Oleksij Radynski

Czy Ukraińcy ginęli za umowę stowarzyszeniową?

Od dziś sypiemy się – lub się nie sypiemy – tylko razem. Stowarzyszenie zobowiązuje: przecież ludzie za coś tam zginęli.

„W Kijowie i gdzie indziej, ludzie oddali życie za bliższe powiązanie z Europą”, mówił Henman Van Rompuy podczas podpisania umowy o stowarzyszenie pomiędzy Unią a Ukrainą. Tym czasem na Ukrainie, w noc przed podpisaniem (a może nawet w trakcie podpisania), ludzie oddawali życie za to, żeby owe bliższe powiązanie z Europą nigdy nie nastąpiło – przynajmniej w ich kawałku Ukrainy. Inni ginęli, żeby tych kawałków od Ukrainy nie oderwano. Obserwując ten konflikt można odnieść wrażenie, że dokumentu takiej wagi nie podpisywano w Europie od dawna. Ale za co tak naprawdę giną ci ludzie?

To nieprawda, że Ukraińcy na Majdanie oddawali życie za umowę stowarzyszeniową. Ginęli, bo geopolityczna rozgrywka o Ukrainę poszła zbyt daleko, bo stawki były za wysokie, bo władza spaliła wszystkie mosty.

Ginęli, bo chcieli powstrzymać dużo większe ofiary. Ginęli z rąk policji, bo chcieli pokonać represyjny aparat państwa. Ginęli z rąk ideologicznych oponentów, bo doszło do zderzenia dwóch wizji przyszłości. Jedna z tych wizji dostała – dosyć arbitralne – miano „Europy”, druga – nie mniej arbitralnie – miano „Rosji”. Te wizje tak naprawdę wiele łączy, przede wszystkim – naiwna wiara w to, że jedna z tych alternatyw nieuchronnie przyprowadzi Ukrainę ku lepszej przyszłości. A także twarde przekonanie, że gorzej już być nie może, a status quo jest nie do zniesienia. 

Wkrótce okazało się, że jednak bywa dużo gorzej. Wizja świetlanej przyszłości pod mianem „Rosji” zrealizowała się na Krymie w postaci wojskowej okupacji, represjonowania tych, którym się to nie podoba i etnicznej segregacji Ukraińców i Krymskich Tatarów. Na Donbasie ta wizja spełnia się w postaci wojny, która z pewnością zniechęca coraz więcej mieszkańców – nawet tych apolitycznych czy neutralnych – do posłuchu wobec ukraińskiej władzy. Tym trudnej będzie przekonać mieszkańców Donbasu do hołubionej przez tą władzę wizji „Europy”. Także dlatego, że – między historiami o „eurosodomie”, „gejropie” i ukraińskich nazistach ze specjalną bronią NATO, służącej do wyniszczenia rosyjskojęzycznej populacji – rosyjska propaganda dobrze wytłumaczyła mieszkańcom Donbasu, że po zbliżeniu Ukrainy z Europą ich region czeka gospodarcza klęska.

Ani ukraińska, ani europejska kontrpropaganda nic innego mieszkańcom Donbasu nie wytłumaczyły. I teraz Ukraina musi tłumaczyć Donbasowi swoją wizję Europy z pomocą ciężkiej artylerii.

Ta nie odróżnia zbyt dobrze mieszkańców Donbasu od ukrywających się za ich plecami rosyjskich dywersantów. Jeszcze trudniej, patrząc na sprzeciw Donbasu wobec Ukrainy, odróżnić tragiczne skutki działania rosyjskiej propagandy od autentycznego, oddolnego niezadowolenia perspektywą, proponowaną przez proeuropejski rząd. Gdyby jednak ten pierwiastek donbaskiego protestu dałoby się wyróżnić, zobaczylibyśmy, że jest bardzo podobny do oddolnego eurosceptycyzmu, powszechnego w społeczeństwach, które przechodzą przez niesławny „bolesny, ale konieczny” okres przemian. Z tą różnicą, że ten okres na Ukrainie jeszcze nie nastąpił, a przeciwko jego nadejściu już idzie walka z bronią w ręku. Jeśli po odzyskaniu przez Ukrainę Donbasu ten region – i cały kraj – zobaczy spełnienie się (dotychczas tylko) obaw związanych z europejską polityką oszczędności, Kreml nie będzie musiał nawet wysyłać tu dywersantów. Ukraina posypie się bez ich udziału. Jeśli Europie naprawdę chodzi o przyszłość kraju, z którym przed chwilą się stowarzyszyła, nie może tego dopuścić. 

Podczas piątkowej ceremonii w Brukseli Poroszenko ogłosił, że podpisze umowę stowarzyszeniową długopisem ze szczytu listopadowego w Wilnie, na którym do podpisania nie doszło – co zresztą doprowadziło do obecnego kryzysu. Obok szczytnej w zamiarach symboliki, ten gest Poroszenki trąci jednak desperacką chęcią cofnięcia się w czasie. Jakby ten podpis miał nas przenieść do stanu wyjściowego – sytuacji, gdzie nie ma tego całego koszmaru, a magicznie rozwiązały się wszystkie konflikty, które dziś niszczą Ukrainę. Zamiast podróży w czasie i celnego akcentu zamykającego jakąś epokę, długopis ze szczytu 29 listopada przypomniał raczej, że nic nie będzie tak, jak kiedyś.

27 czerwca stowarzyszyły się dwa inne podmioty, niż te, które mogliby się stowarzyszyć 29 listopada. Na pewno nie ma już tej Ukrainy – wewnętrzny konflikt i agresja rosyjska zmieniły ją całkowicie. Możliwe, że nie ma już tej Europy, albo za chwile nie będzie – zmieniły ją koszmarne wyniki wyborów do parlamentu. Ukraina się sypie, Europa dopiero posypać się może.

Od dziś sypiemy się – lub się nie sypiemy – tylko razem. Stowarzyszenie zobowiązuje: przecież ludzie za coś tam zginęli.   

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Oleksij Radynski
Oleksij Radynski
Publicysta i filmowiec (Kijów)
Filmowiec dokumentalista, współzałożyciel Centrum Badań nad Kulturą Wizualną w Kijowie. W latach 2011-2014 redaktor ukraińskiej edycji pisma Krytyka Polityczna.
Zamknij