Kraj

Debata TVP to klęska duopolu. Kto zyskał? Kto stracił?

Za nami debata przedwyborcza w TVP. Na tle zajętych wyłącznie sobą Tuska i Morawieckiego przedstawiciele Konfederacji, Lewicy i Trzeciej Drogi wypadli spokojnie, konkretnie, merytorycznie, a miejscami wręcz błyskotliwie.

Latami w polskiej polityce na konflikcie POPiS korzystały obie te partie, skutecznie marginalizując wszelkich konkurentów. Być może poniedziałkowa debata w TVP zostanie zapamiętana jako moment, gdy się to wreszcie zaczęło kończyć.

Największym przegranym debaty był bowiem duopol dwóch największych partii. Spór Morawiecki–Tusk stanowił najnudniejszy, najbardziej wsobny i jałowy wątek debaty. Na tle zajętych wyłącznie sobą Tuska i Morawieckiego przedstawiciele Konfederacji, Lewicy i Trzeciej Drogi wypadli spokojnie, konkretnie, merytorycznie, a miejscami wręcz błyskotliwie. Zwłaszcza Szymon Hołownia.

Kompromitacja TVP

Największym przegranym obok liderów PO i PiS jest TVP. Wszyscy spodziewali się, że zamiast rzetelnej debaty otrzymamy propagandową szopkę, ale nikt chyba nie oczekiwał, że będzie ona aż tak nudna.

Kto może najwięcej stracić na debacie w TVPiS (i dlaczego nie będzie to Donald Tusk)

Pytania miały formę felietonu, często trwającego dłużej, niż kandydaci mieli czasu na odpowiedź. Cztery z nich powielały pytania referendalne i kazały pytanym wybrać między dwiema opcjami – jedną reprezentowaną przez PiS, a drugą bliższą temu, jak w swojej propagandzie rządzący przedstawiają stanowisko PO. Pytania wyraźnie podawały tezę: za PiS jest wspaniale, a za PO był horror, który wróci, jeśli PiS straci władzę.

W trakcie rundy podsumowań Michał Rachoń stracił panowanie nad sobą i zaatakował Tuska za to, że wobec przywódców silniejszych państw nie był tak odważny jak wobec dziennikarzy – mając pewnie na myśli Putina i Merkel. Cytując klasyka: „pięknie się pan przedstawił przed milionami słuchaczy” jako aktywista PiS.

TVP wyraźnie grało na polaryzację, na sprowadzenie wyboru do alternatywy: PiS lub Tusk. Przedstawiciele mniejszych komitetów sprawnie jednak wychodzili z tej pułapki, a wzajemne przepychanki Tuska i Morawieckiego wyglądały często tak żenująco, że nawet wśród największych fanów obu tych polityków mogło pojawić się pragnienie jakiejś alternatywy.

Żadne z pytań nie dotyczyło naprawdę dziś istotnych dla Polski kwestii: naszej przyszłości w dyskutującej o głębszej integracji Unii Europejskiej, kryzysu demograficznego, zielonej transformacji, zmian, jakie przyniosą AI i robotyzacja, kryzys mieszkaniowy, sytuacja na polskich drogach. Zamiast tego usłyszeliśmy pytanie o wiek emerytalny, którego nikt nie chce podnosić, o zaporę na granicy, której nikt nie chce burzyć, oraz o bezrobocie, które od wielu lat nie jest problemem, więc przeciwnie, w Polsce brakuje rąk do pracy. Debata w tej formie to parodia misji publicznego nadawcy.

Zapasy w błocie

Gdybym musiał już wybrać, to powiedziałbym, że z dwójki Morawiecki–Tusk gorzej wypadł obecny premier. W każdej swojej odpowiedzi atakował Tuska, atakował rządy Tuska z okresu 2007–2014, straszył powrotem do władzy lidera PO. Gdyby ktoś zorganizował przy okazji debaty drinking game i pił shota za każdym razem, gdy Morawiecki mówił „Tusk”, mógłby nie dotrwać do końca.

Ataki Morawieckiego na Tuska często miały żenujący charakter. Choć nikt z opozycji specjalnie nie zaatakował go w pierwszym pytaniu, premier skomentował swoją sytuację „pięciu na jednego to banda rudego”. Innym razem stwierdził, że gdyby rządziło PO, to w Polsce byłoby jak w Lidlu: tydzień niemiecki i polskie linie lotnicze idą do Niemiec, tydzień francuski i polskie spółki energetyczne do Francuzów. Wyraźnie ktoś napisał premierowi one-linery, które Morawiecki postanowił odhaczyć, jako kolejne punkty prezentacji w PowerPoincie.

Pojawił się też zarzut, że Tusk przyjął rzekomo wazon dekorowany złotem od Putina – jeśli po miesiącach buszowania w archiwach ekipa filmu Reset wynalazła premierowi tylko takie „haki” na Tuska, to naprawdę słabo. Morawiecki insynuował też, że Tusk idzie po władzę, by otworzyć Polskę na nielegalnych migrantów i w zamian za to ma obiecane wysokie stanowisko w UE.

Tusk niestety dawał się niepotrzebnie wciągnąć w te zapasy w błocie. Na „bandę rudego” odpowiedział „Pinokiem” i stwierdzeniem – odnoszącym się akurat do Kaczyńskiego – że „tchórze i dziwolągi nie powinni rządzić Polską”. Średnio pasuje to do kampanijnej „polityki miłości”.

Choć Tusk wielokrotnie pytał Morawieckiego „co jest taki zdenerwowany”, to widać było, że nerwy zjadły lidera PO. Zmarnował odpowiedź na pierwsze pytanie, wyraźnie źle czuł się w formule jednominutowych odpowiedzi, nie bardzo potrafił wykorzystać swój czas do tego, by poinformować opinię publiczną o klęskach i kłamstwach rządu PiS. Kiedy padło pytanie o obronę kraju, zawierające kłamstwo, że KO planowała oprzeć obronę na linii Wisły i oddać połowę Polski Rosjanom, nie skontrował go i nie zaatakował rządu PiS za wykorzystywanie stosunkowo niedawnych planów obronnych do politycznej walki – co było oczywistym ruchem.

Prezentujemy się światu jako państwo po prostu głupie

Tusk w przeciwieństwie do Morawieckiego grał na wrogim terenie, za podjęcie tego wyzwania należy się mu szacunek. Zarówno Tusk, jak i Morawiecki byli jednak tak zajęci zapasami między sobą, że nie mieli w zasadzie nic merytorycznego do powiedzenia. Wzajemny spór kompletnie przesłonił im jakiekolwiek realne problemy, istotne dla wyborców bez bardzo silnej partyjnej tożsamości spod znaku PiS lub PO.

Czas mniejszych komitetów

Sprawnie wytknął to w swojej końcowej wypowiedzi Szymon Hołownia, przytaczając stary żart o dziadku, któremu wnuk tłumaczy „ale wojna skończyła się 20 lat temu”, na co on odpowiada „to po co ja te pociągi wysadzam”? Morawiecki i w mniejszej mierze Tusk wyglądali trochę jak partyzanci ciągle walczący ze sobą na śmierć i życie w odciętej od świata dżungli, nieświadomi, że wojna dawno się już skończyła.

Wszyscy trzej przedstawiciele mniejszych komitetów potrafili odbić się od tego sporu i zaprezentować swoje propozycje. Najlepiej wypadł w tym Hołownia. Dało o sobie znać telewizyjne doświadczenie, lider Polski 2050 doskonale odnalazł się w formule jednominutowych odpowiedzi, był wyluzowany, spokojny, przyszedł, by wygrać, i wygrał.

Potrafił nie tylko przedstawiać program Trzeciej Drogi, ale też wbić szpilę rządowi. Zapytany o „wyprzedaż majątku narodowego” błyskotliwie odwrócił pytanie, atakując Zjednoczoną Prawicę za to, że faktycznie sprywatyzowała sobie spółki państwa, traktując je jako skarbonki do finansowania swojej politycznej propagandy. Tak pytania TVP i ataki Morawieckiego powinien odbijać Tusk, ale to niestety nie wyszło.

Krzysztof Bosak był konkretny, dobrze przygotowany, jak zwykle w debatach unikał nagłaśniania najbardziej kontrowersyjnych elementów programu Konfederacji, potrafił przedstawić jej propozycję tak, by wyglądały na merytorycznie. W jego wystąpieniu trochę brakowało emocji i błyskotliwych ripost, ale rozczarowany PiS wyborca prawicowy po obejrzeniu wyczynów premiera w TVP mógł uznać, że warto dać Bosakowi szansę.

Joanna Scheuring-Wielgus, której wystawienie w debacie wywołało bunt sympatyków Lewicy w mediach społecznościowych, poradziła sobie dobrze. Sprawnie wykorzystywała pytania, by wrzucić kluczowe socjalne postulaty programu Lewicy: rentę wdowią czy mieszkania na wynajem – choć tu polityczka pomyliła się w ich liczbie, zamiast 300 tysięcy podając 300. Mocnym momentem było wyznanie o utracie męża w wypadku samochodowym – pytana o bezpieczeństwo posłanka Lewicy bardzo sensownie wskazała, że oznacza ono też bezpieczeństwo na drogach, co ostatnio jest głośnym i dyskutowanym tematem.

Scheuring-Wielgus: Może jesteśmy trochę nudni, ale solidni, pracowici i przewidywalni

Przedstawiciel Bezpartyjnych Samorządowców był jednak zbyt mało wyrazisty, by opinia publiczna zapamiętała, jak się nazywa i by jego komitet mógł zbliżyć się do progu dotacji.

Co to wszystko zmieni?

W historii III RP przynajmniej dwukrotnie debaty odegrały istotną rolę w wyborach. W 1995 roku dwie wygrane debaty – czy raczej przegrane przez Wałęsę na własne życzenie – pomogły Aleksandrowi Kwaśniewskiemu pokonać historycznego przywódcę Solidarności. W 2015 roku występ Zandberga zatopił listę lewicy skupioną wokół SLD i zapewnił przyszłość partii Razem.

Jak będzie tym razem? Telewizja odgrywa dziś znacznie mniejszą rolę jako medium niż w 2015, nie mówiąc o 1995 roku. Tegoroczna debata była tak źle przygotowana i poprowadzona, że wielu widzów mogło po prostu nie wytrzymać do końca. Debata nie przechyli więc zdecydowanie szali na jedną lub drugą stronę, ale może wywołać drobne przepływy poparcia, które przy obecnym podziale sceny politycznej mogą okazać się decydujące.

Tusk ugrał swoje, przyjmując wyzwanie debaty na wrogim terenie, ale jego występ nie będzie gamechangerem, raczej zawiódł oczekiwania. Morawiecki ze swoimi obsesyjnymi atakami na Tuska nie przekona nikogo poza partyjnym betonem, którego przekonywać nie musi.

Swoje ugrać mogą Scheuring-Wielgus, Bosak i Hołownia. Trudno powiedzieć, jak wiele, ale nie zdziwię się, jeśli występem w TVP Hołownia pomoże swojej partii zrobić dwucyfrowy wynik, a może nawet trzecie miejsce w wyborach.

Gdyby debata osłabiła duopol, uświadomiła potrzebę nowego otwarcia i wzmocniła Lewicę i Trzecią Drogę, co uniemożliwiłoby PiS utworzenie rządu, nawet z Konfederacją, w przyszłym Sejmie, a przy tym wzmocniła nacisk na odzyskanie mediów publicznych, to Rachoń i spółka przez przypadek przysłużą się polskiej demokracji. Nie tylko Mefistofeles Goethego bywa tą siłą, która „wiecznie zła pragnąc, czyni dobro”.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij