Kilka dni temu państwo Ukraina zostało całkiem sparaliżowane przez opad śniegu, który w ciągu kilku godzin doprowadził nikłe pozostałości tego społeczeństwa do totalnego upadku. Najpierw przestał działać transport publiczny, ale już za parę godzin właściciele prywatnych samochodów masowo opuszczali je na środku jezdni, ratując się przed nagłym nadejściem stanu natury. Następnego dnia już nie można było ani kupić chleba, ani w ogóle dostać się do spożywczego. Życie społeczne ostatecznie przeniosło się do internetu, gdzie akurat krążyła wiadomość o samobójstwie Borisa Beriezowskiego. Trudno o lepszy moment na lekturę pierwszego rosyjskiego numeru Krytyki Politycznej.
Przyznam się, że za tę lekturę długo nie mogłem się zabrać. Jeszcze niedawno namawiałem wszystkich wokół, że w tej części świata działanie w Rosji jest niezbędne dla każdej inicjatywy społecznej, która myśli ponad granicami narodowymi. Co więcej, próbowałem przekonać wszystkich wokół (z samym sobą włącznie), że skuteczne działanie w Rosji jest w ogóle możliwe. Że względny sukces ukraińskiej edycji Krytyki Politycznej, odniesiony tuż po jej pojawieniu się dwa lata temu, nie jest ani szczęśliwym zbiegiem okoliczności, ani przejawem odwiecznego ulegania Ukraińców polskim kolonialnym odruchom. I że skoro wydajemy w Polsce i na Ukrainie pismo inspirujące się tak rosyjskim zjawiskiem jak „tołstyj żurnał”, dlaczego jeszcze nie wydajemy jego w Rosji?
Wreszcie trzymam w ręku pismo z obrazem matrioszki, ubranej w maskę Guya Fawkesa, i zrusyfikowanym logiem KP na okładce. I średnio się cieszę. Póki powstawała rosyjska edycja KP, próba przylepienia maski Guya Fawkesa na rosyjską matrioszkę, którą obserwowaliśmy w Moskwie i Petersburgu w ciągu zeszłego roku, ostatecznie się nie powiodła. W ciągu tego roku rosyjska redakcja KP musiała kilkakrotnie przerywać swoją pracę – najpierw w celu bezpośredniej okupacji stołecznych ulic i placów, później – żeby bronić tych, na których władza postanowiła się zemścić za chwilowy sukces tej okupacji. Już w trakcie tworzenia pierwszego numeru tego pisma w Rosji powstało prawo zmuszające każdego, kto dostaje jakiekolwiek wsparcie spoza Rosji (czyli faktycznie cały trzeci sektor) o oficjalne określenie siebie mianem „agenta zagranicy”. W praktyce to oznaczałoby, że na tej okładce tuż obok matrioszki powinien się pojawić napis „jesteśmy agentami zagranicy”.
Takiego napisu jednak brak, choć za ukrywanie faktu bycia agentem zagranicy według tegoż prawa grozi kara więzienia. I dobrze, że brak. W praktyce to oznacza, że rosyjska KP w samym momencie swoich urodzin schodzi do podziemia, zaczyna działać w sławnej tradycji samizdatu, rezygnując z jakiejkolwiek walki o polityczną hegemonię (chcecie zawalczyć o polityczną hegemonię z Kremlem? Beriezowski już zawalczył). Dzieje się to akurat w chwili, gdy reszta oficjalnych „agentów zagranicy” – nieważne, czy przyznali się do tego miana, czy nie – została poddana jednoczesnej kontroli ze strony prokuratury, podatkowej oraz innych służb, które nie ukrywają, że chcą wreszcie wysłać z Rosji tych wszystkich agentów tam, gdzie ich miejsce, czyli zagranicę. To byłby naprawdę kiepski moment na założenie kolejnego NGO-sa, natomiast dobry moment na prawdziwą reinkarnację zjawiska „inteligencji zaangażowanej”, trochę znanego w Polsce, ale już w Rosji zupełnie nieobecnego.
Rosyjskie warunki sprawiają, że zaangażowanie tej inteligencji wcale nie musi przybierać formy klasycznej organizacji pozarządowej, którą czeka tylko „wejście do Babilonu niekończących się faktur”, ale też oznacza bezpośrednie zagrożenie dla życia, zdrowia i wolności zaangażowanych w te organizacje osób, a nierzadko także ich rodzin. Wydarzenia tego tygodnia – jednoczesny atak na niemal wszystkie rosyjskie organizacje pozarządowe, włącznie z Amnesty International, Human Rights Watch oraz… francuskojęzycznym liceum – wskazują na to, że nawet potężne instytucje zachodniego typu być może straciły szansę na przetrwanie w Rosji. Należy się przygotować na podziemie, samizdat, dysydencję. A dysydenci, jak wiadomo, nie wypełniają wniosków ani nie rozliczają faktur, bo to dowody sądowe. Przetrwają przede wszystkim ci, dla kogo te wnioski czy faktury nie są niezbędnym warunkiem działania. To będą prawdziwi „agenci zagranicy”, czyli mówiąc po naszemu – zaangażowani inteligenci.