W ubiegłym roku Krytyka Polityczna uczestniczyła w marszu blokującym marsz nacjonalistów w Warszawie. I stała się wygodnym alibi dla ulicznej przemocy narodowców; niestety, nie tylko dla skrajnej prawicy, ale także dla znacznej części „mainstreamowych” polityków i mediów. W tym roku nie uczestniczyła, bo front ugrupowań „blokujących” nieco się rozproszył, a mimo to również staliśmy się alibi dla ulicznej i werbalnej przemocy skrajnej prawicy.
Dlaczego tak się stało? Warto nieco sięgnąć pamięcią w przeszłość, gdyż co nie jest biografią i genealogią, nie istnieje wcale. Otóż prawica mojego pokolenia od małego była tresowana fragmentem z Traktatu poetyckiego Miłosza, że „jest ONR-u spadkobiercą Partia”, za pomocą którego Miłosz chciał użyć PRL-u do delegalizacji nielubianej przez siebie endecji. Trochę racji w tym swoim poetyckim uogólnieniu miał, trochę nie miał, jak to zwykle bywa w politycznym i ideowym boju, szczególnie kiedy ruszają do niego poeci.
Ponieważ ludzie uczą się od swoich przeciwników ideowych tego, co gorsze, a nie tego, co lepsze, prawica mojego pokolenia nie nauczyła się od Miłosza pisania dobrych wierszy, czytania ze zrozumieniem ważnych książek i poświęcania tym książkom ważnych esejów, a jedynie zabiegów delegalizacji ideowego przeciwnika. PRL i XX-wieczne zbrodnie komunizmu mają delegalizować całą lewicę w Polsce na wieki, pozwolić rozsiąść się różnym frakcjom prawicy konserwatywnej, klerykalnej, neoliberalnej na wszystkich fotelach rządowych, parlamentarnych, dziennikarskich i tych w spółkach skarbu państwa. Bez względu na błędy przez prawicę dzisiejszą popełniane, bez względu na jej niekompetencję w rządzeniu państwem, bez względu na szaleństwa, w jakie popada – właśnie jako siła w dzisiejszej Polsce hegemoniczna.
Ja to wszystko rozumiem, gdyż przemoc i cynizm w walce ideowej i politycznej obserwowałem, i to po najróżniejszych stronach. W „dobrych ludzi” w polityce nie wierzę, tak jak nie wierzył w nich Bertolt Brecht. Jeśli zatem postanowiłem zapolemizować z Jarosławem Gowinem i jego wyższą szkołą politycznej symetrii, to tylko dlatego, że w swoim wystąpieniu powołał się na „nasze pokolenie”, które rzekomo „w naturalny sposób” czuje do Krytyki Politycznej większą odrazę niż do Młodzieży Wszechpolskiej czy ONR-u. Środowisk uważających pogrom w Myślenicach za dopuszczalne działania „judeosceptyczne”, jak je nazywa Zawisza, albo za zrozumiały handlowy i gospodarczy nacjonalizm, jak się nieporównanie subtelniej wyraża Rafał Ziemkiewicz z „Uważam Rze” o praktykach pogromowej międzywojennej endecji.
Otóż Jarosław Gowin najzwyczajniej mija się z prawdą. Nie takie było „nasze pokolenie” w latach 80. i nie takie miało być w Polsce bardziej demokratycznej. Końcem komunizmu miało być dla nas powstanie w Polsce nie tylko legalnie działającej prawicy, ale także powstanie lewicy, która nie byłaby w ogóle, albo nie byłaby wyłącznie, obozem nostalgii za PRL-em. Uważaliśmy – i tak uważał wtedy również Jarosław Gowin – że dopiero powstanie takiej lewicy i odzyskanie przez nią miejsca w polskiej kulturze, w polskiej polityce, jakie lewica w Polsce kiedyś zajmowała, będzie prawdziwym „wyjściem z komunizmu”.
Krytyka Polityczna jest taką lewicą, jej autorytetami nie są Gomułka czy Moczar (to raczej autorytety dzisiejszej „mainstreamowej” prawicy). Autorytetami KP są Krzywonos, Kuroń, Ciołkoszowie. Nawet wydana przez nas Rewolucja u bram, książka, której częścią jest historyczny dokument – tekst Włodzimierza Lenina, zawiera analityczną i krytyczną przedmowę Slavoja Żiżka, który ma co prawda lewicowe poglądy, ale w komunistycznej Jugosławii Tity był wyrzucany z uniwersytetu w Lublanie za swój „rewizjonizm”, co jest poziomem niepokorności nieosiągalnym w PRL-u np. dla Rafała Ziemkiewicza.
Dzisiaj Gowin, tak jak znaczna część współczesnej polskiej prawicy różnych odcieni, chce używać PRL-u czy XX-wiecznych zbrodni komunizmu do moralnej i ideowej delegalizacji wszelkiej polskiej lewicy – ale nie ma prawa wykorzystywać do tego celu autorytetu „naszego pokolenia”, ludzi urodzonych w latach 60. i zakochanych w pierwszej „Solidarności”. Bo nie byliśmy tacy – nawet jeśli wielu z nas takimi się stało. Nawet on kiedyś taki nie był i chciałbym, żeby sobie o tym przypomniał.