Kraj

Każda Zjednoczona Prawica potrzebuje swoich ziobrystów

Władysław Kosiniak-Kamysz pewnie jeszcze próbuje ułożyć sobie w głowie ciąg niefortunnych zdarzeń, które doprowadziły do tego, jak brutalnie został ograny w rasistowskiej licytacji wokół granicy. Dlatego postawił na inne brudne zagrywki, swojego potencjalnego wyborcę z góry traktując jako najbardziej reakcyjny, nienawistny, prowincjonalny element, i sięgnął po „starą, dobrą” homofobię.

Sięgając pamięcią do wakacji 2023 roku, przy odrobinie wysiłku niektórzy mogą odgrzebać wspomnienie cyklu plenerowych konferencji, organizowanych przez połączone siły PSL i Polski 2050. Liderzy Trzeciej Drogi nie tryskali energią – sondaże nie gwarantowały ich koalicji przekroczenia ośmioprocentowego progu wyborczego, a nieznośny upał i rażące słońce tylko trochę maskowały oznaki potężnej paniki w oczach Kosiniaka i Hołowni.

Wiem, co budzi frustrację Polaków. To synkowie tatusia wzywający na wojenkę

Jednak 15 października, zarówno z powodu zniechęcenia 8 latami rządów PiS, jak i ataków części twardych liberałów pod flagą PO, obie partie miały prawo do satysfakcji. Jakimś cudem udało im się przekonać Polskę, że konserwatywna drużyna ekszakonnika i udającego sojusznika wsi lekarza z Krakowa to faktycznie jakaś odmiana, i zdobyć prawie 15 proc. głosów. Pozostało wytyczyć podział zadań na miesiące, na czas których przypadały kolejne wybory.

PSL dostał rolę skrzydła radykalnie konserwatywnego. Czy to inwencja Kosiniaka-Kamysza, czy autorska interpretacja nieznanych opinii publicznej sondaży, ostatecznie przekaz płynący od polityków tego ugrupowania był jasny – chcemy powalczyć o głosy rozczarowanych PiS-em mieszkańców wsi. Co prawda tej idei zdaje się podporządkowana cała ostatnia dekada PSL-u, a większych efektów, poza dalszym odpływem elektoratu pod skrzydła partii Kaczyńskiego, nie widać, ale powiedzmy, że wejście w skład rządu i chęć wykorzystania słabości PiS po porażce jakoś ten genialny plan usprawiedliwiały.

Przedszkolaki z rządowej paki i ich obiecanki-cacanki

Słabe wyniki w wyborach samorządowych i europejskich mogłyby jednak przynieść otrzeźwienie. Tym bardziej, że choć uskrzydlona październikowym sukcesem Trzecia Droga według strony Ewybory.eu zbliżała się w sondażach nawet do 20 proc., to w kolejnych wyborach konsekwentnie traciła – a to na rzecz KO, a to Konfederacji – by dziś zacumować w okolicach 10 proc. Ostatnie dni pokazały jednak, że na korektę kursu się nie zanosi, a Kosiniak-Kamysz sprawia wrażenie, jakby chciał wziąć na siebie heroiczne zadanie pozbycia się PSL z polskiej polityki na zawsze.

W ostatnich tygodniach antypeeselowskie frustracje wyborców i wyborczyń o poglądach innych niż radykalnie prawicowe skupiły się, w różnych proporcjach, na trzech obszarach – uchodźców przy granicy, związków partnerskich oraz wystawy w Muzeum II Wojny Światowej. Kosiniak-Kamysz najpierw szczuł na uciekających przed wojną Ukraińców w wieku poborowym, później, dzień przed ciszą wyborczą, jako minister obrony narodowej został upokorzony wezwaniem na dywanik po śmierci polskiego żołnierza. Zadziałało – w eurowyborach na Trzecią Drogę zagłosowała mniej niż połowa wyborczyń z października, z czego 30 proc. przechwyciło KO, a 8 proc. Konfederacja.

Marszałek Hołownia rozpoczął kampanię prezydencką

Lider PSL pewnie jeszcze próbuje ułożyć sobie w głowie ciąg niefortunnych zdarzeń, które doprowadziły do tego, jak brutalnie został ograny w rasistowskiej licytacji wokół granicy. Dlatego postawił na inne brudne zagrywki, swojego potencjalnego wyborcę z góry traktując jako najbardziej reakcyjny, nienawistny, prowincjonalny element, i sięgnął po „starą, dobrą” homofobię. I pomyśleć, że gdy wchodziłem w dorosłość w okolicach 2007 roku, PSL zapraszał na listę twórcę Gadu-Gadu, który miał pomóc w rebrandingu Polskiego Stronnictwa Ludowego jako partii z ambicjami modernizacyjnymi.

