Twój koszyk jest obecnie pusty!
Herbata Tuska: w weekend Platforma pokazała się od najgorszej strony
…a PiS nie od lepszej. Żadna z dwóch największych partii nie pokazała pomysłu na wyjście z własnego politycznego kryzysu.
Za nami polityczny superweekend, dwie konwencje dwóch partii od 20 lat organizujących naszą scenę polityczną i wyznaczających ramy politycznego sporu: PiS i PO. Obie siły znajdują się w politycznym kryzysie – PO prowadzi w sondażach, ale jednocześnie wyniki nie dają jej szansy utrzymania władzy. PiS wyraźnie traci wyborców na rzecz obu Konfederacji. Żadna z tych sił nie pokazała w weekend pomysłu na wyjście z własnego politycznego kryzysu. Platforma zaprezentowała się wręcz ze swojej najgorszej strony, jako konserwatywna partia władzy, niezainteresowana specjalnie niczym innym i niezdolna bronić podstawowych liberalnych pryncypiów.
Mieszanie nieposłodzonej herbaty
Z politycznego weekendu KO do opinii publicznej przebiły się trzy rzeczy: zjednoczenie Platformy z mikrokoalicjantami, Nowoczesną i Inicjatywą Polską; wezwanie Tuska do zniesienia dwukadencyjności oraz wywiad premiera z dla niedzielnego wydania brytyjskiego „Timesa”, gdzie szef polskiego rządu wypowiadał się na temat możliwości opuszczenia Europejskiej Konwencji Praw Człowieka.
Zacznijmy od pierwszej kwestii. Wchłonięcie mikrokoalicjantów było oczywistym ruchem, poza osobami najbardziej zainteresowanymi polityką mało kto w Polsce zresztą kojarzył, że Barbara Nowacka miała jakąś swoją partię albo że poseł Zembaczyński reprezentował osobne ugrupowanie.
Jednocześnie warto było zadbać, by z kongresu odbywającego się równolegle z dużym wydarzeniem PiS, mającym pokazać programową ofensywę tej partii, do opinii przebiło się cokolwiek więcej niż informacje, że Tusk zjada w końcu przystawki. A niestety, poza tą informacją i motywacyjną mową Tuska, pełną wiary w to, że zjednoczenie przyniesie zwycięstwo, nie przebiło się wiele więcej.
Informacja, że koalicja nazywająca się Koalicja Obywatelska zmienia się teraz w partię także nazywająca się Koalicja Obywatelska, zachęca głównie do memów i żartów o herbacie, która nie robi się słodsza od samego mieszania. Co dla KO gorsze, ludzie mogą wyciągnąć wniosek, że partia rządząca zajmuje się głównie sobą i przetasowaniami mającymi na celu utrzymanie władzy, a nie ma pomysłów, jak rozwiązać ich problemy.
Ruch nie bardzo obywatelski
To wrażenie wzmocnić może ogłoszona w niedzielę decyzja o poparciu ustawy znoszącej dwukadencyjność w samorządach. Gdyby stała się prawem, to przedłużyłaby życie wielu burmistrzom i prezydentom miast związanym z partą, którzy zgodnie z obecnie obowiązującym prawem w 2029 roku nie mogliby się ubiegać o kolejną kadencją.
Jednocześnie decydując się na zniesienie kadencyjności, Koalicja Obywatelska wbrew swojej nowej nazwie może znaleźć się w konflikcie ze społeczeństwem obywatelskim, zwłaszcza z ruchami miejskimi w dużych miastach. Ruchy od dawna zderzały się z samorządami zabetonowanymi przez „wiecznych prezydentów” i budującymi się wokół nich lokalnymi układami władzy.
Tusk powtarzał w niedzielę argumenty przeciwników dwukadencyjności, przedstawiające jej zniesienie jako akt upodmiotowienia lokalnych społeczności, tak by mogły wybierać swoich lokalnych włodarzy bez „narzucanych z Warszawy” ograniczeń. Problem w tym, że brak ograniczenia liczby kadencji raczej wzmacnia lokalną klasę polityczną, zawodowych samorządowców, niż upodmiotawia obywateli. Ci, słuchając jak Tusk mówi o zwróceniu decyzji w ich ręce, niejednokrotnie komentowali to sobie ze zgorzknieniem: im chyba naprawdę chodzi wyłącznie o stołki. I z tą konkluzją w sercu niekoniecznie będą skłonni do wielkiej mobilizacji wokół „obozu demokratycznego” w następnych wyborach.
Swoją drogą ciekawe, czy KO zrobiła jakieś wstępne rozpoznanie w Pałacu Prezydenckim w sprawie tego, czy prezydent Nawrocki będzie skłonny podpisać taką ustawę. Bo jeśli ją zawetuje, to KO poniesie wszelkie polityczne koszty próby wprowadzenia dwukadencyjności, nic realnie w zamian nie zyskując.
Niebezpieczne przesuwanie okna Overtona w sprawie praw człowieka
Wreszcie trzecią rzeczą, jaka przebiła się z politycznego weekendu KO, były słowa Tuska o możliwości wystąpienia z Europejskiej Konwencji Praw Człowieka. Widząc taki nagłówek liberalny czy lewicowy wyborca KO – ale też całej obecnie rządzącej koalicji – może tylko załamać ręce i po raz kolejny zadać sobie pytanie „dlaczego na nich głosuję i czym w zasadzie różnią się oni od prawicowych populistów?”. Słowa Tuska wywołały wiele słów rozczarowania i krytyki po nieprawicowej stronie.
Już w poniedziałek wczesnym popołudniem rzecznik rządu Adam Szłapka doprecyzował jednak, że wypowiedź premiera przytoczona przez „The Times” „dotyczyła dyskusji toczącej się w Wielkiej Brytanii”, a „Polska nie ma żadnych planów”, by faktycznie wystąpić z EKPC.
Gdy rzecznik rządu musi w ten sposób tłumaczyć słowa szefa, to znak, że coś poszło mocno nie tak. Co jest zaskakujące, biorąc pod uwagę, że wywiad w „Timesie” – ogólnie przedstawiający polskiego premiera w bardzo pozytywnym świetle – powinien pracować na korzyść rządu, jako dowód na międzynarodową pozycję jego szefa.
Tusk mówił w wywiadzie sensowne rzeczy na temat Rosji, Ukrainy i Brexitu.
Krytykował też jednak EKPC i to, jak orzekając na podstawie jej zapisów, sędziowie uniemożliwiają deportowanie migrantów, którzy dopuścili się ciężkich przestępstw. Tusk przekonywał brytyjskich dziennikarzy, że prawo międzynarodowe powinno odzwierciedlać realia bezpieczeństwa i realia polityczne, w tym to, jak wielkie napięcia w zachodnich demokracjach wywołuje masowa migracja. W rozmowie z brytyjskim dziennikiem polski premier mówił też o swoich wysiłkach – podejmowanych wspólnie z szefowymi rządów Włoch i Danii – na rzecz tego, by sądy nie ograniczały koniecznych działań rządów. „Times” pisze także:
„Tusk wykazuje też zrozumienie dla bardziej radykalnych rozwiązań proponowanych partię Reform i konserwatystów w Wielkiej Brytanii: jeśli – jak mówi – 46 sygnatariuszy konwencji nie jest w stanie się porozumieć jak ją zmodernizować, to pomysł, by z niej po prostu wyjść, może być całkiem racjonalny. »Moja rola w Europie polega na tym, by zachęcać prezydentów i premierów, by robili więcej, niż pozwala nam konwencja« – wyjaśnia Tusk. »Wiem, że może to brzmieć dziwnie w ustach kogoś, to tak jak ja jest weteranem walki o prawa człowieka. Ale musimy brać pod uwagę rzeczywistość. Polityka musi mierzyć się z rzeczywistością, a nie tylko z marzeniami«”.
Nawet jeśli uznamy, że Tusk tylko wyraża zrozumienie, dlaczego Brytyjczycy mogliby wypowiedzieć EKPC, a nie że kładzie to jako opcję na stole dla Polski – co wcale nie jest jednoznaczne, patrząc na tę wypowiedź – to i tak słowa polskiego premiera są problematyczne. Przedstawiając prawa człowieka jako instytucję utrudniającą państwu realizację swojego podstawowego zadania – jakim jest zapewnienie bezpieczeństwa obywatelom – lider KO daje wiatr w żagle autorytarno-populistycznym narracjom i przesuwa okno Overtona w bardzo niesympatyczną stronę.
Może spierać się, czy współczesny porządek ochrony praw człowieka, zwłaszcza uchodźców, uwzględnia dzisiejsze realia, czy nie wymaga daleko idącej reformy. Nie można jednak legitymizować opcji wyrzucenia go w całości do kosza z powodu problemów z migracją, co radykalnie ograniczyłoby stopień ochrony praw polskich obywateli.
Wyborcy obecnej koalicji, także KO, zmobilizowali się także niesieni obietnicami przywrócenia standardów państwa prawa i praw człowieka. Rozważania o EKPC z „Timesa” stoją w zupełnej sprzeczności z tymi obietnicami. Próbując odciąć tlen radykalnej prawicy w sprawie migracji, Tusk powinien pamiętać, że potrzebuje też progresywnego elektoratu.
Na szczęście dla KO jest PiS
Jednocześnie KO ma to szczęście, że główną alternatywą dla jej rządów jest PiS. A ten pokazał się w weekend z równie nieciekawej strony, co KO. Opinia publiczna mogła między innymi zobaczyć dyskusję o przyszłości mediów publicznych z Jackiem Kurskim – przypominając sobie, czemu w 2023 roku tak bardzo chciała odsunięcia tej partii od władzy.
Profesor Andrzej Nowak przekonywał z kolei, że „14 proc. Polaków nienawidzi Polski” i należy ich odsunąć od wpływu na życie publiczne – co było szczególnie zabawne, biorąc pod uwagę, że wcześniej na tym samym kongresie Bronisław Wildstein skarżył się na „współczesny totalitaryzm” uciszający konserwatywne głosy. Michał Woś z kolei zapowiadał usuwanie z zawodu „upolitycznionych sędziów”, którym odebrać należałoby nawet stan spoczynku.
Na kongresie nie pojawiła się żadna nowa idea, narracja czy środowisko, która nie byłoby już od dawna obecne w PiS lub jego orbicie. Na tym tle zjadający przystawki, krytykujący EKPC i wyrzucający do kosza dwukadencyjność Tusk faktycznie może nie wyglądać najgorzej.






























Komentarze
Krytyka potrzebuje Twojego głosu. Dołącz do dyskusji. Komentarze mogą być moderowane.