Cezary Michalski

Utopieni we własnym micie

Polska polityka różni się od zachodniej polityki tylko tym, że wyrażana jest języku idiotycznym, izolującym Polaków od świata, zamykającym ich w trumnach na zawsze.

W połowie września odbędzie się w Warszawie akcja protestacyjna związków zawodowych. Inspirowana przez najsilniejszy z nich, NSZZ „Solidarność”, ale wezmą w niej udział inne centrale i to na zasadach partnerskich. Postulaty są ściśle związkowe i bardzo precyzyjne, wszystkie (bez jednego nawet wyjątku) dotyczą regulacji rynku pracy oraz bardziej sprawiedliwej dystrybucji zysków z kapitalizmu i kosztów jego kryzysu. Jedna z najbardziej normalnych akcji protestacyjnych i manifestacji (dla mnie, zapadnika, „normalnych”, czyli takich jak zachodnioeuropejskie), jakie w Polsce w ostatnim czasie były organizowane. Związki nie domagają się bowiem ukarania Putina za zbrodnię w Smoleńsku, ukarania Tuska za prześladowanie Kościoła, ukarania cywilizacji śmierci za holokaust na nienarodzonych itp. – klasyka języka polskiej polityki. Domagają się dokładnie tego, czego w analogicznych sytuacjach, w analogicznych akcjach protestu domagają się związki zawodowe w USA i Europie Zachodniej (a także w Ameryce Południowej i Azji – tam, gdzie związki są). Dla mnie, Kurtza-imitatora, to prawdziwy odpoczynek od „dumy peryferiów”. Co najwyżej można się obawiać, że zdolności mobilizacyjne polskich związków zawodowych będą bez porównania mniejsze, niż francuskich czy niemieckich w analogicznych akcjach. 

A jednak rozpoczyna się wycie, już się rozpoczęło. „Solidarność” już nie ta, co była (bo jest związkiem zawodowym? a czym niby miałaby być?). Banalny (w sensie – normalny, codzienny) konflikt pomiędzy raczej liberalnym gospodarczo rządem, a związkami zawodowymi zostaje w Polsce (w polskiej polityce, w znacznej większości polskich mediów) przedstawiony w języku idiotycznym, nieprzylegającym do rzeczywistości jakkolwiek. I to zarówno przez część mediów i inteligencji sprzyjających liberalnemu raczej gospodarczo rządowi (w moich ustach to nawet nie obelga, to opis), jak też przez „antysystemową prawicę” mającą nadzieję (moim zdaniem, złudną) na obalenie przez związki rządu Tuska, który „właśnie kończy eksterminację Polski i narodu polskiego? (cyt. za o. Tadeusz Rydzyk, wprost z jego anteny przez większość Episkopatu uznanej za „katolicką”). 

Właściwie cała polska polityka – pasywna, bierna, banalna, gdzie partie są cyniczne i przeżarte przez PR tak jak na Zachodzie, ale też przekazują sobie pokojowo władzę tak jak na Zachodzie, korzystają z pomocy budżetu państwa tak jak na Zachodzie… – różni się od zachodniej liberalno-demokratycznej polityki tylko tym, że wyrażana jest w nieco innym języku. Chrzanić eufemizmy, w języku idiotycznym, wyciągniętym z najbardziej zakurzonych szaf, izolującym Polaków od świata, zamykającym ich w trumnach na zawsze. Banalny, a dla polityki liberalno-demokratycznej kluczowy zarzut nieco gorszego rządzenia (w miarę możliwości przedstawiany na konkretach i kontrowany własnymi propozycjami zmian) jest bowiem w języku polskiej polityki wyrażany poprzez pojęcia „zdrajców narodu”, „morderców smoleńskich”, „komuchów”… A po drugiej stronie chętnie mobilizuje się własnych wyborców przeciw „zagrożeniu demokracji”. Ja też tego języka czasem używam, choć gdybym się potrafił powstrzymać, gdybym potrafił być mniej Polakiem niż jestem, powtórzyłbym po raz setny (bo parę razy to jednak napisałem i powiedziałem), że walkę polityczną z prawicą w wersji PiS toczę dlatego, że jestem przeciwnikiem ich koncepcji polityki europejskiej, zagranicznej, historycznej, a także mam głębokie wątpliwości, co do ich potencjału programowego i personalnego. PiS-owi nie udało się rządzenie Polską w 2006 roku, a dzisiejszy PiS to kadrowo i merytorycznie ok. 30 procent PiS-u z 2006 roku, głównie w następstwie polityki kadrowej Jarosława Kaczyńskiego. Również do PO można mieć liczne pretensje, jeśli chodzi o kierunek polityki państwowej i jego realizację, ja też mam, tyle że minimalnie mniejsze niż do PiS-u. A od 1991, kiedy uznałem nowy porządek i poszedłem pierwszy raz na wybory, głosuję wyłącznie w imię małych różnic, a nie dla ocalenia Polski przed tą czy inną „eksterminacją”.

