Kraj

Majmurek: Dlaczego nie żałuję głosu na Razem

Wolę sensowną lewicę poza parlamentem niż bezsensowny projekt utrzymania średniaków na Wiejskiej.

Stało się. Mamy Sejm bez lewicy, pierwszy od 1918 roku, jeden z niewielu w Unii Europejskiej. Zarówno Razem, jak i Zjednoczona Lewica znalazły się pod progiem. W tej sytuacji pojawiają się oczywiste pytania „kto zawinił”. Część sympatyków i działaczy ZL już wskazuje na partię Razem, która jakoby podzieliła lewicowy głos i zafundowała nam najbardziej prawicowy parlament w historii polskiej demokracji. Jako wyborca Razem sam jestem adresatem tych zarzutów. I choć żal mi kilku kandydatów i kandydatek, którzy z list ZL mieli szansę wejść do Sejmu, to głosu oddanego na Razem nie żałuję i nie zamierzam za niego przepraszać. Dlaczego nie?

To nie Razem zatopiło ZL

Po pierwsze dlatego, że to nie Razem zatopiło ZL. Elektoraty obu partii nie sumują się, arytmetyka wyborcza nie działa w ten sposób, że do 7% procent ZL można dodać niecałe 4% Razem i wyjdzie 11%. Gdyby Razem weszło w skład ZL, to nigdy nie wniosłoby tych ponad 3% głosów. Choćby dlatego, że mało kto usłyszałby wtedy o Adrianie Zandbergu, od którego świetnego występu w debacie zaczął się sondażowy wzrost partii. Zandberg w ZL dostałby w najlepszym razie jedynkę w Chełmie, Chrzanowie lub Pile, a nie prawo do reprezentowania koalicji w głównym medialnym starciu liderów. W Razem zaangażowało się wiele osób, które z różnych przyczyn – mniej lub bardziej trafnych – SLD, stanowiącego trzon ZL – miało serdecznie dość. W ZL Razem nie mogłoby liczyć na ich pracę, zaangażowanie, energię, które pozwoliły zbudować ten wynik.

Nie zapominajmy też, że ZL od początku balansowało na granicy wyborczego progu, i to na każdym praktycznie etapie kampanii. Znając te wyniki, liderzy SLD i TR – o których powiedzieć można wszystko, ale nie to, że są politycznymi nowicjuszami – nie powinni rejestrować się jako koalicja, tylko komitet wyborców. ZL musiałoby wtedy pokonać próg 5%, nie 8%, i byłoby dziś w sejmie. Nie przysługiwałaby mu wtedy dotacja z budżetu i rozumiem wynikające stąd opory kierownictwa tworzących ZL podmiotów, ale okazało się to błędną strategią. Dotacje bowiem dostaną, ale w parlamencie ich nie będzie. Ale nawet biorąc pod uwagę kryterium dotacji, można było zaprosić do startu z list SLD pozostałe podmioty. To, że nikt ze starych politycznych wyjadaczy z SLD czy TR nie wpadł na ten pomysł, naprawdę nie jest winą Adriana Zandberga.

Analizy exit polls pokazują, że tylko 5% wyborców Razem to osoby głosujące wcześniej na SLD. ZL przegrało z Razem w najmłodszych grupach wiekowych. W dwóch najmłodszych Razem przekraczało swój próg 5%. ZL próg 8% udało się przekroczyć wyłącznie w grupie 60+. Widać po prostu, że projekt ten nie znalazł zrozumienia poza żelaznym, niemłodym już elektoratem Sojuszu. Koalicja na wybory okazała się, powiedzmy to wprost, niewypałem. I brak konkurencji ze strony Razem nie pomógłby tu wiele. Cztery lata temu najważniejsze podmioty tworzące ZL – SLD i TR – miały wspólnie około 20% poparcia. Nawet jeśli założymy, że to Razem urwało im 4 punkty procentowe, to za brakujące 10 naprawdę nie odpowiadają Marcelina Zawisza z Maciejem Koniecznym.

To nie Razem dało władzę PiS

Po drugie, gdyby nawet ZL weszło do parlamentu choćby z 10%, to naprawdę zasadniczych wyników by to nie zmieniło. Rządziłby PiS. Może niesamodzielnie.

Ale nie wiem, czy nie wolę samodzielnych rządów PiS od rządów PiS sprawowanych wspólnie z narodowcami od Kukiza czy Korwinem.

Sukces PiS zawdzięcza wielkiej mobilizacji swojego elektoratu, nie tylko tego tradycyjnego, ale także tego, który do tej pory prędzej przygwoździłby sobie głowę do podłogi, niż zagłosował na partię Jarosława Kaczyńskiego – przysłowiowych „młodych, wykształconych, z wielkich miast”. Całkowitą zapaść zaliczyła za to Platforma Obywatelska. Skala przewagi PiS nad tym ugrupowaniem uniemożliwiła wszelkie plany budowy antypisowskiej koalicji. Sam się nad nią zastanawiałem jako nad sensownym rozwiązaniem. Zwłaszcza w bliskiej mi dziedzinie kultury jest czego przed PiS bronić. Ale rację mają też te osoby, jak Jarosław Kurski, które twierdzą, że to mogłoby się skończyć scenariuszem węgierskim – szybkim rozpadem koalicji i powrotem PiS z konstytucyjną większością.

I tak czekałyby nas więc rządy PiS. Czy nie lepiej byłoby mieć w tej sytuacji lewicową reprezentację w parlamencie? Z pewnością. Czy byłaby nią reprezentacja ZL? Mam wątpliwości. Z jednej strony na listach znalazł się szereg nowych, obiecujących kandydatów i kandydatek. Sam, rozczarowany do pewnego momentu kampanią Razem, zastanawiałem się, czy nie oddać głosu na jednego z nich. Z drugiej strony w latach 2011-2015 parlamentarna reprezentacja TR i SLD była dość mierna. Poza ustawą o uzgodnieniu płci, głosami za in vitro i konwencją antyprzemocową i zablokowaniem całkowitego zakazu aborcji trudno wskazać jakiekolwiek osiągnięcia tych dwóch klubów. Owszem, bez tego będzie jeszcze gorzej, ale trudno też mieć do wyborców pretensje, że ciężko było im z siebie wykrzesać entuzjazm dla takiej reprezentacji.

To nie ostatnie wybory

Wreszcie, nie żałuję głosu na Razem, bo polityki nie robi się tylko w parlamencie. A z pewnością nie powinno się jej robić, mając na uwagę perspektywę tylko jednej kadencji. To nie są nasze ostatnie wybory, to nie ostatni wybrany przez Polaków i Polki parlament. I z perspektywy kolejnych wynik Razem powyżej progu dotacji (3%) to dobra wiadomość. Dla mnie granica 3% była psychologiczną i polityczną granicą głosowania na Razem. Gdy po wtorkowej debacie zobaczyłem, że ją przekraczają, zdecydowałem się oddać swój głos. 3% daje partii podstawowe narzędzie, czyli pieniądze, by okrzepnąć, budować struktury, rozpoznawalność medialną, prowadzić prace programowe.

Przy wszystkim moich zastrzeżeniach do Razem i różnych jego liderek i liderów jako całość oceniam go jako bardziej sensowny projekt polityczny od projektu ZL.

Wolę sensowniejszy projekt poza parlamentem, ale wyposażony w struktury i narzędzia działania, niż projekt, który w parlamencie jest, w którym jest może nawet kilka bliskich mi politycznie osób, ale w którego ogólną sensowność nie potrafię uwierzyć.

A tak niestety było z ZL. Nie tylko dlatego, że tam był Leszek Miller i Włodzimierz Czarzasty. Ich nawet na swój sposób szanuję, mają insiderską wiedzę, której można pozazdrość, doświadczenie gry o najwyższe stawki. Bardziej przeszkadzały mi zastępy Adamów Hoffmanów lewicy – bo niestety niczym więcej nie było grono trzydziestolatków z ZL, które obsadziło jedynki komitetu i stanowiłoby główny jego głos w nowym parlamencie. Głos, z którym w ogóle nie mógłbym się identyfikować.

ZL nie przedstawiło w tej kampanii żadnej mocnej narracji; punktowało słusznie w kilku miejscach, ale nie widać tam było spójnego pomysłu na Polskę. Razem też z początku popełniło wielki błąd: skupiało się wyłącznie na akcentowaniu tego, że nie są Leszkiem Millerem i Palikotem. Zaczęło mnie przekonywać dopiero wtedy, gdy tę narrację odpuściło. Teraz, gdy Miller najprawdopodobniej w końcu zniknie ze sceny politycznej, Razem będzie się musiało bardziej wysilić, będzie zmuszone w końcu wyartykułować sensowny, całościowy program. W tych wyborach wystartowało jako siła skupiająca się na kilku kluczowych kwestiach – prekariacie, śmieciówkach, progresji podatkowej – teraz będzie musiało stworzyć całościową ofertę dla wyborców. Zająć się kwestiami, które do tej pory pomijało. Polityką zagraniczną, kulturalną, obronną. Musi zacząć odpowiadać na pytanie, nie tylko jak państwo ma ściągać podatki, ale też jak pomagać tworzyć wartość do opodatkowania, jaką rolę może odgrywać w gospodarce nowych technologii w kraju peryferyjnym. Partia będzie musiała także odpowiedzieć sobie na pytania o euro, ewentualną obecność baz NATO w Polsce, stosunek do GMO, prawa łowieckiego i wielu innych problemów, którymi polityka zajmuje się na co dzień.

Szeroki kościół

Wierzę, że dziś to bardziej Razem niż ZL ma energię, intelektualną ciekawość i horyzonty, by wypracować tu nowoczesny, postępowy, socjalny program. By to się udało, partia musi radykalnie otworzyć się na inne środowiska. Nie tylko na politycznie obiecujące osoby z przegranego ZL, ale także na środowiska naukowe, artystyczne, think tanki, organizacje pozarządowe, ruchy miejskie.

Czy jej się to uda? Faktem jest, że do tej pory u jej działaczy dało się wyczuć pewne sekciarstwo. Razem powstało jako ruch „secesji etycznej” od głównego nurtu polskiej lewicy. Adrian Zandberg, jeszcze jako działacz Młodych Socjalistów, uzasadniając swoje polityczne wybory, często przywoływał słowa Marcina Lutra, jakie ten miał wypowiedzieć, gdy cesarz wezwał go do odwołania swoich poglądów: „tu stoję, inaczej nie mogę”.

Ten gest etycznej secesji opłacił się politycznie Razem. Udział w ZL nie dałby partii takiej pozycji, jaką ma ona teraz, nawet gdyby skończył się jednym, dwoma mandatami. Teraz jednak przed partią nowe wyzwanie: musi udowodnić, że potrafi być jak najszerszym kościołem, otwartym także dla tych, którzy przed ostatnią niedzielą szli inną drogą. Od tego, jak poradzi sobie z tym wyzwaniem, zależeć będzie, czy w następnych wyborach utrzyma mój głos.

 

**Dziennik Opinii nr 299/2015 (1083)  

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij