Kraj

Filozofia kapitulującego państwa. PO w kampanii oferuje mniej niż PiS w 2015 roku

„Babciowe” to propozycja zdecydowanie lepsza niż ekstremalnie zły „Kredyt 0 proc.”. Widzimy więc progres, a jak przekonuje Jordan Peterson, należy porównywać się nie z innymi, tylko ze sobą z wczoraj. Części wyborców ten minimalizm może wystarczyć, ale na sprawne państwo się nie zanosi.

Platforma Obywatelska próbuje powtórzyć sukces PiS z 2015 roku, proponując kolejne wpadające w ucho i proste rozwiązania skierowane do udręczonych polską rzeczywistością obywatelek. Mieliśmy już „Kredyt 0 proc.”, który jest co prawda skrajnie nieudany, ale ma tę zaletę, że można go łatwo wytłumaczyć i zapamiętać jego nazwę. Gdyby najbliższe wybory opozycji udało się jednak wygrać, to liczne wady peowskiej propozycji mieszkaniowej zawsze będzie można przecież naprostować – na przykład wyraźnie ograniczając krąg beneficjentów i z potencjalnych 100 miliardów kosztów zrobić 25 miliardów.

Deweloper na Swoim, czyli program mieszkaniowy Platformy

500+ też początkowo wprowadzono dopiero na drugie i kolejne dziecko. Jego wersja finalna weszła w życie dopiero wtedy, gdy nowi rządzący zorganizowali więcej gotówki z kasy państwa. Kampania wyborcza nie jest od składania przemyślanych obietnic – ona jest od składania przekonujących obietnic. Transformacja przekonujących obietnic w przemyślane to zadanie na czas po zwycięskich wyborach, gdy politycy zaczynają się mierzyć z przykrym faktem, że muszą wdrażać swoje deklaracje w polskich realiach, w których pieniędzy brakuje nawet na ochronę zdrowia.

Kolejny pomysł PO dotyczy już nie mieszkaniówki, tylko polityki prorodzinnej. Świeżo upieczeni socjaldemokraci z Platformy, tacy jak fanka Margaret Thatcher Izabela Leszczyna i były UPR-owiec Sławomir Nitras, postanowili zająć się na poważnie polityką społeczną i upiec przy tym kilka pieczeni na jednym ogniu. Jak widać, liberalne przyzwyczajenia zostają nawet po przywdzianiu czerwonych koszulek – skoro można załatwić trzy rzeczy w cenie jednej, to należy to zrobić.

Ogłoszone podczas tournée Tuska po województwie śląskim „babciowe” jest właśnie taką próbą załatwienia kilku kwestii jednym ruchem. Pomijając kuriozalną nazwę, która przypomina nam, że duch januszostwa w partii Tuska nadal trzyma się dobrze, to nowa propozycja jest zdecydowanie lepsza – a przynajmniej mniej szkodliwa – niż ekstremalnie zły „Kredyt 0 proc.”. I to już należy odnotować na plus – widzimy progres, a jak przekonuje Jordan Peterson, należy porównywać się nie z innymi, tylko ze sobą z wczoraj.

Zawód: babcia

Cztery mieszkania zamiast żłobka

Proponowane przez PO świadczenie skierowane będzie do matek najmłodszych dzieci, które postanowią jak najszybciej po porodzie wrócić do pracy. Świadczenie w wysokości 1500 złotych miesięcznie – czyli jak na Polskę bardzo hojne – przysługiwać będzie pracującym matkom dzieci do lat trzech. Świadczenie trafi do nich dopiero po zakończeniu urlopu macierzyńskiego i ewentualnie rodzicielskiego. Jeśli matka zdecyduje się nie korzystać z przysługujących młodym rodzicom urlopów i od razu po porodzie wróci do pracy, to otrzyma wsparcie odpowiednio wcześniej.

Socjalna Platforma to pic

Kształt „tuskowego” pokazuje, że politycy i polityczki PO dobrze zdiagnozowali kilka palących problemów.

Po pierwsze, faktycznie okres między 12. a 36. miesiącem życia dziecka jest najtrudniejszy dla rodziców. Urlopy rodzicielskie się kończą, wypadałoby więc wrócić do pracy i życia, tymczasem nie bardzo jest co zrobić z dzieckiem przez te 9–10 godzin dziennie.

W zeszłym roku tylko jedna trzecia maluchów w wieku 1–2 lata była objęta jakąś formą opieki instytucjonalnej. To i tak ogromny postęp – w 2015 roku odsetek ten wynosił ledwie 12 proc. W czasie rządów PiS wzrósł więc trzykrotnie, co jest jednym z mniej zauważanych sukcesów partii Kaczyńskiego (zresztą nawet on sam zapewne o tym nie wie).

Nie zmienia to faktu, że aż dwie trzecie maluchów wciąż nie chodzi do żłobka ani klubu dziecięcego. I ten marny odsetek nie bierze się znikąd. Po prostu wciąż trudno jest znaleźć miejsce w tanim i łatwo dostępnym żłobku.

Dla przykładu: w 120-tysięcznych Tychach funkcjonuje jeden miejski żłobek. W czasach PRL-u jeden był na każdym osiedlu – a osiedli jest tyle, co liter w alfabecie. Na osiedlu Zet żłobek, w którym doświadczałem pierwszych relacji społecznych, mieścił się dokładnie naprzeciw okna mojego pokoju – zajmował cały parter przeciwległego bloku. Miał obszerny taras, z którego schodziło się na całkiem przyjemny plac zabaw.

Niestety, w III RP żłobek zlikwidowano, a lokal przerobiono na atrakcyjne mieszkania – każde z osobnym tarasem. Plac zabaw udostępniono mieszkańcom okolicznych bloków, jednak szybko podupadł, gdyż spółdzielnia najwyraźniej chciała o nim zapomnieć. Od czasu do czasu tylko uzupełniała piasek w piaskownicach.

Takich przykrych historii destrukcji infrastruktury społecznej, która została nam po PRL, każdy może opowiedzieć mnóstwo z własnego doświadczenia. Część się prywatyzowała, a niesprzedane elementy niszczały, bo spółdzielnie z braku pieniędzy nie nadążały z remontami – jedną rzecz w końcu naprawiły, to pojawiały się dwie nowe awarie lub szkody.

Rezultaty tej zapaści odczuwamy do dziś. Prywatyzacja mieszkań komunalnych uniemożliwiła gminom prowadzenie skutecznej polityki mieszkaniowej. Wielu mieszkańców prowincji jest wykluczonych komunikacyjnie lub skazanych na łaskę prywatnego busiarza, który jednego dnia przyjedzie, ale drugiego już nie, bo wieczorem zapił. Świeżo upieczeni rodzice mają natomiast problem ze znalezieniem opieki dla dziecka, gdyż miasta i miasteczka pozbyły się żłobków komunalnych, bo im ciążyły na bilansie finansowym.

Cicha prywatyzacja mieszkalnictwa komunalnego w Polsce

Zasypmy tę lukę pieniędzmi

W rezultacie pojawiła się przedziwna luka instytucjonalna w opiece nad dziećmi – pierwszy rok jest załatwiony urlopem rodzicielskim, od trzeciego roku maluch ma już prawo do miejsca w przedszkolu, ale w okresie między 12. a 36. miesiącem życia państwo zasadniczo umywa ręce. Chcieliście mieć dzieci, to teraz sobie przez te dwa lata jakoś radźcie.

Powstało wiele prywatnych żłobków, jednak ich cena bywa kilkukrotnie wyższa niż w placówce miejskiej. To opcja dla klasy średniej, ale ludowej lub robotniczej już niekoniecznie. Tym bardziej że prywatne żłobki powstają tam, gdzie wcześniej pojawiły się już pieniądze – czyli głównie w aglomeracjach. Na prowincji często nawet z tej oferty nie można skorzystać. Nieprzypadkowo w mazowieckim znajduje się przeszło osiemset placówek opieki nad najmłodszymi, a w lubelskim tylko ponad dwieście.

Donald Tusk proponuje więc zasypać tę lukę instytucjonalną pieniędzmi – zapewni młodym matkom wracającym do pracy 1,5 tys. złotych, za które będą mogły przynajmniej częściowo sfinansować prywatny żłobek lub klub dziecięcy. Platforma w ten sposób spróbuje też poradzić sobie z innym problemem społecznym, czyli niską aktywnością zawodową kobiet.

W Polsce występuje bardzo wysoka „luka w zatrudnieniu między płciami” – czyli różnica między wskaźnikiem zatrudnienia mężczyzn i kobiet w wieku 25–54 lata. Według GUS wynosi aż 10 pkt proc., i ten stan utrzymuje się już od ponad dekady. Przed pandemią luka ta wynosiła nawet 12 pkt. Chociaż sytuacja pod względem liczby miejsc pracy wciąż jest najlepsza w historii, to nadal Polki pracują zawodowo wyraźnie rzadziej od mężczyzn. Równocześnie poświęcają dwa razy więcej swojego czasu na wykonywanie nieodpłatnej pracy w domu.

To pokłosie między innymi braku opieki instytucjonalnej nad małymi dziećmi. W rezultacie co trzecia Polka mająca dziecko do piątego roku życia nie jest zatrudniona. Te kobiety najczęściej na rynek pracy już nie wrócą, gdyż kilkuletnia przerwa w zatrudnieniu często kończy się stałą biernością zawodową. Poza tym, nawet jeśli wrócą, to ta przerwa będzie je słono kosztować. Według OECD pięcioletnia przerwa opiekuńcza oznacza dla Polki spadek świadczenia emerytalnego o jedną dziesiątą. To największy ubytek w UE. Polski system emerytalny karze więc kobiety za „baby window” najbardziej surowo w Europie.

Trzecia kwestia, którą ma „załatwić” nowe świadczenie, ma już charakter zdecydowanie bardziej partykularny. PO po prostu chce wykonać ukłon w kierunku bardziej konserwatywnej części elektoratu, w którym pełnienie ról rodzinnych jest deklaratywnie bardzo istotne – w praktyce bywa z tym już różnie.

To symboliczne docenienie babć nazwą świadczenia ma być sygnałem, że polityczki i politycy Platformy to wciąż Polacy z krwi i kości, którzy wyrośli na naszej nadwiślańskiej ziemi, więc nieobce im są ludowe zachowania i nawyki. Może są trochę bardziej liberalni i zieloni, z racji reprezentowania średnich i dużych miast, ale jednak wciąż to swojska biało-czerwona załoga, która doskonale zna tradycyjny podział ról w rodzinie. Więc lud nie powinien się ich bać.

Kobieta 50+ wciąż jest człowiekiem

Dobra diagnoza nie zawsze prowadzi do odpowiednich wniosków, o czym przekonaliśmy się już po zwycięstwie PiS, które zabrało się za likwidowanie niektórych celnie zidentyfikowanych patologii w najgorszy możliwy sposób, tworząc przy okazji szereg nowych. „Babciowe” również jest nieudaną propozycją rozwiązania dobrze odczytanych problemów społecznych. Jest też arcypolskie w swoich ogólnych założeniach – macie problem, więc damy wam pieniądze, żebyście sami go sobie rozwiązali.

Kobiety są karane za posiadanie dzieci

Tylko że to w skali kraju nie zadziała. Chociażby dlatego, że na prowincji wiele młodych matek po prostu nie ma dostępu do żłobka położonego w rozsądnej odległości. Przecież dziecko trzeba jeszcze zawieźć przed pracą i odebrać po południu. Większość żłobków otwarta jest do 17, a niektóre nawet do 16. Żeby zdążyć odebrać dziecko po pracy, placówka musi być położona względnie blisko miejsca zamieszkania – tym bardziej jeśli rodzice nie mają własnego samochodu, tylko muszą poruszać się marną komunikacją zbiorową. Tymczasem przynajmniej jeden żłobek lub klub dziecięcy ma na swoim terenie niecała połowa gmin w Polsce. Od samego „babciowego” ich nie przybędzie – przynajmniej nie od razu.

Państwo powinno więc wyłożyć kilkanaście miliardów złotych na stworzenie gęstej sieci publicznych placówek opieki nad dziećmi, które byłyby tanie i otwarte od wczesnych do późnych godzin. Obecnie godziny otwarcia żłobków są dopasowane głównie do urzędników administracji, bo to oni pracują od 7 do 15. Pracownica fabryki pracująca na pierwszą zmianę (6–14) może mieć już problem z oddaniem dziecka i dotarciem do pracy na czas. Sprzedawczynie w dyskontach i galeriach handlowych, często pracujące do późnego popołudnia lub wieczora, nie zdążą zaś dziecka odebrać.

Także sam sposób „sprzedania” tego rozwiązania społeczeństwu jest fatalny. Nazwanie go „babciowym” w oczywisty sposób utwardza szkodliwy stereotyp wciąż żywy w naszym społeczeństwie, że od zajmowania się dziećmi są kobiety. Tymczasem sytuacja społeczna w Polsce szybko się zmienia, a Polki będące babciami często nadal normalnie pracują. Przecież mowa już o kobietach 50+. Obecnie efektywny wiek przechodzenia na emeryturę wśród Polek wynosi 60,1 lat, więc jest minimalnie wyższy od ustawowego – i co więcej, szybko rośnie.

Dlaczego świeżo upieczone babcie w średnim wieku miałyby się zajmować wnukami, zamiast spełniać się zawodowo, towarzysko czy seksualnie? Przecież to kobiety mające wciąż swoje aspiracje i marzenia oraz energię do ich spełniania. Sam fakt, że ktoś zostaje babcią, nie oznacza jeszcze, że powinien z definicji przywdziać szlafrok i rozłożyć się z poduchą na parapecie, by czujnie obserwować sąsiedztwo. Tak może było kilkadziesiąt lat temu.

Najpierw wygramy, potem się poddamy

Nietrafione opakowanie nowego świadczenia jest chyba jednak mniejszym problemem niż ogólna filozofia rządzenia, która wyłania się z propozycji programowych PO. Deklaratywnie nowoczesna, umiarkowanie postępowa i proeuropejska partia Tuska tak naprawdę nie zamierza zmienić logiki polityki społecznej, którą narzuciło PiS. Sprowadza się ona do hasła „damy wam pieniądze, a wy sobie kupcie, czego potrzebujecie”.

To wyraz kapitulacji państwa oraz samych polityków, którzy w ten sposób otwarcie przyznają się do imposybilizmu. Nie jesteśmy w stanie zbudować mieszkań, ale z publicznych pieniędzy zapłacimy wasze odsetki kredytu hipotecznego. Nie potrafimy stworzyć sieci publicznych żłobków, ale przelejemy wam niezłe pieniądze, byleście tylko wróciły szybko do pracy – w jaki sposób się to odbędzie i czy nie ucierpią na tym wasze relacje w rodzinie lub życie prywatne, to już wasz ból głowy.

Taka kapitulancka wersja państwa już w 2015 roku byłaby archaiczna – pamiętajmy, że PiS początkowo wcale nie zamierzał ograniczyć się do transferów. Partia Kaczyńskiego zamierzała chociażby przeprowadzić bardzo ambitny i naprawdę sensowny w założeniach program „Mieszkanie+”. W 2016 roku ówczesny wicepremier hucznie zaprezentował kompleksowy plan Morawieckiego, w którym zapowiedział budowanie promów, dronów, szybkiej kolei i aut elektrycznych. Jak się skończyło, to wszyscy wiemy, ale przynajmniej były jakieś plany i ambicje, dzięki czemu można było się przez kilka lat łudzić, co bywa całkiem przyjemne (chociaż potem nadchodzi kac, jak po większości używek).

PO jak na razie nie daje nam nawet tego. Już przed wyborami daje za to do zrozumienia, że ambitnej polityki z ich strony oczekiwać nie należy. Będzie jak za PiS, tylko że bez awantur z UE i jawnego omijania procedur. Być może to przejaw trzeźwej oceny jakości własnych kadr – wszak Platforma to partia nastawiona zdecydowanie bardziej na „politics” niż na „policy”.

Mniej dzieci, więcej kredytów, czyli polityka prorodzinna po węgiersko-polsku

Część przyzwyczajonych do dziadostwa Polaków i Polek, którzy dodatkowo są już zmęczeni awanturniczą metodą sprawowania władzy przez PiS, może na ten minimalistyczny program spojrzeć łaskawym okiem. Według sondażu United Survey dla Wirtualnej Polski większość ankietowanych dobrze ocenia propozycję „babciowego” – złe zdanie ma jedynie ponad jedna piąta. Tak więc w tym minimalizmie może być metoda – przynajmniej na zdobycie władzy. Państwa z prawdziwego zdarzenia takim podejściem się jednak nie zbuduje.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Wójcik
Piotr Wójcik
Publicysta ekonomiczny
Publicysta ekonomiczny. Komentator i współpracownik Krytyki Politycznej. Stale współpracuje z „Nowym Obywatelem”, „Przewodnikiem Katolickim” i REO.pl. Publikuje lub publikował m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, magazynie „Dziennika Gazety Prawnej”, dziale opinii Gazety.pl i „Gazecie Polskiej Codziennie”.
Zamknij