Ale argumentów z mniejszych różnic nikt nie słyszy, więc nikt ich nie używa. Polityczni liderzy i ich podręczni PR-owcy z PiS i PO doskonale wiedzą, że w języku zdrady narodowej czy zagrożenia demokracji ukrywają banał codziennej polityki parlamentarnej, ale już inaczej gadać nie potrafią, a także swoich odbiorców odzwyczaili od normalnego języka. 

Lepiej też Dudę w takim języku przedstawiać, a ostatecznie także i Dudzie łatwiej komunikować się ze związkowcami dzisiejszej „S” za pomocą wielkich kwantyfikatorów („złej Polski liberalnej” i „zdrady” – choć on przynajmniej dodaje „zdrady świata pracy”, co ma więcej sensu, niż „zdrada smoleńska”). A już najsmutniejsze, co się przy tej okazji wydarzyło, to próba przykrycia związkowych postulatów propozycją – zgłoszoną przez ministra Zdrojewskiego – uczynienia 31 sierpnia świętem państwowym, i to najlepiej w miejsce 1 maja. Gdyby plan się powiódł, to, znając logikę reinterpretacji wszystkich narodowych rocznic i całej naszej historii, zamiast jedynego święta upamiętniającego walkę o prawa pracownicze, włączającego Polskę i Polaków do uniwersalnej narracji nawet nie lewicy, ale jakiejkolwiek wrażliwości społecznej (w Europie Zachodniej 1 maja obchodzą także chadeckie związki zawodowe), dostaniemy 31 sierpnia obchodzone jako kolejne święto kościelne. W szopce historycznej w Niepokalanowie, przez którą przewijają się rocznie setki tysięcy pielgrzymów, wydarzenia 31 sierpnia 1980 przedstawia kukiełka robotnika i kukiełka pielęgniarki pod wodzą kukiełki księdza. A wszystkie te kukiełki żądają zakazu aborcji. Biorąc pod uwagę obecne tendencje w naszej polityce historycznej, obawiam się, że będzie to w przyszłości dominująca interpretacja ewentualnego nowego święta państwowego.

Słyszałem reakcję Dudy na propozycję Zdrojewskiego. Znów była zaskakująco racjonalna jak na polski kontekst, w którym przyszło mu kierować związkiem o skomplikowanej historii i niepewnej przyszłości. Powiedział, że na święcie państwowym NSZZ „Solidarność” nie zależy – „niech rządzący zrealizują postulaty związkowe, postulaty pracownicze, to ważniejsze od nowego święta”. No i kto tu jest zapadnikiem, kto jest wyrazicielem „normalności”? Działacz związkowy Duda, czy Zdrojewski, „konserwatysta z PO”?

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Cezary Michalski
Cezary Michalski
Komentator Krytyki Politycznej
Publicysta, eseista, prozaik. Studiował polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, potem również slawistykę w Paryżu. Pracował tam jako sekretarz Józefa Czapskiego. Był redaktorem pism „brulion” i „Debata”, jego teksty ukazywały się w „Arcanach”, „Frondzie” i „Tygodniku Literackim”. Współpracował z Radiem Plus, TV Puls, „Życiem” i „Tygodnikiem Solidarność”. W czasach rządów AWS był sekretarzem Rady ds. Inicjatyw Wydawniczych i Upowszechniania Kultury. Wraz z Kingą Dunin i Sławomirem Sierakowskim prowadził program Lepsze książki w TVP Kultura. W latach 2006 – 2008 był zastępcą redaktora naczelnego gazety „Dziennik Polska-Europa-Świat”, a do połowy 2009 roku publicystą tego pisma. Współpracuje z Wydawnictwem Czerwono-Czarne. Aktualnie jest komentatorem Krytyki Politycznej
Zamknij