Dział Krajowy Lokalny: Jadąc przez puszczę, nie szukamy wzrokiem żubrów, szukamy ludzi

Trzeba mówić o kryzysie humanitarnym na granicy polsko-białoruskiej i braku rozwiązań systemowych wobec osób uchodźczych w Polsce.
Patrycja K. Roman
Fot. Jan Szewczyk

Podobno człowiek jest w stanie do wszystkiego się przyzwyczaić. Nie powinniśmy jednak milczeć o tragedii, która dzieje się na granicy.

Poniższy tekst powstał w ramach projektu Dział Krajowy Lokalny którego zadaniem jest wsparcie edukacyjno-rozwojowe dziennikarzy_rek lokalnych. W realizację projektu zaangażowanych jest pięć redakcji, które od lat współpracują jako nieformalna grupa Spięcie. Tekst pierwotnie ukazał się na stronie magazynkontakt.pl

*

Żeby się tylko nie przyzwyczaić do budek „WC serwis” stojących co kilometr w okolicach Bobrownik, wzdłuż granicy polsko-białoruskiej. Żeby się tylko nie przyzwyczaić do mobilnych punktów i pędzących ciężarówek wojskowych, zamaskowanych żołnierzy, policji i strażników granicznych, wyłaniających się zza krzaków i zakrętów, parkujących auta wśród drzew i na pagórkach. Żeby się tylko nie przyzwyczaić, że za domem jest rzeka, a przed rzeką ciągnący się przez wiele kilometrów drut z żyletkami. Nie chcę się do tego przyzwyczajać. Do nieskończoności płotu, reflektorów, rac dymnych, wściekłego ujadania psów. Do tego, że gdy jadę lasem, rozglądam się wokół, sprawdzając, czy zaraz nie wyrośnie przede mną zamaskowany żołnierz z karabinem, pytając po co, na co i w którym kierunku właśnie jadę.

Lato 2023. Kolejny raz zadaję sobie pytanie, czy na Podlasiu można jeszcze odpocząć i mieć przy tym choćby złudzenie normalności. Chociaż doskonale wiem, jak wygląda teraz teren przygraniczny – bywam tu dosyć często – to jadę się przekonać, jak wygląda szczyt sezonu turystycznego.

Odwiedzam różne miejsca, w różnych częściach Podlasia. Bliżej lub dalej od płotu lub drutu z żyletkami. Mijam wspomniane budki „WC serwis”, zielone posterunki, które zazwyczaj świecą pustkami – służby wolą korzystać ze świeżego powietrza i słońca. Mijam też tymczasową bazę wojskową, która została tu na dłużej. Niejednokrotnie widząc służby mundurowe, czuję dyskomfort związany z tym, że mogę zaraz zostać zatrzymana, kompletnie bez powodu, że gdy będę jechać autem, ktoś każe mi pokazać bagażnik, i chociaż nikogo tam nie ukrywam, będę czuć się winna. Jeżdżę rowerem wzdłuż granicy, nasłuchuję, obserwuję las. Omiatam wzrokiem butelki wody, resztki ubrań, opakowania po jedzeniu. Zastanawiam się, czy są to ślady pozostawione przez ludzi w drodze. Zdarza mi się podnosić te znaleziska i odczytywać umieszczone na nich napisy – a, to po polsku, o, to po arabsku. Czasem, gdy jadę o zmierzchu, doszukuję się postaci w cieniach i rozmaitych leśnych kształtach. Bywa też, że znajduję w lesie trytytki i wtedy w moich myślach pojawiają się pytania, czy to właśnie w tym miejscu ktoś został złapany i wrzucony do wojskowej ciężarówki.

Fot. Małgorzata Klemens

Na pewno nie jest tu jak dawniej. Sytuacja wielu obiektów agroturystycznych i restauracji w ciągu ostatnich dwóch lat znacznie się pogorszyła. Turyści owszem są, ale jest ich mniej niż przed kryzysem humanitarnym. To w sezonie wakacyjnym wielu podlaskich gospodarzy zarabiało na pozostałą część roku. Teraz trzeba liczyć na dobrą pogodę i determinację tych, którzy pomimo obecności służb mundurowych i komunikatów w mediach mają jeszcze ochotę tu przyjechać.

– Bieda z nędzą w tym roku nas spotkała. Jeszcze trochę to potrwa, to poumieramy z głodu. Pierwszy raz w moim życiu, w tamtym roku, nie miałam za co kupić węgla i drzewa. Wszystko drogie, turystów nie mamy w ogóle. Już wyprowadziło się od nas wojsko na parkingu prawie nikogo nie ma, jest jeszcze tylko parę samochodów. Może będzie lepiej, może ci uchodźcy nie będą szli. Nieciekawe czasy – słyszę od jednej ze sprzedawczyń w okolicach turystycznej miejscowości przy granicy. Podobne zmartwienia ma również właściciel przygranicznej restauracji – Staramy się coś robić, żeby ludzie do nas trafiali. Turystów prawie nie ma. Zdarzy się dzień, że jest lepiej, ale jest pik sezonu i tu powinno być mnóstwo ludzi. Ja przeżyję, ale inni, zespół? – rzuca pytanie w przestrzeń.

Niektórzy, szukając przyczyny tak słabego ruchu turystycznego, wskazują na przekazy medialne dotyczące sytuacji na granicy polsko-białoruskiej w kontekście zbliżających się wyborów: – Tragicznie mało turystów. Dlaczego? Raz, że pewnie telewizja. Włączy się jedynkę, to przekaz „bezpieczne Podlasie”: setki policjantów, tysiące żołnierzy; włączy się TVN24 – premier nic nie robi, Wagnerowcy już wszystko szturmują. To jest okres wyborczy, więc wybory jesienią trzeba wygrać. Temat o uchodźcach jest cały czas. Ten rok jest tylko do „do handlowania” i tyle – mówi kolejna osoba, która utrzymuje się z turystyki.

Jadę dalej. Zauważam, że kładka prowadząca w stronę Parku Pałacowego w Białowieży jest zamknięta. Nieliczni turyści kręcą się po parkingu i pytającym wzrokiem patrzą na nieczynne przejście – Że też remontują w lecie! Akurat jak ludzie przyjeżdżają… – słyszę rozgoryczone komentarze. Rzeczywiście. Jest środek lata, piękna pogoda, upał, a główne przejście do obleganego co roku miejsca jest ogrodzone deskami. – Ta kładka to już z miesiąc nie działa, ale nic nie robią. – słyszę głos sprzedawcy z pobliskiego straganu – Zamknąć, to szybko się zamyka, ale zamykać w sezonie? Bardzo mało turystów w tym roku jest. Jestem na emeryturze i mi to może wystarczy, ale niektórzy z tego żyją. Wszystko trzeba opłacić. Wszędzie jest mało turystów. Ja myślę, że to ze względu na to bezpieczeństwo, co niektórzy się po prostu boją. Ta granica, to nie wiadomo, co ten Aleksander wymyśli – mężczyzna rozgląda się i milknie. Kiwam głową z bezradnością i idę dalej.

Fot. Jan Szewczyk

Oczywiście sytuacja jest różna w zależności od miejsca. Odwiedzam tylko niektóre miejscowości, więc z pewnością nie jest to pełny obraz sezonu. Wiem, że wiele obiektów ma rezerwacje i dobry utarg. Chociażby w Kruszynianach – tutaj w weekend jest tłum turystów. Trudno o stolik, ludzie czekają w kolejce, żeby usiąść i coś zjeść.

– Bywa bardzo różnie – potwierdza moje wnioski jedna z właścicielek przygranicznej agroturystyki – niektórzy mówią, że co prawda mają mniej turystów, ale nie jest to bardzo duża różnica, a są i takie osoby, które mówią, że mają 20 procent obłożenia, które miały w poprzednich latach. Z moich doświadczeń mogę powiedzieć, że na pewno nie miałam obłożenia na poziomie 80-90 procent, a jest przecież bardzo dobry sezon. Sporo ludzi dzwoniło, żeby mnie zapytać, czy tu jest bezpiecznie, czy można przyjeżdżać. Mnie się wydaje, że to zależy, jak się do turysty, który dzwoni, podejdzie i co mu się powie. Ja uważam, że to jest dobry moment do edukacji i wszystkim dzwoniącym i przyjeżdżającym, którzy dopytują się o sytuację, mówię bardzo szczerze, co tu się dzieje. Mówię, że jest bezpiecznie i nic nikomu nie grozi ze strony uchodźców. Nie było nigdy sytuacji, w której uchodźcy byliby zagrożeniem dla osób zamieszkujących ten teren, czy tu przyjeżdżających. W mojej ocenie zagrożeniem w różnym tego słowa znaczeniu są służby – wojsko krzyczy, zabrania wchodzić tam, gdzie można pójść legalnie, chce wszystkich przeszukiwać, straszy. Edukuję ludzi, jakie mają prawa w tym zakresie. Mówię też, co zrobić, gdy turyści spotkają ludzi w drodze. No i nie zdarzyło mi się, żeby po tym, gdy powiem, jak jest, ktoś nie przyjechał, bo się przestraszył. Ludzie są przygotowani i przyjeżdżają.

Dowiaduję się też, że duża część gości jest przerażona liczbą służb, wozów opancerzonych oraz tym, że co chwilę ktoś każe im się legitymować lub pokazywać bagażnik. – Po zobaczeniu tych scen turyści rzeczywiście mogą zweryfikować to, co im mówiłam – dodaje moja rozmówczyni.

Jeżdżąc po Podlasiu zauważam, że w części hoteli i obiektów agroturystycznych jedzą i śpią służby mundurowe. W ubiegłym roku było podobnie. W takiej sytuacji nie ma znaczenia sezon turystyczny, obłożenie jest pełne i daje ogromne zyski. – Wydaje mi się, że są i tacy, którzy marzą, żeby ta sytuacja się nie skończyła, bo zarabiają ogromne pieniądze – rzuca moja rozmówczyni, która zajmuje się turystyką na Podlasiu.

To jechać czy nie jechać na to Podlasie? Osoby utrzymujące się z turystyki muszą z czegoś żyć, jakoś przetrwać ten trudny czas, rozpoczęty covidem, a kontynuowany obostrzeniami, wprowadzonymi razem z „zoną” i częściowo obowiązującymi do dzisiaj. Doskonale to rozumiem, dlatego nie możemy traktować Podlasia jako „ziemi wyklętej”, zamkniętej dla turystów. Jednocześnie problemy osób utrzymujących się z turystyki nie mogą przysłaniać kryzysu humanitarnego. Trzeba mówić o tragicznej sytuacji na granicy polsko-białoruskiej, koczujących w lesie ludziach, o służbach, o braku rozwiązań systemowych wobec osób uchodźczych w Polsce. Podobno człowiek jest w stanie do wszystkiego się przyzwyczaić. Nie powinniśmy jednak milczeć o tragedii, która dzieje się na granicy.

Fot. Małgorzata Klemens

Nadal lato 2023. Przychodzi wiadomość: „Cześć, jesteśmy na urlopie w Teremiskach. Wracając z wycieczki, córka zobaczyła w lesie ludzi i rozwieszone do wyschnięcia ubrania. Przeszła tu dziś burza. Pojechaliśmy z napojami, jedzeniem i suchymi ubraniami w to miejsce, ale było już ciemno i nie znaleźliśmy tych osób. Czy możemy zrobić coś jeszcze?”. Takie wiadomości bardzo budują i przywracają wiarę w ludzi, wiarę w to, że jeszcze Polska… Z rozmowy dowiaduję się, że córka była bardzo przejętą sytuacją. Rodzina postanowiła pojechać jeszcze raz w to miejsce i sprawdzić, czy na pewno nikogo tam nie ma. W naszej krótkiej wymianie zdań padło jedno, które zapamiętam na długo: „Dziś jesteśmy tu szósty dzień i pierwszy raz jadąc przez puszczę, nie szukamy wzrokiem żubrów, szukamy ludzi”.

O tym, że nie jest tu jak dawniej, słyszę również od mojego znajomego, który podczas kursu na przewodnika spotkał ludzi w drodze: – Spotkałem wtedy dwie osoby z Syrii. W naszej grupie było kilkanaście osób. Ten egzamin wygląda tak, że idzie się przez teren rezerwatu i losuje się pytania, na które w danym momencie trzeba odpowiedzieć. Właśnie skończyłem mówić, kiedy na drogę wyszedł Syryjczyk. Cała grupa, oprócz byłego pracownika straży granicznej, była mocno poruszona. To są osoby, które nie mają na co dzień kontaktu z ludźmi w drodze – opowiadał mi przejęty. – Finalnie udało nam się pomóc temu człowiekowi. Daliśmy mu wodę i kanapki, podpisaliśmy dostarczone przez bliską mi osobę pełnomocnictwa. Do sprawy został również zaangażowany Rzecznik Praw Obywatelskich. Spotkany przez nas Syryjczyk został zaopiekowany, udzielono mu pomocy medycznej. Mężczyzna wypełnił wniosek o udzielenie ochrony międzynarodowej i ostatecznie trafił do otwartego Ośrodka dla Cudzoziemców. Podczas tego samego egzaminu na drodze pojawił się drugi mężczyzna. Całe szczęście również jemu udało się pomóc – też trafił do ośrodka otwartego.

Jedna z osób udzielających pomocy humanitarnej opowiada mi historię mieszkanki Białowieży, która pewnego razu poszła na spacer jednym z popularnych puszczańskich szlaków i natknęła się na dwóch mężczyzn, leżących przy leśnej drodze. Wezwała na pomoc znajome aktywistki: – Gdy tylko dowiedziałyśmy się o tej sytuacji, spakowałyśmy najpotrzebniejsze rzeczy: wodę, jedzenie, powerbanki, podręczną apteczkę i szybko ruszyłyśmy do lasu. Jednocześnie z Białegostoku wyjechał medyk. Dotarłyśmy na miejsce w ciągu 30 minut. Starszy z mężczyzn miał około 20 lat. Nie był w stanie się ruszać. Był półprzytomny. Podałyśmy mu mus owocowy, wodę i leki przeciwbólowe. Zanim zaczęły działać, poszłyśmy do drugiego mężczyzny, również bardzo młodego. Na nogach miał jedynie mokre skarpetki. Był bardzo osłabiony, ale udało nam się go podnieść i wspólnymi siłami, zawieszonego niemal bezwładnie na naszych barkach, doprowadzić do miejsca, w którym pod drzewem siedział jego młodszy kolega. Trzeba było go nakarmić i podać elektrolity. Próbowałyśmy z nim rozmawiać, jednak bardzo trudno było nawiązać z nim logiczny kontakt. Po posiłku położyłyśmy go delikatnie na ziemi. Wkrótce zasnął.

Od drugiego mężczyzny dowiedziałyśmy się, że pochodzą z tej samej wioski i od początku podróżują razem. Opowiedział nam także, że jego ojciec i brat zmarli, a on został sam z matką. Są bardzo biedni, jedzą jeden posiłek dziennie. Mówił, że wiele poświęcił, by wyjechać i pomóc swojej matce. On również wkrótce zasnął. Siedziałyśmy jeszcze chwilę z nimi. Nad nami rozpościerał się zielony baldachim majowego lasu, przed nami leżało dwóch wycieńczonych podróżą śpiących młodych ludzi…

Takie historie brzmią nieprawdopodobnie. Słuchając ich, trudno nie zadawać sobie pytania, czy to rzeczywiście dzieje się u nas, na Podlasiu, teraz, w XXI wieku. Niestety, tak właśnie jest.

Fot. Jan Szewczyk

Cofnijmy się o dwa lata. W sierpniu 2021 roku kilkudziesięcioosobowa grupa uchodźców i uchodźczyń została wywieziona na łąkę w Usnarzu Górnym, gdzie polskie służby próbowały ją przepchnąć do Białorusi. Na miejscu czekali już jednak białoruscy wojskowi i przez kolejnych kilka tygodni grupa nie mogła ruszyć się z miejsca, zablokowana przez służby obu państw. Choć już wcześniej granicę przechodziły grupy ludzi, to właśnie w Usnarzu w świadomości społecznej zaczął się kryzys humanitarny na pograniczu polsko-białoruskim. Niestety, nic nie wskazuje na to, by miał się szybko zakończyć. Wiele osób i środowisk protestowało przeciwko niehumanitarnemu traktowaniu uchodźców i uchodźczyń, jednak zalecenia, nakazujące zapewnienie uchodźcom schronienia, pożywienia i opieki medycznej, wydane przez Europejski Trybunał Praw Człowieka, nigdy nie zostały wdrożone. 2 września tego samego roku został wprowadzony stan wyjątkowy, w ramach postanowień którego na obszarach przygranicznych mogli przebywać tylko ich mieszkańcy. Przez te ponad dwa lata granicę polsko-białoruską próbowało przekroczyć dziesiątki tysięcy osób. Wiele z nich znalazło się w stanie zagrożenia zdrowia i życia, wiele trafiło do podlaskich szpitali, co najmniej 49 osób zmarło, kilkaset jest zaginionych. Organizacje pomocowe, lokalni mieszkańcy i mieszkanki oraz aktywiści i aktywistki, w tym ja, udzielili i udzielają pomocy tysiącom osób, wielu z nich ratując życie.

Rozmawiam z jedną z mieszkanek Podlasia, która nie pozostała obojętna. Opowiada mi swoją historię spotkania z osobą w drodze: – Któregoś dnia leżałam już w łóżku, było późno. Dostałam wiadomość od znajomej z małej miejscowości, która napisała, że niedaleko mojego domu stoi kobieta. – Na pewno nie z naszych – przeczytałam w wiadomości. Wydało mi się to ciekawe, bo co to znaczy, że nie z naszych? Wzięłam wodę, jedzenie i szybko poszłam na miejsce. Kobieta okazała się młodym chłopakiem z jednego z afrykańskich krajów. Był w jednym bucie i skarpetce. Błąkał się po ulicy. Wróciłam do domu i przyniosłam jeszcze buty i skarpetki. Pomogłam mu, ile mogłam. Zrobiła na mnie wrażenie uważność tej kobiety, która do mnie napisała. Ona być może nie wiedziała, jak pomóc, ale to dzięki jej wiadomości, ja mogłam tam pójść. To naprawdę była ważna i budująca rzecz! – podsumowuje.

Ile jest na Podlasiu osób potrzebujących pomocy? Od października 2021 roku działające na granicy polsko-białoruskiej organizacje otrzymały prośby o pomoc humanitarną dotyczące łącznie co najmniej 16 000 osób, w tym ponad 900 dzieci. Ze wsparciem udało się dotrzeć do blisko 9000 uchodźców i uchodźczyń. Najwięcej osób pochodziło z Syrii, Jemenu, Afganistanu, Sudanu, Etiopii, Indii i Iraku. Z danych zbieranych przez organizacje pozarządowe i wolontariuszy wynika, że od początku kryzysu humanitarnego co najmniej 49 osób zmarło, a około 200 jest zaginionych.

Fot. Jan Szewczyk

Znajoma opowiada mi jeszcze o swoich nowo poznanych sąsiadach, którzy nie przestraszyli się wszechobecnej nagonki na osoby udzielające pomocy humanitarnej i postanowili działać: – Zaczęłam z tymi sąsiadami rozmawiać i okazało się, że oni chodzą na spacery do lasu. Biorą ze sobą wodę, jedzenie i dosyć często spotykają ludzi w drodze. Pomagają im, dając te zabrane z domu rzeczy. To mnie bardzo zdziwiło, a jednocześnie przywróciło wiarę w ludzi. Po cichutku, w swoim zaciszu domowym można robić takie rzeczy i czynić dobro. Sąsiad z sąsiadką mieszkają parę domów dalej. Niewiele o sobie wiemy. Każdy robi swoje, mając nadzieję, że to chociaż trochę zmienia ten świat.

*

Chciałabym ogromnie podziękować wszystkim mieszkankom i mieszkańcom Podlasia, aktywistkom i aktywistom oraz pracowniczkom i pracownikom humanitarnym za to, że nie jesteście obojętni, za Wasze działania na granicy polsko-białoruskiej i za otwarte serca. Siły i wytrwałości w tym co robicie, robimy.

**

Patrycja K. Roman – Specjalistka z zakresu PR i marketingu. Absolwentka SWPS na kierunku komunikacja i media, skończyła też ratownictwo medyczne. Pracuje w instytucji kultury i współpracuje z firmami komercyjnymi. Współzałożycielka Stowarzyszenia Egala działającego na rzecz uchodźców i uchodźczyń oraz migrantów i migrantek, w którym koordynuje zespół zajmujący się komunikacją.

***

Projekt realizowany z dotacji programu Aktywni Obywatele – Fundusz Krajowy finansowanego z Funduszy Norweskich.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij