Dorożała: Reforma Lasów Państwowych będzie bolała, ale się wydarzy

Daniel Petryczkiewicz rozmawia z wiceministrem klimatu i środowiska Mikołajem Dorożałą o lasach, rzekach, mokradłach, quadach, polowaniach i protestach rolników.
Fot. Jakub Szafrański

Kiedy słyszę od polityków Konfederacji, że najgorsze, co spotkało polskich rolników, to UE, krew mnie zalewa. Od dwóch dekad rolnicy są jednym z największych beneficjentów funduszy unijnych. Wszyscy jesteśmy ofiarą wielkiej manipulacji, która pada na podatny grunt – mówi wiceminister klimatu Mikołaj Dorożała.

Na rozmowę z wiceministrem klimatu i środowiska Mikołajem Dorożałą umawiam się w terenie, co zresztą sam proponuje. Idziemy nad „moją” rzekę Małą, do Rozlewiska. Miejsce jest symboliczne. Rzeka Mała stała się wręcz wzorcowym przypadkiem tego, jak nie powinno się prowadzić tzw. prac utrzymaniowych na rzece. Jest jednocześnie symbolem nadziei, bo pokazuje siłę dzikości i udowadnia, że jeśli zabierzemy od przyrody ludzkie ręce i cofniemy się o dwa kroki, to ta przyroda nie tylko się odrodzi, ale będzie sobie radzić setki razy lepiej niż „urządzana” przez człowieka.

Bobry kontra ludzie. Jeśli wygramy, poniesiemy klęskę

Gdyby kilka miesięcy temu ktoś powiedział mi, że będę przeprowadzał wywiad z ministrem w Rozlewisku, bez ochrony BOR-u i całej świty – tobym go wyśmiał. Wiceminister to wytrawny wędrowiec – ma wszak za sobą spacer wzdłuż całego wybrzeża Bałtyku. Wyobrażam sobie, że nie jest łatwo przestawić się z takiego życia na ministerialne gabinety, ale teraz lepiej rozumiem pęd Dorożały do bycia w terenie. Puszcza Białowieska, Dolina Dolnej Odry, gdzie planowany jest pierwszy od ponad dwóch dekad park narodowy, nadleśnictwa, planowane rezerwaty – jak inaczej zrozumieć, dlaczego ludzie chcą chronić przyrodę, jeśli z nimi w nią nie pójdziemy?

Mikołaj Dorożała, podsekretarz stanu w Ministerstwie Klimatu i Środowiska

Można Dorożałę krytykować za niektóre posunięcia polityczne, ale nie da się przecenić nowej jakości, jaką wniósł do ministerstwa w tym zakresie. Siadamy w moim „miejscu mocy” – pod Starą Wierzbą. Kilka dni temu podczas Święta Wody 2024 słuchaliśmy tutaj pieśni o wodzie, deszczu i rzekach w wykonaniu Ani Jurkiewicz, a z ministrem Dorożałą porozmawiałem również o mokradłach, quadach, polowaniach i o tym, jak spędza majówkę.

Daniel Petryczkiewicz: Dlaczego obecne rozmowy o przyszłości lasów w Polsce, takie jak Ogólnopolska Narada o Lasach, są inne od poprzednich podejść do reformy Lasów Państwowych? Co robicie inaczej i dlaczego ministerstwo uważa, że to zadziała?

Mikołaj Dorożała: Przede wszystkim – jest rozmowa.

15 lat temu też była.

Tak, ale przez ostatnie osiem lat nie było żadnej, mieliśmy do czynienia z totalnym okopaniem się po dwóch stronach. Teraz jest taki moment, który nie wiadomo, jak długo potrwa, ale można się wreszcie razem spotkać i coś ustalić.

Pierwszy dzień narady był trudny, ale też najmniej interaktywny, raczej wygłaszaliśmy referaty, niż dyskutowaliśmy. Dzień drugi otworzył według mnie zupełnie nowe przestrzenie do porozumienia. Mieliśmy sześć stolików i pierwszemu stolikowi, który zajmował się typowaniem lasów przyrodniczych, udało się w ciągu sześciu godzin dogadać co do kształtu i koncepcji potencjalnych nowych rezerwatów. Lasy Państwowe wstępnie się zgodziły, że propozycje strony społecznej są ok. Co pokazuje niesamowity potencjał, bo powierzchnia chroniona może się zwiększyć o 50 proc.

