Kraj

Ksiądz Andrzej był przez dzieci i ministrantów przezywany „Kobra”

Fot. Edycja KP. Philippesosson/Flickr.com

25 maja 2019 r. ukazał się mój artykuł w Krytyce Politycznej pt. „Mówił do mnie »Mój Serdeczny«”, w którym wyznałem, że w dzieciństwie doznałem krzywdy o charakterze pedofilskim ze strony księdza Andrzeja W. i Zdzisława D., znajomego kardynała Henryka Gulbinowicza. Ta historia ma ciąg dalszy.

Już dziesięć dni po publikacji artykułu otrzymałem list z kurii białostockiej, w którym ksiądz Marian S., delegat Arcybiskupa Białostockiego ds. ochrony dzieci i młodzieży, pisał: „W związku z artykułem pt. Mówił o mnie „Mój Serdeczny”, który ukazał się w czasopiśmie Krytyka Polityczna, zwracamy się do Pana z pytaniem, czy zechciałby Pan złożyć zeznanie dotyczące treści tego artykułu”. W dalszej treści listu ze strony kurii padła deklaracja chęci „zadośćuczynieniu sprawiedliwości”, pomocy pokrzywdzonym i objęciu ich ochroną.

Z różnych powodów nie mogłem wtedy złożyć zeznań.

Rok później, 17 września 2020 r., przyszedł drugi list, tym razem od ks. Tomasza G., oficjała Sądu Metropolitalnego Białostockiego. Ksiądz Tomasz pisze: „Chcąc sumiennie zajmować się tą sprawą, prosimy Pana o wskazanie nazwiska księdza Andrzeja wymienionego w/w artykule. Także o wskazanie innych osób, o których ewentualnie Panu wiadomo, że mogłyby być pokrzywdzone przez księdza Andrzeja, oraz innych osób posiadających istotne informacje w tej sprawie”.

Mówił o mnie „Mój Serdeczny…”

czytaj także

Pół roku po ukazaniu się artykułu odezwała się do mnie Alicja. Znalazła mnie na Facebooku i napisała w wiadomości prywatnej, że dziękuje mi, gdyż dzięki mojemu artykułowi ocaliła swoje czteroletnie dziecko przed Zdzisławem D., o którym napisałem. Ta wiadomość zmroziła mi krew w żyłach, bo nadal jest on na wolności. Alicja, początkowo nie wierzyła w to, co czyta. Czy to na pewno on? Czy to może być prawdą? Była przekonana, że są to pomówienia. Zdzisław D. wydawał się uprzejmym panem, o rozległej wiedzy. Rodzina Alicji chciała pomóc samotnemu staruszkowi, który poprosił ich o opiekę. Żyli z nim blisko, darzyli zaufaniem, a dziecko bawiło się z miłym „wujkiem sąsiadem”. Nie podejrzewali, że manipuluje, gra schorowanego, żeby mieć dostęp do dziecka. Często powoływał się na wartości chrześcijańskie, mówił, że to Bóg zesłał mu ich na starość. Alicja w końcu wyczuła zagrożenie, jeszcze raz przeczytała mój tekst w Krytyce Politycznej. Przeanalizowała komunikaty dziecka. Okazało się, że Zdzisław D. wielokrotnie się przed dzieckiem obnażał. Natychmiast zerwała z nim wszelkie kontakty. Kiedy się na to odważyła, zaatakował ją. Ma wpływowe znajomości i kontakty w środowisku Kościoła katolickiego, zna wpływowych polityków, prawników, ludzi lokalnej władzy. Jestem w kontakcie z tą rodziną. Wspieram ich i rozumiem, przez co przechodzą.

Agnieszka też odezwała się do mnie na FB. Przez wiele lat pracowała w Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie. Znała Zdzisława D. dość dobrze, przez wiele lat był wykładowcą tam, a także w białostockiej filii uczelni. Przez lata uwodził studentów i kandydatów na wydział aktorski. Wiele osób, które go znały i współpracowały z nim, o tym wiedziało. Jednak postanowili milczeć. Agnieszka ma do siebie żal, bo ona także podejrzewała, co mogło się dziać. Ale nie potrafiła zareagować. Wiedział, jak umiejętnie manipulować innymi i skutecznie zacierać ślady. Obserwował swoje ofiary. Nieśmiały czy wrażliwy student z dysfunkcyjnymi rodzicami stanowił stosunkowo łatwy cel. Stanowisko i osiągnięcia Zdzisława D. umożliwiały mu subtelne przekraczanie granic.

Przypominają mi się zapiski Wojciecha Kroloppa, słynnego dyrygenta poznańskich „Polskich Słowików”, skazanego za czyny pedofilskie wobec własnych chórzystów. Zapisywał w notesie ich wygląd, cechy charakteru, pochodzenie, pozycję społeczną rodziców. Obserwował ich miesiącami i układał misterną taktykę uwodzenia, szukał słabych punktów w potencjalnej ofierze, umiejętnie rozdawał komplementy. W Poznaniu nawet rodzice gwałconych przez lata chłopców bronili Kroloppa. Białystok nie jest inny, też chroni swoich sprawców.

Pewien człowiek napisał do mnie, iż przypomniał sobie, że administrator apostolski w Białymstoku Henryk Gulbinowicz w latach 70. potajemnie organizował spotkania, tzw. imprezy imieninowe. Gośćmi byli wysoko postawieni hierarchowie kościelni, zaufani księża i świeccy goście, wybitni artyści. Bywał tam na zaproszenie Gulbinowicza i sam Zdzisław D. W czasie tych tzw. spotkań puszczano homoseksualne filmy erotyczne.

Zeznania w kurii białostockiej

Wróćmy teraz do sprawy księdza Andrzeja W.

Po wymianie mailowej z księdzem Tomaszem G. złożyłem zeznanie w kurii białostockiej.

Przyjechałem pociągiem do Białegostoku z Warszawy mimo trwającej pandemii, bo chciałem, żeby ta sprawa została doprowadzona do końca, chciałem upewnić się, że ksiądz Andrzej nie skrzywdzi już nikogo. Oczekiwałem również, że spotka go to obiecane w pierwszym liście od kurii „zadośćuczynienie sprawiedliwości”.

Stawiłem się przy ul. Kościelnej 1 w Białymstoku w budynku kurii. Wcisnąłem dzwonek, nad którym widniał napis „SĄD”. Otworzył mi ksiądz Tomasz. Poprowadził do małej salki, która przypominała salki szkolne z podstawówki. Stoły ułożone w literę T, ja z jednej strony, trzech księży z drugiej. Wszyscy w maseczkach. Jeden z księży, dość korpulentny, zasiadł przy klawiaturze wiekowego komputera i czekał na znak, żeby zacząć protokołować. W środku usadowił się ksiądz przesłuchujący, oficjał Tomasz G. To on tu rządzi, zachowuje się autorytarnie. Z jego prawej strony najmłodszy z księży, jak przypuszczam, specjalny wysłannik arcybiskupa. Wszyscy mają mnie wysłuchać, a po złożeniu zeznania stwierdzić jego wiarygodność.

„Dialog? Przestępców należy wsadzać do więzienia”

Dla ofiary molestowania to podwójnie wyzwanie, nie dość, że trzeba przejść przez koszmar jeszcze raz, przed obcymi ludźmi, to jeszcze ci obcy ludzie mają stwierdzić, czy kłamiesz, czy mówisz prawdę. Trzech sędziów w sutannach. Sąd kościelny, państwo w państwie.

To dość niefortunne, powinien być ktoś z osób świeckich. Na przykład wspierający świecki psycholog. W wytycznych opracowanych przez Konferencję Episkopatu Polski, które zostały zatwierdzone przez Watykan, zaleca się wszystkim diecezjom, aby na zeznaniu był obecny psycholog wspierający ofiarę. Poza tym prawo do wsparcia psychologicznego mają także rodzice ofiary. „Tygodnik Powszechny” w maju 2015 r. opublikował wytyczne dotyczące wstępnego dochodzenia kanonicznego w przypadku oskarżeń duchownych o czyny pedofilskie z osobą niepełnoletnią poniżej 18. roku życia. Cytuję: „Ofiarę seksualnego wykorzystania, jak i jej bliskich, należy otoczyć właściwą troską duszpasterską, zapewniając poczucie bezpieczeństwa, wolę życzliwego wysłuchania i przyjęcia prawdy. Przełożony kościelny, którym jest odpowiednio biskup diecezjalny, w związku z uzyskaniem informacji o przypadku nadużycia seksualnego wobec niepełnoletniego zobowiązany jest do udzielenia pomocy duchowej i psychologicznej ofierze nadużycia seksualnego, a w razie potrzeby także konsultacji prawnej. Pomoc duchowa i psychologiczna powinna obejmować także osoby z najbliższego otoczenia ofiary nadużycia seksualnego, w szczególności członków rodziny. Proponując pomoc psychologiczną, przełożony kościelny może sięgać do specjalistów także spoza struktur związanych z Kościołem katolickim”.

