Oleksij Radynski

Przeciwko językowi polskiemu

Nigdy nie uczyłem się polskiego. No dobrze, przez parę miesięcy chodziłem na zajęcia z polskiego na studiach. Głównie pamiętam z tych zajęć katolicką propagandę w wykonaniu nauczyciela, wysłanego do Kijowa najprawdopodobniej w celu wdrażania kolejnego „porozumienia” między Polakami a Ukraińcami. Zawsze dziwiłem się kolejnym próbom wdrażania porozumienie między tymi dwoma narodami. Przede wszystkim dlatego, że nieporozumienia pomiędzy Ukraińcami a Polakami obserwowałem głównie w wydziale wizowym konsulatu RP w Kijowie. No i oczywiście przy przekraczaniu granicy w Dorohusku. Nigdy nie widziałem kartki z napisem „Droga do polsko-ukraińskiego porozumienia” na żadnym przejściu granicznym, zaś na moim uniwersytecie takie kartki widziałem kilkadziesiąt razy. Za każdym razem prowadziły na debaty o mniej więcej tym samym tytule i składzie uczestników. Ale to trochę inna bajka. 

Pamiętam, jak odkryłem, że umiem mówić po polsku. Ta umiejętność objawiła mi się na jakiejś imprezie w Niemczech, gdzie trafiłem po paromiesięcznym pobycie w Warszawie. W ciągu tych dwóch miesięcy czułem się upośledzonym umysłowo. Za każdym razem, gdy chciałem coś zamówić w knajpie czy dostać w spożywczym, wypowiadałem się mieszanką rodzimego języka z pewną wizją polskiego, zaczerpniętą przeze mnie na studiach z opowieści o cudach dokonanych przez Karola Wojtyłę. Nic dziwnego, że patrzono na mnie jak na dziwaka, który mówi niby po polsku, ale robi to w wyjątkowo głupi sposób. Więc bardzo się zdziwiłem, kiedy na niemieckiej imprezie okupowanej, jak to często bywa, przez Polaków, zacząłem mówić do nich mniej więcej dostojną polszczyzną. Później się zorientowałem, skąd ta polszczyzna się wzięła. Przez te dwa miesiące, próbując odnaleźć się w obcym społeczeństwie, codziennie czytałem Wyborczą. Niewiele tam rozumiałem, ale robiłem to uporczywie, ponieważ wydawało mi się, że tak robi każdy normalny członek tego społeczeństwa. Myliłem się, oczywiście, a o stronie Krytyki Politycznej wtedy jeszcze nie wiedziałem.

Pochodzę z kraju, gdzie kwestie językowe wyprowadzają na ulice tłumy ludzi, powodują strajki okupacyjne i starcia z policją, są przedmiotem gorących dyskusji w mediach oraz manipulacji w każdym z partyjnych programów politycznych. Pochodzę z kraju, którego każdy mieszkaniec zna co najmniej dwa języki. Oczywiście, nie każdy się do tego przyznaje. Niektórzy ze wszystkich sił wypierają się znajomości tego drugiego, wrogiego języka. Oczywiście, takich ludzi jest mniejszość. Natomiast większość mieszkańców tego kraju czuje się nieszczęśliwa z powodu języka, w którym mówi. Sytuacja jest naprawdę dziwna: każdy czuje się wykluczony i trudno się zorientować, kto tu stosuje opresję, a kto jest ofiarą. Ukraińskojęzyczni mieszkańcy tego kraju czują się nieswojo, ponieważ cały czas słyszą wokół siebie język rosyjski. To można zrozumieć. Rosyjskojęzyczni mieszkańcy tego kraju czują się nieswojo, ponieważ cały czas słyszą wokół siebie coraz więcej języka ukraińskiego. To też można zrozumieć, chociaż nieco trudniej. Wszyscy oskarżają się nawzajem o narzucanie swojego języka innym oraz o inne przejawy symbolicznej przemocy, które czasem przeradzają się w przemoc fizyczną. 

Nigdy tego nie rozumiałem. Dlaczego nie możemy się cieszyć, że każdy z nas jest w stanie posługiwać się co najmniej dwoma językami? Dlaczego myślimy, że jeden z tych języków agresywnie pragnie wyprzeć ten drugi? A co jeśli każdy z tych języków potrafi nieźle wzbogacić ten drugi, co zresztą dzieje się cały czas, mimo desperackich starań wszelkiego rodzaju grammar nazi?

Muszę zatem stwierdzić, że na tej Ukrainie w kwestii językowej mamy zresztą fajnie, tylko że nie potrafimy się do tego przyznać. Czego nie da się powiedzieć o beznadziejnie jednojęzycznej Polsce. No dobra, tutaj zdarza czasem się usłyszeć wypowiedź w języku Kaszubów czy Ślązaków. Ale żeby jedna z największych polskich telewizji nadawała w jednym języku, a druga – w zupełnie innym? I żeby każdy mieszkaniec tego kraju mógł sobie równie dobrze obie te telewizje oglądać? Już słyszę płacz polskich adeptów multikulturalizmu, którzy uświadamiają sobie, że nigdy nie dożyją tych czasów. Zatem proponuję niezbyt radykalny, niezbyt daleko idący i niezbyt politycznie poprawny projekt. Skoro raczej nie doczekamy się prawdziwego polskiego bilingwizmu, przynajmniej wzbogaćmy język polski poprzez jego fuzję z jakimś innym językiem. Siłą rzeczy (i ze względu na geografię) ten projekt ma tylko dwie opcje językowe. Opcja niemiecka, jakkolwiek pociągająca z powodów ekonomicznych, wydaje się trudna ze względu na to, że historyczne próby jej wdrożenia kończyły się raczej źle. Zatem optymalną wydaje się opcja ukraińska. Ten język nigdy nie miał ambicji skolonizowania Polski, natomiast, jak widzimy, świetnie się nadaje do produktywnych interakcji z językami sąsiadów. 

Zacznę zatem od siebie. Deklaruję, że w swoich pisanych po polsku tekstach będę używać słów, zwrotów i fraz, nieodpowiadających obecnym regułom polskiej pisowni. Zresztą i tak to robię, tylko że nieświadomie, co zmusza redaktorów Dziennika Opinii do niezwykłych wysiłków przy redagowaniu moich tekstów. Zwracam się przy tej okazji do redaktorów Dziennika Opinii: od tego dnia proszę traktować wszelkie ukrainizmy w moich tekstach oraz inne niepoprawności gramatyczne i stylistyczne nie jako błędy do poprawienia, tylko jako elementy pewnego projektu lingwistyczno-politycznego. Proponuję zacząć od tytułu tego felietonu. Wiem, że to nie bardzo po polsku i właśnie o to mi chodzi.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Oleksij Radynski
Oleksij Radynski
Publicysta i filmowiec (Kijów)
Filmowiec dokumentalista, współzałożyciel Centrum Badań nad Kulturą Wizualną w Kijowie. W latach 2011-2014 redaktor ukraińskiej edycji pisma Krytyka Polityczna.
Zamknij