Cezary Michalski

Tusk kupił czas i nie przepłacił

Co tak naprawdę pozostało bez zmian? Głębokie przekonanie Tuska o peryferyjności Polski.

„Rekonstrukcja” to więcej tego samego w lepszym opakowaniu (nie uważam Tuskowego „tego samego” za najgorsze, co się może dzisiaj Polsce przydarzyć, mam tu poglądy odmienne od niektórych skłotersów, więc moja analiza będzie „dialektyczna”). Władza jednoosobowa, bez zdolności do jej delegowania. PR, który jest treścią takiej polityki, więc PR-owa korekta także treść polityki może nieco zmienić. Platforma jako reprezentacja nowego (a więc także nieco młodszego) polskiego mieszczaństwa, o czym nawet nowe polskie mieszczaństwo zaczęło ostatnio trochę zapominać, a poprzez „rekonstrukcję” Tusk postanowił mu o tym przypomnieć.

Kiedy parę dni temu pojawiły się pierwsze przecieki medialne (najlepiej poinformowany o dziwo okazał się tygodnik „Wprost”), miałem nadzieję, że Tusk trzyma jednak coś więcej w zanadrzu. Nie trzymał.

Joanna Kluzik-Rostkowska to jedna z najsympatyczniejszych postaci (charakterologicznie, światopoglądowo) w dzisiejszej polskiej prawicowej polityce (mam nadzieję, że zauważyliście słowo „prawicowej” w tym zdaniu?). Jej liberalny (kobieco, obyczajowo, choć też bez przesady) odpał sprawiał, że wcześniej przed przaśnym aparatem i elektoratem PiS-u musieli jej osobiście bronić bracia Kaczyńscy. Przed aparatem PJN-u (bo elektoratu ta formacja nigdy nie miała) nie miał jej kto bronić, więc ten męski i prawicowy aparat wybrał Kowala, Migalskiego, Poncyljusza, a Joannę Kluzik-Rostkowską wypluł (taka była prawdziwa kolejność wydarzeń), mimo że przyniosła mu od Tuska opłacalny deal bycia przez środowisko PJN-u jednym z wielu prawicowych satelitów centrowego jądra Platformy.

Wolałbym ją na stanowisku ministra pracy i polityki społecznej (które już pełniła i wykazała się na nim zarówno wrażliwością społeczną, jak i decyzyjnością), ale ono jest okupowane przez polityczną pustkę, czyli przez Kosiniak-Kamysza. Zresztą, jeśliby Tusk nadal nie zdecydował się na dialog ze związkami, a nie widać, by tu chciał coś zmienić, Joanna Kluzik-Rostkowska od męskich związkowców (szczególnie tych z NSZZ „Solidarność”, którzy widzą w niej absolutną zdrajczynię), obrywałaby jeszcze bardziej, niż obrywa Kamysz. W MEN-ie Kluzik-Rostkowska będzie lepszym PR-owcem dla sześciolatków w szkołach, niż była PR-owo niezdolna minister Szumilas. Ale – jak przypomniała Aleksandra Pezda w „Gazecie Wyborczej” – „Kluzik-Rostkowska napisała też i wprowadziła w życie ustawę o tzw. małych przedszkolach, dzięki której, już za rządów Platformy, lawinowo wzrosła liczba przedszkolaków w Polsce”. Polska szkoła to obszar, gdzie jest wiele miejsca na prowadzenie polityki równościowej w wymiarze zarówno społecznym, jak też kulturowym. I mam nadzieję, że Kluzik-Rostkowska stanie się w tym rządzie raczej koalicjantką Agnieszki Kozłowskiej-Rajewicz niż Biernackiego, a nawet Sienkiewicza czy Sikorskiego (niebywale wprost nowoczesnych, ale jednak konserwatystów).

Nowy minister finansów – młodość, świeżość, osobisty sukces. Wartości – w stosunku do zużytego Rostowskiego – wyłącznie PR-owe. Tak samo jak Rostowski, Szczurek nie ma żadnych kompetencji ani zainteresowań w obszarze prowadzenia polityki gospodarczej państwa. Tak samo jak Rostowski, może być wyłącznie bezpiecznym dla Tuska księgowym. Tyle że księgowym młodszym, symbolizującym lepiej niż Rostowski społeczne wniebowstąpienie nowego polskiego mieszczaństwa po roku 1989.

Minister Środowiska, którego środowisko w ogóle nie interesuje. Ogłoszona przez niego „specjalizacja łupkowa” każe się zastanawiać wyłącznie nad tym, czy puknie Woźniaka (odpowiedzialny do tej pory za łupki wiceminister w tym samym resorcie, do którego gabinetu wciąż przychodzi Naimski, choć jest posłem Prawa i Sprawiedliwości, co wielu spragnionym stanowisk i łupków ludziom aparatu Platformy każe na zapleczu pytać, „dlaczego nasi ministrowie tolerują PiS-owców w tak wrażliwym obszarze?”). Przepraszam, to nie jest moja logika myślenia, ale muszę wam ją zacytować, żebyście wiedzieli, jak ONI myślą czasami o państwie.

Kolarska-Bobińska – nie mam nic złego, ani nic dobrego do powiedzenia. Będzie mniej konfliktu ze „środowiskiem akademickim”, ale młyny zagłady przerabiające uniwersytet w korporację będą się poruszały mniej więcej w tym samym tempie. Osłonięte niestety tak bliską mi „modernizacyjną” retoryką, skoro podobne młyny zagłady pracują dziś na uniwersytetach anglosaskich, będących liderami i centrum „płynnej nowoczesności”.

Bieńkowska – to anioł. Głównie PR-owy, ale też trochę merytoryczny. Jednak jej kompetencje – ogromne w obszarze nietoksycznego pozyskiwania środków unijnych dla Polski (choć jeszcze większą kompetencję i możliwości działania posiada tu Janusz Lewandowski znajdujący się już po drugiej, poważniejszej, europejskiej stronie polskiej polityki) – nie rozciągają się na resort transportu i infrastruktury. Tusk pozbawiony przez prokuraturę swojego człowieka, z braku asów w rękawie, dzięki Bieńkowskiej próbuje z tego braku uczynić PR-owy atut. Mimo jej nowych kompetencji wicepremiera, mimo jej „śląskości” (jako ziom z Torunia uważam, że dawny zabór pruski dostarcza państwu lepszych kadr niż dawny zabór rosyjski, nieco mniej tu szlachecko-pańszczyźnianego usposobienia, dystynkcji i resentymentu, które duchowi liberalnej demokracji w oczywisty sposób przeczą), a nawet mimo dzielenia z nią fascynacji dla zespołu Franz Ferdinand (informacja dla narodowej prawicy – mimo niemieckiego brzmienia tej nazwy, to zespół brytyjski), obawiam się, że bez prawdziwego ministra transportu i infrastruktury (choćby został Bieńkowskiej dostarczony na cichą posadę wiceministra lub dyrektora departamentu) Tusk długo nie pociągnie. A przede wszystkim jego plany dokończenia inwestycji infrastrukturalnych w Polsce mogą się nie powieść.

Co tak naprawdę pozostało bez zmian? Głębokie przekonanie Tuska – choć nie wypowiadane głośno, boby go prawicowa i lewicowa „duma peryferiów” pożarła – o peryferyjności Polski skazującej nas na imitację i oparcie rozwoju wyłącznie na unijnym wsparciu (nie tylko finansowym, ale także wymuszającym na Polsce rozwój instytucjonalny, prawny, normatywny). Rezerwy tego czysto imitacyjnego rozwoju – szczególnie bez jakiegoś kolejnego ryzykownego skoku, np. wejścia do strefy euro – powoli jednak się kończą. Dziś Tusk ma przed sobą albo katastrofę „południa Europy”, albo szybsze i głębsze włączenie Polski w obszar strefy euro (ze wspólną walutą albo bez waluty), jako podproducenta i kooperanta najbardziej konkurencyjnej w wymiarze globalnym gospodarki niemieckiej (nazwijmy ją dla niepoznaki „gospodarką północnoeuropejską” albo „gospodarką strefy euro”), walczącego jednak skuteczniej o lepsze skrawki z pańskiego stołu „centrum”, które pozwoliłby polskiej gospodarce konkurować na światowym rynku nie tylko tanią siłą roboczą.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Cezary Michalski
Cezary Michalski
Komentator Krytyki Politycznej
Publicysta, eseista, prozaik. Studiował polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, potem również slawistykę w Paryżu. Pracował tam jako sekretarz Józefa Czapskiego. Był redaktorem pism „brulion” i „Debata”, jego teksty ukazywały się w „Arcanach”, „Frondzie” i „Tygodniku Literackim”. Współpracował z Radiem Plus, TV Puls, „Życiem” i „Tygodnikiem Solidarność”. W czasach rządów AWS był sekretarzem Rady ds. Inicjatyw Wydawniczych i Upowszechniania Kultury. Wraz z Kingą Dunin i Sławomirem Sierakowskim prowadził program Lepsze książki w TVP Kultura. W latach 2006 – 2008 był zastępcą redaktora naczelnego gazety „Dziennik Polska-Europa-Świat”, a do połowy 2009 roku publicystą tego pisma. Współpracuje z Wydawnictwem Czerwono-Czarne. Aktualnie jest komentatorem Krytyki Politycznej
Zamknij