Kraj

Kielce i Jedwabne nie spadły z nieba, czyli jak się tworzy warunki do pogromu

Kiedy ogląda się nagranie wideo zdarzeń sprzed hostelu dla cudzoziemców w Wałbrzychu, trudno nie odnieść wrażenia, że mamy do czynienia z atmosferą pogromową. Na razie akcje rasistowskie są relatywnie małe, ale pamiętając o lipcowych pogromach w Kielcach i Jedwabnem, możemy dostrzec znane od dawna mechanizmy kontroli i manipulacji.

Pod osłoną wieczoru, w wałbrzyskim Szczawienku grupa mężczyzn gromadzi się pod hostelem dla cudzoziemców. W powietrzu czuć napięcie i gniew. Kilkanaście minut później w okolicy dudnią okrzyki, wyzwiska. Scenę oświetla blask rac przerzucanych przez płot w kierunku budynku. Zapalił się jakiś krzak. „Cała Polska śpiewa z nami, wypierdalać z uchodźcami” – znane zaklęcie wydobywa się z dziesiątek gardeł wzmożonych narodowo młodych obywateli miasta.

A cały ten trud rzekomo w obronie dzieci. Wcześniej dwaj mężczyźni pobili obywatela Paragwaju. Dzieci opowiedziały rodzicom, że jakiś „ciemnoskóry” nagrywa je telefonem na placu zabaw, więc dorośli zareagowali i postanowili spontanicznie wymierzyć sprawiedliwość, zatrzymując Paragwajczyka. Policjanci wezwani na miejsce sprawdzili jego telefon i nie znaleźli tam żadnych podejrzanych materiałów.

Rasiści zrobili kalkulacje. Wyszło im, że to dobry moment, by urządzić pogrom

Nie przekonało to „patriotycznej młodzieży”, która uznała, że odpowiedzialność za nieistniejące nagrania ponosi społeczność migrantów, ciężko i legalnie pracujących w wałbrzyskiej strefie ekonomicznej.

Atmosfera pogromowa w rocznice Jedwabnego i Kielc

Kiedy ogląda się nagranie wideo zdarzeń sprzed hostelu, trudno nie odnieść wrażenia, że mamy do czynienia z atmosferą pogromową. Lipiec w tym kontekście jest szczególnie ponury. W tym miesiącu doszło do bodaj najgłośniejszych pogromów: w 1941 roku w Jedwabnem i w 1946 roku w Kielcach.

4 lipca 1946 roku o poranku niewielka ulica Planty w Kielcach zapełniła się tłumem. Krzyki, odgłosy tłuczonego szkła i kamieni ciskanych w okna budynku przerywały letni spokój prowincjonalnego miasta. Rozbrzmiewały oskarżenia: „Zabili nasze dzieci!”. W niewyobrażalnej atmosferze grozy i dezinformacji rozpoczął się pogrom, będący symbolem powojennej przemocy wobec ocalałych Żydów.

Rafael Blumenfeld, jeden z ocalałych, wspomina: „Wiedziałem, że wyrzucają z balkonu dziewczyny i ona krzyczy, ale nie mogłem myśleć o tem, bo dostałem tu kamieniem, tam kamieniem, mój ból zagłuszył jej krzyk. Słyszałem tylko krzyk i widziałem, jak pada ktoś z balkonu. […] Ja dostałem kamieniem po głowie, z dwóch stron dali mi w głowę kamieniem. Kiedy wyszedłem, nie byłem w stanie nawet krzyczeć. Widziałem tłumy rozjuszone, widziałem oczy, które mnie chciały pożreć, ja nie wiem, gdyby oni mogli, to by mnie oczami zabili.

Żyrardów: Policja stoi i patrzy na przymiarki do pogromu

 

Między bijącymi widziałem kobiety tak histerycznie krzyczące, dużo kobiet, i one też biły kamieniami, biły, czym mogły, ale nie brakło też mężczyzn. Krzyczeli: „Śmierć Żydom, śmierć Żydom”, widziałem, że biją, ale to bicie im nie wystarczy. „Zabić Żydów, co zabili nasze dzieci, zabić Żydów!”. To jakaś masowa histeria, histeria ich opanowała. Nie wiem, co to było: i krzyki, i krzyki, i bicie, i krzyki, to było coś strasznego”*.

Strach o dzieci jako detonator pogromu

Tym, co łączy obie sytuacje, tą z Kielc i tą z Wałbrzycha, jest właśnie histeryczny lęk o dzieci. Nic tak bowiem nie mobilizuje do działania, jak komunikat, że „obcy krzywdzą nasze dzieci”. I jednocześnie „zaleją nas swoimi dziećmi”, jak określiła to jedna z radnych PiS podczas debaty wałbrzyskiej Rady Miejskiej na temat oświadczenia o „sprzeciwie wobec relokacji cudzoziemców”. Jej partia próbowała swój tekst przeforsować zaledwie kilka dni przed omawianymi zdarzeniami.

