Udało się – jeszcze przed 101. rocznicą przekształcenia Komunistycznej Partii Robotniczej Polski w Komunistyczną Partię Polski, przypadającą na luty 2026 roku, całkowicie współczesny – choć czy legalny? – Trybunał Konstytucyjny na wniosek prezydenta Nawrockiego wydał orzeczenie o niezgodności celów KPP z konstytucją. To pierwszy krok w kierunku delegalizacji partii. Żegnaj, słodka komuno z Tarnowskich Gór.
W wydanych niedawno po polsku Bajkach o komunizmie Slavenki Drakulić komunizm w krajach byłego bloku wschodniego opisywany jest przez zwierzęta: papugę Broz-Tity czy kota Wojciecha Jaruzelskiego. W pierwszej z bajek mysz Bohumil oprowadza po ufundowanym przez Amerykanina czeskiego pochodzenia Muzeum Komunizmu w Pradze, dzieląc się ze swoim gościem zasłyszanymi opiniami o tym, jak Czesi szybko zapomnieli o komunistycznej przeszłości, z dnia na dzień stając się narodem bohaterów i wiecznych opozycjonistów.
To, że prezydent przy wsparciu Krystyny Pawłowicz postanowił rozliczyć się z komunistyczną przeszłością w postaci marginalnego KPP, jest oczywiście ze wszech miar wzruszające. Jednocześnie w tym tygodniu rozpoczął się proces Grzegorza Brauna, holokaustowego denialisty, wielokrotnie głoszącego poglądy o prorosyjskim charakterze i podżegającego do opuszczenia najważniejszego międzynarodowego sojuszu, w jakim znajduje się Polska.
Czy delegalizacja KPP pociągnie za sobą kolejne skreślenia z rejestru partii politycznych? Czy tylko paru zapomnianych przez Lenina i historię postkomunistycznych renegatów realizowało cele niezgodne z polską konstytucją, a na prawicy kwitnie, lekko licząc, sto arcykonstytucyjnych kwiatów? Odpowiedzi na te pytania przyniosą pewnie kolejne miesiące, mi jednak, oprócz myszy Drakulić, chodzą po głowie słowa Tomasza Żukowskiego, który niemal dokładnie rok temu pisał o paliwie antykomunizmu w kontekście, jak się miało okazać, przyszłego prezydenta: „Może czas odczarować komunizm? Francuzi mieli swoje rewolucje i jakoś żyją. Polacy też mogą”. Najwyższa pora.
Rekomendowane książki:
- Jason Stanley – Wymazywanie historii
- Andrzej Friszke – Państwo czy rewolucja. Polscy komuniści a odbudowanie państwa polskiego 1892-1920 i Czekanie na rewolucję. Komuniści w II Rzeczpospolitej 1921-1926
- Piotr M. Majewski – Niech sobie nie myślą, że jesteśmy kolaborantami
1. O krok od nich, czyli w stronę współczesności
Pod koniec tygodnia poznaliśmy nową strategię bezpieczeństwa narodowego USA, komentowaną w Polsce i stojącej (według dokumentu) u progu cywilizacyjnej zapaści Europie bez żadnego poszanowania dla weekendowego czasu na wypoczynek. Ameryka Trumpa ma teraz skupić się na półkuli zachodniej jako swojej strefie wpływów – co już robi, mordując Wenezuelczyków pod niesławnym sztandarem „wojny z narkotykami” – a w Europie ma pełnić funkcję „pośrednika handlowego” między UE i Rosją.
Strategię z uznaniem przyjęto na Kremlu. Mniej zadowolone były kraje europejskie przynależące do tych samych międzynarodowych sojuszy, co USA. Jak się tu znaleźliśmy?
Muzeum komunizmu pozwoliłoby wypracować pogłębioną odpowiedź, nie opierającą się na manichejskim podziale na dobrych i złych; dzięki pracy historyczek, socjolożek i antropolożek wzrośnie społeczna świadomość postanowień konferencji jałtańskiej, tajnego finansowania „Solidarności” przez CIA czy amerykańskiego stanowiska wobec pierestrojki. Może też dowiemy się, czy „eurokołchozowi” bliżej do gułagów, czy obozów koncentracyjnych – w kontekście trwającej ofensywy Brauna czy Muska uregulowanie tej kwestii jest niezwykle ważne.
Rekomendowane książki:
- Arkadij Ostrowski, Rosja – wielkie zmyślenie
- Siergiej Miedwiediew – Wojna „made in Russia”
- Daniel Muzyczuk – Zmierzch magów
2. Polska duma, czyli na drugą nóżkę
Chwilę przed ujawnieniem amerykańskiego planu wieloletniego prezydent RP w charakterystycznej czapce-negocjatorce zażądał od Ukraińców niezmiennego w Polsce towaru pierwszej potrzeby – czyli wdzięczności. Jako były prezes IPN i osoba kładąca szczególny nacisk na politykę historyczną Karol Nawrocki ma z pewnością kompetencje w zakresie „praktyki wdzięczności”, korporacyjno-medytacyjno-mindfulnessowej techniki, zamieniającej życie w danym kraju, firmie czy relacji w czystą przyjemność.
Polskie muzea i instytucje kultury zgodnie z pryncypiami prawicowej historycznej pop-polityki niezmiennie okazują dużo wdzięczności ofiarom politycznej nieudolności, zapomnianych bitew i przeszłych śniegów. Przypomina się tytuł książki Mathiasa Enarda Opowiedz im o bitwach, o królach i słoniach – w Polsce bohaterstwo urasta niemal do rangi baśni, jednocześnie każda bardziej skomplikowana, mniej naiwna opowieść z miejsca wyrzucana jest na margines.
Siły kulturotwórcze są w Polsce wdzięczne naszym umarłym do tego stopnia, że doprowadziły do beatyfikacji nienarodzonego płodu, wystawy wirtualne w Polin nadal w 90 proc. składają się z opowieści o ratowaniu Żydów przez Polaków, muzea bitew celebrują broń, męstwo i fortyfikacje – i jakoś nikomu bardzo nie przeszkadza, że to trochę dziwne, że ten umęczony kraj nigdy nie splamił się brzydkim słowem na „k”, nigdy nie klęknął przed okupantem czy zaborcą, a jednak w ostatnich 250 latach wyjątkowo krótko miał okazję cieszyć się pełnym prawem do samostanowienia.
Rekomendowane książki:
3. Coś oprócz Poloneza, czyli ludowa historia Polski ludowej
Dlaczego „muzeum komunizmu”, a nie na przykład PRL-u? Redaktor lewicowego dziennika powinien już przyzwyczaić się do myśli, że narzucony Polsce przez ZSRR po II wojnie światowej system nie miał wiele wspólnego z marksistowskim ideałem, ale po tylu latach bicia piany o pojęciową precyzję i naskórkowych tożsamościowych przepychanek jesteśmy w Polsce oddaleni od rozumienia komunizmu po marksowsku bardziej niż kiedykolwiek.
Zamiast tego weźmy to mgliste pojęcie za dobrą monetę – jak na obrazku Raczkowskiego, w którym „precz z komuną” znaczy to, co tylko sobie wymarzysz. „Siermiężny” i „zapyziały” PRL stał się przecież symbolem muzeów „dnia codziennego”, w których znajdziemy Syrenę, Poloneza i Fiata 125p, kartki na żywność i pierwsze kolorowe telewizory, ale robotnicy, pielęgniarki, górnicy czy nauczycielki w tej rupieciarni odnajdą zaledwie cień swojej dawnej codzienności.
Dla jednych PRL oznaczał represje, dla innych – emancypację, awans społeczny, wyrwanie się z typowej polskiej bidy. Ukazujące się w ostatnich latach w Wydawnictwie Poznańskim książki poświęcone XX-wiecznej historii Niemiec, jak Kraj za murem Katji Hoyer, świetnie łączą perspektywę przemian politycznych, historyczny kontekst i detal codzienności, zwykłe życie – powinniśmy się uczyć od niemieckich autorów, jak sprzedawać podobne narracje o nas poza granicami Polski.
Rekomendowane książki:
- Magdalena Szcześniak – Poruszeni
- Andrzej Leder – Prześniona rewolucja
- Joanna Wawrzyniak, Aleksandra Ley – Cięcia
4. Przeciw faszyzmowi, czyli jak walczyć z antykomunizmem
„Nie ma komunizmu, nie ma komunistów, a antykomunizm jest. W świecie społecznym tak bywa. Na przykład antysemitom realni Żydzi nie są do niczego potrzebni. Wystarczą im fantazje, które produkują i dzięki którym załatwiają własne sprawy” – pisał w cytowanym już tekście Tomasz Żukowski. Jednocześnie patriotyczne bojówki noszą patriotyczną odzież produkcji patriotycznego kanciarza, ale faszyści paradują dziś też w nieźle skrojonych garniturach, co nie znaczy, że Antifa witana jest chlebem i solą w kraju, który tyle wycierpiał z rąk skrajnej prawicy.
W pompowaniu antykomunistycznej pałki brały udział niemal wszystkie środowiska polityczne III RP – nawet Razem, ochoczo odwołujące się do tradycji zapomnianych pepeesiaków i innych XIX-wiecznych upiorów zdecydowanie wypiera się jakichkolwiek związków z komuną. A przecież „jezu, komunis” jako histeryczna odpowiedź szerokiej koalicji libów na każdą propozycję minimalnie skręcającą w stronę sprawiedliwości społecznej to mem wzbudzający powszechną wesołość (i cringe).
Karolina Lewicka w rozmowie z Rafałem Kalukinem pokazuje, że antykomunizm (i antypostkomunizm) był motorem całej kariery Jarosława Kaczyńskiego – ale ta dziś powoli dobiega końca, a niepamiętającej już rządów Kanii czy Rakowskiego większości trzeba by wymyślić jakąś bardziej powabną, paneuropejską i postępową teorię spiskową.
Rekomendowane książki:
5. Włodzimierz Czarzasty, czyli precz z komuną
Jako osoba wchodząca w lata młodzieńcze w epoce afery Rywina dobrze pamiętam popularną śpiewkę, że polska klasa polityczna nie będzie lepsza, dopóki „komuchy nie powymierają”. Mija ponad 20 lat, nieliczne pozostające przy życiu „komuchy” w bodaj pełnym składzie zostały przepytane przez Michała Sutowskiego podczas pracy nad biografią polityczną Aleksandra Kwaśniewskiego i nie wygląda to na niebezpieczną siłę rewolucyjną. Za to Czarzasty wciąż na szczycie!
Nie chodzi o to, by z marszałka Sejmu robić niewiniątko – w świecie zdominowanym przez kupczących synekurami solidaruchów z bozią i orzełkiem na piersi nawet tak sympatyczny, elokwentny socjaldemokrata jak Włodzimierz Czarzasty, obecny w polityce niemal od początku III RP, mógł niejednokrotnie zabrnąć w podejrzane rewiry. Ale jako błądzący, poszukujący i demokratycznie wybrany polityk jest produktem tejże epoki, a nie PZPR, do której dołączył w czasach, w których lepszą karierę gwarantował choćby potężny do dziś (w przeciwieństwie do Partii) Kościół katolicki.
I właśnie dlatego potrzebujemy muzeum komunizmu. Bez niego będziemy dalej gumkować 50 lat polskiej historii, zamiast namysłu oferując lęki i fantazje o niepamiętanym już przeze mnie na ziemiach polskich ezoterycznym zjawisku z obcego nadania. Okrzyki zmanipulowanych albo kupionych radykałów prawicowych o eurokołchozie czy wieszaniu komunistów na drzewach pozostaną biletem do parlamentu i nawet młodzi politycy Razem będą machać solidarnościowymi legitymacjami swoich matek i ojców dla potwierdzenia własnego patriotyzmu. A politycy, którzy od 1989 roku zmieniali strony i partie częściej niż zawartość szafy, będą rozliczani nie z faktycznych przewin, tylko z niezrozumiałego, emocjonalnego mitu.
Skoro nawet PSL dostaje twój ciężko zarobiony pitos na Instytut Witosa, dopingujmy marszałka Czarzastego w próbach opowiedzenia na nowo lekcji udzielonej nam przez PRL. Może i hasło „precz z komuną” stałoby się wówczas budzącym pobłażliwość, przykurzonym eksponatem.
Rekomendowana książka:






























Komentarze
Krytyka potrzebuje Twojego głosu. Dołącz do dyskusji. Komentarze mogą być moderowane.
„W pompowaniu antykomunistycznej pałki brały udział (…) nawet Razem, ochoczo odwołujące się do tradycji zapomnianych pepeesiaków i innych XIX-wiecznych upiorów zdecydowanie wypiera się jakichkolwiek związków z komuną” – tekst ciekawy, ale ten fragment kompletnie nietrafiony. Trzeba wiedzieć gdzie stoimy, a stoimy w takim miejscu, że czerwona flaga i międzynarodówka = gułag. Dlatego przywracanie pamięci o międzywojennym ruchu socjalistycznym jest generalnie słuszne i potrzebne, tym bardziej, że wielu ludziom te postaci mogą tylko kojarzyć się z koturnowymi opowieściami z PRLu. Z drugiej strony, postaci typu Dzierżyński akurat moglibyśmy wziąć na klatę i przestać opowiadać, że skoro był komunistą i zbrodniarzem, to nie był Polakiem.
Białorusini twierdzą że Dzierżyński byl Białorusinem. Tam się urodził. A że jego rodzina była spolszczona szlachtą to inny temat.
Podobnie jak Kosciuszka, Poniatowski czy Rejtan. Ze świecą szukać wybijających się Polaków.
tyle że Poniatowski i Kościuszko udowodnili że czuli się Polakami. Dzierżyński nie za bardzo.
no właśnie nie kupuję tej narracji, że trzeba „udowodnić” bycie Polakiem – Dzierżyński, Bierut, Moczar – to są „nasi chłopcy” czy nam się to podoba, czy nie. Tak to wychodzi wygodne odznaczanie polskością bohaterów, a postaci niezbytnio bohaterskie nazywami zdrajcami i anty-Polakami ..
Ale dlaczego Dzierżyński? Nigdy nie miał polskiego obywatelstwa, był podwładnym rosyjskim. Pochodził z rodziny którą można uznać teraz za białoruska. Urodził się na terenie obecnej Białorusi. Na Białorusi ma muzeum gdzie jest określany jako Białorusin.
Kiedy do Was wreszcie dotrze, że dla prawicy nie ma to absolutnie żadnego znaczenia? Oni widzą świat prostymi kategoriami i w tych kategoriach zawsze pozostaniecie „komunistami”, i tak i tak każą Wam się tłumaczyć za stan wojenny, a Zandbergowi do grobowej deski będą wypominać to nieszczęsne zdjęcie z Marksem na koszulce. Choćbyście nie wiem jak głęboko schowali czerwoną flagę, ile razy podkreślali jak bardzo wyrzekacie się PRL, choćbyście nie wiem ile machali im przed nosem Daszyńskim czy innym Pużakiem i cytowali testament Polski Walczącej, pewnych rzeczy nie zmienicie. Dlatego zamiast kapitulować przed prawicową polityką historyczną i dostosowywać swój przekaz do ich agendy trzeba zacząć tworzyć własną. Bierzcie przykład choćby z Czarzastego, który zaakceptował swoją czarną legendę i na prawicowe pohukiwania o PZPR i Rywinie uodpornił się na tyle, że nawet nie podejmuje z nimi polemiki.
„…emancypację, awans społeczny, wyrwanie się z typowej polskiej bidy”. Jakże często o tym zapominamy. Że naszych dziadków nie chcieli w Kozielsku ani w gułagach. Że nasi rodzice mogli wykształcić się na inżynierów i lekarzy. Że nie musimy do dzisiaj sprzątać gnoju z pańskich wygódek.
Mam poczucie, że nie jesteśmy z tej samej gliny, że nasza historia, tożsamość i punkt widzenia jest zagłuszany przez politykę historyczną IPN.
Pańszczyzna upadła dużo wcześniej. Podczas zaborów. W Zaborze pruskim nawet na początku XIX wieku. To nie zasługa PRL.
ale walka z analfabetyzmem i reforma rolna z prawdziwego zdarzenia już tak
Ten nie. Uwłaszczenie na ziemi nastąpiło bezpośrednio po zniesieniu pańszczyzny. Czyli chłopi dostali ziemię którą uprawiali (bo część ziemi uprawiali dla siebie, w rękach ziemian została ziemianuorawiana w ramach pańszczyzny). W czasie drugiej RP doszło do częściowego przekazania ziemi z majątków ziemskich. Po 1945 zaledwie kilkanaście procent ziemi zostało rozparcelowane do rolników indywidualnych. Analfabetyzm? Już przed wojną ponad połowa obywateli nie była analfabetami. PRL nic tu nie przyspieszył. Mój dziadek (rocznik 1920) i babka (1924) mimo że byli chłopami jak najbardziej potrafili pisać. Szkoły były już przed wojną. Obowiązkowe szkoły.