Cieplejsze noce zaburzają cykl snu, zwiększając ryzyko zachorowań na epilepsję, Alzheimera czy inne choroby neurodegeneracyjne. Z większością tych zagrożeń musimy nauczyć się żyć, bo o ile możemy starać się zapobiec dalszemu pogorszeniu sytuacji, dotychczasowe ocieplenie już z nami zostanie.
Zbliżałem się już do końca pracy nad tym tekstem, gdy ze Stargardu dotarły informacje o starszej kobiecie, u której zdiagnozowano cholerę. To choroba niezwykle rzadka w naszym kraju; ostatni przypadek zarejestrowano w 2019 roku. Zazwyczaj przywlekana jest z podróży do cieplejszych krajów, gdzie standardy higieniczne są niższe. Stargardzki kazus jest o tyle niepokojący, że ani sama pacjentka, ani jej najbliżsi nie wyjeżdżali w ostatnim czasie za granicę.
Główny inspektor sanitarny dr Paweł Grzesiowski nie ukrywał w rozmowie z PAP, że choć cholera jest chorobą kojarzoną przede wszystkim z państwami tropikalnymi, nie można wykluczyć, że w Stargardzie mamy do czynienia z przypadkiem rodzimym. „Rodzime przypadki cholery w Europie pojawiały się w ostatnich latach, m.in. w Austrii” – wyjaśniał Grzesiowski. „Trudno dziś o tym jednoznacznie przesądzić, ale może to być kolejny sygnał zmian środowiskowych. Wraz z ociepleniem klimatu pojawiają się tego rodzaju zagrożenia i przecinkowiec cholery należy do tych chorób, które mogą być pochodną zmian klimatycznych”.
Przyzwyczailiśmy się myśleć o globalnym ociepleniu w kontekście jego najbardziej niszczycielskich objawów: powodzi zalewającej miasta w dorzeczach Odry w ubiegłym roku, pożarów trawiących wzgórza Hollywood, pacyficznych państw powoli znikających pod podnoszącymi się wodami oceanu. Ale kataklizmy to jedno, a szara codzienność życia na ocieplającej się planecie to drugie. Zdecydowana większość z nas nie zetknie się nigdy z huraganami, płonącymi lasami czy nawet powodziami, choć te w gorętszej Polsce zdarzać się będą coraz częściej. Efekty wysokich temperatur mogą jednak dotknąć każdego, nawet jeśli w znacznie mniej spektakularny sposób. Kryzys klimatyczny pogłębia bowiem także kryzys zdrowia.
czytaj także
Krew się gotuje
Jednym z oczywistych skutków ocieplenia są anomalne fale upałów, które zagrażają nam wszystkim. – Wysokie temperatury zewnętrzne zwiększają wydzielanie potu – bo fizjologicznie nasze ciało oddaje ciepło, aby w ramach termoregulacji utrzymać stałą temperaturę ciała. Ten mechanizm wiąże się z utratą wody z organizmu, co może prowadzić do odwodnienia, a dalej m.in. niedociśnienia tętniczego i jego skutków. Przy wyczerpaniu się tego mechanizmu termoregulacji dochodzi do przegrzania ciała, czyli hipertermii – objaśnia ten mechanizm dr Sławomir Tubek, specjalista chorób wewnętrznych.
Nie wszyscy jednak cierpimy z tego powodu w tym samym stopniu. Według ubiegłorocznego Narodowego Testu Zdrowia Polaków ogromna część populacji naszego kraju żyje z przewlekłymi przypadłościami: co trzeci cierpi na nadciśnienie, 14 proc. zmaga się z chronicznymi chorobami serca, co dziesiąty żyje z cukrzycą. Liczby te rosną z roku na rok, a odsetek osób przewlekle chorych gwałtownie rośnie wraz z wiekiem. Dla pacjentów z którejkolwiek z tych trzech grup wyższe temperatury oznaczają potencjalne pogorszenie lub skutki uboczne ich istniejących dolegliwości – przede wszystkim za sprawą anomalnych fal ciepła.
– Długotrwałe upały negatywnie wpływają na funkcjonowanie organizmu jako całości, powodują nasilanie się objawów przewlekłych schorzeń oraz uszkodzenia tkanek, mają także wpływ na działanie stosowanych leków na poziomie farmakokinetyki – na wchłanianie leku, jego dystrybucję w organizmie, metabolizm i wydalanie – twierdzi dr Tubek. – Wydłużone okresy wysokich temperatur będą nasilały przewlekłe procesy chorobowe, a w przypadku gdy te procesy już są graniczne – będą przyśpieszały zgon.
Wyjątkowo narażeni są cukrzycy. Wysoki poziom glukozy we krwi może bowiem uszkadzać naczynia krwionośne oraz nerwy, co z kolei może wywierać negatywny wpływ na działanie gruczołów potowych, utrudniając ciału efektywne schładzanie się. Pacjenci z cukrzycą mogą się także szybciej odwadniać z powodu częstszego oddawania moczu, przy pomocy którego organizm próbuje pozbyć się nadmiaru cukru. Odporność na wysokie temperatury mogą zmniejszać także niektóre leki diabetyczne, np. moczopędne.
Te ostatnie stosuje się także m.in. przy przewlekłych chorobach serca czy nadciśnieniu, co zwiększa wrażliwość na upały u kolejnej grupy chronicznych pacjentów. W ich przypadku potencjalnie niebezpieczne są także inne leki – beta-blokery, spowalniające akcję serca, a przez to utrudniające ciału efektywną regulację temperatury i zwiększające ryzyko udaru cieplnego.
Długotrwałe upały i powodowane nimi odwodnienie zaburzają bilans elektrolitów, co prowadzi do zagęszczenia krwi i w efekcie – problemów kardiologicznych. Zbyt gęsta krew zwiększa bowiem ryzyko powstawania zakrzepów oraz ataków serca. Dodatkowo jej pompowanie wymaga więcej wysiłku od serca, stwarzając zagrożenie dla osób z istniejącymi schorzeniami kardiologicznymi czy wysokim nadciśnieniem.
czytaj także
Upał uderza do głowy
Wpływ na osoby z przewlekłymi chorobami to jednak tylko jeden z wielu sposobów, w jaki szkodzi nam wzrost przeciętnych temperatur. Tegoroczne badania opublikowane w naukowym czasopiśmie Nature Reviews Neurology sugerują, że cieplejsze noce zaburzają cykl snu, zwiększając ryzyko zachorowań na epilepsję, Alzheimera czy inne choroby neurodegeneracyjne. Z kolei u osób z już występującą padaczką upały oraz stres środowiskowy mogą skutkować częstszymi i bardziej gwałtownymi atakami. Dzieje się tak, bo niektóre z kanałów jonowych, odgrywających kluczową rolę w generowaniu napadów epilepsji, są wrażliwe na zmiany temperatury.
Zmiany klimatu atakują nasz mózg nie tylko za sprawą wyższych temperatur. Globalne ocieplenie zwiększa dotkliwość i częstotliwość występowania katastrof naturalnych – powodzi, pożarów, suszy, cyklonów – a bycie ich świadkiem nie pozostaje bez wpływu na zdrowie kognitywne.
– Jednym z najpoważniejszych efektów tak traumatycznego doświadczenia jest niezdolność mózgu do ignorowania czynników rozpraszających – tłumaczy dla Krytyki Politycznej dr. Jyoti Mishra z Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Diego, specjalistka w dziedzinie traumy klimatycznej. – Kiedy mózg jest w stanie podwyższonej gotowości i napięcia, wierzy, że wszystko w otoczeniu może zagrażać jego przetrwaniu. Skupia się na wszystkim dookoła tak, jakby stanowiło to zagrożenie, nawet jeśli już tym zagrożeniem nie jest. Efekty obserwujemy nawet po roku od przeżycia takiego wydarzenia, o ile nie przeprowadzono posttraumatycznej rehabilitacji. Ludzie zgłaszają się z poczuciem mgły mentalnej. Łatwo się rozpraszają, więc nie mogą się skupić na swoich codziennych zadaniach, więc zajmowanie się rodziną czy pracą staje się dla nich wyjątkowo trudne.
Doświadczenie kataklizmu zaburza także nasze zdolności podejmowania decyzji. – Po takim wydarzeniu stajemy się gorsi w podejmowaniu decyzji długoterminowych – podkreśla dr Mishra. – Jesteśmy skupieni na tym, z czym trzeba sobie poradzić natychmiastowo, ale nie podejmujemy dobrych decyzji na przyszłość, które są przecież wyjątkowo ważne w kontekście katastrof klimatycznych, bo chodzi o odbudowę, rehabilitację, zapobieganie oraz adaptację na rzecz przyszłych kataklizmów.
czytaj także
Nie trzeba jednak wcale przeżyć cyklonu czy pożaru, by sama świadomość kryzysu klimatycznego zaczęła oddziaływać na naszą głowę. Obawy związane ze zmianami klimatu są oczywiście całkowicie racjonalne, jednak w szczególnie poważnych przypadkach mogą przerodzić się w symptomy podobne do tych, które wykazują osoby z zaburzeniami lękowymi: bezsenność, problemy z koncentracją czy ataki paniki.
– Obserwujemy generalne poczucie psychologicznej beznadziei, które napędza fakt, że zagrożona jest przyszłość naszej planety. Ten lęk ekologiczny jest szczególnie widoczny o młodych osób, które będą narażone na skutki zmian klimatu zdecydowanie dłużej, niż starsze pokolenia, i które zdają sobie sprawy z mnogości innych problemów, jak kryzys ekonomiczny czy niestabilność geopolityczna. Mają więc poczucie, że w kwestii klimatycznej nie jesteśmy odpowiednio zjednoczeni, a rządy na całym świecie nie robią dostatecznie dużo – podsumowuje dr Mishra.
Tropikalne temperatury, tropikalne choroby
Oprócz pogarszania stanu zdrowia przewlekle chorych pacjentów oraz negatywnego wpływu na nasze głowy, cieplejszy klimat oznacza również wzrost dolegliwości powiązanych z czynnikami zewnętrznymi. Efekty globalnego ocieplenia są szczególnie dotkliwe dla osób wyczulonych na pyłki roślin.
– Jednym z efektów zmiany klimatu w Polsce jest wydłużenie okresów wegetacyjnych roślin o około 20 dni, co oznacza także znacznie dłuższy okres pyleń. Wzrasta więc ekspozycja i zagrożenie dla alergików – wyjaśnia prof. Zbigniew Karaczun ze Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego, ekspert Koalicji Klimatycznej. Narażeni są również astmatycy, których jest w Polsce aż 4 miliony – zwiększona ilość pyłków w powietrzu oraz zanieczyszczenia w atmosferze nie tylko mogą wyzwalać ataki astmy, ale i sprzyjają kolejnym zachorowaniom.
Wyższe temperatury sprzyjają także insektom. – Dla wektorów takich jak kleszcze cieplejszy klimat oznacza wydłużenie okresu aktywności, szczególnie wiosną i jesienią. Widać to bardzo mocno po statystykach dotyczących liczby zachorowań na boreliozę czy na odkleszczowe zapalenie mózgu. Oczywiście, to jest też kwestia poprawy diagnostyki, ale tę tendencję widzimy też w Skandynawii czy na Syberii, czyli na terenach wcześniej niemal wolnych od kleszczy – wymienia prof. Karaczun.
– Drugim problemem jest to, że zaczynają się w Europie pojawiać owady, które wcześniej nie występowały na naszym kontynencie albo występowały endemicznie w niektórych tylko regionach, bo po prostu było za zimno. Chodzi na przykład o komara tygrysiego. Wraz z tymi insektami zaczynają się pojawiać choroby, które wcześniej występowały tylko w krajach tropikalnych. Najbardziej znamiennym przykładem jest tutaj denga. Mamy już endemiczne przypadki, może nie epidemii, bo to za duże słowo, ale ognisk tej choroby występującej w wielu krajach europejskich, przede wszystkim we Włoszech, Francji czy Hiszpanii. A przecież denga była wcześniej w zasadzie była tylko chorobą występującą w tropikalnym klimacie – dodaje.
Oprócz dengi w Europie coraz częściej notuje się przypadki gorączki Zachodniego Nilu, która w ciężkim przebiegu może skutkować niedowładem mięśni, zaburzeniami świadomości, a nawet zapaleniem mózgu.
Prof. Karaczun zwraca także uwagę na zagrożenia dla bezpieczeństwa żywnościowego, i to nie tylko ze względu na to, że w trakcie fal upałów jedzenie będzie się szybciej psuć.
– Zwiększa się możliwość skażenia produktów rolniczych mykotoksynami, czyli toksynami grzybowymi. Wysokie temperatury sprzyjają występowaniu grzybów, a dodatkowo procesy biologiczne przebiegają szybciej. W niższych temperaturach bakterie czy mikroskopijne grzyby nie namnażają się aż w takim stopniu.
Wirusy w hibernacji
Niektóre mikroby mogą także atakować ludzi bezpośrednio. W wydłużających się z powodu zmian klimatu okresach suchych wirusy, bakterie czy zarodki mogą wraz z pyłem dostawać się do organizmu i szerzyć w nim spustoszenie. Niebezpiecznym przykładem z Ameryk jest Coccidioides, grzyb powodujący szereg dolegliwości, określanych nazwą „gorączki doliny” – od uciążliwych, pokroju utraty węchu i smaku lub nieustającego poczucia zmęczenia, po zagrażające życiu, jak zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych, kości i szpiku.
W północnej Afryce znajduje się tzw. „pas meningokokowy”, gdzie aktywność pyłowa, wzmożona przez intensywne i wydłużające się pory suche, doprowadza do regularnych zakażeń bakteriami Neisseria meningitidis. Prowadzą one m.in. do meningokokowych zapaleń (przede wszystkim opon mózgowo-rdzeniowych, ale również płuc, stawów, spojówek) oraz sepsy.
czytaj także
Globalne ocieplenie dotyka także obszarów wodnych, stwarzając odpowiednie warunki dla rozwoju potencjalnie szkodliwych mikroustrojów. Prof. Karaczun podaje przykład Vibrio vulnificus: – Te przecinkowce, zwane „mięsożernymi bakteriami”, mogą w kontakcie ze zranieniem na skórze albo po spożyciu zarażonych nimi owoców morza doprowadzić do poważnych zagrożeń dla zdrowia, w tym do sepsy. Ocenia się, że ponad 90 proc. zgonów spowodowanych przez spożycie owoców morza w Stanach Zjednoczonych jest spowodowanych zarażeniem przez te bakterie.
Nie są one jednak niebezpieczne wyłącznie dla Amerykanów – przecinkowce te namnażają się w ciepłych wodach i wraz ze wzrostem temperatury morza niewykluczone, że uaktywnią się także w Bałtyku.
Wszystko to (i wiele innych niewspomnianych tutaj dolegliwości, powiązanych z ocieplaniem się klimatu) to jedynie zagrożenia, z których zdajemy sobie sprawę. Na północnych krańcach Ziemi temperatury rosną szybciej niż w reszcie świata, a w topniejącej wieloletniej zmarzlinie kryje się nie tylko materia organiczna, wydalająca metan i dodatkowo napędzająca kryzys klimatyczny, ale także mikroby. Naukowcy dowiedli już, że potrafią „ożywić” wirusa zastygłego w lodzie przez dziesiątki tysięcy lat – atakującego wyłącznie ameby – i ostrzegają, że choć prawdopodobieństwo takiego scenariusza jest stosunkowo niskie, ocieplający się region arktyczny może przynieść nowe drobnoustroje potencjalnie niebezpieczne dla ludzi.
Zdarzyło się tak już w 2016 roku na Syberii, kiedy nadzwyczajnie upalne lato rozmroziło szczątki zwierzęcia sprzed ponad 70 lat, będącego nosicielem bakterii wąglika. Następstwem była epidemia, która pozbawiła życia 2500 reniferów i zaraziła ponad 30 osób, zabijając jedną z nich – 12-letniego chłopca.
czytaj także
Zdrowie dla wybranych
Większość z tych zagrożeń to coś, z czym musimy nauczyć się żyć, bo o ile możemy starać się zapobiec dalszemu pogorszeniu sytuacji, dotychczasowe ocieplenie już z nami zostanie. W najbliższych latach kluczowe będzie więc budowanie systemu zdrowotnego, który będzie lepiej przygotowany na wstrząsy związane z kryzysem klimatycznym – sezonowe obciążenia związane z falami upałów, następstwa katastrof naturalnych, pojawianie się nowych chorób wraz z przesuwaniem się aktywności wektorów.
Wymagane więc będzie tworzenie dobrze sfinansowanej, publicznej infrastruktury, która umożliwi dostęp i szybkie leczenie jak największej liczbie ludzi. Tymczasem w coraz to kolejnych krajach trend jest odwrotny – od Trumpa i jego „wielkiej, pięknej ustawy”, która odbierze dostęp do ubezpieczenia zdrowotnego milionom Amerykanów, przez wstrzymanie dofinansowań do lekarstw dla pacjentów nowotworowych w Argentynie, po ruch w kierunku prywatnej służby zdrowia w Egipcie.
To podejście nie tylko zwiększy nierówności w dostępie do pomocy medycznej, ale też przede wszystkim jest odwrotnością tego, czego potrzebujemy na erę globalnego ocieplenia. Niezależnie od fantazji na temat pomarańczy rosnących w polskich sadach i oszczędnościach na kosztach ogrzewania, w ostatecznym rozrachunku cieplejszy klimat nikomu nie wyjdzie na zdrowie.
**
Jakub Mirowski – magister filologii tureckiej Uniwersytetu Jagiellońskiego, niezależny dziennikarz, którego artykuły ukazywały się m.in. na łamach OKO.Press, Nowej Europy Wschodniej, Balkan Insight czy Krytyki Politycznej. Zainteresowany przede wszystkim wpływem globalnych zmian klimatycznych na najbardziej zagrożone społeczności, w tym uchodźców i mniejszości, a także rozwojem i ewolucją skrajnie prawicowych ruchów i ideologii.