Miałem w ten weekend okazję przyjrzeć się z bliska Jerzemu Hausnerowi przy okazji zorganizowanego przez niego daleko od mainstreamowych mediów niezwykłego „sympozjum”.
Miałem w ten weekend okazję przyjrzeć się z bliska Jerzemu Hausnerowi przy okazji zorganizowanego przez niego daleko od mainstreamowych mediów niezwykłego „sympozjum”.
Jak śpiewała Nosowska:
„Za mądra dla głupich, a dla mądrych zbyt głupia. A huuu!
Zbyt ładna dla brzydkich, a dla ładnych za brzydka. A huu!
Za gruba dla chudych, a dla grubych za chuda. A huuu!
Za łatwa dla trudnych, a dla łatwych za trudna. A huuu!
Zbyt czysta dla brudnych, a dla czystych za brudna. A huuu!
Zbyt szczecińska dla Warszawy, a dla Szczecina zbyt warszawska. A huuu!
Dokładnie tam, właśnie tam”.
Tak samo jest z Jerzym Hausnerem. Dla prawdziwych balcerowiczowców jest za lewicowy, a dla prawdziwych lewicowców zbyt liberalny. Ja jednak takich właśnie lubię, sądzę, że tylko tacy mogą coś zrobić w naszym porąbanym i poszarpanym świecie pełnym „tożsamościowych” postaci i mediów. W dodatku Hausner reprezentuje nieznany w Polsce, a w każdym razie niezbyt tutaj częsty typ łagodnego merytorycznego przywództwa. To nie jest samiec alfa pożerający swoich podwładnych, zanim jeszcze to im przyjdzie do głowy, żeby go pożreć, ale człowiek niezauważalnie popychający w tę lub tamtą stronę swoich studentów, a nawet bardzo dojrzałych ludzi – socjologów, ekonomistów, wraz z którymi pisze swoje dziwne raporty do niczego nikomu w tym państwie niepotrzebne (np. o tym, jak by można w Polsce naprawdę „budować fabryki”, jak by można na serio uprawiać politykę społeczną i gospodarczą w kraju, którego politycy są w tym wymiarze albo totalnie pasywni, albo przeciwnie, gołosłownie imperialni). Uwaga, żeby nie było podejrzeń, nie podpisałem się pod żadnym prohausnerowskim komitetem poparcia, nie zgłaszam się na jego piarowca, po prostu na własną rękę szukam w tym kraju ludzi godnych miana polityka. Nie wyłącznie powiatowych makiawelów za trzy grosze, których mamy sporo obsługujących rozmaite „ludy”, ale polityków, którzy nawet własnego przywództwa użyliby do tego, aby pozostawić za sobą, osłonić władzą osobistą i swojej formacji cały szlak wypełniony instytucjami, normami, odbudowanym kapitałem społecznym. Przyglądam się Hausnerowi pod tym kątem z nadzieją, tak jak już od dawna pod tym kątem nie przyglądam się Kaczyńskiemu, a i z przyglądaniem się pod tym kątem Tuskowi mam coraz większe problemy.
Sympozjum Hausnera miało dwa tematy: „nowoczesne przywództwo” oraz „stosunki państwo-Kościół”. Pierwszy temat pozwoliłem sobie pominąć, gdyż jednym z ekspertów był tu mocno zrenaturalizowany psycholog biznesu Jacek Santorski, który kiedyś bywał zresztą psychologiem rzeczy zupełnie innych. W dyskusji poświęconej stosunkom państwo-Kościół wzięli natomiast udział dwaj hierarchowie polskiego Kościoła, w obecności których po raz pierwszy od dawna nie dostałem wewnętrznego amoku. Byli to kardynał Nycz i biskup Ryś (pierwszy chyba biskup polskiego Kościoła, który jest młodszy ode mnie). Oni też zdecydowanie za grubi dla chudych, a dla chudych za grubi. Za miękcy dla abp. Michalika czy Terlikowskiego, a dla tych, co Kościoła nie znoszą w każdej postaci, za twardzi, bo noszą sutanny. Szczególnie biskup Ryś zdumiał mnie, bo go słuchałem naprawdę po raz pierwszy. Pomyślałem sobie, że przy tym poziomie energii i wiedzy – zarówno o potencjale, jak i mrokach własnej instytucji – albo w Kościele nie pozostanie, albo stanie się Wielkim Inkwizytorem (wiele dobrych umysłów w każdej instytucji taką drogę ostatecznie wybiera), albo – najtrudniej w to wierzyć, ale jednak pozwolę sobie na tę drobną naiwność – przywróci kiedyś polskiemu katolicyzmowi nieco więcej chrześcijaństwa.
O ile odpowiedzią na brutalny, bezwzględny, nie pojmujący własnych błędów, lękający się ludzkiej wolności katolicyzm abp. Michalika, o. Rydzyka, Terlikowskiego, Jurka… musi być brutalna i jednoznaczna świeckość Palikota (powtarzam te słowa z pełną świadomością, znając zarówno przebieg krakowskiej apostazji Palikota, jak też będący medialną odpowiedzią na tę apostazję kolejny już publiczny donos jego pierwszej żony), to gdyby kiedyś jednak można było i trzeba w Polsce odpowiadać na rozumiejący własne błędy i własny mesjaniczny potencjał, a także akceptujący zalety „przyjaznego rozdziału Kościoła i państwa” katolicyzm biskupa Rysia, warto by i trzeba do tego celu użyć nieco bardziej subtelnej i lepiej przygotowanej na dialog formuły świeckości.
Na razie jednak w Polsce jest jak jest. I tylko wizyta na sympozjum Hausnera mogła obudzić we mnie na moment takie niewczesne nadzieje.