PSL zostało więc – trochę na życzenie własnego kierownictwa, a trochę ku uciesze aktywnego w zakresie skubania tej partii Donalda Tuska – odgrywać rolę Suwerennej Polski w rządzie Zjednoczonej Prawicy bis (bo nie ma wątpliwości, że obecny rząd zdominowany jest przez partie prawicowe, a lewicowy kwiatek do kożucha nawet nie piśnie, kiedy się mu np. zawinie obiecany wcześniej fotel marszałka Sejmu). W ostatnią środę, po budzącej niesmak medialnej rundzie Marka Sawickiego i Piotra Zgorzelskiego, konsekwentnie odmawiających przysposobienia dzieci osobom w związkach partnerskich, ten pierwszy jak debiutant wpakował się w wypowiedź, która ma szansę przejść do annałów niczym Komorowski i jego „zmień pracę, weź kredyt”, mówiąc Patrycji Adamskiej, że jeśli chce, aby jej wychowywane wspólnie z partnerką dzieci nie trafiły do domu dziecka po śmierci którejś z nich, to „niech się zabezpieczy, od tego są prawnicy”.

Ponad 30 lat pracy zawodowego parlamentarzysty mocno odkleiło Sawickiego od jakichkolwiek realiów, ale nie powinniśmy się tym bardzo przejmować. Wygląda na to, że im bardziej liderzy PSL stają po stronie Kościoła i twardej konserwy, tym większe wątpliwości mają ich potencjalni wyborcy. Być może PSL wyleczy część Polski z homofobii tak, jak ZChN leczył z katolickiej ciemnoty. Wielka szkoda, że jednocześnie Sawicki i spółka przyczynią się do realnych cierpień osób w związkach partnerskich (nie tylko jednopłciowych, jeśli ma to jakieś znaczenie), ale wydaje się, że takie wypowiedzi jak  wczorajsza są dobrym tłem do pokazania, że społeczeństwo jest jednak mniej prymitywne niż jego niezwykli parlamentarni reprezentanci.

Zestawienie PSL i Suwerennej Polski nie kończy się na młodym jak na polskie standardy, konserwatywnym liderze z Krakowa, który samodzielnie w polityce nie znaczy kompletnie nic, czy na jego niezdarnych giermkach, sączących najbardziej radykalne prawicowe hasła, dzięki czemu liderzy zjednoczonych obozów, Kaczyński i Tusk, mogą uchodzić za umiarkowanych i dobrych panów, z cierpliwością pochylających się nad wyskokami swoich   harcowników z koalicji, dostających trochę spółek Skarbu Państwa w nagrodę za rozszarpywanie przystawki na oczach milionów. Wczoraj przekonaliśmy się, że podobnie jest z polityką historyczną.

Oto Kosiniak-Kamysz wezwał do „natychmiastowego” przywrócenia w Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku fragmentów ekspozycji poświęconych Witoldowi Pileckiemu, Maksymilianowi Kolbe i rodzinie Ulmów.

Tak, wiem, polityka historyczna Zjednoczonej Prawicy zbyt mocno sformatowała mózgi milionów Polaków, byśmy byli gotowi na krytyczną debatę o Pileckim, jego zasługach i poglądach. Ale że Kolbe przez większość życia był zatwardziałym antysemitą i wyjątkowo paskudną postacią życia publicznego w i tak przecież niezbyt tolerancyjnej II RP, wiedzą już nawet dzieci. Z kolei o tym, jak PiS wykorzystywał rodzinę Ulmów, niezbyt zresztą pasującą do konserwatywnego modelu życia według prawicy, do tradycyjnego już, katoendeckiego wyolbrzymiania Sprawiedliwych wśród Narodów Świata w dyskusji o polskiej postawie wobec Holocaustu, pisał dla nas w ubiegłym roku Jakub Woroncow.

Po beatyfikacji: jak PiS instrumentalizował rodzinę Ulmów

Na wzmożone zainteresowanie Kosiniaka kolejnym obszarem działalności państwa, o którym ma bardzo blade pojęcie, odpowiedział w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” współtwórca gdańskiego muzeum, prof. Paweł Machcewicz. W rozmowie z Mirosławem Maciorowskim historyk mówi m.in.: „Ze zdumieniem przyjmuję to, że minister Kosiniak-Kamysz wpisuje się w schemat działań poprzedniej władzy, który polegał na wywieraniu nacisków na historyków i muzealników. (…) Domyślam się, że pan minister wchodzi w buty PiS po to, by rywalizować z tą partią o konserwatywny elektorat. Uważam, że to nie będzie skuteczne. A wręcz przeciwnie (…) Wpis ministra na platformie X uważam za wydarzenie smutne i kompromitujące dla tego polityka. Gdy go czytałem, zacząłem się nawet zastanawiać, w czym lepszy jest Kosiniak-Kamysz od Piotra Glińskiego”.

Ano właśnie – skoro nie widać różnicy, po co przepłacać? Zwłaszcza że – jak czytamy w tym samym wywiadzie – Kolbe na wystawie miał występować jako „ewangelizator Żydów”. Refleksje o wątpliwej skuteczności zwrotu ultrakonserwatywnego w PSL krążą nad Polską – mają je na lewicy, mają i historycy. Miejmy nadzieję, że w zgodzie z prognozami prof. Machcewicza Polacy zapamiętają na dłużej, jakich to tradycyjnych wartości u progu lata 2024 broniła partia pod wodzą lekce sobie ważącego kościelne pouczenia znanego rozwodnika.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Łukasz Łachecki
Łukasz Łachecki
Redaktor prowadzący, publicysta Krytyki Politycznej
Zamknij