Powiedzmy to wyraźnie, nie otrzymałem żadnej pomocy, żadnego wsparcia, nie było żadnej propozycji pomocy, ani psychologicznej, ani prawnej. Duszpasterskiej pomocy nie potrzebuje żadna ofiara. Zamiast wsparcia ofiary czeka test wiarygodności.

Rozpoczynając procedurę zeznania, ksiądz Tomasz zaznaczył na wstępie, że nie chce mnie urazić, ale będzie używał czasem eufemistycznych słów, które będą dotyczyć czynów seksualnych. Odpowiedziałem, że cieszę się, że nie chce mnie urazić. Wywołało to nagłą wesołość wszystkich księży. Zauważam ulgę na ich twarzach, mimo że nosili maseczki.

Powtarzanie tego ze szczegółami jest kolejnym upokorzeniem, nawet po wielu latach. Opisywanie z detalami: ile razy, gdzie, kiedy to było, jak długo trwało, czy ksiądz Andrzej się onanizował, jak namawiał, bliżej wiosny czy lata ostatniego roku jego pobytu w parafii w Turośni, kiedy to się zaczęło, co wtedy pan czuł, a czego pan nie czuł? W trakcie zeznania czuję, jak mimowolnie zaciskam pięści, jak głos grzęźnie mi w gardle. Ciało także zaczyna sobie przypominać. Ale wiem, że muszę doprowadzić wszystko do końca, i zaciskam zęby.

Sędziowie w sutannach tego nie wiedzą, chcą się upewnić, czy odsunięcie księdza Andrzeja z parafii było słuszne, nie myślą, jak zadośćuczynić krzywdzie ofiary. Mam wrażenie, że to, co przeżywała ofiara przez te wszystkie lata, jest zupełnie nieważne dla przedstawicieli Kościoła katolickiego.

W trakcie składania zeznań przypominają mi się kolejne szczegóły: jak wyglądał rozkład pokoju księdza Andrzeja na plebanii. Gdzie stał stolik z owocami, gdzie było łóżko, gdzie jego alkohol, a gdzie telewizor, w którym puszczał mnie i mojemu koledze Adamowi film erotyczny Emmanuelle, żeby wywołać w nas podniecenie i móc nas później podnieconych dotykać w miejscach intymnych. Robił to także po lekcjach religii w salce katechetycznej, kiedy już wszyscy wyszli, a my w swojej naiwności zostawaliśmy, żeby księdzu pomóc w sprzątaniu kościoła, który był tuż obok. Byliśmy 12-letnimi ministrantami, wierzyliśmy, że pomagając księdzu w kościele po lekcjach religii, służymy niejako Bogu. Wracają obrazy, uporczywe, znów widzę jego twarz, pokrytą szorstkim zarostem, którym potem zadrapywał nasze nastoletnie twarze, leżąc na nas i dysząc, a my próbowaliśmy się jakimś cudem wyswobodzić. I zwykle się udawało.

O tych obrazach trzem sędziom w sutannach nie wspominam. Jestem przekonany, że i tak nie zrozumieją. Przyszli jak żołnierze na rozkaz, zdecydować o mojej wiarygodności.

