Oleksij Radynski

Pogrzeb Putina

„Czy trzeba pogrzebać Władimira Putina? Ten wątek jest aktywnie dyskutowany w internecie. Autorem pomysłu jest kandydat na prezydenta Michaił Prochorow. Biznesmen uważa, że trzeba przeprowadzić na ten temat referendum. Oczywiście, pomysł nie przypadkiem pojawił się właśnie teraz, zbliżają się wybory”. To cytat z wiadomości w lokalnej rosyjskiej telewizji w Krasnojarsku. Parę minut później prowadząca wyjaśniła, że tak naprawdę chodziło o jej pogrzeb Lenina – ale cytat już szerzył się internetem, a dziewczyna niechcący stała się symbolem sprzeciwu. Wkrótce kierownictwo kanału ogłosiło, że nie zamierza jej zwalniać, ponieważ „mieszkamy w kraju demokratycznym”. Nie wiem, czy polska lokalna telewizja byłaby tak tolerancyjna wobec prowadzącej, która zapowiedziałaby pogrzeb Donalda Tuska. Natomiast w Rosji stają się możliwe coraz mniej wiarygodne rzeczy.

Wyjście z obywatelskiej i politycznej śpiączki, która w Rosji tradycyjnie trwa kilka styczniowych tygodni, ujawniło wielką zmianę układu sił. Wbrew niemal wszystkim prognozom ruch oburzonych na rosyjski system polityczny nie rozpłynął się w ponoworocznym kacu. Powstaje coraz więcej inicjatyw społecznych – od Ligi Wyborców (która, otwarcie deklarując apolityczność, zamierza walczyć o uczciwe wybory) po Forum Sił Lewicowych, akcentujące bezpośredni związek między protestami w Rosji a nowymi ruchami społecznymi w całym świecie, od placu Tahrir po Wall Street.

A jednak fakt, że rosyjski ruch społeczny przeszedł swój pierwszy test na przetrwanie i stał się podmiotem politycznym, którego nie można zignorować, wynika przede wszystkim z zachowania rosyjskiej władzy. Władza straciła bowiem strategiczne pierwszeństwo, przewagę w działaniu – teraz to ona musi reagować na działania ruchu. Takiej przewagi opozycja w Rosji nie miała od 1993 roku, kiedy prezydent Jelcyn wydał rozkaz rozstrzelania parlamentu rosyjskiego, tworząc w ten sposób fundament obecnej „sterowanej demokracji”.

Putin, który temu fundamentowi zawdzięcza całą swoją karierę polityczną, po raz pierwszy cierpi z powodu zasadniczych pęknięć w tym systemie. Aby zostać zalegitymizowanym prezydentem – nie tylko formalnie, lecz również symbolicznie – musi zwyciężyć już w pierwszej turze. Druga tura wyborów byłaby dla Putina całkowitą porażką, nawet zakładając, że na pewno w niej wygra: ma 35–38 procent realnego poparcia, za to żadnego prawdziwego konkurenta. Kierownik „sterowanej demokracji” nie może pozwolić na to, żeby jego władza została poddana tak upokarzającej procedurze, jak druga tura wyborów: to ujawniłoby, że demokracja jest sterowana źle.

By zdobyć konieczne do zwycięstwa w pierwszej turze 51 procent głosów, Putin ma dwie drogi: fałszerstwo na skalę tych, które w grudniu wyprowadziły na ulice dziesiątki tysięcy ludzi, albo głęboką zmianę swojej polityki. Już widać, że z tą drugą opcją Putin ma poważne problemy.

Swoje stanowisko wobec ważnych kwestii społecznych Putin ujawnił ostatnio w dwóch artykułach. Pierwszy tekst, zatytułowany Rosja: Kwestia narodowa, ma na celu mobilizację umiarkowanych nacjonalistów, a dokładnie – powstrzymanie ich od radykalizacji wskutek dołączenia przywódców ruchu nacjonalistycznego (a czasem – neofaszystowskiego) do protestów. W artykule padają frazesy, takie jak: „wielką misją Rosjan jest […] jednoczyć rosyjskich Ormian, rosyjskich Azerbejdżan, rosyjskich Niemców, rosyjskich Tatarów”, i groźby wprowadzenia odpowiedzialności karnej za łamanie reguł meldunku (faktycznie ostatecznie delegalizujące migrację).


Drugi tekst ma tytuł Potrzebujemy nowej ekonomii. Jest on mieszanką lewicowych, populistycznych i neoliberalnych przepisów, ale całą uwagę komentatorów skupiła rzucona mimochodem zapowiedź prywatyzacji przemysłu atomowego „w jego sektorze obywatelskim” (eksperci twierdzą, że nie da się go wyodrębnić od sektora wojskowego, który, swoją drogą, od dawna załatwia własne komercyjne interesy).

Najbardziej desperackim gestem prezydenckiej kampanii jest na razie zwołanie 4 lutego – jednocześnie z pierwszym w tym roku opozycyjnym wiecem na placu Błotnym – demonstracji poparcia dla Putina, pod hasłami „pomarańczowego zagrożenia dla Rosji”. Według oficjalnych źródeł pojawiło się na niej – przy –20 stopniach – 190 tysięcy ludzi. Teraz proputinowskie media mogą szpanować tą liczbą, przeciw „jedynie” 80 tysiącom, które zebrały się na demonstracji opozycyjnej.

Te 190 tysięcy osób, które przygnano na mróz, według licznych świadectw, groźbami zwolnienia z pracy, to poważna grupa wyborców, na dodatek zmobilizowana spośród lojalnych wobec Putina pracowników sektora publicznego. Jest szansa, że po wiecu 4 lutego nie tylko na niego nie zagłosują, ale też namówią do tego iluś swoich rodaków w całej Rosji. Putin zostawia sobie więc tylko jedną możliwość rozwiązania „problemu pierwszej tury” – i nie wróży mu ona żadnej politycznej przyszłości.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Oleksij Radynski
Oleksij Radynski
Publicysta i filmowiec (Kijów)
Filmowiec dokumentalista, współzałożyciel Centrum Badań nad Kulturą Wizualną w Kijowie. W latach 2011-2014 redaktor ukraińskiej edycji pisma Krytyka Polityczna.
Zamknij