Kraj

„Moja i twoja nadzieja”, czyli artystyczne business as usual

Osobiście wolałbym, żeby polskie ikony miały dość odwagi, by wesprzeć przyklejających się do ulic młodych aktywistów i aktywistki klimatyczne, gdy ci zbierają – w internecie i nie tylko – bęcki od zdroworozsądkowych patroli obywatelskich wychowanych na Kanale Zero.

Pamiętacie koncert „Artyści przeciw nienawiści”, który zorganizowała Doda po zabójstwie Pawła Adamowicza? Nic mi nie wiadomo o długofalowych, pozytywnych skutkach wydarzenia, w którym wzięła udział ponad setka wykonawców. Ale tradycja zbierającego różnych mniej lub bardziej emerytowanych twórców pomocowego „zwolenniczaka” przetrwała wojny, klęski i zarazę, a artystyczna śmietanka znów wraca, by nieść przesłanie miłości.

Może jesteśmy gotowi na suszę stulecia i powódź tysiąclecia – ale nie co roku [rozmowa]

Katarzyna Nosowska ma w swoim dorobku wiele piosenek, które mogłyby być argumentami na rzecz przyznania jej tytułu najbardziej utalentowanej autorki tekstów i piosenek swoich czasów – niestety, napisana w 1993 roku Moja i twoja nadzieja nie jest jedną z nich. Mimo to toporny utwór, który powstał jako hymn Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy na początku jej istnienia, przeżył już o kilka wcieleń za dużo, powracając przy każdym większym kataklizmie, a teraz, w odpowiedzi na powódź na południu Polski, rockowe dinozaury wskrzeszają go ponownie.

Osobiście wolałbym, żeby polskie ikony miały dość odwagi, żeby wesprzeć przyklejających się do ulic młodych aktywistów i aktywistki klimatyczne, gdy ci zbierają – w internecie i nie tylko – bęcki od zdroworozsądkowych patroli obywatelskich wychowanych na Kanale Zero. Ale na to trudno liczyć, w końcu przesadna polaryzacja odbiorców jest dokładną odwrotnością tego, co chcą osiągnąć idole ogólnych ludzi. Nieprzypadkowo tysiące słuchaczy bawiących się na popularnych festiwalach rockowych w Polsce woli słuchać kawałków, które już dobrze znają – dlatego podstawia się im pod nos nieskończoną paradę coverów z „lepszych” czasów.

Państwo z kartonu kontra wielka woda

Geldofism (od pomysłodawcy Live Aid, Boba Geldofa), czyli angażowanie gwiazd popu do spektakularnych koncertów charytatywnych, budził kontrowersje nawet w czasach, gdy ludzie w Europie Środowej dawali się nabierać na teorię skapywania. Ale od tego czasu obrazek się skomplikował, a my nauczyliśmy się patrzeć choćby na WOŚP jako na miły solidarnościowy dodatek do niezbędnych działań systemowych. Nieco więcej wiemy o wpływie kapitalizmu na klimat, a klimatu na ekstremalne zjawiska pogodowe. Przekonanie o tym, że gwiazdy lat 90. mogłyby wspólnymi siłami wznieść na swoich barkach służbę zdrowia czy mitygację kryzysu klimatycznego, wydaje się absurdalne.

Ja sam nie pokładam wielkich nadziei w upublicystycznianiu muzyki pop i w fetyszyzowaniu tekstów piosenek. Szumne hasła, powierzchowny wokizm czy trywialnie rozumiana tradycja protest songu sprawiły, że traktujemy piosenki mniej poważnie, niż na to zasłużyły. Jednocześnie jestem przekonany, że bardziej niż w dosłownej, „poetyckiej” (czyli zredukowanej do szkolnie rozumianej liryki) warstwie muzyka przemawia doborem wyjątkowych dla siebie środków… muzycznych, relacjami zachodzącymi między poszczególnymi częściami całości – od kompozycji przez tekst po społeczno-polityczno-technologiczny kontekst, w jakim się ukazuje. Nie wystarczą deklaracje i dobre chęci twórców.

Mimo to pop, podobnie jak fikcje klimatyczne w prozie, opisane przez Wojciecha Małeckiego, jest dobrą płaszczyzną do szukania opowieści wspierających tradycyjne strategie komunikacji klimatycznej, oparte na danych statystycznych. W USA to już dość powszechna część ideologicznego pakietu młodych gwiazd popu, alternatywy czy metalu. Tymczasem odgrzewanie trzydziestoletniego polskiego kotleta może posłużyć tylko za paliwo do opowieści o tym, że przecież w 1997 roku też była powódź i nikt nie mówił o żadnej katastrofie klimatycznej czającej się za rogiem – nie ma zatem co histeryzować, trzeba się pogodzić z boskim gniewem i dać szansę nadziei, firmowanej tymi samymi twarzami co dawniej.

Dlatego powrót do starych melodyjek, nagrywanych ponownie przez artystów niemuszących mierzyć się z realiami sprekaryzowanej pracy twórczej młodszych pokoleń, to nie tylko dowód na artystyczną jałowość polskiej muzyki pop i bardzo powierzchowne zaangażowanie jej twórców. To też rodzaj miękkiego negacjonizmu, wypieranie coraz bardziej przykrej i widocznej również w polskich miastach prawdy o kryzysie, z jakim będziemy musieli się zmierzyć w najbliższych latach.

„Nic, naprawdę nic nie pomoże, jeśli ty… nie zrozumiesz bezpośrednich zależności między reformą systemu energetycznego w Polsce a zmianami klimatu, jeśli nie zaakceptujesz konieczności zmniejszania nierówności jako jednego z najważniejszych wyzwań stojących przed państwami rozwiniętymi oraz potrzeby nacisku na polityków i media, którzy bardziej niż przyszłością niezliczonych rzesz ludzkich mieszkających na terenach zagrożonych skutkami ekstremalnych zjawisk pogodowych martwią się szemranymi sondażami, bo ich horyzonty są zbyt wąskie, by mogli wziąć odpowiedzialność za los przyszłych pokoleń” – to może mniej chwytliwy refren, niż wymagałyby standardy dzisiejszej muzyki pop, kształtowanej przez serwisy w rodzaju TikToka, ale przy kilku dobrych riffach i zgrabnych elektronicznych ornamentach – kto wie? Wszyscy razem!

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Łukasz Łachecki
Łukasz Łachecki
Redaktor prowadzący, publicysta Krytyki Politycznej
Zamknij