Papież przymyka oko, gdy księża gwałcą dzieci

Mówię im za to, że odezwał się do mnie dawny kolega, który też był kiedyś ministrantem i znał księdza Andrzeja. Też był przez księdza Andrzeja nagabywany i namawiany do przyjścia na plebanię, ale się wystraszył. Napisał, że ksiądz Andrzej był przez dzieci i ministrantów przezywany „Kobra”. Przesłuchujący pyta dlaczego. Dzieci go tak nazwały, bo ten wąż nagle atakuje swoje ofiary, odpowiadam. Ksiądz protokolant zapisuje w pocie czoła na klawiaturze: „Ksiądz Andrzej był nazywany »Kobra«, ze względu na podstępną naturę tego węża”.

W trakcie zeznania ksiądz Tomasz G. przyznaje, że rozpoznaje w taktyce księdza Andrzeja obmyśloną wcześniej strategię. Na koniec mówi, że z artykułem zapoznali się inni księża z kurii i pojawił się zarzut, że wprowadziłem do artykułu „elementy poezji”. Proszę o podanie przykładów tej „poezji”. Nie spodziewał się takiej riposty, zawiesza głos, po czym rzuca: „Ooo… na przykład napisał pan, że siostry zakonne uwijają się jak w ukropie. A przecież w Turośni Kościelnej nie ma żadnego zakonu żeńskiego. Nie ma żadnego w ogóle zakonu”. Tłumaczę, że siostry zakonne pochodziły z tej parafii i przyjeżdżały od czasu do czasu na różne święta, żeby pomóc miejscowemu proboszczowi Eugeniuszowi Bidzie w udekorowaniu kościoła. Ksiądz Tomasz wyjaśnia, że niektóre zdania nazwane zostały poezją, gdyż pojawiły się niejasności, brak przekonania do wiarygodności tego, co zapisano przeze mnie w artykule.

Po złożeniu zeznania odbieram to jako cios. Ale tego właściwie oczekiwałem, więc cierpliwie odpowiadam na zarzut. Wyjaśniam, że część artykułu jest napisana z perspektywy dziecka, którym wtedy niewątpliwie byłem, chciałem w możliwie wierny sposób oddać odczucia 12-letniego chłopca, który był molestowany przez księdza i znikąd nie miał wsparcia. Księża kiwają głowami. W sumie to rozumieją. Milczą. Ksiądz protokolant zapisuje na wysłużonej klawiaturze, że „część artykułu została napisana z perspektywy dziecka”. I po sprawie. Żadnej poezji.

Ks. Andrzej emeryt

Pytam, czy zostanę poinformowany o wyroku końcowym w sprawie księdza Andrzeja. Ksiądz Tomasz się żachnął, to nie od nich zależy. A od kogo? Od przełożonych, a jakże. Bo od kogo by innego. Czyli od arcybiskupa Wojdy. A on zależy od papieża. Ciągłe zależności. Ofiara nie jest ważna, ważni są zwierzchnicy. Kolejni sędziowie w sutannach.

Ewa Łętowska: Współpracy po prostu nie ma

Poza protokołem ksiądz Tomasz zdradza mi, że artykuł był decydujący o odsunięciu księdza Andrzeja W. Ale to nie był jedyny dowód w sprawie, bo już wcześniej, przed majem 2019 r. dochodziły do kurii doniesienia na temat tego księdza i były prowadzone odpowiednie czynności wyjaśniające. Mój artykuł z maja 2019 r. przechylił szalę.

Ale jeszcze pod koniec kwietnia 2019 r. arcybiskup Tadeusz Wojda, prawdopodobnie znając już niepokojące doniesienia na temat księdza Andrzeja, podczas spotkania świątecznego w Centrum Wystawienniczo-Konferencyjnym Archidiecezji Białostockiej nadał mu godność kanonika honorowego Kapituły Kolegiackiej Najświętszego Sakramentu w Sokółce. Powiedział wtedy: „Bóg potrzebuje kapłana świętego, który pośród ludu będzie reprezentował Jego świętość, Jego nieskończoną miłość i bezgraniczne miłosierdzie. […] Niestety w naszym katolickim kraju strasznie dużo tych nieprawdopodobnie gorszących nadużyć kapłańskich, zwłaszcza w zakresie pedofilii. Wyrządzili oni niewinnym dzieciom morze krzywdy wołającej o pomstę do nieba!”.

Mam nadzieję, że po zakończeniu procedury wyjaśniającej przypadek księdza Andrzeja otrzymam informację o wyroku, a także otrzymam właściwe zadośćuczynienie. Wspominam o prawach ofiary pedofilii, z którymi się zapoznałem. Według wytycznych od Episkopatu Polski mam prawo do takiej wiedzy. Wtedy ksiądz Tomasz powtarza trochę już zniesmaczony i zmęczony, że musi powtarzać, że to nie od nich zależy, oni są tylko od protokołu zeznania. Mogę oczywiście napisać list do Jego Ekscelencji Arcybiskupa Najdostojniejszego księdza dra Tadeusza Wojdy i czekać na odpowiedź, którą dostanę albo nie. Informuje mnie o tym takim tonem, że z góry wiadomo, że nie dostanę żadnej odpowiedzi.

Zaznaczam, że raczej każdy na moim miejscu chciałby wiedzieć, jaki jest wyrok końcowy, jaka jest pointa tej wieloletniej historii. I co z tym dalej? Będzie ukarany, osądzony, czy będzie to zapowiedziane w liście kurii do mnie zadośćuczynienie sprawiedliwości? Kiwają głowami. I znowu kiwają głowami.

Kościelna krucjata niszczy demokrację i zagraża bezpieczeństwu polskich kobiet i dzieci

Ksiądz Tomasz nagle mówi, że ujawni − znów poza protokołem − jak się sprawy mają. No więc ksiądz Andrzej W. 2 czerwca 2019 r., czyli już tydzień po publikacji mojego artykułu, został emerytowany, odsunięty z parafii pod wezwaniem Matki Bożej Wspomożenia Wiernych w Grodzisku, został odsunięty również od kontaktów z dziećmi. Do wyjaśnienia sprawy przebywa w Domu Księży Emerytów. Ale co dalej, tego nikt nie wie, dochodzenie trwa, bo komisja, bo zwierzchnicy.

Ksiądz Tomasz informuje mnie także, że po przeczytaniu mojego artykułu kuria się pomyliła i zadzwoniła do obecnego proboszcza parafii Turośń Kościelna, do księdza Andrzeja R., który w latach 1995–1996 był tam wikariuszem. Nie sprawdzono, a ja w artykule napisałem wyraźnie, że wydarzenia miały miejsce w 1988 r. Ksiądz Andrzej R., gdy usłyszał o zarzutach molestowania, nagle zasłabł i wezwano pogotowie ratunkowe. Moja matka wspomina, że wszyscy parafianie się zbiegli. Przykrą sytuację z księdzem Andrzejem R. ksiądz Tomasz nazywa „pełnym sajgonem”.

Nie usłyszałem słowa „przepraszam”. Kończę zeznanie. Dziękuję im za zajęcie się tą sprawą, twierdzę jednak, że to niewystarczające. Czekam na wyrok końcowy dotyczący księdza Andrzeja. Wzruszają ramionami, jakby zdziwieni i nieco obrażeni. Mam nadzieję, że po zakończeniu procedury wyjaśniającej przypadek księdza Andrzeja otrzymam informację o wyroku, a także otrzymam właściwe zadośćuczynienie.

Wychodząc po zeznaniu, odczuwam coś w rodzaju ulgi. Do drzwi odprowadza mnie ksiądz Tomasz, ewidentnie zadowolony z przebiegu zeznania. Prawdopodobnie na fali tego entuzjazmu poleca przed powrotem do Warszawy odwiedzić miejscowe muzea. Szczególnie odnowiony kompleks pałacowy Branickich i muzeum, gdzie są zbiory leków i przedmiotów aptekarskich z XIX i XX w. Spoglądam na niego chwilę, nie dowierzając. Na koniec żegna się: „Szczęść Boże”.

„Do widzenia”, odpowiadam.

**
Krzysztof Szekalski jest dramaturgiem, dramatopisarzem i aktorem. Ukończył wydział aktorski PWST w Krakowie. Był etatowym aktorem w Teatrze Dramatycznym m.st. Warszawy. Serdeczny Krzysztofa Szekalskiego i Aleksandry Jakubczak miał swoją premierę 29 listopada 2013 r. w Teatrze Ósmego Dnia w Poznaniu, w ramach OFF Premier/Prezentacji.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij