Liberałowie marzą o Okrągłym Stole, do którego usiądzie opozycja z częścią PiS-u, żeby przywrócić demokrację w Polsce. To ich najświeższa fantazja o totalnym zwycięstwie. Pora pogodzić się, że PiS – albo coś podobnego – z nami zostanie.
Nie jest łatwo zrozumieć, że się definitywnie przegrało. Nie jest łatwo pogodzić się z utratą dominacji przez partię, której się sprzyja. Nie jest łatwo zrozumieć, że Polska się naprawdę zmieniła i że dobre czasy nie wrócą.
„Trzeba pomyśleć o Okrągłym Stole z udziałem Andrzeja Dudy czy Małgorzaty Manowskiej” – pisze w „Gazecie Wyborczej” Dominika Wielowieyska. Czytałem jej słowa z autentycznym współczuciem. Każdy ma marzenia o domu z piernika, ale dorośli ludzie się z nimi raczej nie obnoszą.
„Po zwycięstwie opozycja powinna potraktować PiS, tak jak Solidarność potraktowała PZPR w 1989”, pisze Wielowieyska. Nic tu się nie zgadza. Ani opozycja nie wygra tak, jak wygrała Solidarność w 1989 roku, ani PiS nie jest PZPR.
PiS się nie rozpadnie, nie rozwiąże i nie wyprowadzi swojego sztandaru. Politycy PiS nie usiądą do rozmów, ponieważ zupełnie nie będzie im się to opłacało. Byliby wariatami, gdyby się na coś takiego zgodzili. Opłaca im się zupełnie co innego, jeśli przegrają – zwarte szeregi, gra na polaryzację, kompromitację opozycji i możliwie szybki powrót do władzy.
Przy Okrągłym Stole negocjowali słabi ze słabymi
Przypomnijmy najpierw, co się wydarzyło w 1989 roku. PZPR usiadło do Okrągłego Stołu z główną częścią opozycji. Po obu stronach były siły, które tych rozmów nie chciały, ale po obu przeforsowali rozmowy najważniejsi liderzy, czyli Jaruzelski oraz Wałęsa z grupą najbliższych doradców.
Do stołu opozycja i PZPR usiadły zaś dlatego, że czuły się słabe. Przywódcy opozycji czuli, że tracą poparcie kosztem młodszych, bardziej radykalnych grup. Przywódcy PZPR nie widzieli wyjścia z ekonomicznego kryzysu. I jedni, i drudzy bali się utraty kontroli nad społecznym gniewem. Partia na serio bała się rozlewu krwi.
czytaj także
O dynamice tej sytuacji obszernie traktuje praca Psychologia Okrągłego Stołu autorstwa historyków, socjologów i psychologów społecznych, z których dwóch było w dodatku uczestnikami rozmów.
Dziś Wielowieyska proponuje powtórkę: porozumienie z „umiarkowaną frakcją” PiS, która w zamian za gwarancje bezpieczeństwa pomoże w odbudowie demokratycznego ładu w Polsce – a przynajmniej nie będzie w nim przeszkadzać.
PiS przegra bitwę, ale nie wojnę
Pierwszy błąd w tym planie polega na tym, że PiS – nawet jeśli przegra wybory – będzie miał doskonałą sytuację w opozycji. Będzie prawdopodobnie największym ugrupowaniem w Sejmie, z własnym prezydentem, telewizją „narodową” pod kontrolą (przynajmniej na początku), służbami, swoimi ludźmi w spółkach skarbu państwa, nominatami Ziobry w prokuraturze i sądach, utuczonym dziś prywatnym zapleczem medialnym.
Część tego opozycja mu odbierze, ale zapewne nie wszystko, a na pewno nie wszystko od razu, gdyż nie wszystko da się od razu zabrać. PiS zachowa także swoje stabilne 20–30 proc. społecznego poparcia, czyli potężną bazę społeczną. Główni liderzy będą nadal chronieni sejmowymi immunitetami.
Okrągły Stół byłby dla nich kapitulacją. Kapituluje przeciwnik pokonany. PiS pokonany nie będzie: przegra bitwę, ale nie wojnę. Kompromis w zamian za gwarancje bezpieczeństwa opłaca się słabym, a nie silnym.
PiS w opozycji będzie więc atakował demokratycznie wybrane władze; sprawiał im na każdym kroku problemy; mobilizował swoją bazę wyborczą propagandą; liczył, że podzielona opozycja zatonie, a on wróci do władzy. To mu się opłaci i to będzie robić.
Na rozmowach ze zwycięską opozycją może tylko stracić. Po co? PZPR, zużyty dekadą kryzysu i społecznego konfliktu, nie miał woli walki. PiS ma jej w nadmiarze. Będzie liczył, że nowy rząd zatonie pod ciężarem kryzysów – w dużej części odziedziczonych po rządach premiera Morawieckiego.
Nikt nikogo z niczego nie rozliczy
Dodajmy, że oczywiście nikt nikogo z niczego nie rozliczy. Pisałem już o tym w Krytyce Politycznej w 2017 roku, w czasach największego moralnego wzmożenia protestami w obronie Trybunału Konstytucyjnego.
czytaj także
W Polsce – to nasza historyczna prawidłowość – nikogo z niczego nie rozliczono. Nawet z targowiczanami wyszło to tak sobie: paru powieszono na fali ludowego gniewu, ale na tym koniec. Nie było u nas rozliczeń za komunizm, w tym za jego ewidentne zbrodnie, takie jak strzelanie do robotników w 1970 czy 1981 roku, nie będzie także za PiS.
Część liberalnej opinii publicznej chyba żyje złudzeniem, że po zwycięstwie opozycji Kaczyński z Dudą staną przed sądem, który ich przykładnie skaże na wieloletnie więzienie za łamanie konstytucji.
Rozumiem, że wielu ludziom taka wiara jest potrzebna. Nie warto jednak żyć złudzeniami. PiS będzie zbyt silny, żeby można było kogokolwiek „rozliczyć”, a nowa władza będzie miała szereg ważniejszych rzeczy do zrobienia.
Zasadniczo można liczyć najwyżej na kilka symbolicznych procesów za ewidentne naruszenia prawa, ale te w praktyce może być trudno udowodnić, jakkolwiek dziś wydają się oczywiste. Przypominam, że po upadku komunizmu również bardzo trudno było pociągnąć kogokolwiek do odpowiedzialności karnej. Co więcej, bardzo trudno postawić przed sądem tych, którzy wydawali polityczne dyspozycje – a o nich przede wszystkim chodzi.
Prawicowy populizm nie zniknie
Drugi błąd Wielowieyskiej – poważniejszy – leży w sferze wyobraźni.
PZPR reprezentował schyłkową, schodzącą ze sceny ideologię i rozpadający się system społeczny.
PiS zaś przed 2015 rokiem przeobraził się w partię populizmu nowego typu, którego wpływy rosną na całym świecie. Prezes Kaczyński może zaś – nie bez powodu – liczyć, że np. we Francji wygra Le Pen albo Zemmour, a za parę lat w USA do władzy wróci Trump (ewentualnie jakiś bardzo do Trumpa podobny republikanin).
Éric Zemmour i cała reszta. Czy skrajna prawica odbije Pałac Elizejski?
czytaj także
Siły społeczne, które wyniosły do władzy PiS, trzymają się mocno: ksenofobia i lęk przed imigrantami; pogarda i nienawiść wobec wielkomiejskich, kosmopolitycznych elit; poczucie ekonomicznej krzywdy i marginalizacji ludzi z mniejszych miast i wsi – to wszystko nie znikło. Prawicowy populizm jest nadal na krzywej wznoszącej. Partia rządząca poszukuje dziś nośnej ideologii i ewidentnie flirtuje ze skrajną prawicą, którą uosabia szlachetne oblicze Roberta Bąkiewicza.
Marsz Niepodległości był spokojny. I właśnie to powinno nas martwić
czytaj także
PiS więc nie zniknie, może się najwyżej przeobrazić, a jeśli to zrobi, to przeobrazi się zapewne w coś gorszego od partii staroświeckiego pod wieloma względami prezesa Jarosława Kaczyńskiego. Jeszcze się okaże, że zatęsknimy wszyscy za jego przywiązaniem do demokratycznych reguł i szacunkiem dla opozycji.
Lata 90. nie wrócą
„Hegel powiada gdzieś, że wszystkie wielkie historyczne fakty i postacie powtarzają się, rzec można, dwukrotnie. Zapomniał dodać: za pierwszym razem jako tragedia, za drugim jako farsa” – pisał Marks w swoim sławnym politycznym pamflecie.
Za politycznymi marzeniami o Okrągłym Stole z PiS kryje się naprawdę fantazja o totalnym zwycięstwie sił liberalnych. Tak się skończył Okrągły Stół z PZPR, przypominam! Kryje się za nim fantazja o powrocie do świata z lat 90. XX wieku, bez populistycznej prawicy, która stanowi realne zagrożenie dla liberalnego porządku. Przykro mi, Dominiko! Tego świata już nie ma. Nie wróci.
Musimy – ty i ja, my wszyscy – nauczyć się żyć w świecie, który nie jest światem liberalnej dominacji i w którym liberalne centrum ma realną, groźną polityczną konkurencję. To jest lekcja z wyborów w USA i z kierunku, w którym zmierza amerykańska Partia Republikańska. PiS, albo coś do niego podobnego, będzie stałym, silnym elementem polskiego życia politycznego: z własnymi mediami, własnym zapleczem finansowym, własnymi alternatywnymi elitami – cokolwiek o ich jakości można powiedzieć. Nie ukrywam, że wolałbym, aby alternatywa dla liberalnego porządku miała lewicowe oblicze. To jednak marzenie jeszcze bardziej utopijne niż to, które ma Wielowieyska.