o podstawowych potrzebach ludzi nawet w tych przypadkach, gdy wydaje się to politycznie logiczne. Czy dzisiaj osoby nieheteronormatywne mają pewność, że po zmianie władzy otrzymają pełne prawa? Nie. Dla pary gejów, która nie może wziąć ślubu czy adoptować dzieci, a dla państwa jest sobie obca, dyskusja o praworządności także bywa abstrakcyjna, ponieważ żyją w państwie, które podważa ich człowieczeństwo niezależnie od tego, kto tym państwem rządzi.
Ten brak konsekwencji jest zresztą bardzo widoczny. Pewnie łatwiej byłoby mi uwierzyć w to, co opowiadają liberałowie i liberałki, gdyby twierdzili, że brak poszanowania dla konstytucji spędza im sen z powiek, bo polska gospodarka nie jest społeczna (art. 20), prawa pracownicze są powszechnie łamane (art. 66), a państwo zbyt mało angażuje się w politykę mieszkaniową (art. 75). Zamiast tego od lat słyszę lament nad tym, że obecna władza złamała kilka technicznych artykułów.
czytaj także
Jeszcze raz podkreślę: bardzo dobrze, że o tym się mówi, bo łamanie konstytucji jest skandalem. Ale demokracja to znacznie więcej niż trójpodział władzy czy niezawisłość sądów. To także budowa dojrzałego społeczeństwa, w którym wszystkim zapewnia się bezpieczeństwo, a nie wytyka się ich palcami i strofuje. Bardzo bym chciał, żeby liberalna opozycja wreszcie to zrozumiała.
**
Jan Radomski – socjolog, doktorant na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza, naukowo zajmuje się oporem, przede wszystkim pojęciem „strajku” w dyskursie, a także narracjami dotyczącymi systemów społeczno-ekonomicznych.