„Game changer” Michała Kolanki to próba zajrzenia za kulisy polskiej polityki, na zaplecze na ogół kryjące się przed spojrzeniem mediów. W serii wywiadów opisują je ludzie mający doświadczenie w prowadzeniu kampanii wyborczych. Wyłącznie mężczyźni.
Rok 2007. Od dwóch lat trwają pierwsze rządy PiS. Polska polityka wydaje się znajdować w stanie nieustannego wrzenia. Mający walczyć z mitycznym „układem” rząd PiS walczy z własnymi koalicjantami i wydaje się zmierzać ku autodestrukcji. Jednocześnie ludzie czują, że im się poprawia. Po chudym przełomie wieków następuje gospodarcze odbicie. Napiętą sytuację społeczną rozładowuje pierwsza fala zarobkowej migracji do Wielkiej Brytanii i Irlandii. Ludzie zaczynają oczekiwać od życia więcej.
Na zamkniętym spotkaniu w dawnej siedzibie Sojuszu Lewicy Demokratycznej na Rozbrat strateg polityczny Tomasz Karoń próbuje przekonać zebranych polityków, że w najbliższych wyborach podstawowym trendem będzie pragnienie ludzi, „by żyło i pracowało się tu jak w Europie”. I to nie w perspektywie pokolenia, dwóch, ale kilku lat. W odpowiedzi na to Ryszard Kalisz wstaje i oznajmia, że nie można obiecać ludziom pracy i życia jak w Europie, bo będą oczekiwali zbyt dużo i nie będzie się dało nimi rządzić. Na to Wojciech Olejniczak ripostuje, że jeśli lewica tego nie powie, to przestanie być lewicą. Ostatecznie jednak kampania lewicy ogniskuje się wokół innych postulatów. Hasło „pracy i życia jak w Europie” podejmuje PO – wygrywając w ten sposób wybory.
Tę historię Karoń przytacza w książce Michała Kolanki Game changer. Podobnych anegdot jest w niej więcej. Publikacja jest próbą zajrzenia za kulisy polskiej polityki, na zaplecze na ogół kryjące się przed spojrzeniem mediów. W serii wywiadów opisują je ludzie mający doświadczenie w prowadzeniu kampanii wyborczych, wiedzący z osobistego doświadczenia, jak się w Polsce wygrywa i przegrywa wybory.
Kulisy bez kobiet
Pomysł na taką książkę jest świetny, o polityce rzadko pisze się w Polsce w ten sposób. Autorowi udało się namówić na rozmowę nie tylko chętnie wypowiadającego się dla mediów Karonia, ale także fachowców znacznie rzadziej publicznie opowiadających o swojej pracy. W Game changerze pojawiają się też aktywni politycy: Adam Bielan, Jacek Protasiewicz, Cezary Tomczyk. W książce trochę wychodzą z przewidywalnych skryptów, którymi mówią jako posłowie. Opowiadając o swoich kampanijnych doświadczeniach, mają czasami do powiedzenia coś autentycznie interesującego.
Kolanko zebrał rozmówców reprezentujących całe spektrum polityczne: z jednej strony mamy Macieja Gdulę, z drugiej Tomasza Matynię, od 2018 roku szefa Centrum Informacyjnego Rządu. Ten ostatni, sądząc po tym, co mówi w książkowym wywiadzie, poglądy ma gdzieś w okolicy ministra Czarnka. Rozmówcy reprezentują też różne pokolenia. Są współtwórcy ostatnich sukcesów wyborczych PiS urodzeni w latach 80., są przedstawiciele pokolenia NSZ, wchodzącego w dorosłość w ostatniej dekadzie PRL, ale jest też polityczny weteran Krzysztof Janik, do Sejmu po raz pierwszy wybrany w 1993 roku.
Jednocześnie uderza to, że książce, gdzie znalazło się 14 wywiadów, ani jeden nie jest z kobietą. Kulisy polityki okazują się męską szatnią, zamkniętym klubem, gdzie kobiety nie mają wstępu. O kobietach i ich znaczeniu w polityce – zwłaszcza po lewej stronie – trochę się w książce wspomina. Nie mówi w niej jednak żadna kobieta. W 2022 roku nie wygląda to dobrze. Nawet w Polsce.