W przypadku Kielc zaczęło się od fałszywego oskarżenia miejscowych Żydów o porwanie dziecka. Potem w głowach rozemocjonowanych ludzi liczba rzekomo porwanych i zamordowanych dzieci tylko rosła.

Podsiadło: Gdy kina Kseno nocą neon się zapala

czytaj także

„Plotka była, że Żydzi porwali to dziecko, bo z obozu wracali wycieńczeni i teraz robią sobie transfuzje z krwi polskich dzieci. Matka tego Błaszczyka [chłopca, który rzekomo uwolnił się, a następnie poinformował dorosłych o swoim porwaniu, choć naprawdę przebywał na podkieleckiej wsi bez poinformowania rodziny – przyp. XW], ona z tym dzieckiem przyszła obejrzeć te piwnice, gdzie go trzymali, tyle że w tym budynku w ogóle nie ma piwnic. To zabrało trochę czasu, jakąś godzinę, aby rozhuśtać te tłumy. Ta matka, ta matka krzyczała cały czas, i inni z tłumu też. Ten chłopiec był mały, on stał z matką, był statystą tylko, ona krzyczała: „Tu są nasze dzieci, jeszcze dużo dzieci są wewnątrz, w piwnicach”.

Bez wytworzenia odpowiedniego kontekstu – paniki demograficznej, a także konstruowanej latami przez polityków, kler i publicystów opowieści o zagrażających nam obcym – te zdarzenia nie miałyby miejsca.

 „Konkluzja Marcina Zaremby, że »mit mordu rytualnego zapanował nad świadomością ludową«, wydaje się w tym kontekście za słaba. Nie tylko lud kolportował legendę. Wierzyli w nią zarówno oficerowie WiN, jak i pracownicy WUBP, zarówno arystokraci, jak i biskupi”.

Jednym z kluczowych momentów pogromu, początkiem jego krwawego etapu, było wkroczenie mundurowych, w większości wojska, na teren kibucu. To oni rozpoczęli krwawą jatkę, najpierw rozbrajając żydowską samoobronę, a potem strzelając do bezbronnych. W tym momencie cywile, widząc to, poczuli się bezkarni.

Dokumenty nie potwierdzają, że była to inicjatywa rządzącej partii lub wojska. W całym ciągu zeznań pojawia się jeden motyw. Zarówno większość milicjantów, jak i wojskowych wysłanych do ochrony kibucu przechodziła na stronę tłumu, ponieważ „odruchowo” uwierzyła, że w budynku faktycznie są przetrzymywane i mordowane dzieci i że należy je wyzwolić z rąk obcych.

Było to możliwe właśnie dzięki ciężkiej, długoletniej, wytrwałej pracy środowisk antysemickich, które upowszechniały wśród ludzi rozmaite wersje opowieści o mordach rytualnych i kultu męczeństwa niewiniątek. Bez tego kontekstu podpałka plotki nie trafiłaby na odpowiednio przygotowany materiał palny w postaci przekonań ludzi. Wszelkich klas i grup społecznych.

Niewidzialni ludzie i osamotnieni obrońcy

Lęk przed obcym i lęk o dzieci to potężne siły, które znakomicie służą manipulacji politycznej, walce o władzę i rząd dusz. Zwykle w walce z lewicową opowieścią. Czym bowiem jest przykładowo konflikt klasowy, a nawet walka o uprawnienia socjalne czy kontrola władzy, w obliczu zagrożenia dla naszego potomstwa? Zrzekniemy się niemal wszystkich praw, byleby „bronić naszej przyszłości”.

W dodatku w obronie dzieci większość ludzi odruchowo czuje, że można popełnić każdą zbrodnię. Bez tego rodzaju silnego uzasadnienia, mało kto byłby w stanie dokonać tak potwornych czynów.

Tokarska-Bakir: Wciąż tkwimy w logice czystki etnicznej [rozmowa]

Co jednak robić, żeby zatrzymać rozprzestrzenianie się takiej ideologii? W historii kieleckich Żydów, którzy przetrwali Zagładę, pojawia się istotna kwestia dotycząca strategii przetrwania. Próbowali być jak najmniej widoczni, nie przeszkadzać, trzymać się swoich domów. Zwłaszcza że już wcześniej doświadczali ataku (np. kilka miesięcy przed pogromem ktoś wrzucił do budynku kibucu granat), była to więc reakcja całkowicie zrozumiała.

Ta strategia wydawała się rozsądna. Ale to nie pomogło. Im bardziej byli niewidoczni, tym bardziej obrastali plotkami i niestworzonymi historiami. Im bardziej starali się nie rzucać w oczy, tym bardziej „kłuli w oczy” i wciąż krążyły opowieści, jak to balują w restauracjach i opływają w luksusy. Im bardziej ktoś chce być niewidoczny, tym bardziej zwraca na siebie uwagę. Potęgują się domysły. Ponieważ nie wychodzą i unikają osób spoza swojej grupy, być może zajmują się czymś tajemniczym i podejrzanym.

To, co wyłania się z dokumentów, to fakt, że niezbyt liczne osoby, które próbowały pomagać i ratowały ludzi, były albo pochodzenia żydowskiego, albo miały z tą społecznością jakieś dobre wzajemne relacje. Nie zależało to od wyznawanej ideologii czy wiary, ale właśnie ludzkich więzi na podstawowym poziomie.

Poruszająca jest postać dozorcy domu, Stanisława Niewiarskiego, który próbował powstrzymać rosnący tłum przed wdarciem się do kamienicy, stojąc z krzyżem w rękach i krzycząc: „Tu nie ma żadnych piwnic, tutaj Żydzi nikogo nie zabili, bójcie się Boga, ludzie, czego chcecie!”. Krzyż mu nie pomógł. Również zginął w pogromie.

„Nie jesteśmy tacy jak oni”. Dlaczego potomkowie migrantów nie lubią migrantów?

Gdyby tylko znacznie więcej było takich postaci, które miały żywe relacje z zagrożoną mniejszością, być może udałoby się uratować więcej osób lub wręcz nie dopuścić do pogromu. Osamotnieni obrońcy przegrają, dlatego cała lokalna społeczność powinna działać w obronie przed agresją.

Dlaczego prawica atakuje centra migracji

Włączanie i tworzenie takich relacji to nie jest wyłącznie zadanie dla mniejszości. Trudno oczekiwać, że przeciążeni, zagrożeni i zmagający się z licznymi problemami ludzie wezmą wszystko na swoje barki. Przykładowo pomóc może włączanie migrantów do związków zawodowych, stowarzyszeń wspierających kontakty międzykulturowe, wspólnych inicjatyw. A przede wszystkim zwyczajna codzienna obecność oraz współpraca. Zabezpiecza to też nas przed wykorzystywaniem migrujących pracowników przez władzę i kapitał w ramach strategii „dziel i rządź”.

Prawica doskonale zna tę strategię, dlatego tak wściekle atakuje wszelkie centra integracji i grupy zajmujące się tym zadaniem. Wszelkie próby pokazania, że mamy do czynienia z ludźmi, a nie obcymi przybyszami z kosmosu, są niebezpieczne dla snutej przez nią opowieści. Ponieważ żeby wytworzyć warunki sprzyjające atakom trzeba najpierw wieloletniej pracy. Żaden pogrom nie wydarzył się w izolacji, nie spadł nagle z nieba, a ludzie spontanicznie, nie wiedzieć czemu, się do niego przyłączyli. Najpierw rasistowska opowieść musi osadzić się w umysłach ludzi na tyle, żeby ci uznali ją za oczywistość niczym powietrze, którym oddychają.

„Pogromy? To nie Polacy robili to Żydom, to komuniści”

Na razie akcje rasistowskie są relatywnie małe. Nie przyłączają się do nich całe miasta i miasteczka. W żadnym wypadku więc ten tekst nie jest sugestią, że mamy sytuację identyczną, czy nawet zbliżoną do sytuacji z 1946 roku (brakuje wielu pozostałych warunków, jak chaos wywołany wojną, oswojenie z zadawaniem śmierci, powszechny bandytyzm, głód, załamanie gospodarcze, itd.).

Istnieje jednak duże prawdopodobieństwo, że następne dziesięciolecia nie będą spokojne: na przykład chaos wywołany kryzysem klimatycznym, wojną, problemami demograficznymi, zaburzeniami w gospodarce kapitalistycznej. Aby odwrócić uwagę od tych zjawisk, część klasy rządzącej, nie potrafiąc zaradzić nawarstwiającym i wchodzącym z sobą w synergię problemom, będzie coraz intensywniej wykorzystywać znane sobie od dawna mechanizmy kontroli i manipulacji.

Cytaty pochodzą z książki Joanny Tokarskiej-Bakir „Pod klątwą. Społeczny portret pogromu kieleckiego”, Wydawnictwo Czarna Owca, Warszawa 2018.

**
Xavier Woliński – publicysta, aktywista, autor strony Wolnelewo.pl.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij