Według Witolda Gadomskiego czeka nas rewolucja, która nie tylko zmiecie pomniki, ale także podważy zasady nauki. Krytykując kulturę unieważniania, publicysta „Gazety Wyborczej” używa argumentów nie tylko fałszywych, ale wręcz haniebnych, zaczerpniętych prosto z repertuaru szowinistycznej prawicy.
Obsesja na punkcie poprawności politycznej najwyraźniej nie jest tylko domeną prawicy, która ostatnio oburzała się a to na Radę Języka Polskiego, gdy ta jednogłośnie wydała opinię, żeby w przestrzeni publicznej nie używać słowa „murzyn”, a to na twórców i twórczynie kolejnej części Kosmicznego meczu, gdy okazało się, że wizerunek animowanej króliczki będzie mniej erotyczny. Do tego grona dołączył także liberał Witold Gadomski i raz na zawsze postanowił rozprawić się z „cancel culture” – publicznym wyciszeniem osoby ze względu na jej zachowanie bądź rozpowszechniane poglądy.
Dawno nie czytałem w mediach tekstu, który byłby taką manipulacją, tak pełnego półprawd i przekłamań. Szczerze mówiąc, nie wiem, z czego to wynika – łudzę się, że przyczyną jest wyłącznie słaby warsztat publicysty, a nie chęć celowej manipulacji dla podsycenia strachu.
czytaj także
Punktem wyjścia dla Witolda Gadomskiego jest opis komisji utworzonej w Edynburgu (rządzonym przez lewicę, co mało subtelnie zaznacza autor), której zadaniem jest przyjrzenie się pomnikom oraz nazwom miejsc upamiętniających postaci pod kątem ich powiązań z niewolnictwem i kolonializmem. Z tekstu dowiadujemy się, że w raporcie komisji grób Adama Smitha został wymieniony jako miejsce związane z „historyczną niesprawiedliwością na tle rasowym”, więc Gadomski bez wahania staje w obronie szkockiego filozofa.
W tej informacji nieprawdą jest jednak wszystko poza tym, że taka komisja rzeczywiście istnieje. Żaden raport jeszcze nie powstał – została dopiero stworzona pokaźna lista miejsc i osób, które miały jakikolwiek związek z niewolnictwem, dość powiedzieć, że wśród nich są również abolicjoniści. Na podstawie tej listy członkowie komisji zdecydują, jakie będą kolejne kroki. Nie wiemy więc jeszcze nawet, co będzie badane, a tym bardziej – jakie wyłonią się wnioski, nie wspominając o ostatecznym raporcie!
Nie przeszkadza to Gadomskiemu pisać, że „obalanie pomników to część ruchu «cancel culture»”, choć mimochodem wspomina, że przewodniczący komisji Godfrey Palmer zaprzeczył, jakoby chciał burzyć pomniki Adama Smitha. Godfrey Palmer, urodzony na Jamajce naukowiec i uznany aktywista zajmujący się prawami człowieka, rzeczywiście nie chce pomników Adama Smitha burzyć. Nie tylko dlatego, że komisja, której przewodzi, jeszcze nic w jego sprawie nie ustaliła. Palmer nie zamierza burzyć żadnego pomnika, ponieważ znany jest z poglądu, że burzenie pomników sprawia, że zapomina się o czynach. Dlatego uważa, że nawet w skrajnych przypadkach pomników nie powinno się usuwać, a tylko dekonstruować je artystycznie lub uzupełniać o społeczno-polityczny kontekst.
Trzeba czasem zburzyć ten czy inny pomnik. Dla dobra demokracji
czytaj także
Warto powtórzyć raz jeszcze: Witold Gadomski swój tekst o strasznej i szkodliwej kulturze unieważniania (sam używa pojęcia „kultury anulowania”) opiera na fałszywej informacji, jakoby ktoś miał uznać Adama Smitha za rasistę, a główną tezę – o wszechobecnym obalaniu pomników – przedstawia na przykładzie człowieka, który z zasady pomników obalać nie chce.
To jednak, niestety, nie wszystko, prawdziwa jazda dopiero się zaczyna. Kwestia kultury unieważniania najwyraźniej tak Gadomskiego rozwścieczyła, że zaczął skakać od jednego szokującego nagłówka prasowego do drugiego, a emocje nie pozwoliły mu przy żadnym z nich zatrzymać się na dłużej.
Publicysta przywołuje panel dyskusyjny naukowców Uniwersytetu Cambridge i z oburzeniem cytuje, że uznali oni Winstona Churchilla za „białego suprematystę”, który rządził imperium „gorszym niż nazistowskie”. Ta informacja pochodzi najprawdopodobniej z „Daily Mail”, a więc brytyjskiego prawicowego tabloidu, który regularnie oskarżany jest o homofobię, rasizm i szerzenie niewiarygodnych informacji. Cztery lata temu Wikipedia podjęła bezprecedensową decyzję o niekorzystaniu z wiadomości podawanych przez „Daily Mail” jako źródła.
Obalony pomnik handlarza niewolnikami zachowa ślady farby, którą został oblany
czytaj także
W dodatku Witold Gadomski korzysta z informacji brytyjskich mediów wyjątkowo niechlujnie. Pisze o naukowcach z Uniwersytetu Cambridge, mimo że Kehinde Andrews, autor przytoczonych słów, nie ma z tą uczelnią nic wspólnego poza tym, że akurat tam odbyła się debata, w której brał udział (zresztą w Kolegium Churchilla). To swoją drogą całkiem zabawne, że polski publicysta jest gorliwszym obrońcą brytyjskiego premiera niż kadra naukowa założonej przez niego uczelni. Andrews – o którym Gadomski z pogardą pisze „historyk”, używając cudzysłowu – jest pionierem black studies i jednym z najważniejszych brytyjskich badaczy zajmujących się kategorią rasy, a także codziennymi przejawami rasizmu, od wielu lat angażującym się w publiczne debaty dotyczące chociażby roli rodziny królewskiej czy brytyjskiej flagi.
Publicysta „Gazety” – znów: nie wiem, czy przez niechlujność, czy złą wolę – oba cytaty Andrewsa przytacza całkowicie wyrwane nie tylko z szerszego kontekstu, ale nawet z kilku zdań, które padły w osławionej debacie. To nie jest dobre miejsce i moment, żeby dyskutować o roli Winstona Churchilla, choć myślę, że zarzucanie mu przekonania o wyższości białych – tak jak innym przywódcom europejskich imperiów – nie jest szczególnie kontrowersyjną tezą. Jednak ten fragment skłania do zupełnie innego pytania. Czy Witold Gadomski naprawdę chce świata, w którym naukowcy i naukowczynie gryzą się w język, żeby nie urazić Wielkiego Przywódcy, który w dodatku nie żyje od ponad pięćdziesięciu lat?
Sposób, w jaki Witold Gadomski atakuje Andrewsa za słowa dotyczące Winstona Churchilla, przypomina ten, w jaki przedstawiciele Kościoła katolickiego traktują osoby mające odwagę krytykować Karola Wojtyłę. To pokazuje, jak blisko światopoglądowej ideologii do religijnego obłędu. Liberalizm pod pretekstem obrony zdrowego rozsądku tak naprawdę czci hierarchiczny i oparty na indywidualizmie model świata, w którym Wielcy Ludzie są ważniejsi od strukturalnej przemocy. Kehinde Andrews bada sytuacje tych, którzy od wieków byli wyrzuceni na margines brytyjskiego imperium. Witold Gadomski pastwi się nad naukowcem znajdującym się w kontrze do dominującej narracji, sugerując w dodatku, że w nieuprawniony sposób chce na tę narrację wpływać.
czytaj także
„Ofiarą tego przepisywania stają się dawni bohaterowie, odkrywcy, filozofowie, pisarze” – pisze Gadomski. Trudno nawet się wyzłośliwiać, że nie używa feminatywów – przecież wśród „dawnych bohaterów”, o których pisze, prawie nie było kobiet, podobnie jak osób niebiałych. Wyjątkowo haniebne jest jednak to, że Gadomski w tym kontekście używa słowa „ofiara”. Odkrywcy, filozofowie i pisarze nie są ofiarami. Wręcz przeciwnie – swą sławę zawdzięczają cierpieniu ogromnej większości społeczeństwa. Jeżeli ceną za to miałoby być zniknięcie kilku pamiątkowych tabliczek z nazwiskami najbardziej okrutnych postaci, to i tak w żaden sposób nie przywróci to historycznej sprawiedliwości.
Ten fragment tekstu jest zresztą kolejną fantazją publicysty, ponieważ nie kojarzę żadnego znaczącego odkrywcy, filozofa czy pisarza, który zostałby skutecznie „unieważniony”. Kultura unieważniania okazała się – względnie – skuteczna przy kilku współczesnych postaciach popkultury oskarżonych o poważne przestępstwa seksualne, ewentualnie w przypadku historycznych bohaterów trzeciego planu, których negatywna rola nie budziła żadnych wątpliwości. Nawet próba wymazania Leopolda II, jednego z największych zbrodniarzy w historii ludzkości, od wielu lat idzie w Belgii jak po grudzie. To nie przeszkadza jednak Gadomskiemu wspiąć się na szczyty absurdu i stwierdzić, że kultura unieważniania niedługo pozbawi nas dorobku… Arystotelesa i Platona.
Publicysta pędzi od jednego skrótu myślowego do drugiego. W pewnym momencie pisze z przerażeniem: „Ojcowie założyciele Stanów Zjednoczonych są potępieni za rasizm i popieranie niewolnictwa, Winston Churchill za imperializm, autorzy Konstytucji 3 maja za utrzymanie przywilejów stanowych”. Wszystko się tu miesza, a Witold Gadomski zachowuje się, jakby dopiero poznawał historię świata. Nic w tym dziwnego, że premier imperium szczycącego się, że nie zachodzi nad nim słońce, wywołuje kontrowersje ze względu na imperializm – tak samo, jak nikogo nie powinna dziwić krytyka Thomasa Jeffersona, który przyczynił się do stworzenia państwa z gospodarką opartą na niewolnictwie, co po latach doprowadziło do wojny domowej. Jeffersona krytykował za to nawet Tadeusz Kościuszko, jego przyjaciel, który raczej nie był przedstawicielem kultury unieważniania.
Witold Gadomski komentuje również postulat usunięcia W pustyni i w puszczy z listy lektur szkolnych. Stwierdza, że powieść Sienkiewicza, na której „wychowało się kilka pokoleń Polaków” (jak widać, Polek najwyraźniej nie), wpaja młodym ludziom coraz rzadsze (!) wartości: „dzielność, opiekuńczość, zaradność, odwagę”. Gadomski ma prawo do swoich sympatii, ale ten fragment dobrze pokazuje postrzeganie świata, w którym nadrzędnym celem jest obrona dawnego porządku.
czytaj także
Uznawanie książki sprzed ponad stu lat za pedagogiczny wzorzec jest poglądem kuriozalnym nawet jak na polskie realia. Jestem przekonany, że wielu obrońców i obrończyń W pustyni i w puszczy przedstawiłoby argumentację bardziej zniuansowaną, niż robi to Witold Gadomski. Pod pozornie zdroworozsądkowym myśleniem publicysty skrywa się bowiem głęboko konserwatywna wizja, a krytyka kultury unieważniania jest tak naprawdę próbą narzucenia cenzury ułatwiającej głoszenie własnych poglądów.
Zbliżając się do końca, Witold Gadomski po raz kolejny prorokuje, że dzieła Szekspira, Dickensa i Conrada zostaną niedługo spalone (!), ponieważ ci autorzy nie dość wytrwale bronili praw osób LGBT. A także obrazuje, jakie są ostateczne stadia kultury unieważniania: cenzura przypominająca tę w komunistycznych Chinach, a nawet niszczenie pomników, jak to robili talibowie w Afganistanie.
Już wcześniej użyłem słowa „haniebny”, ale muszę to zrobić ponownie: to wyjątkowo haniebne i obrzydliwe, że Witold Gadomski swoją mierną tezę próbuje obronić, sięgając po takie przykłady. Jeszcze raz: kobiety, osoby czarne czy społeczność LGBT+ przez wieki były i wciąż są ofiarami dominujących struktur przemocy. Żadna z tych grup nie spaliła jeszcze żadnego dzieła Szekspira czy Dickensa, za to każda była fizycznie palona i mordowana na setki innych sposobów.
Kultura unieważniania to problem. Ale nie dla uprzywilejowanych [polemika]
czytaj także
Ostatnim wątkiem tekstu Witolda Gadomskiego jest historia o kursie antyrasistowskiego nauczania matematyki wprowadzonego w Oregonie, który ma unieważnić tę naukę jako „narzędzie supremacji białych mężczyzn”. Tym razem publicysta sięga po nagłówek z FOX News – używa nawet tych samych sformułowań i epatuje tymi samymi fragmentami. Zachęcony przez Gadomskiego poszukałem tego dokumentu w internecie i sprawdziłem, czym jest ten program przygotowany przez grupę „pedagogów o skrajnie lewicowych poglądach”.
Treści, które znalazłem, być może szokowałyby niektórych w latach 80. czy 90., ale obecnie nie zdziwiłyby żadnego studenta czy studentki po pierwszym semestrze pedagogiki. Antyrasistowskie nauczanie uwzględnia po prostu strukturalne czy tożsamościowe trudności uczących się, zachęca do interdyscyplinarnego podejścia i minimalizowania zewnętrznych czynników blokujących rozwój (takich jak sytuacja ekonomiczna czy język), a także pokazuje, że wiedza zawsze powiązana jest z władzą, czego konsekwencją jest marginalizowanie pozaeuropejskich źródeł matematyki.
Nie ma w tym absolutnie nic kontrowersyjnego ani radykalnego; to zwykły i rozsądny program nauczania zgodny z obecną wiedzą naukową, który zawiera tak wywrotowe pomysły, jak ciągły dialog pomiędzy nauczającymi a uczącymi się czy przedstawienie wielu perspektyw rozwiązania określonego problemu. Być może nawet trochę zbyt zachowawczy, w wielu krajach stosuje się mniej tradycyjne metody nauczania. Dla Witolda Gadomskiego to jednak niemal rewolucyjny manifest, który ma zburzyć porządek świata i spowodować, że dwa plus dwa przestanie równać się cztery (to nie przesada, właśnie taka jest żartobliwa puenta tekstu). Szeroko cytuje matematyka z Princeton Sergiu Klainermana, który narzeka na wdarcie się ideologii do nauki. Oczywiście, wiedza publicysty i tu pochodzi z krzykliwych nagłówków, tym razem z tekstu Klainermana na blogu Bari Weiss, amerykańskiej odpowiedniczki Witolda Gadomskiego.
Kultura unieważniania istnieje (ale nie tam, gdzie jej szukacie)
czytaj także
Za przeświadczeniem o wszechobecnej i wszechpotężnej kulturze unieważniania kryje się strach przed zmianami – przed światem, który może przestać być taki, jaki był od zawsze, lęk przed stratą panowania, władzy, statusu. Każda groźba utraty choćby odrobiny przywileju traktowana jest jako prześladowanie. Za to liberalnemu publicyście najwyraźniej nie przeszkadza, że wśród podziwianych przez niego Wielkich Ludzi praktycznie nie ma kobiet, a medalu Fieldsa, najważniejszej nagrody matematycznej, nigdy nie otrzymała osoba czarna. Tak jakby zupełnie normalne było to, że kolor skóry ma wpływ na to, jak umiemy mnożyć i dzielić. Cała refleksja ogranicza się do desperackiej próby zachowania status quo.
To, o czym pisze Witold Gadomski, to nie jest żadna kultura unieważniania, ale po prostu świat w 2021 roku. Mimo wszystko odrobinę lepszy niż w czasach, których tak zaciekle broni.
**
Jan Radomski – socjolog, doktorant na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza, naukowo zajmuje się oporem, przede wszystkim pojęciem „strajku” w dyskursie, a także narracjami dotyczącymi systemów społeczno-ekonomicznych.