Kraj

Molestowanie: śmieszny temat do żartów, gdy nie masz o nim pojęcia

Niech Robert Mazurek i Krzysztof Stanowski zabierają głos na różne tematy, takie ich prawo. Niech sobie dowcipkują, jeśli mają na to ochotę. Ale dobrze, żeby wiedzieli, jak bardzo kompromitują się tym, co wygadują.

Krzysztof Stanowski jest dziennikarzem sportowym, który od jakiegoś czasu lubi wykorzystywać różne platformy – a przede wszystkim Kanał Sportowy (założony wspólnie z Mateuszem Borkiem, Michałem Polem i Tomaszem Smokowskim) – do zabierania głosu w sprawach niemających ze sportem nic wspólnego. I tak się składa, że są to sprawy, o których Stanowski najwyraźniej nie ma zielonego pojęcia.

Kilka dni temu w prowadzonym wspólnie z Robertem Mazurkiem programie dziennikarze przez dłuższą chwilę w skandaliczny sposób rozmawiali o molestowaniu seksualnym w miejscach publicznych, w kontekście kampanii społecznej Stand Up. Choć cały film po lawinie krytyki został bez wyjaśnień usunięty z kanału, warto poświęcić mu chwilę uwagi.

„Nic się nie stało”. Gdzie zaczyna się molestowanie seksualne?

W przeciwieństwie do znacznej części lewicowej bańki nie usłyszałem o Krzysztofie Stanowskim przy okazji rozmowy z Jasiem Kapelą w Hejt Parku. Patrzę właśnie na regał, na którym stoi wydana w 2003 roku biografia Wojciecha Kowalczyka, Stanowski jest jej współautorem. Miałem wtedy 14 lat. Fragmenty tej historii znałem z „Przeglądu Sportowego”, a całą książkę przeczytałem z wypiekami na twarzy w kilka godzin. Krzysztofa Stanowskiego jako dziennikarza kojarzę od ponad dwudziestu lat. Czytałem jego artykuły i książki, oglądałem programy, chodziłem na te same mecze, kibicuję tej samej drużynie. Co więcej, uważam go za niezłego dziennikarza sportowego.

Nie mam więc problemu z Krzysztofem Stanowskim, który pisze o piłce nożnej. Mam problem z Krzysztofem Stanowskim, który wraz z Robertem Mazurkiem wykorzystuje rozpoznawalność do tego, żeby pieprzyć kompletne bzdury. Obaj nie dostrzegają, że są tematy, w których powinni poruszać się ostrożniej – nawet jeśli nie po to, by kogoś nie skrzywdzić, to po to, żeby się nie ośmieszyć.

Stanowski sam często wyśmiewa powierzchowność w komentowaniu dziedziny, na której się zna: piłki nożnej. Tylko że sam niczym nie różni się od wujka, który raz na pół roku ogląda mecz, a na imieninach przekonuje, że Arkadiusz Milik do niczego się nie nadaje. Albo cioci, która dodaje wtedy, że Robert Lewandowski jest przereklamowany, bo strzela bramki tylko słabym drużynom. Z tym że wujek i ciocia swoimi opowieściami nie wyrządzają nikomu krzywdy, a gadanie Mazurka i Stanowskiego owszem.

Kiedy patrzenie na tyłek jest molestowaniem?

czytaj także

Wypowiedź dziennikarzy o molestowaniu zaczyna się od oświadczenia Roberta Mazurka: „Molestowanie nie jest śmieszne ani trochę […] Mówię to zupełnie poważnie. Wyobraźcie sobie, że waszą córkę, matkę, dziewczynę, żonę ktoś by molestował – i wtedy pomyślicie, że to naprawdę nie jest śmieszne”. Szkoda, że dosłownie kilka sekund później Mazurek i Stanowski wyśmiewają doświadczenie milionów córek, matek, dziewczyn i żon. Oczywiście twierdzą, że nie żartują z molestowania – co to, to nie! – ale z „absurdalnego” ich zdaniem badania społecznego wykorzystanego w kampanii Stand Up.

To doprawdy zaskakujące, że Robert Mazurek, doświadczony dziennikarz polityczny, z taką pogardą podchodzi do badań społecznych przeprowadzonych – o czym rozmówcy nie wspominają – przez Ipsos, jedną z najbardziej cenionych firm badawczych.

Za tym badaniem (swoją drogą – całkiem niezłym) kryją się właśnie te córki, matki, dziewczyny i żony, o których Robert Mazurek z takim przejęciem mówił. Każda z podanych liczb oznacza prawdziwe doświadczenie prawdziwych ludzi. Nie pojmuję, jak wyobraźnia kogoś, kto od tylu lat zajmuje się życiem społecznym i politycznym, może być tak ograniczona, że nie trafiają do niej liczby, a wrażliwość uruchamiają wyłącznie anegdoty.

Osoby przygotowujące badanie dla Ipsos nie wyciągnęły danych – jak twierdzą dziennikarze – „z dupy”. Ich raport jest efektem wielu lat edukacji, prowadzenia kolejnych badań, a także współpracy z ekspertami i ekspertkami specjalizującymi się w tej dziedzinie. To także konsekwencja rozwoju nauk społecznych wraz z metodologią, która wykorzystywana jest po to, by uzyskać jak najlepsze wyniki. Wszystkie informacje o tym, jak badania zostały przeprowadzone, są dostępne w odległości dwóch kliknięć myszą i kilku uderzeń w klawiaturę.

Mazurka i Stanowskiego to jednak zupełnie nie interesuje. Ich prawo. Ale skoro nie obchodzi ich nauka, dobrze byłoby, żeby chociaż to przyznali. Taka postawa nie różni się bowiem od kwestionowania skuteczności szczepień. Swego czasu, co ciekawe, Krzysztof Stanowski wchodził w polemikę z przeciwnikami i przeciwniczkami szczepień i przedstawiał się jako obrońca nauki; teraz tę samą naukę wyśmiewa.

Gapisz mi się na cycki? No dobrze, to teraz przeczytaj coś ważnego

Niedowierzanie dziennikarzy wzbudza to, że 84 proc. polskich kobiet ma doświadczenie bycia molestowanymi seksualnie w miejscach publicznych. Stanowskiego prowadzi to do zupełnie absurdalnego wniosku, że wyjście na miasto „to nie jest nawet loteria, to jest pewność, że zostaniesz zmolestowany”. To chyba najlepiej pokazuje, jak dziennikarz traci rozsądek, gdy zaczyna rozmawiać na tematy, z którymi się ideologicznie nie zgadza. Nie wierzę, że nie widzi różnicy pomiędzy deklaracją dotyczącą życiowego doświadczenia a prawdopodobieństwem dotyczącym doznania tego doświadczenia w danym momencie. A jeśli jednak nie, to podpowiem: prawie każdą osobę bolała kiedyś głowa, ale to nie oznacza, że wszyscy i wszystkie będziemy mieli dzisiaj popsuty wieczór.

Jeszcze bardziej znamienne jest to, jak na tę liczbę reaguje Robert Mazurek, który najpierw teatralnie parska śmiechem, a później kilkukrotnie z niedowierzaniem powtarza, że niemożliwe jest, że jedynie co siódma kobieta nie była w Polsce molestowana, i kwituje to żarcikami w stylu „Krzysztof, ile masz na sumieniu?”. I znów nie potrafię tego pojąć: jak to możliwe, że ta liczba aż tak szokuje? Czy razem z Robertem Mazurkiem naprawdę żyjemy w tym samym świecie?

Jako obserwator, który nie ma doświadczenia kobiecości, zupełnie nie jestem tą liczbą zaskoczony. Prawdę mówiąc, mam wrażenie, że może być zaniżona. Nie znam mojej rówieśniczki, która nie byłaby kiedyś molestowana. Czasem spojrzeniem, czasem gestem, czasem dotykiem, chociaż najczęściej wszystkim i wielokrotnie. Rozmawiałem z kobietami o ich doświadczeniach, wiele razy byłem także świadkiem molestowania: obleśnych żartów na salach wykładowych, fizycznego i psychicznego nagabywania na imprezach czy nachalności w wielu innych kontekstach zawodowych i towarzyskich. To tak powszechne, że większość kobiet, które znam, przyzwyczaiła się do tego i reaguje tylko w przypadkach, gdy ich granice zostaną przekroczone bardzo wyraźnie. Co nie oznacza, że te mniej drastyczne przypadki są czymś dopuszczalnym.

Dziadocen i piwnice patriarchatu

czytaj także

Dziadocen i piwnice patriarchatu

Agata Adamiecka-Sitek

Ostatecznie jednak doświadczenie moje i obu dziennikarzy jest tylko anegdotą. Istotne jest to, że wszystkie polskie i światowe badania potwierdzają dane, które zostały przez dziennikarzy tak obśmiane. Przeprowadzone kilka lat wcześniej badania Fundacji Ster wskazywały, że molestowania doświadczyło niemal 90 procent kobiet. Badania Rzecznika Praw Obywatelskich z 2018 roku pokazały, że 47 procent kobiet w Polsce doświadcza molestowania seksualnego tylko w okresie studiów (!). Według organizacji Stop Street Harassment molestowania seksualnego doświadczyło 81 procent Amerykanek.

Bardzo podobne są wyniki regularnie publikowane przez RAINN, największą amerykańską organizację, która zajmuje się przemocą seksualną. Zbliżone są dane zebrane przez Rape Crisis zajmują się przemocą seksualną w Anglii i Walii: 90 procent dziewczyn jest w szkole seksualnie wyzywanych i otrzymuje niechciane zdjęcia penisów. To dopiero jaja jak berety, prawda, panie redaktorze?

Kolejne minuty obaj dziennikarze spędzają, wyśmiewając to, czym w badaniu jest molestowanie. Bardzo bawi ich, że rodzajem molestowania seksualnego może być wpatrywanie się w kogoś, co prowadzi do prześmiesznych grepsików o tym, jak oni sami są molestowani, skoro tyle osób ogląda ich program. Mazurek i Stanowski twierdzą, że według raportu w ten sposób molestowanych jest najwięcej kobiet, co jest kolejnym przekłamaniem – w żaden sposób nie da się tego z badania wyczytać, ponieważ kategoria, w której znajduje się wpatrywanie, jest znacznie szersza i obejmuje również np. niepożądane gesty. Napiszę to raz jeszcze: żeby to sprawdzić, wystarczyło kilkanaście sekund, ale komentujący sprawę dziennikarze nie zadali sobie tego trudu.

Czy wszystkie kobiety są molestowane? [rozmowa z Agnieszką Grzybek]

Obaj śmieją się do rozpuku, opowiadając sobie hipotetyczne sytuacje, w których jakiekolwiek spojrzenie zrównywane jest z molestowaniem. Nikt tak nie twierdzi. Mazurek i Stanowski wymyślili sobie coś tylko po to, żeby móc to wyśmiać. Od dziesięcioleci pewien rodzaj spojrzenia zaliczany jest do powszechnie obowiązujących definicji molestowania seksualnego. Nikt nie wymyślił tego ot, tak sobie; to efekt pracy ekspertów i ekspertek zajmujących się tym tematem. Molestowanie seksualne jest szeroką kategorią, do której zalicza się wiele zachowań. Możliwe, że dziennikarze mylą molestowanie z przemocą seksualną lub gwałtem, które są oczywiście innymi pojęciami. Co nie jest równoznaczne z tym, że doświadczenie molestowania seksualnego można bagatelizować i wyśmiewać.

Jeszcze raz wrócę do córek, matek, dziewczyn i żon. Wiele znanych mi kobiet doświadczyło sytuacji, w których mężczyźni wykonywali w stosunku do nich gest oznaczający stosunek seksualny, najczęściej oralny. Takie sytuacje kojarzę z okresem dzieciństwa, gdy moje koleżanki z podstawówki czy gimnazjum musiały się z tym mierzyć niemal każdego dnia. Pamiętam też historie koleżanek ze studiów, które bały się same wychodzić z imprez, bo przez cały wieczór obserwowali je i zaczepiali podejrzani mężczyźni. Czy naprawdę Robert Mazurek nie uważa tego za molestowanie? Czy gdyby takie doświadczenie miała bliska mu kobieta, swoją reakcję również sprowadziłby do żartów?

Według danych zebranych przez naukowców i naukowczynie z Uniwersytetu Cornella tylko w ciągu roku poprzedzającego badania aż 61 proc. Polek było śledzonych przez mężczyzn w sposób, który zagrażał ich bezpieczeństwu. Te sama badania pokazują, że 48 proc. Polek deklaruje, że zdarza im się nie brać udziału w życiu towarzyskim, a 60 proc. – nie wychodzić w nocy z domu ze względu na strach przed molestowaniem.

Młynarska: Nadchodzi koniec epoki lubieżnego dziada [rozmowa]

Z ogromną łatwością dziennikarze naigrawają się z tego, co dla wielu osób może być traumatyczne. A to – he, he, he – te 16 proc., na które nikt nie chce w takim razie spojrzeć, tak jakby nie rozumieli, jak szkodliwe są wzorce urody i dążenie do atrakcyjności i jak wiele osób źle radzi sobie z problemem bycia niedostrzeganym. A to – he, he, he – opisują hipotetyczną sytuację kobiety, która była niby molestowana, bo ktoś poprosił ją o numer telefonu, jak gdyby nie rozumieli, że dla milionów kobiet życie towarzyskie kojarzy się właśnie ze strachem przed nagabywaniem.

Skala ignorancji dziennikarzy, którą ujawnia ta rozmowa, jest trudna do opisania. Co kilka sekund pokazują, że nie rozumieją i nie chcą zrozumieć, o czym rozmawiają; mylą i przeinaczają podstawowe fakty i liczby. Łatwo byłoby zarzucić Mazurkowi i Stanowskiemu manipulację, ale mam wrażenie, że problem jest znacznie głębszy, a tematyka, którą chcieli wyśmiać, po prostu ich przerosła.

Wyśmiewane przez siebie przykłady Krzysztof Stanowski przeciwstawia przypadkom „prawdziwego molestowania”, a Robert Mazurek o tym „jak się może poczuć kobieta, którą dotknęło coś naprawdę parszywego i paskudnego jak prawdziwe molestowanie”. Wbrew temu, co chyba obaj dziennikarze myślą, ich rozmowa nie odbywa się w próżni. Do cholery, molestowanie seksualne jest doświadczeniem milionów kobiet, a praca z doświadczeniem – tysięcy ekspertów i ekspertek. Przez lata wypracowane zostały definicje, które jak najpełniej oddawać mają spektrum tego zjawiska.

Żadna z tych definicji nie mówi o „prawdziwym molestowaniu”. To nie jest konkurs: nie ma molestowania gorszego i lepszego, prawdziwego i nie. Trauma związana z tym zjawiskiem jest złożona, a reakcje są sprawą indywidualną. Może się okazać, że to, co dla Mazurka i Stanowskiego nie jest „prawdziwym molestowaniem”, dla wielu osób może mieć poważniejsze konsekwencje niż to, co według dziennikarzy zasługiwałoby na to określenie. Nauki społeczne w ostatnich dekadach intensywnie badają i opisują to, jak nieoczywistym zjawiskiem jest przemoc, ale pewnie to Mazurka i Stanowskiego też niezbyt interesuje. Prawdziwa przemoc jest tylko wtedy, gdy ktoś da komuś po mordzie, a reszta to lewackie wymysły.

Cała rozmowa sprowadza się do przewrotnego wniosku, że „samo molestowanie jest straszne, ale jeszcze straszniejsze jest robienie takich badań”. Dziennikarze dają sobie prawo do oceniania badania znanej i uznanej firmy, chociaż nie mają do tego absolutnie żadnych kompetencji. Podważają zebrane przez badaczy i badaczki dane, chociaż wiele innych badań je potwierdza. W przygotowywaniu kampanii społecznej Stand Up – o której mówią dziennikarze, chociaż nie wspominają o niej ani słowem – uczestniczyły ekspertki z Centrum Praw Kobiet, czyli organizacji od prawie dwóch dekad zajmującej się tematem przemocy wobec kobiet. Ale to wszystko dla dziennikarzy jest zupełnie nieistotne. Ważne, że jest efektownie i śmieszniutko.

Dlaczego publicysta „Wyborczej” kopiuje najgłupsze kalki z prawicowych szmatławców?

Krzysztof Stanowski stwierdza, że cała sytuacja jest wykorzystywaniem pojęcia molestowania „na potrzeby promocji marki, która robi kremy”. Też mi przeszkadza, że polskie państwo jest aż tak nieskuteczne, że ciężar dyskusji o molestowaniu seksualnym biorą na siebie korporacje wraz z infulencerami i infulencerkami. Oczywiście, że kampania jest dla L’Oréal metodą promocji, a czym innym miałaby być? Możemy dyskutować, na ile jest to etyczne, ale jej twórcy i twórczynie przynajmniej spróbowali się zagłębić w temat poprzez nawiązanie współpracy z wiarygodnymi organizacjami.

Robert Mazurek i Krzysztof Stanowski natomiast wykorzystują molestowanie, żeby popitolić sobie na YouTubie. W dodatku to, co mówią, jest nie tylko okrutne, ale po prostu wyjątkowo głupie. Być może obaj chcą być okrutni – nie możemy im tego zabronić – ale wątpię, żeby chcieli wyjść na idiotów. Tego też nie możemy im co prawda zabronić, ale chciałbym, żeby po prostu mieli świadomość, że pieprzą bez sensu.

**
Jan Radomski – socjolog, doktorant na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza, naukowo zajmuje się oporem, przede wszystkim pojęciem „strajku” w dyskursie, a także narracjami dotyczącymi systemów społeczno-ekonomicznych.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij