Musimy sobie uświadomić, że choroba nie przeminie za 2 tygodnie, a powszechne doświadczenie pandemii zmieni to, w jaki sposób pracujemy, zarabiamy czy wydajemy pieniądze. Dziś nie wiemy, kiedy nastąpi „powrót do normalności” ani jak będzie ona wyglądać. Mimo tego stanu zawieszenia można jednak przewidywać, że głębokie zmiany, których obecnie doświadczamy, trwale przekształcą nasze społeczeństwa i gospodarki.
Koronawirus jest wszędzie: i nie, nie chodzi tylko o powierzchnie, na których może przetrwać nawet kilka dni, szpitale czy wreszcie nasze ciała, lecz przede wszystkim o media. Bo niestety, choć Agata Sikora i Bartosz Lisowski słusznie wskazują, że mamy do czynienia z pierwszą epidemią ery mediów społecznościowych, to przypadek SARS-CoV-2019 nie jest kolejną paniką medialną. Związany z nim kryzys społeczny jest głęboki i bez znaczenia jest nawet fakt, że w ostatnich latach światowa opinia publiczna i rynki zdążyły się przyzwyczaić do błyskawicznych zmian. Czy ktoś pamięta jeszcze emocje wywołane przez napięcia na linii Iran–USA i to, że poważnie rozmawiano o ryzyku wybuchu III wojny światowej? Wtedy tzw. rynki zachowały zimną krew. Tym razem jest inaczej.
W najnowszym raporcie Fundacji Kaleckiego, Koronawirus. Gospodarka wstrzymuje oddech Dariusza Standerskiego i Aleksandry Wójtowicz, autorzy dowodzą, że ze względu na skalę pandemia niesie za sobą znaczące skutki gospodarcze. To, że nagle – ni stąd, ni zowąd – z rynku pracy może zniknąć 26 procent populacji (tak jak to się dzieje obecnie we Włoszech, gdzie 16 milionów osób poddanych jest kwarantannie), może doprowadzić do strukturalnej przemiany światowej gospodarki.
Musimy sobie uświadomić, że choroba nie przeminie za 2 tygodnie, a powszechne doświadczenie pandemii zmieni to, w jaki sposób pracujemy, zarabiamy czy wydajemy pieniądze. Dziś nie wiemy, kiedy nastąpi „powrót do normalności” ani jak będzie ona wyglądać. Mimo tego stanu zawieszenia można jednak przewidywać, że głębokie zmiany, których obecnie doświadczamy, trwale przekształcą nasze społeczeństwa i gospodarki.
czytaj także
Obywatel vs. konsument: 1:0
Pierwszą ofiarą koronowirusa padł liberalizm, a za nim ramy dotychczasowego dyskursu politycznego. Dyskusje wokół wprowadzenia stanu wyjątkowego nie przebiegają bowiem po linii prawica – lewica czy rząd – opozycja, lecz ze względu na stosunek do pandemii, na osi lęk kontra bagatelizacja.
Wprowadzona niedawno w Polsce specustawa czasowo znosi swobodę działalności gospodarczej, a mimo to jest witana ze zrozumieniem zarówno przez dużą część biznesu, jak i środowiska lewicowe. Okazuje się, że w sytuacji kryzysu rynek nie uratuje się sam – do utrzymania samej jego płynności finansowej, a co za tym idzie, zaufania społecznego, niezbędne są państwa.
Znów zaczynamy się czuć przede wszystkim obywatelami, a nie konsumentami. I trudno się dziwić: ciężko dziś argumentować, że prywatny i oparty na konkurencji system służby zdrowia jest lepszy niż ten finansowany ze środków publicznych. Rynek zawodzi nawet na poziomie dostępu do kluczowych produktów: nie tylko maseczek ochronnych, ale także środków do dezynfekcji, a niekiedy nawet mydła bądź papieru toaletowego.
Rola państwa staje zatem nieoceniona przy koordynacji procesu produkcji, konsumpcji czy nawet, bardziej konkretnie, wywozu śmieci lub wytwarzania produktów bakteriobójczych. Na tę chwilę wydaje się, że jedynie publicznie kontrolowane przedsiębiorstwa są w stanie działać sprawnie. Po raz kolejny się okazuje, że groza to czynnik skutecznie budujący zaufanie do państwa – przynajmniej do momentu, gdy jest ono w stanie pełnić swoje kluczowe zadania.
czytaj także
Tę zmianę szybko wyczuli przedstawiciele firm. Jak słusznie zauważa Piotr Wójcik, nagle ustały głosy o tym, że przedsiębiorcy od państwa chcą tylko świętego spokoju. Lobbyści, probiznesowi dziennikarze czy wolnorynkowi politycy natychmiast przyjęli narrację „stanu wyjątkowego” i domagają się każdej możliwej pomocy publicznej.
I choć hipokryzja tej nagłej i radykalnej zmiany poglądów ma prawo drażnić, to trzeba uczciwie powiedzieć, że zmiana ta nie jest bezpodstawna. Natychmiastowe i równoczesne bankructwo firm z wielu sektorów, o którym piszą autorzy w najnowszej publikacji Fundacji Kaleckiego, może wywołać skutki gorsze od samego wirusa. Nie chodzi nawet o koszta w rozumieniu finansowym, ale o nagłą dezorganizację procesu społecznej kreacji towarów i usług. Mówiąc wprost, przy tak dużej fali bankructw towarzyszący jej wzrost bezrobocia mógłby spowodować chaos, któremu nie sprostałyby nawet zdecydowane działania państwa, na przykład w postaci gwarancji pracy.
czytaj także
Działania makro: bailouty firm czy gwarantowany dochód podstawowy?
Choć politycy w krajach dotkniętych pandemią zgadzają się, że walka z nią wymaga nadzwyczajnych środków, to wciąż nie ma konsensusu, jakie dokładnie powinny być to środki. Widać to zarówno na poziomie „walki z wirusem” (niektóre państwa wprowadzają kwarantannę dużej części obywateli i zamykają szkoły i uniwersytety, inne – jak na przykład Wielka Brytania – w duchu społecznego darwinizmu próbują wytworzyć w społeczeństwie „naturalną odporność” na SARS-CoV-2019), ale także prób przeciwdziałania gospodarczym skutkom pandemii.
Na razie można wskazać dwa główne modele działania w zakresie polityk gospodarczych: te standardowe, czyli zastrzyk gotówki dla banków i przedsiębiorstw, oraz te innowacyjne: pośrednią pomoc publiczną (na przykład zawieszanie spłacania kredytów, także tych hipotecznych – dzieje się tak obecnie we Włoszech) i dotowanie popytu – na przykład poprzez bezpośrednią stymulację konsumpcji i transfery do ludności (jak zapowiedziano w Hongkongu).
Morawski: Dla gospodarki to bardziej jak wojna niż trzęsienie ziemi
czytaj także
Monetaryzm w wersji classic
Podstawową reakcją państw jest łagodzenie polityki pieniężnej. Jako pierwszy stopy procentowe obciął Ludowy Bank Chin, zaraz za nim ruszyły inne banki centralne. 17 marca także i Rada Polityki Pieniężnej postanowiła obniżyć stopy procentowe o pół pkt. proc. Stopa referencyjna jest więc teraz wyjątkowo niska i wynosi 1 proc. W kontekście skali zagrożenia polityka monetarystyczna sprawia jednak wrażenie rażąco nieadekwatnej. Skala paniki na amerykańskiej giełdzie jest tak wielka, że nawet 1,5 biliona dolarów, które obiecuje Rezerwa Federalna do mitygowania skutków gospodarczych może nie przywrócić na giełdach optymizmu, z którym wchodziły w rok 2020. Donald Trump, idąc w ślady George’a W. Busha i Baracka Obamy gwarantuje możliwość korzystania z państwowych gwarancji finansowych w formie bailoutu firmom (przede wszystkim instytucjom finansowym), a nie obywatelom.
czytaj także
Podobne działania stabilizacyjne wprowadzane są także w Brukseli: już parę dni temu Ursula von der Leyen obiecała przedsiębiorcom 7,5 miliarda euro na zachowanie płynności finansowej. Niemal równocześnie Unia ogłosiła zawieszenie uznawanych do niedawna za święte traktatowych reguł wydatków budżetowych, co oznacza łagodniejsze postępowanie z państwami, które w 2020 roku nie osiągną swoich celów makroekonomicznych, jak poziom deficytu czy zadłużenia publicznego. Do tego Bruksela dorzuci co najmniej ponad 30 mld euro, które służyć mają jako fundusz na wydatki doraźne.
Filozofia UE opiera się zatem na 2 filarach: wspomaganiu firm oraz pozwoleniu państwom na zwiększenie zadłużenia. Będzie to konieczne, bo kraje członkowskie błyskawicznie zwiększają deficyty: środki publiczne przeznaczone są zarówno na walkę z epidemią, jak i pakiety pomocowe dla przedsiębiorców i obywateli, a jednocześnie spadają wpływy podatkowe. Taki właśnie kierunek działań postuluje wpływowy brukselski think tank Bruegel, który apeluje do UE i państw członkowskich nie tylko o szybkie relokowanie środków na cele ochrony zdrowia, ale także pomoc firmom przez zmniejszenie o połowę należących się państwom obciążeń podatkowych oraz tych związanych z ubezpieczeniami społecznymi i zdrowotnymi.
Koronawirus propagandy, czyli to państwa są niesolidarne, nie Unia Europejska
czytaj także
Rozwiązania europejskie i amerykańskie niewątpliwie pomogą na krótką metę, nie można jednak nie zauważyć, że nawet jeśli okażą się skuteczne, mogą też pogłębić problemy, takie jak rosnące nierówności, prekaryzacja pracy czy finansjalizacja gospodarki. Polityka pieniężna, luzowanie fiskalne i subsydiowanie przedsiębiorców to jednak niejedyne działania podejmowane przez państwa.
Innowacje: algorytmizacja polityki gospodarczej, ekonomia popytowa
Niemal wszędzie, gdzie pojawia się choroba, administracja reaguje za pomocą nowych technologii. Algorytmiczne „centralne planowanie” oparte na big data może pomóc lepiej poradzić sobie m.in. z nadzorowaniem międzynarodowego i lokalnego przepływu osób, masowym wykupywaniem produktów w sklepach czy rejonach, przeciążeniem szpitali przez napływ pacjentów czy nadzorowaniem osób poddanych kwarantannie. Dzięki tym informacjom możliwe jest dokładniejsze mapowanie problemów, a co za tym idzie, efektywniejsze alokowanie dostępnych zasobów.
Ze szczególnym zainteresowaniem trzeba przyglądać się działaniom takim, jak na przykład przyznanie równowartości ponad 1,2 tys. dolarów każdemu obywatelowi Hongkongu. Celem jest oczywiście zatrzymanie spadku konsumpcji. Ciekawym przykładem jest też Iran, w którym rząd przyznał każdemu obywatelowi… 500 gigabajtów transferu danych. Tutaj celem jest z kolei zatrzymać obywateli w domu w sytuacji, kiedy duża część potrzeb (zakupy, rozrywka, relacje międzyludzkie) w czasach epidemii może być częściowo zaspokajana cyfrowo. Mówienie o „perskim 500+” czy cyfrowym dochodzie gwarantowanym to pewnie przesada, ale taki transfer może w niedalekiej przyszłości przynieść wymierne korzyści – także ekonomiczne (szczególnie osobom i miejscom cyfrowo wykluczonym) .
Jeśli państwa pójdą w tym kierunku, badacze będą mogli w czasie rzeczywistym analizować skutki poszczególnych rozwiązań. I jeśli na przykład subsydiowanie konsumpcji obywateli nie wywoła galopującej inflacji bądź spadku aktywności (np. pracy zdalnej), wówczas krytycy dochodu gwarantowanego stracą swoje najmocniejsze argumenty.
Dlaczego dochód podstawowy należy się nawet Billowi Gatesowi?
czytaj także
Rynek pracy: koniec fikcji samozatrudnienia i śmieciówek
Sytuacja kryzysu to okazja do wszelkiego rodzaju bodźcowania: w obliczu pandemii trudno nie próbować wpływać na zachowania społeczne.
Koronawirus pokazał, że kultura pracy w XXI wieku czeka na rewolucję. W reakcji na epidemię nawet plutokraci tacy jak Jeff Bezos dobrowolnie przyznali pracownikom prawo do płatnego urlopu zdrowotnego. W takim samym kierunku idą państwa, które na czas epidemii otwierają publiczne szpitale dla wszystkich, bez sprawdzania stanu rachunku ubezpieczeniowego.
Być może to dzięki pandemii zrozumiemy, że siłę społeczeństwa mierzy się siłą jego najsłabszych, w tym przypadku najbardziej zagrożonych, ogniw. Oraz że nawet najdroższe ubezpieczenie w standardzie Supreme VIP AAA+ nie znaczy nic, jeśli nasz samozatrudniony sąsiad nie ma prawa do L4. Zdaje się więc, że pandemia może zmienić stosunek do pracowników, a przede wszystkim pracowników na śmieciówkach – nieobjęcie ich prawem pracy i standardami ubezpieczenia zaczęło stanowić zagrożenie dla nich samych, ale i dla pracodawców.
Byłoby dobrze, gdyby koronawirus przyniósł lewicowy zwrot polityczny
czytaj także
E-praca
Koronawirus niemal z dnia na dzień wymusił też na gospodarkach Zachodu długo powstrzymywaną rewolucję kultury pracy. W najbliższym czasie każdy i każda, kto tylko może, będzie pracować zdalnie. I to jest postęp, bowiem masowa „telepraca” może przynieść odczuwalne korzyści. Dla wielu grup, na przykład młodych rodziców, powszechna akceptacja faktu, że praca zdalna jest równoprawna ośmiu godzinom spędzonym w biurze, może zmniejszyć problemy ze znalezieniem pracy, a co za tym idzie, także nierówności międzypłciowe.
Nawet najdroższe ubezpieczenie w standardzie Supreme VIP AAA+ nie znaczy nic, jeśli nasz samozatrudniony sąsiad nie ma prawa do L4.
Dzięki telepracy oszczędzony zostanie czas spędzany na dojazdach. Pojawia się jednak pytanie, czy obecny stan wyjątkowy pozwoli na nowo ustalić strukturę współpracy, a zatem i hierarchii? Poza tym są także i ryzyka: przede wszystkim związane z zagrożeniem dalszej prekaryzacji, naruszeniami prywatności i godności pracowników czy bezpieczeństwem danych klientów.
Ponadto wprowadzenie pracy zdalnej w trakcie pandemii nierówno rozłoży się na pracownikach, jako że część prac musi być wykonywana w terenie. Te trzeba więc uczciwie i adekwatnie wynagradzać – chodzi przecież o osoby, które pracują obecnie w wyjątkowo niebezpiecznych warunkach.
Bonanza dla e-płatności, e-handlu, e-rozrywki
Technologie komunikacyjne będą niezbędne także w następnych etapach zarazy. Bez nich nie będzie można liczyć na dobrą organizację ani wyniki finansowe branży spożywczej, gastronomicznej, transportowej czy dostawczej. Osoby, które do tej pory nie korzystały choćby z e-zakupów, teraz często nie będą miały alternatywy. Oznacza to, że wiele fizycznych sklepów zamkniętych w ostatnich tygodniach może nie doczekać ponownego otwarcia. Z kolei branże rozrywkowe: gry, telewizje internetowe, kanały wideo – mogą liczyć się z napływem rzesz nowych, motywowanych nudą i bezczynnością klientów.
czytaj także
Epidemia COVID-2019 może się okazać zabójcza także dla gotówki. Po co dotykać banknotów, skoro w zaoszczędzonych na prowizji banku dziesięciu złotych czaić się może wirus? Płatności bezgotówkowe stają się standardem, co dodatkowo wzmacnia znaczenie internetu i technologii cyfrowych w obrocie. Co więcej, tego typu rozwiązanie wydaje się dobre dla skarbu państwa – łatwiej wtedy o nadzór podatkowy, większą przejrzystość oraz możliwość walki z przestępczością gospodarczą. Jest jednak ryzyko: pieniędzy papierowych nie da się „wyłączyć” zdalnie, e-portfel (np. przestępcy, ale przecież nie tylko) już tak.
E-urząd, e-sąd
Za przejściem na stałe do usług internetowych stoi także logika efektywności. Z kolei dzięki analizie zachowań konsumenckich w czasie rzeczywistym władze mogą w bardziej racjonalny sposób organizować dostarczanie podstawowych dóbr i usług. Choć wszyscy pozostajemy w swego rodzaju kwarantannie, państwo musi przecież działać bez przerwy. To zaś rodzi potencjał dla działań z zakresu e-usług. Rozliczenia podatkowe, wnioski, decyzje administracyjne czy pozwy – to wszystko już niedługo będziemy mogli, i musieli, robić zdalnie.
A jak zapewnić spokój i porządek w sytuacji, w której nie ma dostępu do sądów, a być może okresowo także do służb porządkowych? Narzędzia, które stosuje Komunistyczna Partia Chin (niesławny social credit system), mogą szybko się rozprzestrzenić na Zachodzie. Nie ma technicznych przeciwwskazań, aby na przykład łamanie kwarantanny było ewidencjonowane za pomocą sygnału z naszego telefonu i automatycznie karało finansowo osoby, które ignorują zakaz wychodzenia.
Big Brother spotyka Big Data. Oto najbardziej totalna technologia władzy w historii ludzkości
czytaj także
E-wybory
Kiedy uświadomimy już sobie, że choroba nie odejdzie za tydzień czy dwa, pojawią się pytania o możliwą reorganizację procedur demokratycznych. Czy i do kiedy zawieszać można wybory? Głosowanie internetowe będzie najprawdopodobniej jednym z najczęściej pojawiających się rozwiązań alternatywnych. Niestety, wyjątkowe okoliczności nie sprzyjają bezpieczeństwu procesu testowania i realizowania wyborów zdalnych. Z drugiej strony takiego bezpieczeństwa (na przykład odporności na fałszerstwa bądź manipulację) nie dają także rozwiązania tradycyjne, takie jak głosowanie korespondencyjne. Można wyobrazić sobie inne modele – choćby głosowanie w ramach mniejszych od obwodów jednostek organizacyjnych, jednak i to rozwiązanie byłoby czasochłonne i podatne na ryzyko.
Niezależnie od tego, ile potrwa epidemia COVID-19, już dziś widać, że okazała się ona katalizatorem lawinowych zmian. Wyjątkowe okoliczności sprawią, że na stałe zmienimy nasze praktyki jako obywatele i konsumenci. Pozostaje mieć nadzieję, że społeczne koszty transformacji nie okażą się wyższe niż te spowodowane przez samego wirusa.
***
Materiał powstał dzięki wsparciu ZEIT-Stiftung Ebelin und Gerd Bucerius.