Cezary Michalski

Prywatne wygrywa z państwowym

Rynek wygrywa dzisiaj ze wszystkimi nurtami polityki, nawet gdy się zjednoczą.

Zacząłem być – trochę niespodziewanie dla siebie samego – regularnie zapraszany do programów biznesowych rozmaitych telewizji prywatnych. To że w ogóle się tam odzywam na wizji, zawdzięczam zarówno lekturze najciekawszych współczesnych tekstów ekonomicznych publikowanych na portalu KP, zazwyczaj w świetnym przekładzie Michała Sutowskiego, jak też mojej dziwacznej przygodzie z ekonomią polityczną w okresie studiów w Krakowie. Kiedy mianowicie profesor Władysław Stróżewski (uczeń Ingardena), będący w połowie lat 80. dyrektorem Instytutu Filozofii UJ, z prawdziwie galicyjskim realizmem poddał się konieczności przywrócenia na krakowskiej filozofii tzw. przedmiotów ideologicznych, historii marksizmu, materializmu historycznego (jakkolwiek się one nazywały, a nazwy ich bywały dość przypadkowe), powierzył prowadzenie tych przedmiotów jednemu z najbardziej wówczas konsekwentnych antykomunistów w naszym instytucie, Miłowitowi Kunińskiemu. Kuniński, zanim stał się liberalnym konserwatystą i autorem najlepszej chyba w Polsce (choćby z tego powodu, że prawdopodobnie jedynej) monografii Hayeka, był młodym marksistą (ewolucja w owych czasach częsta w USA, Francji, Anglii, zatem również w Krakowie). Kuniński zaoferował nam bardzo kompetentną historię ekonomii politycznej, od Smitha, Ricardo, poprzez Marksa, aż po Hayeka, Keynesa i Frankfurt. 

Nie lubię darów z rąk gnijącego autorytaryzmu, ale trudno mi zaprzeczyć, że przedziwny skarb ekonomii politycznej zafundowany mi przez rozpadającą się dyktaturę i jej galicyjskich „umiarkowanych i realistycznych” kontestatorów, pozwala mi przeżyć w dzisiejszym, do cna „odczarowanym” świecie, gdzie nie tylko szkołę i uniwersytet, ale nawet miłość, rodzinę i Boga rozważa się już wyłącznie przy użyciu kategorii ekonomicznych (miłość, rodzina i Bóg, a efektywność systemu emerytalnego; miłość, rodzina i Bóg, a strategie konsumenckie; miłość, rodzina i Bóg, a etyka pracy; miłość rodzina i Bóg jako przewaga konkurencyjna, itp., itd.).

W studio TVN CNBC spotkałem mojego dawnego hipisowskiego kolegę z epoki toruńskiej, w 1981 roku noszącego z dumą indiański pseudonim Salvache, dziś pracującego w redakcji miesięcznika „Forbes”. Ponieważ mój były kontestacyjny kolega miał do wygłoszenia wyłącznie prostą litanię obrońców OFE: „wolny rynek, dobry – państwo i polityka, złe”, „OFE gwarantują własność – państwo własność kradnie”, nietrudno go było w dyskusji przegadać. Mając ofiarowane mi przez polemistę przestrzeń i czas, pozwoliłem sobie nawet na odrobinę „obustronnej argumentacji”, krytykując zarówno wpływ OFE na nasze emerytury i budżet, jak też rząd (jak zwykle spóźniony, jak zwykle budzący się na ostatnią chwilę, jak zwykle wrzucający projekt kluczowej dla własnego przetrwania ustawy tuż przed upływem ostatecznego terminu, w którym ta ustawa może jeszcze dopomóc w przetrwaniu, jak zwykle odsłaniający bezbronne podbrzusze przed całym stadem silniejszych od siebie rekinów). 

Jednak im lepiej mi szło w dyskusji z posthipisem z „Forbesa”, tym więcej miałem czasu na myślenie. A niegościnne wnętrze mojego umysłu wypełniała właściwie tylko jedna myśl. Czemu bronię słabnącego rządu, którego za parę miesięcy może już tu nie być, przed właścicielami OFE (przypominam, najsilniejsze działające na polskim rynku polskie i zagraniczne podmioty biznesowe, wśród których są także właściciele najsilniejszych polskich mediów). Oni – w przeciwieństwie do rządu Donalda Tuska – byli tu, są i pozostaną na zawsze. W dodatku mógłbym przecież przyłączyć się do Partii OFE nie tracąc honoru. Mógłbym przyłożyć Tuskowi jako radykalny, antysystemowy prawicowiec i jako radykalny, antysystemowy lewicowiec. Właścicielom OFE głęboko jest obojętne, pod jakim sztandarem odbędzie się rozwalenie Tuska. Czy zrobią to narodowcy uważający, że Tusk pracuje dla Żydów, czy skłotersi przekonani, że jest trybikiem w machinie kapitalistycznego systemu (skłotersi są tu nawet nieco bliżej prawdy, co nie zmienia faktu, że istnieją w polityce takie sytuacje, kiedy w obrębie systemu też warto dostrzec te drobne różnice), czy katolicy przekonani, że Tusk prześladuje ich wiarę, czy zwolennicy świeckiego państwa przekonani, że Tusk chodzi na pasku Kościoła.

Czy wreszcie prawicowi publicyści jak zawsze przekonani, że po obaleniu jakiegokolwiek realnego rządu w Polsce ten kraj wreszcie dostanie się pod panowanie Chrystusa Króla, Matki Boskiej, Dmowskiego, Piłsudskiego, „żołnierzy wyklętych”… (nigdy się nie dostaje, ale to naszym kochanym prawicowym publicystom nie przeszkadza każdego rządu, na każde praktycznie zamówienie, „obalać”). 

Widziałem koalicję rozwalającą Millera, była równie zabawna. Realne interesy także wówczas można było wesprzeć dowolnym językiem. Gdyż w Polsce „idee nie mają żadnych konsekwencji” (patrz książka Richarda M. Weavera pod odwrotnym tytułem), podobnie jak coraz bardziej przestają mieć jakiekolwiek konsekwencje w całym naszym globalnym Weimarze.

Do podobnego wniosku co ja musiał dojść Krzysztof Kilian. Jeden z ostatnich ludzi, którym premier do tego stopnia zaufał, że posłał go w swoim imieniu w świat polskiego biznesu, aby tam dla niego zabijał i wskrzeszał, a przede wszystkim uprawiał coś w rodzaju polityki gospodarczej państwa (w otoczeniu neoliberalnym, więc z natury bardzo mizernej). Kiedy jednak Krzysztof Kilian przeanalizował (mając nieporównanie więcej ode mnie przesłanek i kompetencji) ten sam dylemat, który mnie trapił w studio TVN CNBC („po co osłaniać słaby rząd, którego za kilka miesięcy może już nie być, przed silnymi podmiotami biznesowymi, które w tym kraju były, są i będą?”), stwierdził, że prowadzenie polityki gospodarczej państwa jest sprzeczne z „logiką biznesową”. Za próbę prowadzenia polityki gospodarczej państwa można w tym kraju nawet pójść do więzienia, podczas gdy za zachowanie zgodne z „logiką biznesową” do więzienia w Polsce nie trafia się nigdy. W konsekwencji takich bądź analogicznych rozważań nastąpiła zmiana lojalności i konflikt z premierem. W wyniku czego jeden z dwóch – obok Jana Krzysztofa Bieleckiego – ludzi, z którymi Tusk naprawdę rozmawiał o gospodarce, przestał Tuskowi towarzyszyć z tak bliska. Samotność Tuska stała się odrobinę głębsza. 

W każdym kraju, gdzie biznes jest silniejszy od polityki (czyli obecnie w każdym kraju), każdy człowiek posłany przez politykę do świata biznesu, jeśli nie ma żelaznej woli politycznej, jeśli nie chce ryzykować ponad miarę, innymi słowy, jeśli nie przepełnia go szczere „życzenie śmierci” (cyt. za serią filmów pod takim właśnie tytułem), przejdzie na drugą stronę. Może dlatego, że tak bardzo widzę tę nierównowagę sił pomiędzy globalnym rynkiem, a polityką pozamykaną w pordzewiałych klatkach narodowych państw (wraz z politykami mieszkają jeszcze w tych klatkach stare wyleniałe papugi z epoki monarchii habsburskiej, gadające po węgiersku, polsku, słowacku i czesku, a niektóre nawet po włosku), dlatego jestem w stanie bronić nawet nieudolnego Tuska przeciwko profesjonalistom z OFE i nieudolnego Obamę przeciwko profesjonalistom z amerykańskich koncernów farmaceutcznych i prywatnych towarzystw ubezpieczeniowych. Może dlatego nie widzę nawet różnicy pomiędzy socjaldemokracją, chadecją i konserwatyzmem (tym prawdziwym, a nie neokonserwatywną rynkową wydmuszką). Rynek wygrywa dzisiaj ze wszystkimi nurtami polityki, nawet gdy się zjednoczą. Kolejni „technokratyczni” premierzy w Europie, przychodzący do polityki z banków inwestycyjnych i odchodzący do banków inwestycyjnych po zakończeniu swojej „politycznej misji”, tylko potwierdzają moją smutną diagnozę.

Tak jak wielkie prywatne banki skolonizowały państwowe budżety, tak samo wielki prywatny biznes podporządkował sobie politykę, a to co się po stronie polityki jeszcze biznesowi opiera – w Polsce, w Unii Europejskiej, w USA – biznes kończy właśnie korumpować i łamać.

Znacie wszyscy opowieści – najzupełniej prawdziwe – o byłych hakerach złapanych na gorącym uczynku, skazanych, a potem zatrudnionych do obrony korporacyjnych interesów. Dziś taką funkcję pełnią byli politycy (byli dziennikarze, byli księża… wszyscy, którzy kiedykolwiek byli, a dziś już ich nie ma).

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Cezary Michalski
Cezary Michalski
Komentator Krytyki Politycznej
Publicysta, eseista, prozaik. Studiował polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, potem również slawistykę w Paryżu. Pracował tam jako sekretarz Józefa Czapskiego. Był redaktorem pism „brulion” i „Debata”, jego teksty ukazywały się w „Arcanach”, „Frondzie” i „Tygodniku Literackim”. Współpracował z Radiem Plus, TV Puls, „Życiem” i „Tygodnikiem Solidarność”. W czasach rządów AWS był sekretarzem Rady ds. Inicjatyw Wydawniczych i Upowszechniania Kultury. Wraz z Kingą Dunin i Sławomirem Sierakowskim prowadził program Lepsze książki w TVP Kultura. W latach 2006 – 2008 był zastępcą redaktora naczelnego gazety „Dziennik Polska-Europa-Świat”, a do połowy 2009 roku publicystą tego pisma. Współpracuje z Wydawnictwem Czerwono-Czarne. Aktualnie jest komentatorem Krytyki Politycznej
Zamknij