Skoro Mariusz Błaszczak zrobił z żołnierzy klaunów, a z wojska dekorację służącą realizacji jego osobistych ambicji politycznych i partyjnych interesów PiS-u, to generałowie obmyślili polityczną zemstę i spuścili na ministra obrony wizerunkową bombę na kilka dni przed wyborami.
Nic nie obrazuje lepiej stanu, w jakim znalazła się polska armia, niż sytuacje z ostatnich paru dni. Najpierw na festynie w okolicach Sokołowa Podlaskiego, w którym brał udział kandydat z list PiS, czołg zaliczył stłuczkę z wozem strażackim. Lufa wybiła szybę w wozie. Dla czołgowej lufy to pewnie nic takiego, ale wóz strażacki, który powinien być w pełnej gotowości na wypadek pożaru, wypadku czy jakiejś ekologicznej katastrofy musi iść do warsztatu.
czytaj także
Kolejne, tragiczniejsze w skutkach wydarzenie miało miejsce wczoraj. Jak informuje Onet, ciągnik rolniczy wjechał w karetkę wojskową. W wyniku wypadku zmarła żołnierka ze Szczecina, trzech innych żołnierzy zostało rannych. „Do tego zdarzenia nie miało prawa dojść. My tam nie wykonujemy żadnych zadań, tylko na polityczne polecenie ministra Błaszczaka mamy się pokazywać przed wyborami” – powiedział dziennikarzom kolega ofiary.
W kraju, w którym nie ma wojny, miejsce armii jest w koszarach, w jednostkach, na poligonach. A nie na miejskich festynach czy w parkach na piknikach. Tym bardziej w kraju, który musi liczyć się z zagrożeniem militarnym ze strony sąsiadów, armia nie powinna występować w politycznym cyrku. Jednak dyrektor tego cyrku się uparł i postanowił, że zrobi z generałów klaunów. Więc ci wymyślili, jak wykręcić mu niezły numer.
Skoro Mariusz Błaszczak zrobił sobie z wojska dekorację służącą realizacji jego osobistych ambicji politycznych i partyjnych interesów PiS-u, to generałowie obmyślili polityczną zemstę i spuścili na ministra obrony wizerunkową bombę na kilka dni przed wyborami. Szef Sztabu Generalnego generał Rajmund Andrzejczak i Dowódca Operacyjny Rodzajów Sił Zbrojnych generał broni Tomasz Piotrowski podali się do dymisji. Wypowiedzenia stosunku służbowego miały trafić na biurko prezydenta Andrzeja Dudy już wczoraj, ale ten jako lojalny wojownik swojego obozu politycznego najwyraźniej zadbał, by ta informacja nie wyszła przed debatą wyborczą w TVP. Wtedy Mateusz Morawiecki nie miałby się po co pokazywać w studiu.
Zwłoka w dotarciu tej informacji do opinii publicznej nie czyni jednak tej afery ani trochę mniejszą. Niby o tarciach między szefem MON-u i dowództwem armii wiadomo nie od wczoraj. Do największego spięcia doszło wiosną, po odkryciu rosyjskiej rakiety w lesie pod Bydgoszczą. Problem polegał na tym, że rakieta miała wlecieć na terytorium Polski jeszcze w grudniu 2022 roku. Błaszczak twierdził w maju, że nie został o tym fakcie poinformowany i próbował zwalić winę na dowództwo operacyjne, na którego czele stał generał Piotrowski.
Samemu Błaszczakowi oczywiście nie przyszłoby do głowy, żeby wziąć odpowiedzialność polityczną na siebie i podać się do dymisji, bo w PiS nie wierzą w społeczno-polityczną instytucję reputacji. Błaszczak próbował więc usunąć Piotrowskiego, ale nie udało mu się do tego przekonać prezydenta, który odmówił odwołania generała.
Teraz czarę goryczy miał przelać konflikt prerogatyw, który rozegrał się w miniony weekend. Nadzór nad wysłanymi do Izraela po polskich obywateli wojskowymi samolotami został powierzony Dowództwu Generalnemu Rodzajów Sił Zbrojnych, choć tego typu działania leżą w gestii Dowództwa Operacyjnego.
czytaj także
Nie od wczoraj wiadomo też, że niedobrze dzieje się w MON-ie i w armii też jest nie najlepiej. Reporterzy donosili o masowej fali odejść starszych rangą i stażem żołnierzy, których chociażby ze względu na doświadczenie nie da się zastąpić tak po prostu „poborowymi”, nawet jeśli będzie ich 300 tysięcy. Na taką liczebność polskiej armii ma ambicje Błaszczak i rząd PiS, ale tę liczbę krytykują eksperci, nazywając ją niemożliwą. W tle trwają zakupy broni na całym świecie. Mariusz Błaszczak jest rozrzutny, ale racjonalną krytykę jego decyzji blokuje argument nie do zbicia – wojna w Ukrainie i zagrożenie ze strony Rosji.
Ale także w tym przypadku eksperci mają wątpliwości, czy MON działa zgodnie z inną logiką niż logika budowania wizerunku ministra, bo decydując o nowych kontraktach zbrojeniowych, trzeba ważyć ilość, jakość i rodzaj zagrożeń, z jakimi może się zetknąć Polska. Innymi słowy, nie sztuką jest kupić ten czy inny rodzaj broni, pytanie brzmi, czy znajdzie ona efektywne zastosowanie np. w sytuacji wojny obronnej. Albo czy wzmacnia obronę powietrzną, która najwyraźniej mocno w Polsce kuleje.
Sytuacja z rosyjską rakietą i białoruskimi śmigłowcami, które przeleciały niezauważone nad głowami tysięcy żołnierzy wysłanych latem do wzmocnienia granicy z Białorusią, nadwerężają poważnie zaufanie do armii i jej gotowości do szybkiego reagowania na zagrożenia. Zresztą decyzja o wysłaniu wojska na granicę z Białorusią, podjęta latem przez Błaszczaka, należy do tego samego repertuaru politycznego zarządzania armią, który nie zyskuje szefowi Ministerstwa Obrony Narodowej sympatii wśród dowództwa.
Ale największy skandal to ostentacyjne używanie armii i granie na społecznych lękach w kampanii wyborczej. Generałowie powinni byli rzucić papierami już parę tygodni temu, jeśli nie miesięcy. Mieli wiele okazji, by powiedzieć głośno, że nie będą brali w tym udziału, że wojsko pod ich dowództwem nie będzie pozować do sesji zdjęciowych Błaszczaka i innych polityków Zjednoczonej Prawicy. Że armia nie jest do wykonywania politycznych zleceń.
czytaj także
Zdecydowali się jednak wyczekać Błaszczaka do wyborów, stawiając w ten sposób cały rząd PiS, ale i prezydenta w bardzo trudnej sytuacji i rozpętując wizerunkową burzę, którą obserwują zarówno wrogowie, jak i sojusznicy Polski. Bo w Ukrainie, jakby ktoś zapomniał, trwa wojna, bo armia jest cały czas obecna przy granicy z Białorusią, bo w Izraelu doszło do makabrycznego zamachu terrorystycznego, który przeradza się w nową wojnę na Bliskim Wschodzie.
Generałowie Piotrowski i Andrzejczak świadomie postanowili zaangażować się w polityczną walkę na ostatniej prostej przed wyborami parlamentarnymi, mają do tego prawo, mają też pewnie solidne powody. Ale skoro już poszli na tak poważny krok właśnie teraz, to powinni nam wszystkim, czyli opinii publicznej, wytłumaczyć swoje motywacje. Chętnie posłuchamy. Zwłaszcza na Podlasiu.