Dla Tuska stworzenie koalicji z Lewicą i Trzecią Drogą to recepta na ciągłe awantury, przepychanki i zniechęcenie wyborców. Może szef PO wolałby rząd PiS i Konfederacji, by za dwa lata sięgnąć po prezydenturę, a najpóźniej za cztery – po pełnię władzy?
Dawno, dawno temu… a właściwie to nie tak dawno, bo zaledwie kilka lat temu, największa partia opozycyjna wskazała, że jej kandydatką na prezydentkę będzie kobieta, Małgorzata Kidawa-Błońska. Kampania, którą rozpoczęła, okazała się fatalna i nagle nad partią zawisła groźba kompletnej klęski. Kidawę-Błońską zdecydowano się w mało elegancki sposób zastąpić Rafałem Trzaskowskim i w ten sposób uratować kampanię. Pomysł znakomity, ale potrzeba było, aby rządzący PiS nie robił przeszkód w wymianie kandydatów.
Wydawało się, że PiS, tak przecież skonfliktowany z PO, problemy będzie jednak robił. Tymczasem nic takiego się nie stało. Wręcz przeciwnie, PO wymieniła kandydatów błyskawicznie, bez żadnych przeszkód ze strony największego rywala. Oczywiście pomoc czy raczej życzliwe nieinterweniowanie PiS-u nie były spowodowane jakimś wielkim spiskiem z partią Borysa Budki. Po prostu PiS zdawał sobie sprawę, że walka z kandydatem Platformy daje o wiele większe szanse na zwycięstwo niż walka z tym trzecim, spoza duopolu PO-PiS. I chociaż ówczesne sondaże oraz podszepty politologów wskazywały, że Hołownia ma większe szanse na pokonanie Dudy, Platforma wybrała własny interes partyjny, dzięki czemu Andrzej Duda wygrał wybory.
czytaj także
Jeśli przyjrzymy się dokładnie, to z podobną sytuacją mamy do czynienia i dzisiaj. PiS znowu podało rękę PO, tym razem poprzez autorytarnie rozdmuchaną komisje do spraw ścigania Tuska. I znowu nie znaczy to, że Kaczyński jest z Tuskiem w jakimś tajnym porozumieniu. Po prostu cały aparat propagandowy PiS nastawiony jest na atak na lidera PO. Cała partia i jej zaplecze potrafią grać tylko w antytuskowej orkiestrze. No i Tusk, jako jeden z najbardziej nielubianych polityków na prawicy, doskonale ten elektorat mobilizuje.
Polaryzacja w oczywisty sposób sprzyja więc PiS, ale nie tylko. Sprzyja także Tuskowi, przed którym właśnie otworzył się nowy scenariusz.
Przypomnijmy, że do marszu 4 czerwca Tusk i PO nadal nie mogli przebić szklanego sufitu 25–27 proc. poparcia. Dopiero marsz i jego kolejne wersje sprawiły, że PO nagle zaczęło doganiać PiS i przekraczać w sondażach próg 30 proc. Ten sukces mogli osiągnąć dzięki konsumowaniu poparcia innych partii, zwłaszcza Szymona Hołowni.
Teraz weźmy pod uwagę dwa scenariusze. W pierwszym Tuskowi udaje się stworzyć koalicję z Lewicą oraz Trzecią Drogą. W praktyce oznacza to, że każdy projekt ustawy trzeba będzie uzgadniać z czterema, a właściwie to pięcioma–sześcioma partiami, których poza niechęcią do PiS nic nie łączy. Jeśli zaproponuje program socjalny, nie zgodzi się na niego Kosiniak i pewnie Hołownia. Jeśli program będzie za bardzo liberalny, to zablokuje go Lewica – czy też jej lewe skrzydło. Do tego przez dwa lata na froncie zewnętrznym będzie Duda ze swoim prezydenckim wetem i Trybunał Konstytucyjny, który będzie mógł na telefon zablokować cokolwiek.
Nawet jeśli nowy rząd będzie na tyle silny, żeby zlekceważyć orzeczenia „pseudotrybunału”, to rządzenie okaże się dla Tuska koszmarem. Ciągłe awantury, przepychanki i zniechęcenie wyborców oczekujących antypisowskiej sanacji sprawią, że władzy po 2 latach będzie o wiele trudniej wygrać wybory prezydenckie. Zwłaszcza jeśli PiS wystawi kogoś, kto się dobrze wyborcom kojarzy, jak na przykład Beata Szydło, czyli ta, która wprowadziła 500+, gdy nie było pandemii albo inflacji.
Supernowa solimamdości, czyli najkrótszy sitcom polskiej lewicy
czytaj także
W drugim scenariuszu Tusk ma wynik podobny, a nawet ciut lepszy od PiS, ale większość zdobywa partia Kaczyńskiego i Konfederacja, m.in. dzięki temu, że Tusk skonsumował pozostałe partie opozycyjne i wypchnął je w okolice progu. Dla Tuska oznacza to brak możliwości powołania rządu.
Pojawiają się głosy, że Konfederacja nie jest aż tak naiwna, żeby iść do rządu z PiS. Wierchuszka może i tak, ale wiele z tych 40–50 mandatów, które może zdobyć partia, przypadnie posłom niedoświadczonym, którym ślina będzie ciekła na myśl, że Czarnek sprezentuje im wille, a rodzina obsiądzie spółki skarbu państwa. Dlatego zagrożą Bosakowi z Mentzenem secesją i rząd powstanie, a w takim układzie to dla Kaczyńskiego rządzenie będzie jednym wielkim bólem głowy. Rząd będzie się zużywał jeszcze szybciej niż dzisiaj. Brauny czy Korwiny w ministerstwach, antyszczepinkowcy ze swoimi ustawami czy pomysły polexitowe. To gotowy scenariusz na katastrofę i pukanie się w głowę tiktokowych wyborców Mentzena.
A nawet jakby taki rząd nie powstał, to w przypadku rządu mniejszościowego Kaczyński będzie musiał z każdym projektem ustawy na klęczkach wędrować do Mentzenza czy Bosaka. Oba te scenariusze doskonale grają na korzyść opozycji demokratycznej, tyle że opozycją będzie już tylko Tusk. Reszta partii będzie już dawno skonsumowana – libkowe media dobiją je oskarżeniem o klęskę wyborczą.
W takim scenariuszu ktoś z PO w cuglach wygrywa wybory prezydenckie, a potem już tylko dwa lata do parlamentarnych przy gniciu władzy jeszcze szybciej niż teraz. A więc szansa na ponad 40 proc. dla Platformy. Wyborcy przeciwni rządowi PiS i Konfederacji nie zagłosują przecież na inne partie, bo to zmarnowany głos.
Dzień dobry, czy są jakieś nowości? Przystawki w wyborczym menu
czytaj także
Innymi słowy, skonsumowanie Lewicy i Hołowni i zmuszenie Kaczyńskiego do sojuszu z Konfederacją jest najprostszą drogą do zdobycia pełnej władzy przez Tuska. Najpierw za dwa lata prezydentura, ratująca przed chaosem i wyjściem z UE, potem za dwa lata samodzielna większość, gdy skompromitowany PiS z Konfederacją zatoną. Jeśli ktoś uważa, że to niemożliwe, niech sobie przypomni, jak Tusk celowo wepchnął PiS do koalicji z Samoobroną i Ligą Polskich Rodzin. I dzięki temu zagrał o całą pulę.
To oczywiście znowu nie jest tak, że mamy do czynienia z diabolicznym planem Tuska uknutym, gdy wracał do Polski z Brukseli. Polityka to sztuka wykorzystywania nadarzających się okazji. Jeszcze niedawno perspektywa samodzielnych rządów PO była mrzonką, więc grana była wspólna lista. Dziś, na skutek sukcesu marszu, samodzielna władza stała się w dłuższej perspektywie o wiele bardziej możliwa. Wystarczy wykosić konkurentów i zaczekać, aż Kaczyński się zużyje w rządzie mniejszościowym albo większościowym z Konfederatami. Winę za brak rządu zrzuci się na Hołownię, Czarzastego, Kosiniaka. W końcu klęskę PO w 2015 roku do dziś tłumaczy się tym, że Zandberg śmiał się lewicowo odezwać podczas wyborczej debaty.