Chcesz być zdrowy w Polsce PiS-u? Znajdź prywatnego lekarza za 300 zł na godzinę. Nie chcesz już mieszkać ze starymi? Przeznacz ponad połowę pensji na wynajem. Własne mieszkanie? Nie stać cię. Na kredyt? Nie bądź śmieszny.
Zapowiedzi i przecieki były szumne. Mówiło się nawet o waloryzacji 500+ do 700+, a może i więcej. Finalnie sobotnia konwencja PiS okazała się jednak kapiszonem.
Partia rządząca nie przedstawiła właściwie żadnej konkretnej obietnicy, poza ogólnymi deklaracjami, że zrobi wszystko, by Polakom było lepiej. Można tylko snuć przypuszczenia, dlaczego rządzący sprawili tak duży zawód komentatorom.
Jarosław Kaczyński mówił prawie godzinę i nic w tym czasie istotnego nie powiedział, przynajmniej w kontekście przyszłości. Wiele mówił za to o przeszłości, a dokładniej o dokonaniach partii rządzącej. Sprawdźmy, jakie zasługi przypisał swojej partii i ile w tym prawdy.
Na plus: transfery socjalne i uszczelniony VAT. Na minus: rozłożone usługi i Polski Ład
Według Kaczyńskiego ostatnie lata były okresem odbudowy państwa polskiego, jego szybkiej modernizacji oraz wyrównywania szans. Potężny postęp miał miejsce niemal w każdej dziedzinie – edukacji, ochronie zdrowia, pracy i w mieszkalnictwie, chociaż w przypadku tego ostatniego nawet prezes musiał przyznać, że mogło być lepiej. Państwo polskie doskonale, zdaniem prezesa, poradziło sobie także z pandemią.
Problem w tym, że argumenty Kaczyńskiego na dowód modernizacji polskiego państwa były równie nietrafione, jak medialne doniesienia o ogłoszeniu 700+. PiS w ostatnich latach dowiodło, że całkiem sprawnie potrafi przelewać ludziom pieniądze na konta bankowe, co samo w sobie jest oczywiście w porządku, niestety organizacja działalności usługowej państwa zwykle pali im się w rękach.
W 2022 roku polska domena publiczna pogrążona jest w niezliczonych kryzysach. Co gorsza, rząd PiS nie ma pomysłu na podniesienie jej z kolan.
Można się za to zgodzić z jedną z tych licznych zasług, jakie ma rzekomo na koncie obecna partia rządząca. Mowa o odbudowie dochodów finansów publicznych. Kaczyński oczywiście musiał to okrasić tradycyjnym „wystarczyło nie kraść” („te pieniądze były po prostu kradzione, rabowane, najczęściej u źródła”), co niewiele ma wspólnego z rzeczywistością. Ale sukcesy rządu Morawieckiego na tym polu są faktem.
Luka VAT w latach 2015–2019 spadła z 25 do 11 proc. wpływów budżetowych z tego podatku, co było najlepszym wynikiem w UE. Polska luka VAT jest obecnie trzykrotnie mniejsza niż w Rumunii i dwukrotnie mniejsza niż we Włoszech czy Grecji. W Słowacji jest ona obecnie o połowę większa niż w Polsce. W Niemczech i Austrii wynosi ona 9 proc. wpływów z VAT, więc jest niewiele mniejsza niż nad Wisłą.
Między innymi dzięki uszczelnieniu systemu podatkowego istotnie wzrosły dochody finansów publicznych. W 2015 roku wynosiły one 39 proc. PKB, a w zeszłym sięgnęły już ponad 42 proc. PKB. Oczywiście to nadal znacznie mniej niż średnia UE, która wyniosła 47 proc., jednak udało nam się prześcignąć pod tym względem przynajmniej Czechy i Węgry.
Dochody finansów publicznych w relacji do PKB zaczynają wreszcie przypominać państwo rozwinięte, a nie „rynek wschodzący”. 3 procent PKB to obecnie niecałe 80 mld zł i taką kwotę PiS teoretycznie może zapisać na swój rachunek. Pozostała część 406 miliardów złotych dodatkowych wpływów finansów publicznych, przywołanych przez Kaczyńskiego, to efekt głównie wzrostu gospodarczego, który wygenerował wyższe wpływy z podatków i składek.
Przyznając więc Kaczyńskiemu częściową rację w kwestii odbudowy wpływów budżetowych, nie można jednak zapominać o zupełnym rozłożeniu reformy podatku dochodowego od osób fizycznych. Obiecywano progresję podatkową i większą sprawiedliwość, wyszedł potworek, pełen ukłonów w stronę lepiej zarabiających, którego efektem był styczniowy chaos. Od lipca PIT zostanie jeszcze bardziej obniżony. W rezultacie pod względem opodatkowania dochodów ludności od standardów europejskich zdecydowanie się oddaliliśmy.
czytaj także
Na minus: nauczyciele zbiednieli, lekarze mają dość, usługi publiczne na kolanach. Na plus: szczepienia
Problem w tym, że niemal wszystkie te dodatkowe wpływy budżetowe zostały przeznaczone na transfery pieniężne, czyli głównie 500+ (ponad 40 mld zł rocznie) oraz 13. i 14. emeryturę. Tymczasem kluczowe obszary domeny publicznej tkwią w marazmie.
Kaczyński chwalił się między innymi wzrostem nakładów na oświatę o jedną trzecią i takim samym wzrostem płac nauczycieli. W odniesieniu do PKB nakłady na edukację publiczną właściwie się jednak nie zmieniły – w 2015 roku wynosiły 5,3 proc. PKB, tymczasem w 2021 roku minimalnie mniej, bo 5,2 proc. Za rządów PiS przejściowo nawet spadły poniżej 5 proc. PKB – dokładnie w 2017 roku.
Chwalenie się wzrostem płac nauczycieli o jedną trzecią jest już zupełnym nieporozumieniem, gdyż w latach 2015–2021 płace w całym kraju wzrosły o 45 proc., więc nauczyciele relatywnie zubożeli. Nic więc dziwnego, że masowo rezygnują z pracy, szkoły mają ogromne problemy z zapełnieniem wakatów i muszą się ratować zastępstwami, przez co lekcje są prowadzone przez nauczycieli nieprzygotowanych do nauczania danego przedmiotu.
W polskich szkołach mamy już 7 tys. nieobsadzonych miejsc pracy, gdyż nauczyciele, szczególnie języków obcych i matematyki, spokojnie mogą zarobić nawet dwa razy więcej w firmach sektora prywatnego. Nic więc dziwnego, że do nauczania się już nie palą. Następuje też pełzająca prywatyzacja edukacji – już co dziesiąty uczeń uczęszcza do placówki prywatnej.
W kryzysie pogrążona jest również ochrona zdrowia. Kaczyński przywoływał nominalny wzrost nakładów na zdrowie, znów jednak na tle wzrostu PKB nie wypadają one okazale. Przez cały okres rządów PiS przed pandemią publiczne wydatki na zdrowie tkwiły w miejscu, czyli na poziomie mniej niż 5 proc. PKB, chociaż środowiska medyczne co roku alarmowały, że taki poziom nakładów doprowadzi do tragedii.
I z tragedią tą mieliśmy do czynienia w pandemii – w latach 2020–2021 zanotowaliśmy ok. 200 tys. nadmiarowych zgonów. Między innymi z powodu braku personelu medycznego trzeba było zamknąć placówki ochrony zdrowia, by epidemia nie wysłała całej kadry na chorobowe. Szpitale covidowe były tak przepełnione, że chorzy ze Śląska byli wywożeni do łódzkiego, a ratownicy medyczni sugerowali chorym, by leczyli się w domach, bo w szpitalach nie ma miejsc. Tymczasem Kaczyński przekonuje, że państwo polskie doskonale poradziło sobie z pandemią.
Libura o walce z pandemią: Miał być „młot i taniec”, ale na razie zapowiada się „młot i walec”
czytaj także
„Opanowaliśmy sytuację w sensie organizacyjnym, nie zabrakło nam łóżek szpitalnych, nikt nie umierał na ulicach” – stwierdził prezes PiS. No faktycznie, na ulicach Polacy nie umierali, bo robili to po cichu w domach. Jeśli to ma być sukces, to lepiej sobie nie wyobrażać, jak by miała wyglądać porażka. Polska zupełnie poległa w starciu z pandemią, a taka liczba nadmiarowych zgonów w większości krajów Europy doprowadziłaby do upadku rządu, tymczasem w Polsce szef partii rządzącej odtrąbił sukces.
Oczywiście nie wszystkie usługi publiczne partii Kaczyńskiego paliły się w rękach. Sprawnie zorganizowano akcję szczepień, chociaż już przekonać do szczepionek opornych obywateli rządzącym się nie udało. Przed 2020 rokiem kolej szybko zwiększała liczbę przewiezionych podróżnych, niestety pandemia przyniosła pod tym względem ogromny regres, którego w zeszłym roku PKP nie udało się jeszcze nadrobić.
Na minus: polityka mieszkaniowa PiS to katastrofa
Mówiąc o polityce mieszkaniowej, Jarosław Kaczyński przypisał swojej partii zasługę zbudowania wszystkich mieszkań, jakie w ostatnim czasie oddano do użytku. „Jeśli chodzi o politykę mieszkaniową to tak, pobiliśmy rekord. 235 tysięcy mieszkań w 2021 roku to jest najlepszy wynik od 1979 roku” – stwierdził Kaczyński, zauważając jednak, że pod koniec epoki Gierka budowano ich więcej, chociaż w gorszym standardzie.
Sprawdźmy. Faktycznie, w zeszłym roku oddano rekordową liczbę mieszkań, problem w tym, że nie ma w tym żadnej zasługi rządzących. 142 tys. lokali wybudowali deweloperzy, a 88 tys. inwestorzy indywidualni. Mieszkalnictwo społeczne, publiczne i komunalne oddało w tym czasie ledwie kilka tysięcy lokali, co w skali kraju było zupełnie nieistotne. Sam Kaczyński przyznał, że w przypadku Mieszkania plus „nie wszystko wyszło” – wybudowano zaledwie 18 tys. lokali.
Program ten został zresztą rozjechany przez NIK: „Realizacja rządowego programu Mieszkanie Plus nie przyniosła oczekiwanych efektów, tym samym nie wpłynęła znacząco na poprawę warunków i rozwiązanie problemów mieszkaniowych lokalnych społeczności. Rząd deklarował, że do końca 2019 roku wybuduje 100 tysięcy mieszkań – jednak do użytku oddano nieco ponad 15 tys. mieszkań, a 20,5 tys. znajdowało się w budowie (stan na koniec października 2021 r.). Głównymi przyczynami zmniejszającymi efektywność programu Mieszkanie Plus były: brak skutecznych i spójnych ze sobą rozwiązań prawnych, a także opieszałość we wdrażaniu aktów wykonawczych” – czytamy w raporcie NIK, co jest chyba najlepszym podsumowaniem dokonań PiS w zakresie polityki mieszkaniowej.
Na politykę mieszkaniową w 2020 roku. Polska wydawała pół procenta PKB. Przed dojściem PiS do władzy było to 0,7 proc. Pod względem mieszkaniowym w Polsce jest najgorzej od lat. Ceny rosną szybciej niż płace, przez co siła nabywcza Polek i Polaków spada. Podwyżki stóp procentowych i rekomendacja KNF zmniejszyły zdolność kredytową w Polsce o połowę. Przeszło połowa młodych mieszka z rodzicami. Polityka mieszkaniowa pod rządami PiS to jest zupełna katastrofa, a stwierdzenie „nie wszystko wyszło” to niezbyt udany żart.
Podsumowanie: Słabe państwo w odwrocie, a Kaczyński nie ma żadnego pomysłu na Waszą przyszłość
Rządy PiS to również okres marazmu w administracji publicznej. Wydatki na „general public services” – czyli administrowanie i zarządzanie krajem – w okresie 2015–2020 spadły z 4,9 do 4,4 proc. PKB. Średnia unijna jest o połowę wyższa.
W czasie rządów PiS mamy nieustanne strajki lub protesty w budżetówce – mowa chociażby o pracownikach socjalnych czy pracownikach sądów i prokuratur. Najgorzej jest w ZUS, w którym toczy się nieustanny spór o wynagrodzenia, a jeden ze związków zapowiedział nawet strajk generalny.
Mimo pojedynczych sukcesów domena publiczna w czasie rządów Morawieckiego i spółki pogrążona jest w marazmie. Głównym pomysłem rządu na poprawę standardu życia obywateli są transfery pieniężne, które na początku pierwszej kadencji (2016–2017) faktycznie poprawiły sytuację finansową wśród Polaków z biedniejszej połowy społeczeństwa. Jednak pod koniec drugiej kadencji PiS potrzeby są już zupełnie inne, co najwyraźniej umknęło uwadze rządzących, którzy mentalnie nadal tkwią w okolicach 2016 roku.
Obecnie ludzie chcieliby szybkiego dostępu do lekarzy, by nie musieć płacić im 300 zł za wizytę prywatną. Chcieliby również tanio wynająć mieszkanie od gminy lub państwa, by nie płacić połowy dochodów kamienicznikowi. I w kontekście tych problemów Kaczyński jak nie miał, tak nadal nie ma wam nic interesującego do powiedzenia.