Quady, crossy i terenówki rozjeżdżają resztki przyrody

Paweł Pawlaczyk z Klubu Przyrodników, aktualnie członek Państwowej Rady Ochrony Przyrody przy MKiŚ, w swoim świetnym wystąpieniu wskazywał, że Lasy Państwowe próbują się wyłgać po linii najmniejszego oporu, np. tworząc rezerwaty na terenach, na których i tak nie gospodarują, albo w miejscach, które od dawna były zgłaszane. W takich miejscach gospodarka leśna i tak jest ograniczona albo nieprowadzona w ogóle. Z kolei słuchając prof. Bogdana Jaroszewicza, zastępcy dyrektora generalnego LP ds. ochrony zasobów przyrodniczych, a wcześniej legendarnego obrońcy Puszczy Białowieskiej – miałem nieodparte wrażenie, że głównym celem LP jest zachowanie status quo i przeprowadzenie zmian jak najmniejszym kosztem dla tej instytucji. Nie ukrywam, że to wystąpienie było dla mnie sporym zaskoczeniem – niemiłym oczywiście.

Myślę, że to można zrozumieć dopiero wtedy, gdy znajdzie się po drugiej stronie. Pewnych procesów nie da się przyspieszyć. Jest jakiś system, który funkcjonuje od dziesiątek lat i nie da się zrobić tak, żeby z dnia na dzień oddać inicjatywę tylko stronie społecznej. Moim zdaniem najważniejsze wyzwanie to przeprowadzenie reform strukturalnych w ramach tego konserwatywnego ciała, jakim są Lasy Państwowe, ze wszystkimi ograniczeniami, które mamy.

Wiem, że oczekiwanie jest takie, że 20 proc. lasów będzie wyłączone już, natychmiast – ale to nie jest realne. Każdy, kto był po dwóch różnych stronach konfliktu, wie, że aby dojść do konsensusu, trzeba pewne sprawy wyważyć. Prezentacja prof. Jaroszewicza była i dla mnie pewnym zaskoczeniem, ale rozmawiałem z nim później i wiem, że była też efektem pewnego kompromisu między jego presją przyrodniczą i zabetonowanym od dekady układem. Kilka miesięcy temu nawet połowa z tego, co znalazło się w tej prezentacji, nie byłaby pewnie możliwa.

Prof. Jaroszewicz jest gwarantem zmian, ale te muszą się wydarzyć ewolucyjnie, a nie rewolucyjnie, tak abyśmy nie wylali dziecka z kąpielą. Rola ministerstwa jest ważna i widzę ją jako rolę stymulanta, który cały czas pobudza Lasy Państwowe do kolejnych kroków, aby reforma się nie rozwodniła, i widzę w takim działaniu potencjał. Oczywiście zawsze będą różnice pomiędzy tym, co ja chcę – a chciałbym, aby zmiany były szybsze i głębsze – a tym, na co w wyniku rozmów, negocjacji, konsensusów będą pozwalały Lasy Państwowe.

Myśli pan, że perspektywa, którą nakreślił prof. Jaroszewicz – 2034 rok jako rok dojścia do 20 proc. lasów wyłączonych gospodarczo – to jest właściwe, ambitne podejście, które spełnia także ministerialne cele?

To jest za długa perspektywa, zbyt konserwatywna, i trzeba będzie szukać innych, szybszych rozwiązań. Gdy rozmawiam z leśnikami, też staram się im pokazać, że nie jestem rewolucjonistą, który wywróci wszystko i będzie patrzeć, co z tego wyjdzie. Ale też jasno mówię, że jestem tutaj po to, aby zreformować Lasy Państwowe. I wiem, że to będzie bolało, ale się wydarzy.

Tuskowa blokada Nature Restoration Law może kosztować nas więcej niż dwie kadencje rządów PiS

W moim przekonaniu udało się ustalić ramowe kierunki odnośnie do lasów cennych przyrodniczo, i to jest ogromny przełom. Z drugiej strony mamy także ewidentną potrzebę wydzielenia lasów cennych społecznie, szczególnie wokół aglomeracji miejskich, gdzie często aspekt przyrodniczy nie jest znaczący, ale na pierwszy plan wychodzi właśnie potrzeba społeczna. LP widzą więc konieczność podziału na lasy społeczne i przyrodnicze. Tak jak powiedzieliśmy na konferencji po naradzie – to nie może trwać w nieskończoność. Postawiliśmy jasne cele czasowe, kilka miesięcy, a nie lat. Jako ministerstwo będziemy kształtować to, jak ten proces będzie wyglądał, a LP będą to koordynować w terenie i operacyjnie, bo mają do tego zasoby. W zespołach pracujących nad wyłączeniem lasów społecznych będą mieli głos wszyscy zainteresowani – zarówno strona społeczna, jak i leśna czy samorządowa. Ministerstwo będzie zatwierdzać skład tych zespołów, więc nasz nadzór i mecenat nad procesem będzie zapewniony. Takich obszarów wokół dużych aglomeracji będzie wstępnie 10 (proces będzie kontynuowany i rozszerzany): Warszawa, Łódź, Poznań, Wrocław, Katowice, Kraków, Trójmiasto, Szczecin, Bydgoszcz i Toruń.

Obawa, którą przywoływał także prof. Jaroszewicz, jest taka, że LP chcą się w sprawie lasów społecznych wykręcić „ziobrystowskim” zarządzeniem 58 Dyrektora Generalnego Lasów Państwowych z 5 lipca 2022 roku. W teorii to rozporządzenie miało już prawie dwa lata temu być odpowiedzią na problem, przed którym stanęły LP – czyli zwiększoną świadomością i presją społeczną, aby lasy wokół miast wyłączyć z gospodarki leśnej lub ją znacząco zmodyfikować. Nie znam chyba miejsca, gdzie się to udało, a wręcz przeciwnie – widać, że wszędzie tam, gdzie takie prace rozpoczęto, proces bardzo szybko – jak to powiedział na naradzie Pawlaczyk – był sprowadzany na manowce. To rozporządzenie według wielu osób, nie tylko ze strony społecznej, powinno znaleźć się w koszu.

Zgadzam się z tym. Musimy zmienić legislację. W czasie konferencji prasowej po naradzie ogłosiliśmy także projekt ustawy o udziale społeczeństwa w decyzjach o lasach – i to jest według mnie fundament tego procesu. Tak samo trzeba przeprowadzić zmiany legislacyjne w obrębie lasów społecznych. LP, tworząc swoje przepisy, opierają się na aktualnej legislacji, a te przepisy nie są najlepsze, więc naszą rolą jako ministerstwa jest to, aby w ramach tych grup i zespołów, które się zawiązały przy okazji Narady o Lasach, wskazano także potrzebne zmiany legislacyjne. 6–7 maja było kolejne spotkanie dwóch pierwszych grup roboczych, i jedno z pierwszych spotkań obejmuje kwestie lasów społecznych.

Bagna w końcu zostały wzięte na poważnie

Czy dojdzie do kolejnego spotkania całego zespołu, który zasiadł do NoL?

Tak, ale nie wiem jeszcze kiedy. Na razie będą na pewno spotkania robocze tych sześciu stolików, które pracowały nad różnymi zakresami tematycznymi. W ciągu najbliższych miesięcy to one będą się spotykać, ale myślę, że może koło października zrobimy znowu duże spotkanie zamykające ten etap i podsumowujące to, co udało się wypracować: lasy społeczne, kwestie nowych rezerwatów, legislacji, wsparcia systemowego dla ZUL-owców (pracowników Zakładów Usług Leśnych, które pracują dla LP np. przy pracach wycinkowych – przyp. D.P.).

Słyszę też niepokojącą rzecz ze strony LP na temat lasów społecznych – że jeśli strona społeczna chce lasy społeczne, to niech sobie je zrobi, weźmie za nie pełną odpowiedzialność, a także poniesie koszty z nimi związane. Znów dostrzegam w tym próbę wykpienia się z tematu i postawę pasywno-agresywną. Przecież LP mają zasoby ludzkie, organizacyjne i przede wszystkim finansowe, aby coś takiego przeprowadzić. Jak podchodzi do tego ministerstwo? Tu potrzeba silnej interwencji i presji z waszej strony.

Wyobrażam sobie pracę tych grup w taki sposób, że z jednej strony propozycje przedstawiają LP, inne pomysły – strona społeczna, i trzeba będzie się spotkać gdzieś pośrodku. To, co ja gwarantuję, to że finalnie będzie to rozstrzygać ministerstwo.

Mam taki przykład z Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Poznaniu, zarządzanej przez dyrektora Wiesława Krzewinę. Są tam projekty lasów społecznych, które ostatnio przeglądałem – niezłe, ale to jeszcze nie jest to. Niemniej doceniam tę pracę i rozumiem, że zaproponowane rozwiązania opierają się na aktualnej legislacji, którą trzeba zmienić. Nie wypracujemy satysfakcjonujących rozwiązań na tym, co mamy. Potrzebujemy legislacji, która pozwoli progresywnym leśnikom pokazać swoje propozycje. Pod Poznaniem problemem było duże rozczłonkowanie tych lasów. To nie tworzyło całości, a powinno, bo las społeczny nie może być oderwanym fragmencikiem otoczonym zrębami – to musi być powierzchnia spójna, otwarta dla ludzi, co wymaga dobrego zaplanowania, sprawdzenia map, MPZP, realnych konsultacji ze społecznościami na miejscu.

Blaknąca zieleń ekologicznej agendy rządu Tuska

Zostawmy lasy – mimo że to gigantyczne zadanie, to jednak niejedyne dla wiceministra odpowiedzialnego za ochronę przyrody. W Polsce występuje szczególna plaga, która się rozrasta – mówię o quadach, crossach i terenówkach. Bezkarność tych ludzi jest porażająca, podobnie jak brak egzekucji prawa ze strony władzy. Społeczeństwo w tej sprawie jest bezradne, choć oburzenie jest naprawdę duże. Co z tego, że uchronimy lasy przed piłami, jeśli otworzymy je jeszcze bardziej dla patologii pojazdów typu ATV? Czy ma dojść do jakiejś gigantycznej tragedii? Czy ministerstwo ma świadomość tej sytuacji i czy są pomysły na poradzenie sobie z nią?

W radomskim RDLP leśnicy walczą z tym problemem na obu frontach, bo zdesperowani mieszkańcy porozwieszali druty między drzewami, co grozi tragedią w obie strony. To pokazuje złożoność tej sytuacji. Leśnicy być może uratowali życie quadowcom. Kwintesencja problemu to egzekucja kary, nie tylko w kwestii quadów, ale ogólnie. Kary także muszą być zdecydowanie wyższe. Kluczowe jest zatrzymywanie sprawców i wystawianie mandatów.

Tyle że według mnie problem tkwi nie tyle w karach, ile właśnie w ich egzekucji. W marcu tego roku w Nadleśnictwie Turek ujęto osiem osób rozjeżdżających las na quadach. Wykorzystano do tego celu drony. Patrząc na zasoby finansowe oraz ludzkie i operacyjne, LP mają wszystko, co trzeba, aby szerokim frontem wydać walkę tej patologii.

To prawda – być może trzeba ten temat podrzucić LP w wyraźniejszy sposób. Rola leśników, którzy mogliby to monitorować i sypać wysokimi mandatami, jest bardzo ważna. Z drugiej strony może w ramach samorządów trzeba wyznaczyć miejsca, w których można uprawiać takie aktywności.

Co dalej z Puszczą Białowieską? [wyjaśniamy]

A co dzieje się w sprawie myśliwych – po sporej burzy i awanturze z Łowczym Krajowym?

Tworzymy zespół ds. reformy łowiectwa. Działamy tu mocno z koalicją „Niech żyją”. Polowanie na ptaki i ssaki, kwestie etyczne i moralne – to trzy obszary, które w ramach zespołu chcemy przepracować. Polski Związek Łowiecki i strona społeczna będą mieli trójkę stałych przedstawicielek plus trzy zmienne, które będą wchodzić w danym temacie specjalistycznym.

Zacznijmy od polowań.

Zwróciłem się do Państwowej Rady Ochrony Przyrody z prośbą o rekomendacje dotyczące ptaków w kontekście łowiectwa w ogóle. Mamy cztery gatunki kaczek: głowienka, czernica, łyska i cyraneczka, które wpisaliśmy w pierwszym kontekście do zdjęcia z listy łowieckiej; być może są jeszcze inne? Chciałbym, aby naukowcy z PROP-u wypowiedzieli się na ten temat i dali rekomendacje, będą szły za tym konkretne zmiany legislacyjne. Zdejmowanie gatunków z listy, polowanie w otulinach itp.

Kolejnym tematem, którym musimy się zająć, jest to, jak polowania są komunikowane. Nie wystarczy informacja, że odbędzie się polowanie, musi być jasno zakomunikowane w jakich godzinach, i ta informacja powinna być dostępna dla ludzi, np. w mediach społecznościowych, a nie publikowana tylko w BIP, gdzie nikt nie zagląda. Moim celem nie jest likwidacja łowiectwa w Polsce.

Jak reaguje na to środowisko myśliwych?

Hejt na mnie jest w tej sprawie ogromny. Mają na stanowisku wegetarianina i gościa, który nigdy nie będzie polował – więc to trudne do przełknięcia dla niektórych osób ze środowiska. Oczywiście podobnie jak w przypadku lasów i w ogóle przyrody standardowo pojawia się zarzut, że jestem osobą z zewnątrz i się na tym nie znam. Tłumaczę wówczas, że należy zobaczyć, w jakim kierunku poszły np. regulacje związane z obronnością w krajach demokratycznych – przecież od dawna na stanowisku ministra obrony nie stoją już wojskowi, bo doszliśmy do takiego porozumienia w ramach umowy społecznej, i dlatego na czele resortu środowiska nie stoi myśliwy. Jeśli naprawdę chcesz zrobić reformę, to daj tam człowieka, który nie jest obciążony byciem w danym środowisku. Jeśli przychodzi się z zewnątrz z otwartą głową, to daje zupełnie nowe perspektywy i możliwości. Choć mam pewne pryncypia, np. nie ma we mnie zgody na polowanie z dziećmi, sam też nie będę polował. Mimo to spróbuję znaleźć wspólny mianownik.

Gniew rolników może być (i bywa) zielony

Czy kwestia polowań z dziećmi to nie jest temat zastępczy? Przecież tam są znacznie ważniejsze kwestie: polowanie na ptaki, dostępność społeczeństwa do informacji o polowaniach.

Tak. Przecież myśliwi mają aplikację, w której dokładnie widać, kto i gdzie będzie polował. To wszystko jest dobrze zinformatyzowane. Natomiast myśliwi są bardzo przeczuleni na punkcie upubliczniania tych danych ze względu na potencjalny opór społeczny. Jednak zupełnie normalne i słuszne jest to, że lokalne społeczności chcą i powinny wiedzieć, kiedy pod ich domami albo w lesie, do którego chodzą na spacer, wchodzą ludzie z ostrą bronią. To ogromny problem zaufania społecznego i wizerunku myśliwego. Podobnie jak w przypadku leśników trzeba tutaj przyznać, że środowisko samo jest sobie winne. Myśliwi muszą się otworzyć na społeczeństwo.

Daniel Petryczkiewicz i Mikołaj Dorożała. Fot. Daniel Petryczkiewicz

A co z kwestią zniesionego obowiązku badań lekarskich? Ta sprawa budzi duże emocje zarówno w społeczeństwie, jak i wśród samych myśliwych. Ale przecież kiedy chcemy być kierowcą, musimy zrobić obowiązkowe badania lekarskie. Żeby chodzić do lasu z bronią, już nie?

Kwestię badań trzeba przywrócić – co 4–5 lat powinny być obowiązkowe i już. Przecież część z tych osób to starsi panowie, i oni szczególnie te badania muszą robić – to podstawowa sprawa. Duża część środowiska to rozumie. Jest też część środowiska mocno i głośno krzyczącego – to radykałowie, którzy postrzegają świat jak w XVIII wieku i robią bardzo dużo złego dla całego środowiska łowieckiego, bo naprawdę są tam osoby z dobrymi, progresywnymi pomysłami i krytycznymi wobec kształtu myślistwa, które pozostawiły nam w spadku poprzednie rządy – nie tylko, ale przede wszystkim PiS, w różnych wymiarach i aspektach.

Kolejny obszar to także jedne z punktów umowy koalicyjnej – odtwarzanie mokradeł i torfowisk. Nowe otwarcie w tym obszarze w Dniu Ochrony Mokradeł było bardzo obiecujące. Teraz zapadła niepokojąca cisza – co się dzieje w tej sprawie?

Jest napisana strategia mokradłowa zrobiona przez Centrum Ochrony Mokradeł i prof. Wiktora Kotowskiego, która za czasów PiS trafiła do szuflady. My ją wyciągnęliśmy i trzeba ją zaktualizować, co już się dzieje. Jestem umówiony z dyrektorem Piotrem Otawskim z Generalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska, że wezmą koordynację tego procesu na swoje barki. W ramach resortu przygotujemy ocenę skutków regulacji i damy im zielone światło.

Niestety w obecnej sytuacji, w krajobrazie po protestach rolniczych widzimy, że to za mało. Zorganizowaliśmy spotkanie międzyresortowe, aby poddać pomysł konsultacjom międzyresortowym, ale niestety to potrwa długo. Jednocześnie to jedyny gwarant, że rozwiązania będą miały trwałą formę. Ten projekt musi przejść przez rolnictwo, infrastrukturę i finanse. Niestety, nie jestem w stanie pokazać żadnego horyzontu czasowego w tym temacie.

Elektrownia Kozienice zabiła w rok ponad 100 mln ryb. Kto poniesie konsekwencje?

Kiedy wybuchła bomba protestów rolniczych pomyślałem, że w tematach mokradłowych może być dużo trudniej niż w leśnych.

To widać choćby po burzy ze strony Konfederacji. Dlatego zmiany trzeba przygotować dobrze pod względem uzasadnienia, wyjaśniania, przekonywania. Ludzie muszą wiedzieć, czemu służą zmiany, i być przekonani, że to dla nich korzystne. Komisja Europejska popełniła bardzo dużo błędów narracyjnych w sprawie Nature Restoration Law (prawo o odbudowie zasobów przyrodniczych). Rozmawiałem z ministrami środowiska krajów UE przed NRL i niestety wygrała polityka zachowawcza. Duża część rolników i ich protestów była napędzana przez narracje antyeuropejskie, prorosyjskie. W interesie Rosji jest skłócenie polskich i europejskich rolników i w ogóle społeczeństw. Kiedy więc słyszę od polityków Konfederacji, że najgorsze, co spotkało polskich rolników, to UE, krew mnie zalewa. Od dwóch dekad rolnicy są jednym z największych beneficjentów funduszy unijnych. Wszyscy jesteśmy ofiarą wielkiej manipulacji, która pada na podatny grunt. Narracja o tym, jak rolnicy mogą zyskać na odtwarzaniu przyrody – na miedzach, mokradłach, odtwarzaniu retencji – musi być budowana na poziomie europejskim i krajowym.

A kto to powinien robić? Resort rolnictwa?

Siłą rzeczy resort środowiska musi stymulować ten proces. Ze strony środowiska rolników pojawiła się otwartość i gotowość do rozmów, ale trzeba do tego usiąść z powrotem. Oni sami też muszą odpowiedzieć sobie na pytanie, co robić. Według mnie powinni skupić się na temacie suszy. A pieniądze na to będą.

Czy możliwe jest lokalne prawo odtwarzania przyrody? Bez wprowadzania NRL na poziomie europejskim?

Myślę, że tak. Przykładem może być Strategia dla Mokradeł. Trzeba wypracować to międzyresortowo, włączać samorządy. Potrzebujemy dobrych przykładów. Jeśli zrobimy to w 2,3 powiatach, gdzie samorządowcy, rolnicy i mieszkańcy zobaczą, że rozwiązania się sprawdzają, to będzie można na tym budować. Jest sporo samorządowców, którzy rozumieją wyzwanie.

Zielony Ład pogrąży „zwykłych ludzi”? Nie dajcie sobie tego wmówić

Czy z uwagi na wybory do Parlamentu Europejskiego dojdzie do głębokiej rekonstrukcji rządu? Pan wybiera się do Brukseli?

PiS kompletnie odpuścił środowisko. Skala problemów, które są do rozwiązania, jest tak gigantyczna, że trudno to ogarnąć. NFOŚ jest pusty, a nawet ogromnie zadłużony. Szukamy na każdym froncie funduszy, np. na powołanie Parku Narodowego Dolnej Odry. Odnośnie do wyborów europejskich Szymon Hołownia jasno powiedział, że żadna z ministerek nie kandyduje. Ale walczymy o jak najlepszy wynik. To nie chodzi tylko o to, jak wypadnie Polska 2050, choć oczywiście zależy mi, by wypadła jak najlepiej. To kluczowe wybory, które decydować będą o przyszłej Europie. Widzimy rosnący populizm, tendencje nacjonalistyczne, nie wiemy, jak potoczy się wojna na Ukrainie i ile jeszcze będzie trwała, niewiadomą są wybory w USA. To naprawdę kluczowy moment. Dlatego, kiedy poproszono mnie, bym wsparł listę, nie odmówiłem. Myślę jednak, że to jednak nie jest jeszcze mój czas, żeby iść do europarlamentu, choć oczywiście zrobię wszystko, by osiągnąć jak najlepszy wynik i wesprzeć naszą listę. Start traktuję raczej jako okazję do pokazania tego, co robimy, zwrócenia uwagi na kwestie przyrody i klimatu, na to, że jeśli się nie zreflektujemy, możemy żyć w kompletnie zdegradowanym świecie. Ale nie mam ambicji, żeby być posłem PE, i mam robotę do zrobienia tutaj. Mam poczucie – jak by to nie zabrzmiało – misji w ministerstwie i to jest teraz moje życie.

Jak wiceminister klimatu i środowiska spędził majówkę?

Nie powiem, że spędziłem czas, smażąc kiełbaski na grillu. Nie jestem też człowiekiem, który odpoczywa, leżąc na kanapie. Potrzebuję aktywności fizycznej, lubię coś robić i widzieć efekty. Skoro więc nie było grilla, to było za to sadzenie warzyw w ogródku. Nasz pies Włodek, którego wzięliśmy ze schroniska, w końcu przypomniał sobie, jak to jest mieć swoich ludzi w domu, bo jego życie całkiem wywróciło się do góry nogami. Ale wziąłem też plecak i poszedłem w góry. To naprawdę oczyszcza umysł i pozwala zrzucić z siebie stres.

**

Mikołaj Dorożała – wiceminister klimatu i środowiska, Główny Konserwator Przyrody. Ukończył politologię na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu oraz zarządzanie projektami na uniwersytecie Ekonomicznym w Poznaniu. Od ponad 20 lat jest zaangażowany w działalność społeczną, występując zarówno w roli wolontariusza, jak i samorządowca. Wiele lat pracował na stanowiskach menadżerskich w międzynarodowych przedsiębiorstwach. Prowadził także własną działalność gospodarczą oraz współpracował z polskim sektorem małych i średnich przedsiębiorstw. Lider projektów zrównoważonego rozwoju, odpowiedzialny za wdrażanie zielonych inicjatyw

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Daniel Petryczkiewicz
Daniel Petryczkiewicz
Fotograf, bloger, aktywista
Fotograf, bloger, aktywista, pasjonat rzeczy małych, dzikich i lokalnych. Absolwent pierwszego rocznika Szkoły Ekopoetyki Julii Fiedorczuk i Filipa Springera przy Instytucie Reportażu w Warszawie. Laureat nagrody publiczności za projekt społeczny roku 2019 w plebiscycie portalu Ulica Ekologiczna. Inicjator spotkania twórczo-aktywistyczno-poetyckiego „Święto Wody” w Konstancinie-Jeziornej. Publikuje teksty i fotoreportaże o tematyce ekologicznej.
Zamknij