Czy hierarchowie, którzy tuszowali pedofilię w Kościele, są wiarygodnymi obrońcami tezy, że papież „nie wiedział”? Czy ich moralne wzburzenie wobec „atakowania” ich zwierzchnika jest szczere? Czy zażarcie relatywizując sprawę przestępstw na dzieciach („to były inne czasy”), chcą wybielić także własne zaniechania, decyzje i decyzje swoich kolegów? Odpowiedzi na te pytania wydają mi się oczywiste.
Przyglądam się awanturze wokół nowych faktów dotyczących tuszowania kościelnej pedofilii przez Jana Pawła II i mam poczucie, że przede wszystkim pokazuje ona całkowity brak skrupułów PiS-u w manipulowaniu własnymi wyborcami. Politycy z PiS-u i jego brunatnych okolic po raz kolejny podają ludziom, którzy tej partii z różnych przyczyn ufają, truciznę paniki moralnej i strachu przed wyimaginowanym wrogiem. Tym razem w tej roli ustawiani są dziennikarze śledczy i telewizja, która odmówiła odgrywania roli tuby propagandowej prawicy – w przeciwieństwie do Kościoła katolickiego, który się w tej roli znakomicie odnalazł i dlatego jego uprzywilejowana pozycja instytucji ponad prawem pozostaje dla prawicy priorytetem.
Mechanizm tego działania to klasyka populizmu, a rządząca prawica używała go w ostatnich latach często, zmieniając historię w politykę historyczną, a istotne w dziejach Polski postaci bezpardonowo przykrawając do kształtu, który nada im konkretną polityczną użyteczność. To ta taktyka sprawiła, że bohater rotmistrz Witold Pilecki wylądował w jednym worku z Józefem Kurasiem ps. „Ogień”, na którego rozkaz mordowano żydowskie kobiety i dzieci. I to zgodnie z tą taktyką Jan Paweł II, żeby przydać się prawicy, musi także pozostać odpowiednio przycięty.
Bo same fakty opisane w książkach Bielmo Marcina Gutowskiego, Maxima Culpa Ekke Overbeeka, a także w reportażu Franciszkańska 3 nie są sprzeczne z wiedzą o mrocznych aspektach pontyfikatu papieża Polaka, którą ma każdy, kto czytał jakiekolwiek krytyczne opracowanie biografii zawodowej tego watykańskiego przywódcy. Fakty zebrane przez dziennikarzy są tylko dopełnieniem obrazu, którego sedno jest znane od dawna i tak oczywiste, że wypowiedział je nawet obecnie urzędujący papież Franciszek: „w tamtych czasach wszystko było tuszowane”.
czytaj także
Sprawy biskupów McCarricka, Groëra czy Marciala Maciela Degollado, wspieranych lub nawet awansowanych przez papieża, zostały opisane tak wiele razy, że nie ma potrzeby tu przytaczać drastycznych szczegółów dotyczących ich przebiegu i liczby ofiar tych przestępców. Publicznie znane są też głosy ofiar, m.in. z Irlandii, gdzie przez piekielne kościelne „szkoły przemysłowe” przeszło około 150 tys. dzieci (nie wszystkie przeżyły), skarżące się na brak reakcji na prośby o pomoc kierowane do kolejnych papieży, w tym polskiego.
Opisywano też wielokrotnie fakt, że w 1983 roku papież obniżył w Kodeksie prawa kanonicznego rangę przestępstw pedofilskich, przenosząc je z działu najcięższych przestępstw przeciw wierze katolickiej do ostatniego działu „przestępstwa przeciw specjalnym obowiązkom”, a w kwestii sankcji za przemoc seksualną wobec dzieci wobec sprawcy postanowił: „powinien być ukarany sprawiedliwą karą”. Co więcej, inaczej niż w starszym kodeksie z 1917 roku, w kodeksie zaktualizowanym przez Jana Pawła II udowodnienie takiego przestępstwa nie powoduje nawet obligatoryjnej „utraty dobrego imienia” sprawcy.
Przytaczam tu ogólnie znane fakty. Jan Paweł II, kontynuując nieetyczną politykę Kościoła wobec ofiar przestępców w sutannach, zawiódł na tym polu. Ponieważ jest postacią historyczną, nowe fakty w tej sprawie powinny być istotne dla historyków i katolików, dla których papież był ważny. Natomiast nie powinny szczególnie zajmować polityków, bo teraz odpowiedzialność za sprawiedliwość wobec ofiar spoczywa na obecnym papieżu, Franciszku, a w Polsce na obecnych szefach polskiego Episkopatu.
czytaj także
Warto dodać na marginesie w kontekście Franciszka, że właśnie wykonuje on kolejny ruch kłopotliwy dla polskiego Episkopatu w świetle jego dotychczasowej polityki. W nowej wersji listu apostolskiego Vos estis lux mundi, który wchodzi w życie 30 kwietnia, Franciszek rozszerza normy dotyczące odpowiedzialności biskupów i przełożonych zgromadzeń religijnych także na świeckich moderatorów międzynarodowych stowarzyszeń wiernych, uznanych przez Stolicę Apostolską. Teraz także świeccy stojący na czele takich stowarzyszeń są zobowiązani do tego, by zgłaszać nadużycia, o których się dowiedzieli.
Wracając do sedna sprawy, politycy nie powinni tu mieć nic do roboty, gdyby nie to, że polskiego papieża uprzedmiotowili i cynicznie zmienili w markę „Święty Jan Paweł II”, która ma im pomóc realizować konkretne polityczne cele. Wszyscy je znamy. PiS chce jesienią utrzymać władzę, która w związku z doprowadzeniem polskiej demokracji, ekonomii, oświaty czy ochrony zdrowia do dramatycznego kryzysu może wymknąć mu się z rąk. Kościół katolicki, zapisany rękami swoich hierarchów do Zjednoczonej Prawicy, jest tu kluczowym partnerem, bo kościelne ambony i płoty to, wbrew nauczaniu Jezusa, miejsca intensywnej i brutalnej agitacji politycznej.
Oczywiście ten układ działa tylko tak długo, jak długo do kościoła przychodzą wierni. A statystyki nie pozostawiają złudzeń co do tego, że wielu katolikom skrajne upolitycznienie Kościoła nie odpowiada. Ludzie opuszczają instytucję skorumpowaną rzekami publicznych pieniędzy i przywilejów fundowanych na koszt społeczeństwa. Coraz bardziej oddzielają swoją wiarę od instytucji zarządzanej przez urządzających nagonki na różne grupy obywateli biskupów. Według kościelnych statystyk na niedzielne msze chodzi już tylko 28 proc. wiernych (czyli nieco ponad 20 proc. spośród wszystkich Polek i Polaków), a komunię przyjmuje (czyli traktuje ten rytuał z całą powagą) zaledwie 12 proc.
Nie da się zjeść wafla i mieć wafla, czyli jak dokonałam apostazji i dlaczego was też namawiam
czytaj także
Budowanie państwowego kultu Jana Pawła II jako bohatera bez skazy, który przyćmiewa wszystkie inne postaci w tysiącletniej historii Polski, to narzędzie podtrzymania gwałtownie upadającego autorytetu Kościoła i tysięcy jego terenowych jednostek (i naprawdę trudno tu uniknąć mrocznego skojarzenia z komunistycznymi i prawicowymi reżimami, które tak jak obecnie PiS wymuszały wieszanie portretu aktualnego wodza w każdej szkole i urzędzie).
W tej sytuacji nie dziwi wigor, z jakim kluczowi hierarchowie przystępują do ataku na dziennikarzy, którzy ujawnianiem faktów „szkalują” papieża. Wśród obrońców teorii o nieświadomości papieża w kwestii kościelnej pedofilii są szefowie Episkopatu, Gądecki i Jędraszewski, oraz metropolita warszawski kardynał Nycz. Apologie wygłasza też uważany za przedstawiciela tzw. kościoła otwartego biskup Ryś. Można długo wymieniać innych. I trudno na to patrzeć bez zażenowania, bo biskupi znów bez mrugnięcia okiem robią coś, co większość świeckich osób przyprawiłoby o rumieniec wstydu. W czym problem? Poniżej kilka opisanych w mediach faktów.
Jak trzy lata temu informowała „Gazeta Wyborcza”, arcybiskup Stanisław Gądecki, metropolita poznański i szef Episkopatu, odmówił wydania prokuraturze akt kościelnego dochodzenia w sprawie księdza Krzysztofa G., który w latach 2001–2013 co najmniej kilkadziesiąt razy wykorzystał seksualnie i zgwałcił ministranta z Chodzieży. Prokurator nakazał wydanie dokumentów. Gądecki odwołał się do sądu, przegrał i… zmienił front. Stwierdził, że akta znajdują się w Watykanie.
Pełnomocnicy gwałconego ministranta chcieli, by prokuratura przeszukała kurię. Prokurator też chciał, ale skonsultował się z przełożonymi. Prokuratura Krajowa kazała mu odpuścić, nie wysyłać policji do kurii, nie wysyłać pytań do Watykanu. Sprawa powróciła niedawno, bo sąd jednak wysłał prośbę o dokumenty – i właśnie po kolejnych kilku latach otrzymał je z Watykanu. Wśród nich przyznanie się sprawcy do winy przed watykańskim sądem – bardzo istotne, bo przed polskim sądem tego nie zrobił.
Przypominam, że chodzi o sprawę, w której polski przestępca skrzywdził polskie dziecko, a polski biskup, zwierzchnik przestępcy, odmówił wydania dokumentów i zmusił polskie państwo do korzystania z uprzejmości i dobrej woli obcego państwa w celu ich uzyskania!
Jedna trzecia kościelnych hierarchów w Polsce broni pedofilów
czytaj także
Zastępca szefa Episkopatu arcybiskup Jędraszewski w swoim wystąpieniu po ponownym wybraniu go na stanowisko, podczas Konferencji Episkopatu w 2019 roku, publicznie wyjaśnił swoje podejście do przestępstw seksualnych popełnianych przez księży. Dodam, że konferencję zwołano w reakcji na wizytę u papieża Franciszka, którą odbyłam razem z posłanką Joanną Scheuring-Wielgus i mec. Anną Frankowską. Wręczyłyśmy wtedy Franciszkowi i wszystkim mediom raport z nazwiskami 24 biskupów, którzy tuszowali przemoc seksualną swoich podwładnych. W tym – Jędraszewskiego.
Arcybiskup dużo czasu poświęcił sprawcom, którym jego zdaniem Kościół ma okazywać miłosierdzie. Jako ofiary wskazał innych księży (!), którzy w związku z kościelną pedofilią muszą znosić upokorzenia i cierpienie. Osoby, które walczą o politykę „zero tolerancji” wobec gwałcicieli dzieci, przyrównał do nazistów, którzy doprowadzili do Holocaustu, i stalinistów mordujących „wrogów ludu”.
Jędraszewski był też opisywany w wielu mediach jako jeden z najbardziej aktywnych obrońców arcybiskupa Paetza, który molestował kleryków. Jak wszyscy czytaliśmy, ignorował delegacje kleryków, którzy przychodzili do niego z prośbami o pomoc. Organizował też akcję podpisywania listów poparcia dla Paetza.
Diduszko z Watykanu: Chcemy dymisji biskupów chroniących księży pedofilów
czytaj także
Kardynał Nycz – jak opisywał w 2019 roku „Duży Format” – przeniósł księdza, który na warszawskim Mokotowie molestował siedmioletnie dziewczynki, do Grodziska Mazowieckiego, gdzie ten opiekował się ministrantami. Ksiądz później wrócił do jednej z warszawskich parafii. W 2012 roku został skazany na dwa lata i trzy miesiące więzienia i dożywotni zakaz pracy z dziećmi. Po odsiedzeniu wyroku ksiądz mieszkał przy seminarium i jeździł po parafiach, prowadząc rekolekcje, również dla dzieci. Stał się bohaterem filmu braci Sekielskich Tylko nie mów nikomu. Arcybiskup Nycz tłumaczył później, że po prostu nie wiedział o rekolekcjach prowadzonych przez księdza Dariusza.
Arcybiskup Ryś – jak informował w 2020 roku portal OKO.Press – w maju 2019 roku dostał skargę na wieloletnie ukrywanie sprawy księdza pedofila przez biskupa Dziubę, podwładnego Rysia z jego metropolii. Arcybiskup miał obowiązek niezwłocznie powiadomić o tym Watykan. Ale przez rok nie zrobił nic. Miał też swój udział w sprawie braci Pankowiaków, którą znacie z filmu Zabawa w chowanego Sekielskich. Mianowicie kiedy bracia molestowani w dzieciństwie przez księdza Hajdasza złożyli pozew o zadośćuczynienie od diecezji kaliskiej, arcybiskup Ryś podpisał pełnomocnictwo dla kancelarii prawnej, która w imieniu diecezji miała walczyć z Pankowiakami przed sądem. Diecezja nie zamierzała bowiem wypłacać im zadośćuczynienia i chciała oddalenia pozwu. Diecezję, jak informowała „Gazeta Wyborcza”, reprezentował ten sam adwokat, który był pełnomocnikiem państwa Morawieckich w głośnej sprawie działki, którą premier kupił po znajomości od Kościoła.
czytaj także
Na Mapie Kościelnej Pedofilii i Przemocy, którą wspólnie z Joanną Scheuring-Wielgus aktualizujemy od 2018 roku, znajdziecie opisy podobnych, opisanych w mediach, działań 44 hierarchów polskiego Kościoła katolickiego. To jedna trzecia Episkopatu.
Czy hierarchowie, którzy tuszowali pedofilię w Kościele, są wiarygodnymi obrońcami tezy, że papież „nie wiedział”? Czy ich moralne wzburzenie wobec „atakowania” ich zwierzchnika jest szczere? Czy zażarcie relatywizując sprawę przestępstw na dzieciach („to były inne czasy”), chcą wybielić także własne zaniechania, decyzje i decyzje swoich kolegów?
Odpowiedzi na te pytania wydają mi się oczywiste. A kościelne argumenty – obłudne. Na przykład ten o „innych czasach”, do którego próbują obecnie brawurowo przekonywać nie tylko biskupi, ale także niestety Adam Michnik. Zarówno w Polsce, jak w wielu innych krajach Europy w latach 70. i 80. XX wieku gwałcenie dzieci było przestępstwem opisanym w kodeksach karnych. Papież, jako przywódca Kościoła katolickiego i państwa Watykan, musiał znać ten stan prawny, ale działał tak jak jego poprzednicy na rzecz ochrony „dobrego imienia” swojej instytucji, zgodnie z przyjętą w niej (a nie w krajach, w których działa Kościół) nieetyczną praktyką.
Niewątpliwie temat przestępstw seksualnych wobec dzieci – nie tylko w Kościele – był w XX wieku bardziej stabuizowany niż obecnie – wśród ofiar, ich rodzin, małych społeczności. Między innymi dlatego, że dostęp do wiedzy o pomocy i prawach ofiar, a także psychologicznych mechanizmach związanych z tego rodzaju przestępstwami, był trudniejszy. Jednak ten argument nie nadaje się na usprawiedliwienie braku działań czy chronienia sprawców przez tych, którzy mieli władzę, żeby ten stan rzeczy zmienić i chronić ofiary. Bo prawo stawiało sprawę jasno. Przemoc seksualna wobec dzieci (nazywana „czynem nierządnym z osobą pozbawioną zdolności rozpoznania znaczenia czynu lub kierowania swym postępowaniem”) była w tym czasie przestępstwem.
czytaj także
W diatrybach biskupów powraca też wątły argument o tym, że papież zmienił stosunek do sprawy pod koniec życia. Zacytuję tu fragment jednej z wielu publikacji OKO.press: „Polscy hierarchowie lubią przypominać, że w 2001 roku Jan Paweł II wydał dekret (tzw. motu proprio, dekret De Gravioribus delictis, [O ciężkich przestępstwach], zatwierdzający nowe normy. Po niemal 20 latach próbowały one naprawić to, co zepsuł kodeks z 1983), nakazujący biskupom powiadamiać Watykan o każdym prawdopodobnym przypadku wykorzystywania nieletnich przez księży. Za jego pontyfikatu ten przepis był jednak martwy, przynajmniej w Polsce. I został wydany z inicjatywy kardynała Ratzingera”.
Z której strony spojrzeć, wystają niewygodne fakty. Gdyby to była oparta na klasycznych zasadach debata o istotnej postaci historycznej, należałoby zwyczajnie zaakceptować je i pójść dalej, żeby móc poważnie odpowiedzieć na kolejne pytania. Co z tego wynika? Czy tuszowanie kościelnej pedofilii przekreśla zasługi papieża w kontekście historii drugiej połowy XX wieku polegające na tym, że wsparł opozycję demokratyczną w walce o wyrwanie Polski spod dominacji ZSRR, a swoją postawą w tej sprawie dodał wielu osobom sił?
Moim zdaniem oczywiście nie. To dwie różne sprawy. Żaden dobry uczynek nie daje nam prawa do robienia złych rzeczy. Zasługi papieża nie wymazują tego, co zrobił źle, ani nie mogą stanowić podstawy do odbierania polskiemu społeczeństwu prawa do wiedzy o całokształcie życia i działalności tej ważnej postaci historycznej.
Bo przecież zasadniczo podtrzymywanie autorytetu postaci historycznych nie polega na ukrywaniu niewygodnych faktów biograficznych i zakazie krytyki. W demokratycznych krajach nie stosuje się takiej praktyki, bo jest nieetyczna, ale także zwyczajnie nie ma sensu. Próba ukrywania faktów powoduje zawsze tylko tyle, że za każdym razem, kiedy wychodzą one na jaw, powodują słuszną i gwałtowną reakcję ludzi, którzy czują się oszukani.
Tuszowanie pedofilii to najmniejszy problem z Janem Pawłem II
czytaj także
Zresztą przecież w Polsce w stosunku do różnych bohaterów naszej historii toczy się debata, która pozwala wyciągnąć wnioski z ich dobrych i złych wyborów. Taką postacią jest choćby Józef Piłsudski. Z radością czytamy o jego działalności, kiedy był przywódcą PPS i POW, o Legionach, o tym, jak dzięki niemu Polska odzyskała niepodległość, i o tym, jak uległ argumentom walczących o prawa wyborcze Polek. Z przerażeniem czytamy o jego akceptacji dla powstania obozu w Berezie Kartuskiej, gdzie przetrzymywano i torturowano przedstawicieli opozycji. Czy byłoby lepiej, gdyby zatajono przed nami fakt istnienia Berezy? Nie! Bo tylko analiza konkretnych dobrych i złych poczynań osób, które brały udział w przestawianiu zwrotnic w naszej zbiorowej historii, może pomóc nam uniknąć powtarzania błędów w przyszłości.
Co powinno wydarzyć się w tej sprawie, gdyby Jan Paweł II nie był traktowany przez swoich politycznych i kościelnych „obrońców” przedmiotowo?
Episkopat powinien przyznać, że papież zrobił źle, wzorem swoich poprzedników przedkładając interes i PR Kościoła ponad krzywdę dzieci – wielu dzieci w wielu krajach. Robiąc tak, postąpił przecież wbrew nauczaniu Jezusa, który zdecydowanie opowiadał się po stronie ofiar („cokolwiek uczyniliście jednemu z tych najmniejszych moich braci, mnie uczyniliście”). Episkopat powinien też w ramach przeprosin i szacunku dla ofiar zrobić rzecz absolutnie podstawową: podjąć decyzję o otwarciu archiwów i wpuszczeniu do nich Państwowej Komisji ds. Pedofilii, prokuratorów i historyków. Powinien też zdymisjonować odpowiedzialnych za tuszowanie pedofilii w Kościele. I powinien bez wymigiwania się wypłacać ofiarom odszkodowania.
Instytucje związane z postacią polskiego papieża, o ile chcą uchodzić za rzetelne, powinny dopełnić informacje o swoim patronie także o fakty, które co prawda nie pozwolą budować politycznego kultu, ale uruchomią ewangeliczną wyzwalającą moc prawdy.
Co się dzieje zamiast tego?
Trwa prawicowa nagonka na dziennikarzy, z tak kuriozalnymi akcentami jak wzywanie w sprawie telewizyjnego reportażu ambasadora USA „na dywanik” do MSZ. Środowiska związane bezpośrednio z prawicą i Kościołem organizują tak zwane „oddolne” marsze papieskie, które mają pokazać, że w Polsce nie ma miejsca na żadne fakty, które nie odpowiadają Zjednoczonej Prawicy. „Jeden na wiecach ONR, ze znakiem falangi na ramieniu, krzyczał: »Ukraińcy, won z Polski!«. Drugi udostępniał swą knajpę kapelom związanym ze sceną neonazistowską” – tak organizatorów wrocławskiego marszu w obronie papieskiego kultu opisuje lokalna „Gazeta Wyborcza”.
Prawicowcy także na różne inne sposoby próbują podbijać publiczne emocje – tak jak poseł Piotr Kaleta z PiS, który w studiu TVP fantazjował o rozbijaniu pały na głowie profesora Macieja Gduli, posła Lewicy, i celnie opisywał stosunek swojej formacji do tzw. wartości chrześcijańskich: „My mamy za wszystko nadstawiać jakiś policzek, bo lewactwo będzie obrażało naszą świętość. Nie ma czegoś takiego. My w tej chwili musimy podjąć takie metody, demokratyczne metody, żeby ludzi takich jak pan, formację jak pana, jak w Chłopach Reymonta, gdzie się brało Jagnę na wóz gnoju, wywieźć poza miasto, czyli po prostu wywalić was z życia publicznego”. Abstrahując od definiowania ujawniania faktów jako „obrażania świętości”, ta wypowiedź brzmi jak dość agresywna polemika z autorem słów „Jeśli cię ktoś uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i drugi”. Zaraz, kto to był?
czytaj także
W synergii ze wzmożoną prawicą Episkopat wydaje stanowisko zatytułowane „Święty Jan Paweł Wielki” i ogłasza „rozpoczęcie prac nad powołaniem zespołu niezależnych specjalistów do podjęcia badań związanych z wykorzystaniem seksualnym małoletnich przez niektórych duchownych w Polsce”. Nie wiemy, od czego będzie „niezależny” ów zespół. Od tuszujących pedofilię hierarchów, którzy go powołają do życia?
Wątpię, bo w całym tym moralnym wzmożeniu nie słyszymy ani słowa o otwarciu archiwów przed istniejącym już zespołem, czyli Państwową Komisją ds. Pedofilii, która od dwóch lat bezskutecznie prosi o dokumenty dotyczące konkretnych księży, którzy skrzywdzili konkretne polskie dzieci. Te dokumenty zawierają przecież też informacje o decyzjach konkretnych biskupów.
Wracając do sedna sprawy, w podkręcanej przez prawicę awanturze nie chodzi o fakty związane z Janem Pawłem II ani o podejście do sprawy tuszowania przestępstw seksualnych przez Kościół w Polsce i na świecie. Chodzi, zupełnie trywialnie, o to, że Zjednoczona Prawica nie chce w kampanii wyborczej debaty o kryzysie mieszkaniowym, zapaści oświaty, kolejkach do lekarzy i inflacji. Na tych wszystkich polach, czyli realnych polach, na których powinno rozgrywać się działanie polityczne, spektakularnie poległa.
Jan Paweł II wprowadził Polskę do Europy. Czy teraz ją wyprowadzi?
czytaj także
To dlatego już teraz, w ramach kampanii przedwyborczej, wypróbowuje kolejne populistyczne motywy i sprawdza, co skutecznie zamknie usta opozycji, co ją skłóci, czym uda się odwrócić uwagę od afer, zaszczuwania ludzi, wyprowadzania publicznych pieniędzy do znajomych fundacji, potwornej drożyzny, która zatruwa ludziom życie na co dzień. Czy będą to brednie o „przymusie jedzenia robaków” albo „ideologii LGBT”? A może fantazje o „szkalowaniu” papieża?
Milczenie wobec tych manipulacji czy ataków na rzetelne media i wobec relatywizowania zła, „żeby nie dawać im pożywki”, nie jest w mojej opinii skuteczną taktyką zatrzymywania populistów.
Wolność samodzielnego wybierania sobie autorytetów, prawo do krytyki osób publicznych i nieograniczony dostęp do prawdy związanej z działaniami historycznych postaci ustawianych na piedestale to nieodzowne składniki demokracji. A dbanie o dostęp ludzi do tych wolności to obowiązek polityków i wszystkich osób u władzy. Natomiast dbanie o dostęp do wiedzy i faktów nie jest tożsame z wydawaniem wyroków i niepodważalnych ocen. Ani Sejm, ani żadne ministerstwo nie są właściwymi miejscami do ustalania, kto jest, a kto nie jest autorytetem dla ludzi w Polsce.
PiS wie, że powtarzanie dowolnej bzdury sto, dwieście i trzysta razy sprawia, że rośnie grupa ludzi, którzy dają się na nią nabrać.
Musimy wierzyć, że tak samo ma się rzecz z prawdą – i spokojnie powtarzać fakty. Tak żeby nie zagłuszył ich marszowy krok „spontanicznych” obrońców prawicowej narracji. Tak żeby wszyscy je usłyszeli i mogli poddać własnej ocenie.
Na tym polega polityczna odpowiedzialność.