Stadiony dla krwawych despotów, samochody dla bandytów i morderców, wielkie pieniądze i sława.
– Słuchaj – powiedział M., podsuwając mi weekendową gazetę. – Zerkniesz na to? Nie mogę uwierzyć w to, co czytam…
Zerknęłam i mnie zatkało. Jak wygląda stereotyp człowieka sukcesu w dzisiejszych czasach? Kogo podziwiamy i szanujemy? Kto nam imponuje i stanowi wzorzec godny naśladowania? Odpowiedzi na te pytania pośrednio dostarcza Dariusz Fedor, autor entuzjastycznego wywiadu z Januszem Kaniewskim, polskim projektantem pracującym dla największych i najbardziej ekskluzywnych światowych koncernów. Wywiad ukazał się w niedzielnej GW i nie jest opatrzony żadnym komentarzem.
Na samym początku dowiadujemy się, że Janusz Kaniewski zaczął studiować architekturę w Warszawie, po dwóch latach dostał się na uczelnię w Turynie i wyjechał do Włoch. Szybko został zauważony przez ludzi z Panifariny – firmy zajmującej się projektowaniem luksusowych samochodów, takich jak Lancia, Alfa Romeo czy Ferrari. Zatrudnili go. Na szczyt dotarł dzięki własnej, ciężkiej pracy. „Bo ja jestem potwornie uparty” – zwierza się w wywiadzie. – Założyłem sobie, że będę najlepszy na roku i byłem”.
I chwała Kaniewskiemu za to. Piękne początki. Nie ma nic złego w zdrowych ambicjach. Niepokój zaczyna wzbudzać dalsza część wywiadu. „W Pininfarinie, [robiłem] np. stadion dla pewnego północnoafrykańskiego państwa, w którym do niedawna rządy sprawował dość popularny w Europie, a we Włoszech zwłaszcza, dyktator” – chwali się projektant. Nietrudno się domyślić, że ów „popularny” afrykański satrapa to Muammar Kadafi. Kaniewski nie ma jednak najmniejszych problemów z tym, że brał pieniądze od dyktatora odpowiedzialnego za cierpienie i śmierć tysięcy ludzi.
Prowadzącemu rozmowę najwyraźniej ten fakt również nie przeszkadza, bo płynnie przechodzi do kolejnych pytań o nowy model ferrari, którego wnętrze Kaniewski zaprojektował dla… rosyjskiej mafii. „Ci ludzie, którzy teraz mają po 20 lat i są bandytami, w 2016 roku będą próbowali się legitymizować, zakładać legalne interesy”. I oczywiście będą chcieli kupować luksusowe, projektowane na ich miarę samochody. „Lufy pistoletów skierowane w kierowcę. (…) Opięta skóra, tak jak kurtka na muskularnej klacie. Dosyć toporny design i arogancki względem pasażera. Zdecydowanie wszystko skierowano na kierowcę. Laska, która siedzi obok kierowcy, nic nie dostanie” – zapala się, opowiadając o swoim projekcie. „Dobra, czyli Ferrari 2016 roku jest robione pod ruską mafię?” – upewnia się Dariusz Fedor. „Tak. Bo to największy rynek jest. Rosja. I Chiny” – spokojnie odpowiada Kaniewski.
To rzeczywiście niesamowite: stadiony dla krwawych despotów, samochody dla bandytów i morderców. A na dodatek wielkie pieniądze i sława. Na przykład długi wywiad w poważnej gazecie.
Czytając, nie mogłam zrozumieć, jak to się stało, że coś podobnego zostało opublikowane. Czy naprawdę nikt nie zauważył, o czym ci dwaj, zafascynowani luksusem i sportowymi samochodami, panowie rozmawiają?
Najwyraźniej tak wielkie wrażenie robi międzynarodowa kariera, nazwy ogromnych koncernów i rozmach projektów, że przestaje mieć znaczenie, kto te projekty finansuje. Nie sądzę, żeby Gazeta Wyborcza chętnie publikowała entuzjastyczny wywiad z architektem, który zajmuje się, dajmy na to, budowaniem willi dla mafii pruszkowskiej. Ale stadion dla Kadafiego albo sportowy samochód dla rosyjskich bandytów to już zupełnie, co innego – sama skala przedsięwzięcia przemienia cynicznego gracza w autorytet i wzór do naśladowania. Ktoś zakrzyknie teraz pewnie, że Kaniewski zarabia ciężką, uczciwą pracą i nie ma znaczenia, kto mu za nią płaci. Otóż mam nadzieję, że są jeszcze na świecie ludzie, dla których to ma znaczenie, niezależnie od tego, jakie sumy im się proponuje.