Dlaczego zabrakło kobiet? Czy za kulisami polityki po prostu ich nie ma? Chyba nie o to chodzi – wypowiadający się w książce Piotr Matczuk, współtwórca kampanii wyborczej PiS w 2015 roku, mówi o swojej pracy w tandemie z Anną Plakwicz. Może nie chciały się wypowiadać publicznie? Jeśli tak, to dlaczego? Szkoda, że w Game changerze tej kwestii nie poświęcono miejsca choćby we wstępie.
Scheuring-Wielgus: Nie ma już Zjednoczonej Prawicy. Zostały tylko kasa i haki
czytaj także
Polityka w cieniu medialnej bestii
Mimo wszystko wywiady z Game changera czyta się świetnie. Choć w książce nie ma zbyt wielu „dymiących pistoletów”, rewelacji zmieniających nasze rozumienie historii politycznej ostatnich dekad, to publikacja daje ciekawy wgląd w to, jak myśleli ludzie odpowiadający za przekaz najważniejszych sił politycznych w ostatnich latach.
Z rozmów z nimi wszystkimi daje się zrekonstruować coś w rodzaju historii marketingu politycznego w Polsce. Widzimy, jak sposób prowadzenia kampanii zmieniały kolejne technologiczno-medialne rewolucje: pojawienie się całodobowych stacji informacyjnych i prasy tabloidowej na początku wieku, upowszechnienie się internetu w dalszej części tamtej dekady, rozpowszechnienie się mediów społecznościowych w kolejnej. Wszystkie te przemiany radykalnie skróciły czas, w jakim sztab musi reagować na coś, co może być postrzegane jako kryzys partii czy kandydata na prezydenta. Kiedyś można było usiąść, zastanowić się nad odpowiedzią, spokojnie zwołać konferencję prasową. Dziś, gdy sztab nie ma natychmiastowej odpowiedzi, media już mówią o jego kryzysie.
czytaj także
Jednocześnie widać wyraźnie, że rozmówcy Kolanki mają liczne wątpliwości co do kierunku, w jakim rozwinęło się otoczenie medialne polskiej polityki. Ekspansja mediów społecznościowych, dających złudzenie uczestnictwa w polityce w czasie rzeczywistym, połączona z siłą całodobowych telewizji informacyjnych kształtuje sferę publiczną przeładowaną informacjami i komunikatami mającymi pobudzać emocje elektoratu.
Jak w autentycznie ciekawej rozmowie mówi Adam Bielan, ta przeładowana komunikatami, przebodźcowana sfera publiczna bardzo łatwo się oburza, potrafi z niczego zrobić skandal, ale to oburzenie równie szybko ustępuje. „Medialna bestia” – jak określa ten porządek Bielan – jest wiecznie głodna, ale jej głód łatwo zaspokoić, przynajmniej na tyle, by zaczęła sobie szukać innego obiektu do pożarcia. W efekcie żadna afera, żaden skandal nie są w stanie utrzymać uwagi opinii publicznej na tyle długo, by była w stanie realnie rozliczyć polityków.
Widzieliśmy, jak to działało w przypadku kolejnych afer PiS. Być może to, jak łatwo PiS sobie z nimi radził, wynikało nie tylko z teflonowości tej partii, „cynizmu” jej elektoratu, złych wspomnień po rządach koalicji PO-PSL, ale też z tego, jak działa współczesna sfera publiczna.
czytaj także
Rozmówcy Kolanki skarżą się przy tym na to, jak politycy coraz bardziej stają się zakładnikami swoich baniek informacyjnych. Janik żali się, że kiedyś normalne były spotkania przedstawicieli władzy i opozycji w Sejmie, wspólne picie wódki w sejmowym barze i wspólne rozmowy o Polsce. Dziś, gdy ktoś z drugiej strony w ogóle zgadza się na spotkanie, to gdzieś w obskurnym hotelu przy wylotówce z byłego wojewódzkiego miasta, gdzie nikt nie zrobi zdjęcia i nie wrzuci go do sieci – każda bańka traktuje bowiem spotkanie przedstawiciela swojej z reprezentantem innej jako „zdradę”. Wszyscy zdają też sobie sprawę, że bańki na Twitterze czy Facebooku to nie Polska – co najbardziej przekonująco tłumaczy w książce profesor Jarosław Flis – ich rola w polskiej polityce wydaje się mimo to ciągle rosnąć.
Niezadane pytania
Rozmówcy Michała Kolanki są wygadani, błyskotliwi, a przy tym często mówią, jakby reklamowali swoje usługi. W wielu wywiadach ma się wrażenie, że bohaterowie książki wykorzystali platformę, by powiedzieć dokładnie to, co chcieli, a autor Game changera nie docisnął ich z pytaniami. Wywiad ze wspomnianym Karoniem zmienia się w pewnym momencie w dość bezwstydny spin Agrounii – formacji, z którą ten strateg polityczny teraz pracuje. Bez straty dla całości bardzo ogólnie ciekawej rozmowy można by te fragmenty z Game changera usunąć.
Kolejni pracujący dla PiS eksperci od politycznego marketingu powtarzają z kolei autorowi slogany o „rewolucji godności”, jaką przyniosły zwycięstwa i rządy partii Jarosława Kaczyńskiego – a konkretnie jej socjalne programy, z 500+ na czele. Jasne, dla wielu wyborców partii władzy tak to wygląda i dobrze byłoby, gdyby opozycja odrobiła z tego lekcję. Niemniej jednak ta narracja nie jest tak jednoznaczna, są w niej problematyczne momenty.
Maciej Gdula mówi w książce o mrocznej stronie tej rewolucji, o wpisanym w nią neoautorytarnym impulsie, pragnieniu dominacji, poniżenia politycznego dawnych elit, rozumianych tak szeroko, że załapać się do nich może każdy, kto z różnych powodów nie mieści się w PiS-owskiej wspólnocie. Dobrze, że to pada w książce, szkoda, że Kolanko nie konfrontuje z tą diagnozą swoich rozmówców z prawicy.
Może warto byłoby też skomplikować ich narrację o „rewolucji godności”, przypominając, że PiS w 2015 roku zdobył samodzielną większość głównie dzięki szczęściu i błędom lewicy. Gdyby zamiast dwóch lewicowych bloków wystartował jeden albo ten skupiony wokół SLD nie zarejestrował się jako koalicja – co ustawiło próg wyborczy na poziomie 8 proc. poparcia – PiS nie miałby sam większości. Musiałby porozumieć się z Kukizem, jego rządy nie byłyby tak sprawne w realizacji wyborczych obietnic, jak miało to miejsce w okresie 2015–2019.
Nie wiadomo, czy w takiej sytuacji drużyna Kaczyńskiego w 2019 obroniłaby drugą kadencję. Gdyby jej się to nie udało, wygrana Dudy w 2015 roku z pewnością nie byłaby postrzegana jako game changer, kończący erę hegemonii PO i otwierający nową erę w polskiej polityce – jak przedstawia ją w otwierającej książkę rozmowie Marcin Mastalerek.
Trzaskowski z fanbazą, PiS z kiełbasą, i tylko Kosiniak miał czas pogadać
czytaj także
W tym wywiadzie szczególnie brakuje kilku pytań, które naprawdę trzeba było zadać. Głównie o brzydkie karty, jakimi Duda zagrywał w kampanii: w 2015 roku antysemicką, w 2020 homofobiczną. Autor książki nie pyta o to, choć wielokrotnie jest do tego okazja. Sam przywołuje scenę z połowy maja 2020: „Pierwsza debata prezydencka. Klęska. […] Siedzą panowie na początku dudabusa, atmosfera była w środku grobowa”.
Przypomnijmy, że to w tej debacie Duda zaatakował Komorowskiego za list, który prezydent napisał w 2011 roku z okazji rocznicy mordu w Jedwabnem. Padło w nim sformułowanie „Naród ofiar musiał uznać niełatwą prawdę, że bywał także sprawcą”. Duda zarzucił Komorowskiemu, że wpisuje się w wymierzone w Polskę „fałszywe oskarżenia” i „niszczy rzeczywistą pamięć historyczną”. W dyskusji o tym, co w tej debacie poszło nie tak, wątek zagrania Jedwabnem w ogóle się w Game changerze nie pojawia. Mastalerek twierdzi natomiast, że Duda debatę przegrał, gdyż realizował w niej błędne założenia – był zbyt łagodny i koncyliacyjny, powinien od początku bardziej atakować.
Podobną receptę na kampanię Mastalerek miał w 2020 roku: „Pytany przez kilka osób, co trzeba robić, cały czas odpowiadałem: »Jest kampania. Trzeba się bić. Trzeba wytyczyć pole bitwy i bić się na tym polu«”. Jak wiemy, prezydent tak właśnie zrobił. Wytyczył pole bitwy i zaczął bić się ze społecznością LGBT+, którą wziął na cel swojej kampanii – najbardziej homofobicznej w historii polskich wyborów prezydenckich.
Kto podjął decyzję, że to pomysł na wygraną kampanię? Czy nikomu nie przyszło na myśl, jak odbije się to na sytuacji społeczności LGBT+ w Polsce – i tak stygmatyzowanej i pozbawionej praw oczywistych w prawie wszystkich krajach UE? Nie sądzę, by Mastalerek odpowiedział na te pytania, ale i tak błędem jest to, że w książce one nie padły.
„Czasem jedyna ucieczka z pożaru prowadzi przez ogień”. Pamiętniki osób LGBT+
czytaj także
Kwestia przywództwa
W wielu rozmowach w Game changerze wraca ta sama wizja polityki jako rozpoznawania, a następnie obsługiwania społecznych trendów. Bez wątpienia rozpoznanie trendu jest kluczowe. W 2007 roku PO rozpoznała, że Polakom zaczyna się poprawiać i trzeba zająć się ich rosnącymi aspiracjami, podczas gdy PiS powtarzał kampanię z 2005 roku i straszył Polaków złymi postkomunistycznymi elitami, których status symbolizował w filmowej reklamie partii ananas – produkt już wtedy do nabycia w każdym markecie za bynajmniej nie zaporową cenę.
Z kolei w 2015 roku to PO przegapiło trend: nie zauważyło, że stadiony i autostrady niekoniecznie już wygrają kolejne wybory, a ludzie chcą, by świetne wyniki gospodarcze bardziej przekładały się na ich poziom życia.
Jednocześnie pytani o przyszłe trendy, które będą kształtować politykę polską w tej dekadzie, bohaterowie książki nie bardzo potrafią odpowiedzieć. Często mamy wrażenie, że używają całej swojej inteligencji do tego, by zaprzeczyć znaczeniu trendów, które im politycznie nie pasują. Tak reagują przedstawiciele prawicy, gdy Kolanko pyta ich o sekularyzację albo emancypację kobiet. Na dopisane do książki w ostatniej chwili pytania o to, co zmieni wojna w Ukrainie, większość rozmówców odpowiada oczywistościami i banałami.
Wojna sprawia, że jesteśmy w dupie jeszcze głębiej [rozmowa]
czytaj także
Demokratyczne przywództwo nie polega przy tym na podążaniu za trendami. Polityczna wielkość zaczyna się tam, gdzie polityk ma odwagę latami iść wbrew trendom, a następnie pociągnąć za sobą i za swoją wizją przytłaczającą większość społeczeństwa. Tak jak Churchill, który przez całe lata 30. samotnie przestrzegał przed zbrojącymi się Niemcami, coraz bardziej izolowany na scenie politycznej, by w 1940 roku przejąć władzę i dostarczyć brytyjskiemu społeczeństwu wojennego przywództwa.
W Polsce takie przywództwo coraz trudniej sobie wyobrazić. Można, częściowo tylko żartując, zapytać, na ile winę za to ponoszą bohaterowie jej książki. Nie oni osobiście, ale tworzony przez nich model polityki: zdominowanej przez marketing i budowanie wizerunku, znajdujący się w stanie ciągłej kampanii wyborczej, oburzenia i pobudzenia, z których niewiele wynika.
Doceniając znaczenie pracy, jaką wykonują rozmówcy Kolanki dla polityki, można na koniec stwierdzić, że prawdziwym game changerem byłaby zmiana otwierająca polską politykę na dyskusję o tym, jakie cele wspólnie chcemy realizować, jak rozwiązywać konkretne problemy. Taka, po której eksperci i szarlatani od polityczno-marketingowych sztuczek mieliby po prostu znacznie mniej roboty i wpływu na całokształt niż dziś.
*
Michał Kolanko, Game changer. Za kulisami polityki, Dom Wydawniczy Rebis 2022