Pawleński w pełni oddaje postawę panującą w dzisiejszej Rosji: pasywne, desperackie skupienie na własnej bezradności.
Nagi człowiek siedzi na listopadowym Placu Czerwonym, nieruchomo patrząc na swoją przygwożdżoną do kostki brukowej mosznę. Przez niecały tydzień ten obraz trapi użytkowników sieci społecznościowych na całym świecie, a w tak zwanym rosyjskojęzycznym segmencie internetu naprawdę nie da się wejść na żadną witrynę, nie zobaczywszy ciągu dalszego wirtualnego starcia wokół tego działania. Najnowsza odsłona – wiadomość o wszczęciu postępowania karnego przeciwko artyście Piotrowi Pawleńskiemu, który dokonał tego desperackiego gestu na Placu Czerwonym w Moskwie.
Plac Czerwony od lat służy nie tylko demonstracji siły politycznej współczesnej Rosji, ale też jako miejsce najbardziej nadające się do podważenia jej mocy. Po raz pierwszy w tym celu przestrzeń Placu Czerwonego została użyta przez artystę Anatolija Osmołowskiego, który w 1991 roku wraz z kolegami ułożył przed mauzoleum Lenina ze swoich ciał rosyjskie słowo ХУЙ (dosłownie, chuj). To właśnie na Placu Czerwonym zimą 2012 roku odbyło się jedno z pierwszych wystąpień zespołu Pussy Riot. Brak gwałtownej reakcji na to wystąpienie pokazał, że plac ten nie ma już tak zasadniczego znaczenia dla władzy rosyjskiej, jak chociażby Sobór Chrystusa Zbawiciela w Moskwie – miejsce kolejnej, na razie ostatniej, interwencji Pussy Riot.
Co różni najnowszą akcję Pawleńskiego od poprzednich wtargnięć artystycznych na Placu Czerwonym? Przede wszystkim to, że nie jest ona demonstracją siły, oporu czy arogancji. Jest skrajną, ale świadomą manifestacją słabości oraz – paradoksalnie – bierności i pokory, mimo że została przeprowadzona w zaskakująco odważny sposób, a konsekwencje tego gestu mogą okazać się dla artysty fatalne.
Przygwożdżenie własnej moszny do Placu Czerwonego – to, według artysty, symboliczny obraz fiksacji na własnych porażkach, frustracjach i lękach. Akcję Pawleńskiego warto odbierać nie jako kolejną artystyczną krytykę rosyjskiej władzy, tylko jako radykalną krytykę tych, którzy tej władzy próbują się przeciwstawić.
Czyli absolutnej większości rosyjskiego społeczeństwa, której niemal powszechna nienawiść do obecnej władzy nie przekłada się na żaden sensowny ruch opozycyjny ani nawet na wyniki wyborcze.
Najbardziej uderzającym elementem działania Pawleńskiego tak naprawdę nie jest gwoźdż, który przypina jego genitalia do kostki brukowej. Oglądając filmik dokumentujący tę akcję, poczułem, że jeszcze bardziej niepokojący niż odruchowa awersja wobec aktu autoprzemocy, jest właśnie wzrok artysty, nieruchomo skupiony na własnych genitaliach. Wzrok, który w pełni oddaje postawę panującą w dzisiejszej Rosji: pasywne, desperackie skupienie na własnej bezradności. Po dokonaniu pozornie samobójczego gestu artysta nie potrzebuje nawet pomocy medycznej i spokojnie wraca do domu. Żadnego bohaterstwa, poświęcenia się, żadnego Jana Palacha. Słabość bezsilnych.
Ta bezgraniczna słabość dotyczy nie tylko sparaliżowanego społeczeństwa Rosji, ale też, o dziwo, jej władzy. Doskonale widać to na tym samym Placu Czerwonym. Gdy byłem tam po raz ostatni, coś uderzyło mnie w widoku budynku administracji prezydenta, który widać zza ściany Kremla. Po chwili zorientowałem się, że zamiast tego budynku widzę jego obraz, narysowany na dekoracyjnym płótnie, przypiętym do rekonstruowanej fasady. Wydawało się, że władza w ten sposób zdradza swoją tajemnicę: cała jej moc jest iluzją, tworzoną za pomocą medialnej symulacji, a z samej władzy pozostał tylko płaski, blady obrazek, bo zamiast uprawiania polityki od dawna zajmuje się załatwianiem interesów. Gdyby ta władza nie czuła się tak bezsilna, nie ścigałaby Piotra Pawleńskiego, aktywistów Greenpeace’u czy dziewczyn z Pussy Riot. Nie byłyby dla niej zagrożeniem osoby, którzy tę bezsilność ujawniają. Tym bardziej, że przy okazji ujawniają też inną bezsilność – swoją własną.
Czytaj także:
Piotr Pawlenski, Obojętność jest straszniejsza niż areszt
Roman Pawłowski: Zadrutowana wolność