Miasto nie jest nasze, ale mamy prawo ten fakt krytykować – potwierdził to sąd.
Sąd Apelacyjny zakończył proces w sprawie dotyczącej warszawskiej „mapy reprywatyzacji”, który Stowarzyszeniu Miasto Jest Nasze wytoczył Maciej Marcinkowski (wraz z synem), biznesmen znany ze skupywania roszczeń. Sąd oddalił pozew Marcinkowskich, a wyrok pierwszej instancji uznał za błędny i ingerujący w debatę publiczną. Sędzia Przemysław Kurzawa powiedział m.in.: „Sąd zachował się tak, jakby miał prawo ingerować w debatę publiczną. To nie jest rolą sądu. Limitowanie debaty publicznej jest cechą systemów autorytarnych.”
To ważny wyrok, który potwierdza, że działanie w interesie publicznym jest objęte ochroną prawną. Wyrok pozwala odetchnąć z ulgą organizacjom strażniczym i aktywistom, którzy obejmują kontrolą społeczną procesy, w jakich interesy społeczne, stykają się z obszarem działalności samorządów i prywatnym biznesem.
Jednak ten jeden dobry wyrok nie zmienia sedna sprawy.
Stowarzyszenie Miasto Jest Nasze już po ogłoszeniu umieściło następujący komentarz do sprawy na swoim profilu w portalu społecznościowym:
Warszawska Mapa Reprywatyzacji ujawniła z asięg działalności pana Marcinkowskiego na warszawskim rynku reprywatyzacyjno-budowlanym. Mimo, że biurowiec na placu Zamkowym powstał z rażącym naruszeniem przepisów (vide raport z kontroli wydawania pozwolenia na budowę), stołeczna konserwator zabytków mimo obowiązku nie skonsultowała się z UNESCO, mimo tego, że pan Marcinkowski doprowadził do likwidacji jednego z najlepszych gimnazjów w Warszawie, a teraz się okazuje, że żadnego zwrotu może nie będzie , po tym jak urzędnicy parli do tego, żeby pozwolić mu na zabudowę dawnego ogrodu jordanowskiego apartamentowcami, pomimo tego, że w studium zagospodarowania terenu działka była przeznaczona na zieleń, nikomu poza jedną urzędniczką, którą zdegradowano nie spadł włos z głowy i nie wyciągnięto żadnych wniosków.
Nie rozpoczęto prac nad planem zagospodarowania terenu dla Starówki, Ewa Nekanda-Trepka dostała awans i jest dyrektorem Muzeum Warszawy, ex burmistrz dzielnicy Śródmieście Wojciech Bartelski jest wiceprezesem Tramwajów Warszawskich. Nieznana jest przyszłość gimnazjum przy ulicy Twardej. Nie wprowadzono, żadnych systemowych rozwiązań dotyczących transparentności przy wydawaniu pozwoleń na budowę. Handel roszczeniami kwitnie.
Ten komentarz wskazuje na jedno: problem jest systemowy i wciąż rośnie. „Dzika reprywatyzacja” trwa w Warszawie w najlepsze i zbiera swój plon: zasób budynków komunalnych kurczy się, znikają kolejne szkoły i przedszkola, rośnie natomiast liczba ludzkich dramatów.
Nie mam wątpliwości, że prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz zrobiła bardzo dużo dobrego dla miasta, ale w tej sprawie poniosła ogromną porażkę – zwłaszcza jako wiceszefowa swojej partii.
Platforma Obywatelska przez wiele lat nie poradziła sobie z problemem dekretu Bieruta i tzw. „odzyskiwaniem” kolejnych połaci miasta przez osoby często w żaden sposób nie związane ze spadkobiercami dawnych właścicieli budynków czy parceli. Dlatego skupywanie roszczeń i handel stołecznymi kamienicami z „wkładką mięsną” stał się dla wielu naprawdę intratnym biznesem. Porażka stołecznej PO w tej materii jest skutkiem absolutnego braku poparcia dla zakończenia „dzikiej reprywatyzacji” wśród członków tej partii dominujących przez dwie kadencje w Sejmie – zresztą w liczbie wystarczającej do przegłosowania każdej propozycji. „Małą ustawę reprywatyzacyjną”, przygotowaną przez stołeczny ratusz i przeprowadzoną przez wszystkie procedury sejmowe, osobiście utrącił prezydent Komorowski, czego warszawiacy nie powinni mu zapomnieć.
Cześć liberałów wobec „świętego” prawa własności jest tak daleko posunięta, że prawu temu, nawet wbrew opinii tak nobliwych autorytetów jak profesor Ewa Łętowska, nie stawia się żadnych granic. Jest to szczególnie bolesne i niesprawiedliwe w mieście, które w 1945 roku stanowiło gigantyczne gruzowisko, a które przywrócono do życia i świetności siłami tysięcy bezimiennych ludzi i środkami podatników.
Potomkowie tych, którzy odbudowywali miasto z gruzów są teraz bez zbędnych sentymentów wywalani na bruk.
Najwyraźniej nie mają żadnych praw, bo spośród wszystkich istniejących praw np. praw człowieka, najważniejsze jest „święte” prawo własności. Dla mnie i wielu innych mieszkańców miasta jest to zupełnie niejasne i pozbawione sensu. Dlaczego można odkupić roszczenie? Przecież tak zwana sprawiedliwość dziejowa, na którą powołują się niektórzy ma polegać na zwracaniu własności spadkobiercom a nie osobom dość bogatym, żeby kupić sobie tytuł spadkobiercy. Dlaczego prawo osoby bogatej do kupowania sobie wszystkiego ma być istotniejsze od prawa setek dzieci do uczenia się w szkole zbudowanej przez państwo za pieniądze podatników? Dlaczego można być kuratorem osoby od dawna nieżyjącej i na tej podstawie dostać akt własności budynku czy parceli w centrum miasta? Dlaczego sądy nie weryfikują tak kluczowych dla życia lokatorów kwestii?
Te pytania można mnożyć, ale wszystkie od lat pozostają bez odpowiedzi, a ci którzy zbyt natrętnie się ich domagają są w najlepszym razie zbywani, w gorszych wypadkach borykają się ze sprawami sądowymi, ale i to nie jest przecież najgorsze. Kiedy piszę te słowa mija piąta rocznica brutalnego zamordowania Jolanty Brzeskiej, działaczki lokatorskiej. Śledztwo prokuratorskie w tej sprawie trwało 770 dni i nie przyniosło żadnych efektów.
Mordercy Jolanty Brzeskiej pozostają bezkarni. Kolejne kilkaset miejskich budynków trafi w tym roku w ręce prywatnych właścicieli. Prawa mieszkańców są nagminnie łamane. To wszystko w stolicy dużego europejskiego kraju, członka Unii Europejskiej.
Politycy, którzy wreszcie na poważnie pochylą się nad losem warszawiaków i wygrają z dziką reprywatyzacją, na pewno zyskają ich trwałą wdzięczność. Dlatego apeluję: politycy, stańcie wreszcie w obronie mieszkańców Warszawy, to się wam naprawdę opłaci.
**Dziennik Opinii nr 61/2016 (1211)