Spróbujcie wytłumaczyć mieszkańcom Odessy, Krymu, Doniecka, Charkowa czy nawet Kijowa, że część winy – przynajmniej symbolicznej – za zbrodnię wołyńską spoczywa na ich barkach.
Czuję się oskarżony o poważne przestępstwo. Bez znaczenia, że to nie ja go dokonałem. Nie należę nawet do wspólnoty sprawców ani nie jestem ich potomkiem. Urodziłem się po prostu w niewłaściwym kraju. Dopóki więc trwają spory prawne i sejmowe, czy dokonałem ludobójstwa, czy tylko czystki etnicznej o jego znamionach, mam czas na odpokutowanie swojej winy. Niektórzy moi rodacy już to robią.
Najważniejszym objawem rocznicy zbrodni wołyńskiej nie stała się dla mnie rekonstrukcja spalenia polskiej wioski w Radymnie. Nie stała się dla mnie takim objawem afera wokół zespołu Enej ani petarda wrzucona do cerkwi greckokatolickiej. Najważniejszy objaw został opisany w tekście ukraińskiego poety Andrija Lubki, opublikowanym niedawno po polsku. Ma on tytuł Proszę o wybaczenie i opowiada o przykrym zdarzeniu na pewnym festiwalu literackim w Polsce. Autor opisuje, jak podczas nocnej libacji jego nowy polski przyjaciel nagle przestaje się bawić, patrzy mu w oczy i pyta: „Za co zabijaliście Polaków?!”
Nie wiem, czy to zdarzenie naprawdę miało miejsce – zbyt przypomina scenę z kiepskiej ukraińskiej powieści. Niestety rzeczywistość potrafi być nawet bardziej obciachowa niż książka Oksany Zabużko. Nie wiem też, czy autor tego tekstu rzeczywiście, jak twierdzi, przeprosił swojego nowego kumpla za zbrodnię wołyńską. Choć, jak sam twierdzi, pochodzi z miejscowości będącej podczas wojny częścią całkiem innego państwa. W każdym jednak razie czuje się winny i powtórnie przeprasza polskich czytelników za zbrodnię, której nie popełnił. Co w tym zresztą złego?
Ukraiński sprzeciw wobec przepraszania za zbrodnię wołyńską jest zwykle nacechowany nacjonalistycznie: nie musimy nikogo przepraszać, ponieważ też byliśmy ofiarami. Liberalna alternatywa wobec takiej postawy na razie brzmi: bezwzględnie musimy przeprosić. Ale ponieważ nie doczekamy się tego od obecnej ukraińskiej władzy, musimy uwewnętrznić winę za dawne zbrodnie i przeprosić za nie osobiście.
Mój problem z tym przepraszaniem jest taki, że jest ono w nie mniejszym stopniu nacechowane nacjonalistycznie. Zakłada zbiorową narodową odpowiedzialność za konkretną zbrodnię, popełnioną przez konkretnych sprawców, które dążyli ku wizji państwa ukraińskiego będącego, na szczęście, dokładnym przeciwieństwem współczesnej Ukrainy.
Nie jest tajemnicą, że Ukraina to państwo totalnie zróżnicowane pod względem kulturowym, językowym, światopoglądowym. Mimo że przedstawiciele niemal każdej z tych opcji kulturowych, językowych i światopoglądowych uważają to za największy ukraiński problem, to właśnie zróżnicowanie jest chyba główną zaletą ukraińskiego projektu. Pokojowe współistnienie w tym państwie sprzecznych, jeśli nie wykluczających się, wizji historii, współczesności i przyszłości pozwala mówić o Ukrainie jako o projekcie postnarodowym. Próby sprowadzenia go z powrotem w ramy projektu narodowego – czy to poprzez heroizację bohaterów UPA, czy to poprzez narzucenie zbiorowej winy za zbrodnię wołyńską – są skazane na niepowodzenie, ponieważ nie istnieje taka narracja historyczna, z którą mogłaby jakkolwiek utożsamić się przeważająca część obywateli tego kraju.
Spróbujcie wytłumaczyć mieszkańcom Odessy, Krymu, Doniecka, Charkowa czy nawet Kijowa, że część winy – przynajmniej symbolicznej – za zbrodnię wołyńską spoczywa na ich barkach. Spróbujcie to wytłumaczyć na przykład mnie, obywatelowi Ukrainy – moja babcia o mało co nie zginęła w Babim Jarze, a dziadek spędził wojnę w Mandżurii.
Skłaniając Ukraińców do uznania zbiorowej historycznej winy za zbrodnię wołyńską, Polska po prostu odwzorowuje własny model monokulturowego i monoetnicznego państwa i rzutuje go na sytuację, z którą ten model nie ma nic wspólnego.
Nawet gdybym chciał przeprosić za Wołyń, po prostu nie czuję się do tego uprawiony. A skoro już chodzi o przeprosiny, dużo bardziej na miejscu byłoby przeprosić za ukraińskiego studenta-neonazistę, oskarżonego o zabicie 75-letniego muzułmanina z Birmingham oraz o podkładanie bomb w tamtejszych meczetach. Z tą osobą przynajmniej mam coś wspólnego. Z wołyńskimi bojówkarzami już nie.