Oczekuję, że po wyborach to minimum w zakresie przestrzegania prawa, czyli zakaz wywózek, przyjmowanie wniosków o ochronę międzynarodową i procedowanie zgodnie z prawem, będzie już oczywiste. Rozmowa z Kają Filaczyńską, kandydatką w wyborach do Sejmu z listy Nowej Lewicy w Jeleniej Górze.
Katarzyna Przyborska: Mamy kolejną falę covidu już od sierpnia, ale wcale się o tym nie mówi, szczepionki mają być dopiero w listopadzie. Nie ma żadnych działań informacyjnych ze strony rządu, zachęcających choćby do noszenia masek w miejscach publicznych. Jakby pandemia całkiem już się skończyła.
Kaja Filaczyńska: Dostęp do szczepień na covid uległ pogorszeniu. Wycofano możliwość szczepień w aptekach, z której korzystało wiele osób. Również w wielu przychodniach szczepionki nie były dostępne i nawet od osób, które chcą i kwalifikują się do szczepienia, zaszczepienie się wymagało wysiłku, poszukiwań. Od kilku tygodni pojawiają się doniesienia, że zachorowań jest coraz więcej, a temat zniknął z przestrzeni publicznej, więc nawet jak w listopadzie szczepionka się pojawi, ludzie mogą się o niej nie dowiedzieć. A trzeba przypomnieć, że w przypadku tego akurat wirusa odporność poszczepienna spada po pewnym czasie i dawki przypominające są potrzebne. Prawo i Sprawiedliwość popełnia te same błędy, które już w trakcie pandemii widzieliśmy, czyli zupełnie zaniedbuje edukację zdrowotną i oddaje pole małej, głośnej grupie antyszczepionkowców, co jest bardzo groźne.
czytaj także
Czy Lewica ma pomysł, co zaproponować po wyborach? Jaką politykę informacyjną przyjąć, o co zabiegać?
Nam zależy na tym, żeby te szczepionki były dostępne. Mamy też sezon na grypę i chciałabym, żeby znów była możliwość zaszczepienia się w aptece jednocześnie przeciwko covidowi i grypie i żeby te szczepienia były bezpłatne. Szczepienia w aptece, czyli poszerzenie opieki farmaceutycznej, bardzo się sprawdziły w czasie pandemii, wycofując się z nich, rząd PiS zrobił krok wstecz. Większość osób zdrowych, niechorujących przewlekle może być kwalifikowana do szczepień przez farmaceutów, którzy już to doświadczenie mają, wiedzą, jak wykonywać szczepienia.
Co warto w ochronie zdrowia zrobić w pierwszym rzędzie, żeby zmniejszyć kolejki?
Lekarze są najdroższym elementem systemu ochrony zdrowia, zarówno jeśli chodzi o ich wykształcenie, jak i pensje, dlatego logicznie jest dążyć do tego, żeby zajmowali się rzeczami, do których ich wysokie kwalifikacje są potrzebne. W Polsce tymczasem lekarze obarczani są dużą ilością obowiązków, które mogłyby być wykonywane przez innych pracowników medycznych czy nawet niemedycznych. Już szczepienia to dobry przykład: po co angażować lekarza, kiedy zakwalifikować do szczepienia z powodzeniem może farmaceuta albo pielęgniarka? To samo dotyczy spraw administracyjnych, wypisywania recept, wypełniania danych w systemie. To wszystko mogą robić asystenci.
Ale przecież już niedługo nie będzie problemu z brakiem lekarzy. PiS zezwolił na uruchomienie nowych kierunków lekarskich. Będzie bardzo dużo lekarzy, w dodatku takich, za których poręczy ksiądz proboszcz.
To wszystko jest bardzo chaotyczne i bardzo groźne z punktu widzenia jakości leczenia. Kierunki lekarskie są masowo otwierane na uczelniach, które zupełnie nie mają zaplecza. Są sytuacje, kiedy zmniejsza się rok z 60 studentów do 50, bo tylu się mieści w autokarze, który wozi ich 100 czy 200 kilometrów na zajęcia. Nie ma w tej chwili możliwości, by tyle młodych osób solidnie wykształcić. Te decyzje przełożą się niestety na obniżenie jakości leczenia, bo podejmowane są bez planu, bez szacunków, ile my lekarzy w ogóle potrzebujemy w Polsce i w jakim tempie, biorąc pod uwagę zmiany demograficzne i ich rolę w systemie. Teraz otwieramy kierunki pochopnie, w miejscach, które nie są w stanie dobrze wykształcić lekarzy, wkładamy w to pieniądze, a za kilka lat będziemy zamykać?
Obszar jakości leczenia i przestrzegania nowoczesnych standardów wymaga poprawy, bo Izby Lekarskie dostają skargi na lekarzy, którzy odstraszają od szczepień albo odmawiają antykoncepcji wbrew prawu, albo dyskryminują pacjentów z otyłością. A jak będziemy kształcić lekarzy w gorszych warunkach, to i kontrola jakości pracy będzie trudniejsza.
Czyli wbrew temu, co mówi rząd, sytuacja jest daleka od ideału?
Jak studiowałam na kierunku lekarskim kilkanaście lat temu, to już wtedy prowadzący zajęcia często nie mieli dla studentów czasu, były duże grupy studenckie. Potrzebne są zmiany, ale nie wprowadzane w takim chaosie jak dzisiaj. To są trudne studia, które wymagają przyswojenia bardzo dużej ilości wiedzy, ale też dużej ilości praktyki, oswojenia z innym człowiekiem, nauki empatii, etyki, i nie mogą być otwierane na łapu-capu w miejscach, które nie mają kadr i zaplecza koniecznych do kształcenia.
To oznacza, że naprawa systemu opieki zdrowotnej wymaga finansowania z dwóch obszarów instytucjonalnych. Lewica proponuje 8 proc. PKB na ochronę zdrowia, ale potrzebne są też pieniądze na kształcenie, czyli edukację, szkolnictwo wyższe.
Szeroko rozumiany obszar usług publicznych jest w Polsce od lat zaniedbany, to, co powiem, to pewien banał, ale tak: zarówno obszar edukacji, szkolnictwa wyższego, dofinansowania nauki, jak płace budżetówki to takie obszary, gdzie od lat nie było tych inwestycji, bo tak to trzeba traktować. Wydatki na usługi publiczne to są wydatki inwestycyjne po to, żeby nasza gospodarka mogła się rozwijać w kierunku innowacji, a nie, żebyśmy byli krajem niskich pensji i montowni.
Kształcenie lekarzy trwa, tymczasem idą do nas już wykształceni lekarze – z Ukrainy, ale i przez granicę polsko-białoruską, na której pani pracowała w zespole medycznym.
Jesienią, dwa lata temu, kiedy wprowadzono strefę stanu wyjątkowego, współtworzyłam grupę Medycy na Granicy. Było nas około 40 osób: ratowników medycznych, pielęgniarek, lekarzy i lekarek. Udzielaliśmy pomocy medycznej i humanitarnej na granicy polsko-białoruskiej, bo tak rozumieliśmy nasz zawodowy i etyczny obowiązek – leczyć ludzi niezależnie od ich pochodzenia czy rasy. Chcieliśmy też uzyskać zgodę ministra, żeby móc wjechać do strefy stanu wyjątkowego, bo tam osób potrzebujących było najwięcej, ale tej zgody nie uzyskaliśmy. Podczas działań przy granicy spotkaliśmy osoby w drodze z bardzo różnym doświadczeniem i zdarzały się osoby z wykształceniem medycznym, które były też bardzo pomocne, jeśli chodzi o tłumaczenie czy przekazywanie informacji medycznych, pomagały w wywiadzie medycznym.
Wiadomo, że trzeba sprawdzić dyplomy, przeprowadzić dodatkowe szkolenia, nauczyć języka, ale czy dla dobra obywateli nie byłoby lepiej dać tym przychodzącym z różnych stron ludziom pracę, zamiast upokarzać i zamykać? Nawet stopniowo, najpierw w roli asystentki, pomocy lekarskiej?
Może domknę temat dostępu do lekarzy w ogóle i przejdę do tematu migracji. Wzrost liczby studentów na kierunkach medycznych przełoży się na większą liczbę lekarzy za kilka lat. Równolegle należy zrewidować miejsce lekarza w systemie i zwiększyć zatrudnienie w sektorze ochrony zdrowia. Tak by nie tylko lekarze, ale inne zawody medyczne i niemedyczne wykorzystywały w pełni swoje kompetencje. Należy wykształcić i zatrudnić asystentów lekarzy, asystentów pielęgniarek, opiekunów medycznych, pracowników administracyjnych – dzięki temu uwalnia się zasoby czasowe specjalistów – lekarzy, pielęgniarek, by zajmowali się tym, w czym są najlepsi. Dzięki temu skrócimy kolejki i zwiększymy dostęp do leczenia.
Diduszko-Zyglewska: Lewica ma konkretny plan na wsparcie kultury i edukacji
czytaj także
Natomiast ludzie migrują, od zawsze migrowali, i Polacy też w dziesiątkach tysięcy przeprowadzają się w różne miejsca świata. Ludzie mają prawo do tego, żeby poszukiwać lepszego życia. I bardzo mnie martwi to, jak od lat wygląda debata publiczna o migracji. Politycy prawicy skupiają się na straszeniu uchodźcami, a to nie pozwala nam dostrzec, jakie możliwe korzyści dla Polski niesie migracja i migranci.
Ci, którzy dziś próbują się dostać do Europy przez płot na granicy, mogliby ratować nam życie?
Skala migracji przez granicę polsko-białoruską jest tak naprawdę mała, to kilkadziesiąt tysięcy ludzi i przemoc państwa polskiego wobec nich jest zupełnie nieproporcjonalna. Dużo więcej osób przyjechało do nas z Ukrainy i część znalazła pracę w polskich szpitalach. Niestety wdrożenie lekarzy czy personelu medycznego z Ukrainy do polskiego systemu jest robione chaotycznie, Izby Lekarskie alarmują, że brakuje systemowego nauczania języka polskiego i wymogu jego dobrej znajomości. Z drugiej strony rozmawiam też z dyrektorami szpitali, że bez lekarzy z Ukrainy wielu z nich nie dopięłoby grafików dyżurowych. Więc to znowu jest kwestia lepszej organizacji, wsparcia ze strony państwa, pokazania jasnej ścieżki postępowania, bo mimo dobrego wykształcenia i umiejętności samo odnalezienie się w systemie ochrony zdrowia innego kraju wymaga czasu.
Co jest najbardziej potrzebne przybyłym lekarzom?
Nauka języka polskiego jest podstawą, jeśli chodzi o wszystkich migrujących. Powinna być bezpłatna, dostępna – teraz tak nie jest. Ścieżka zawodowa powinna być podobna do tej, jaką przechodzą młodzi lekarze, którzy mają opiekunów i ograniczone do miejsca pracy prawa wykonywania zawodu. Tu niestety trudnością jest od lat przeciążony system, w którym trudno o czas medyków, o mentorów i mentorki. Natomiast to jest droga, która musi powstać. Pamiętajmy też o tym, że osoby, które u nas teraz są w związku z atakiem Rosji na Ukrainę, w większości będą chciały do swojego kraju po wojnie wrócić.
czytaj także
Zapewne, ale migracja będzie trwać, i te wypracowane ścieżki przydadzą się lekarzom z Iranu czy Syrii.
Wszechstronna polityka migracyjna jest konieczna, a w Polsce to temat bardzo zaniedbany. Nie chodzi tylko o branżę medyczną, jest przecież wiele obszarów i wiele kompetencji, które imigranci mają. A jeden z problemów jest taki, że nie mogą w ciągu pierwszego pół roku od ubiegania się o status uchodźcy podjąć zatrudnienia ze względu na procedurę. Brakuje wsparcia w czasie, kiedy człowiek się adaptuje, uczy języka, poznaje społeczeństwo. Niestety debata wokół polityki migracyjnej właściwie nie istnieje i w ostatnich latach sprowadza się do tego, żeby migrantami straszyć. Rząd w ostatnim czasie też wszystkie swoje porażki i zaniedbania po prostu zrzuca na najsłabszych.
To jest bardzo wygodne, tym bardziej że migranci nie mają prawa głosu. To nie jest żadna grupa, która może w jakikolwiek sposób politykom się odwinąć.
Tak, natomiast rządzący są odpowiedzialni za bezpieczeństwo wszystkich osób, które żyją w kraju. A mamy tysiące ludzi, którzy nie mają białej skóry, Polaków lub osób, które po prostu w Polsce od lat żyją, pracują, wychowują dzieci. I taka nagonka naraża te osoby na utratę bezpieczeństwa, na akty agresji, na przemoc.
Jak teraz patrzy pani na to, co się dzieje na granicy, a także wokół filmu Agnieszki Holland?
Kryzys na granicy wciąż trwa, śledzę informacje aktywistek i Grupy Granica. Mam ogromny podziw i szacunek dla mieszkańców, którzy żyją na Podlasiu, wychodzą ze swojego domu i znajdują osoby, które potrzebują pomocy i tę pomoc otrzymują. To się tam cały czas działo i dzieje. Niedawno ukazał się wywiad z dyrektorem szpitala w Hajnówce, w którym mówi, że pacjenci cały czas są, nieraz w ciężkim stanie, ze skomplikowanymi złamaniami ze względu na urazy po przejściu muru.
czytaj także
Natomiast śledzę też orzeczenia sądów i jest spójna, mocna linia orzecznicza, że wywózki, pushbacki, rozkazy otrzymywane przez strażników granicznych i odsyłanie kogokolwiek na Białoruś – biorąc pod uwagę, że wiemy, że jest to państwo, które nie szanuje praw człowieka – są nielegalne. Polska łamie prawo. Tam, gdzie były jakieś zatrzymania i zarzuty dla osób, które pomagają, sądy również orzekają na korzyść pomagających, bo mimo prób zastraszania udzielanie pomocy nie jest nielegalne. Od dwóch lat na granicy są osoby, które zastępują państwo polskie w minimum tego, co powinno robić: pozwalają się ogrzać, zjeść, napić, udzielają pomocy medycznej. Oczekuję, że po wyborach to minimum w zakresie przestrzegania prawa, czyli zakaz wywózek, przyjmowanie wniosków o ochronę międzynarodową i procedowanie zgodnie z prawem będzie już oczywiste.
Zdecydowałaby się pani na likwidację bariery w tej chwili, skoro właściwie powoduje on głównie urazy, nie zatrzymując migracji?
Nie wiem, nie mam dostępu do wszystkich danych. Moje pierwsze intuicje są takie, że wydano ogromne pieniądze, a ludzie i tak przechodzą, co więcej słyszymy, że są w tym murze furtki, które można za odpowiednią łapówkę przekroczyć, co w świetle afery wizowej nie wydaje się nieprawdopodobne. Jest też kontekst puszczy jako ekosystemu, nie jesteśmy jednym gatunkiem, który tam jest. Natomiast nie mam dostępu do danych wywiadowczych. Nie wiem, jakie są teraz relacje i dane dotyczące Białorusi, Łukaszenki.
Ale może możliwe jest wyjście pośrednie, czyli na przykład zachowanie korytarzy dla zwierząt. A dla ludzi – wiem, że to może zdumiewający pomysł – ale otworzyć przejście graniczne, żeby mogli swoje wnioski złożyć na przejściu granicznym, a nie w bagnie?
Specjaliści już przed kryzysem zwracali uwagę, że dużym problemem było to, że Polska na przejściach granicznych odmawiała przyjęcia wniosków o azyl, o opiekę międzynarodową. Był głośny przykład dzieci z dworca Brześć, które miesiącami żyły na granicy, do Czeczeni nie mogły wrócić, wjechać do Polski im nie pozwalano. Przekraczanie granicy w innych miejscach zostało poniekąd wymuszone przez to, że Polska nie przyjmowała tych wniosków i nie przestrzegała prawa.
Proszę mi powiedzieć, co z tego doświadczenia na granicy chciałaby pani wziąć ze sobą do Sejmu?
To doświadczenie było osobiście bardzo trudne, bo pokazało mi, jak bardzo moje państwo może nie przestrzegać podstawowych kwestii, które dla mnie jako dla lekarki są nienegocjowalne. Chodzi o zapewnienie schronienia i pomocy osobom, które naprawdę były w ciężkim stanie. To jest obraz, który zawsze ze mną zostanie. Ale też zostaną te osoby, które pomagają. I dzięki nim, dzięki tym kontaktom, które tam wtedy zdobyłam, m.in. z Helsińską Fundacją Praw Człowieka, Fundacją Ocalenie, mam pewność, że są w Polsce ludzie, którzy znają się na polityce migracyjnej, znają jej wyzwania i problemy. Mamy na czym budować. Uważam, że to jest wyzwanie dla przyszłego Sejmu. Pierwsze minimum, takie doraźne, to zakaz pushbacków, poprawa sytuacji w ośrodkach zamkniętych i rozmawianie na serio o wyzwaniach polityki migracyjnej, które czekają na nas w związku z katastrofą klimatyczną.
Ludzie nie chcą o katastrofie słuchać, to ich przeraża.
Chciałabym być częścią tej debaty także jako lekarka. Wraz ze zmianą klimatu zmienia się obszar występowania chorób, na przykład malarii, albo pojawiają się nowe, jak covid, wynikające z faktu, że coraz mocniej wkraczamy w siedliska zwierząt. W pewnym stopniu możemy to przewidzieć i się przygotować. Udowodnić ludziom, że nie jesteśmy bezradni, że mamy sprawczość.
Wracamy do początku: edukacja?
Oczywiście, chodzi o to, żeby ludzie w Polsce szczepili się, bo to jest bardzo dobra metoda zapobiegania chorobom, która ocaliła w ciągu ostatniego wieku już miliony żyć. I jest to odpowiedzialność władz publicznych, żeby się przeciwstawić teoriom spiskowym i zatrzymać niepokojący trend spadku wyszczepialności.
Miłe panie, drogie koleżanki, szanowne osoby: wybierzmy się!
czytaj także
W 2020 roku protestowała pani przeciwko postanowieniu Trybunału Konstytucyjnego zaostrzającemu prawa aborcyjne. Mijają kolejne lata, przybywa ofiar tego postanowienia. Brakuje solidarności środowiska lekarskiego z kobietami.
W 2020 roku, jeszcze przed wyrokiem Trybunału napisałam list otwarty, który sprzeciwiał się zakazowi aborcji. Ostrzegałam w nim, że zaostrzenie przepisów wymusi na lekarzach podejmowanie decyzji niezgodnych z etyką i zadających pacjentkom cierpienie. Podpisało się pod nim wtedy ponad tysiąc lekarek i lekarzy. Od lat wiedzieliśmy, że w szpitalu w Nowym Targu, w którym zmarła Dorota, nie wykonywano aborcji z żadnych wskazań. Na to zmiana prawa nie miała wpływu, bo to jest szpital, gdzie po prostu aborcji się nie wykonywało. Uważam, że reakcja mojego środowiska powinna być mocniejsza, w obronie pacjentek i nowoczesnej medycyny. Klauzula sumienia jest bardzo nadużywana i to, że są całe obszary kraju, gdzie pacjentki nie mają dostępu do legalnych świadczeń, jest niedopuszczalne.
Lewica postuluje zniesienie klauzuli sumienia. Czy pani się z tym zgadza? Jakie są najpowszechniejsze postawy w środowisku?
Pierwszym nakazem lekarza jest dobro chorego. I uważam, że ten podstawowy nakaz etyczny koliduje z postawą lekarzy, którzy klauzuli używają, żeby ograniczać pacjentkom dostęp do świadczeń zdrowotnych. Klauzula została wprowadzona w latach 90. i sądzę, że środowisko lekarskie miało bardzo dużo czasu, żeby pokazać, że ta klauzula może zabezpieczyć poglądy lekarza, natomiast nie musi działać na niekorzyść pacjentki. Niestety jest odwrotnie – stała się nadużywanym wytrychem, żeby ograniczać kobietom dostęp do leczenia, co naraża je na utratę zdrowia i życia. Kiedy będzie głosowanie za zniesieniem klauzuli sumienia, to ja takie rozwiązanie poprę.
A jeśli takich głosów będzie za mało? Czy poprze pani przepis nakazujący jawność lekarskiego sumienia? Żeby pacjentka nie traciła czasu, wiedziała, na jaki zakres usług może liczyć?
Mnie interesuje efekt – żeby idąc do lekarza w systemie publicznym, pacjentka wiedziała, że otrzyma leczenie zgodne z wiedzą medyczną, że nikt jej nie oceni, nie skrytykuje, że w każdym publicznym szpitalu będą położne, lekarze, którzy świadczą opiekę zgodną z wytycznymi WHO. Nie jest potrzebny lekarz, żeby zalecić tabletkę do przerwania wczesnej ciąży. Żeby kobiety nie musiały przed poradą sprawdzać, czy zostaną potraktowane dobrze, bo to będzie obowiązujący standard.
czytaj także
Natomiast jeśli w danym szpitalu jest tak, że zespół się podzieli, kilka osób powie, że oni nie chcą robić aborcji, że będą robić inne zabiegi, to z mojego punktu widzenia nie ma problemu, o ile pacjentka, która zgłasza się do publicznej placówki opieki zdrowotnej, nie będzie musiała się interesować poglądami medyków, ale otrzyma odpowiednie świadczenie.
Wie pani, jaka jest skala poparcia dla tych zmian wśród lekarzy? Czy korporacje lekarskie będą przychylne, jeżeli prawo się zmieni i jeżeli np. nie będą czuli, że będą karani?
Jeśli chodzi o klauzulę sumienia, to ja jestem w mniejszości i spodziewam się głosów oburzenia ze strony mojego środowiska, bo klauzula jest uważana za dowód autonomii lekarskiej. Uważam jednak, że była ona nadużywana i w takiej sytuacji nie zasłużyliśmy sobie jako środowisko na taki przywilej. Natomiast, jeśli chodzi o skalę poparcia dla dostępu do aborcji, to lekarze mają bardzo różnorodne poglądy i przypuszczam, że jak w całości społeczeństwa większość popiera złagodzenie prawa. Sądzę, że po korzystnych zmianach w prawie dostęp do bezpiecznej, legalnej aborcji będzie zapewniony.
**
Kaja Filaczyńska – lekarka endokrynolożka, współtwórczyni inicjatywy „Medycy na granicy”, członkini partii Razem. Kandydatka do Sejmu, nr 3 na liście Nowej Lewicy w okręgu 1, czyli w Jeleniej Górze.