Cezary Michalski

Niepascalowski zakład postępu

Jakiś już czas temu ksiądz Franciszek Longchamps de Berier po swoich entuzjastycznie przyjętych przez znaczną część polskiego Kościoła wystąpieniach w sprawie „bruzd dotykowych” i w ogóle przeciwko „nienaturalnej procedurze in vitro” pojawił się w „Faktach po faktach”. Tam dociskany przez redaktora Kajdanowicza wypowiedział w pewnym momencie swoje najbardziej autentyczne, choć przez nikogo chyba niezauważone, wyznanie wiary: „Bóg przebacza zawsze, człowiek czasami, ale Natura… nie przebacza nigdy!”. Widziałem go w tamtej chwili, więc mogę z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że to wyznanie wiary nie zostało wygłoszone ze smutnym fatalizmem, ale z ponurą, mściwą satysfakcją. Z tak mściwą satysfakcją, że zobaczyłem wówczas księdza Franciszka Longchamps de Berier w mundurze rzymskiego legionisty, w ozdobnych zbrojach, surdutach, garniturach, strojach z tysiąca epok, które zakładali na siebie wszyscy Wielcy Inkwizytorzy. Wyobraziłem sobie, jak krzyżując Chrystusa, a potem wbijając włócznię w jego bok, powtarzał te same słowa od dwóch tysięcy lat: „Obiecałeś ludziom odwrócenie naturalnego porządku, obalenie naturalnych praw, obiecałeś im równość, błogosławiłeś słabym, a samców alfa wzywałeś, by się ukorzyli, obiecałeś nawet życie wieczne, uzdrawiałeś chorych, wskrzeszałeś umarłych, powtórzyłeś wielką obietnicę Wyjścia, ale… Natura nie przebacza nigdy! No i co zostało z twojej obietnicy?”.

Czy stan, w którym Zachód znalazł się po dwóch tysiącach lat oddziaływania chrześcijaństwa, po trzystu latach Oświecenia i dwustu latach socjalizmu (Nietzsche miał rację, że to etapy tego samego procesu), jest postępem czy dekadencją? Czy z Natury i jej „świętych cykli” da się wyjść choćby o milimetr w lepszą stronę, czy też nie da się z niej wyjść wcale – albo można z niej wyjść tylko w babilońskie zepsucie, tak czy inaczej poprzedzające apokalipsę? Czy nie da się choćby o milimetr przepracować „ładu naturalnego” w nas samych?

Rozstrzygnięcie tego dylematu w każdym z nas nie dokonuje się dzięki empirycznym danym, ale wymaga zakładu. Na podobieństwo zakładu Pascala, choć tym razem zwróconego w nieco inną stronę, ku nieco innym, choć równie oddalonym brzegom. Ten zakład wymaga aktywnej stronniczości, aktywnego zaangażowania. Może dlatego nigdy nie byłem dziennikarzem, czyli rzekomo bezstronnym portrecistą politycznej, społecznej, ekonomicznej czy estetycznej (dziennikarz-krytyk literacki, muzyczny, teatralny…) empirii. Zawsze byłem tylko PR-owcem idei i instytucji. Zarówno jako „pampers-konserwatysta” (konserwatysta, czyli zwolennik umiarkowanego, ostrożnego, mającego minimalizować „koszty ludzkie” lub choćby je zauważać – postępu w granicach reformistycznych instytucji i prawa), jak też dzisiaj, kiedy konserwatywnych środowisk w Polsce nie ma i doktryny ostrożnego postępu w granicach prawa można bronić już tylko w (słabych) środowiskach lewicy lub w (prawie w ogóle nieistniejących) środowiskach liberalnych.

W związku z tym wolę też pracę nad historią, przepracowywanie historycznych traum („psychoanaliza” nie jest dla mnie synonimem dystynktywnego żargonu lubiących komplikować wszystko, co proste, jajogłowych, ale postępową metaforą ciężkiej pracy człowieka nad sobą) niż ich agresywne zapominanie (patrz „Niezbędnik historyczny lewicy”). Próbuję bowiem być wierny intuicji liberalno-konserwatywnego socjaldemokraty Santayany, który lubił powtarzać, że wszyscy niepamiętający własnej przeszłości będą zmuszeni wiecznie ją powtarzać. W ten sposób „Niezbędnik historyczny lewicy” uczący nostalgii za PRL, a nie ambiwalencji modernizacji, jest dla mnie dziełem tak samo reakcyjnym jak „historyczne” teksty Gmyza na temat „podejrzanych komunistycznych biografii” (w przeciwieństwie do książek Marci Shore czy książki Adama Leszczyńskiego Skok w nowoczesność). Gdyż tak samo jak nie lubię zamordystów gawędziarzy z dzisiejszej prawicy, którzy w zbrodniach swojej tradycji widzą „lekką przyjemność” tam, gdzie nawet generał Franco widział wyłącznie ponury fatalizm, podobnie nie lubię modernizatorów gawędziarzy z dzisiejszej bezsilnej politycznej lewicy, którzy melancholijnie fantazjując na temat PRL-owskiej modernizacji, jednym kapryśnym gestem odmawiają przemyślenia jej ceny.

„Nie lubię” nie jest zresztą żadnym kryterium. Odrzucam oba typy użytkowania historii, ponieważ oba są totemiczne, nie pozwalają wyjść z rytuału natury, nie pozwalają człowiekowi przesunąć się choćby o milimetr na drodze realnego postępu, który poza tym, że musi być postępem technologicznym, musi być także postępem etycznym. Inaczej bowiem doprowadzi ludzkość wyłącznie do przepowiedzianej przez Lovecrafta i Houellebecqa modernizacji Cthulhu. Gdzie w wyniku totalnego „odczarowania” wszelkich ograniczeń i motywacji moralnych pozostanie nam wyłącznie czyste zło własnej „odczarowanej natury” – chciwość, żądza dominacji, tyle że wyposażone w technologiczne kły i pazury kosmicznych rozmiarów.

Istnienie postępu etycznego, możliwość odchylenia człowieka choćby o milimetr od stanu natury, to nie jest jednak kwestia wiedzy, to jest kwestia wiary. Wymaga zakładu o takiej samej, a może nawet większej, sile co zakład pascalowski. To swoją drogą zabawne („zabawne” to mój prywatny eufemizm na „potworne, przerażające, fascynująco ciekawe”), że dzisiejsza polska prawica, nie mogąc uwierzyć w Chrystusa, uwierzyła w Jarosława Marka Rymkiewicza, który zaproponował jej pascalowską wizję natury, jednak bez pascalowskiego zakładu „wiary”.

Niepascalowski zakład postępu wymaga większej siły niż pascalowski zakład „wiary” (żadną wiarą nie był), ponieważ zakład pascalowski wymagał jedynie posłużenia się naturalnym strachem żywej istoty skazanej przez Naturę na śmierć (najczęściej w męczarniach) oraz na oglądanie śmierci (najczęściej w męczarniach) istot podobnych sobie. Zakład, w wyniku którego lokujemy się po stronie postępu (Chrystusa, Oświecenia, socjalizmu, konserwatyzmu niereakcyjnego, chadecji, Unii Europejskiej, politycznej i społecznej globalizacji równoważącej globalizację rynkową, wszystkich praktycznie przejawów reformistycznego postępu niezamykającego oczu na własne ludzkie koszta), nie odwołuje się do naszego naturalistycznego strachu. Wymaga odwołania się do nadziei, nieporównanie trudniejszego.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Cezary Michalski
Cezary Michalski
Komentator Krytyki Politycznej
Publicysta, eseista, prozaik. Studiował polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, potem również slawistykę w Paryżu. Pracował tam jako sekretarz Józefa Czapskiego. Był redaktorem pism „brulion” i „Debata”, jego teksty ukazywały się w „Arcanach”, „Frondzie” i „Tygodniku Literackim”. Współpracował z Radiem Plus, TV Puls, „Życiem” i „Tygodnikiem Solidarność”. W czasach rządów AWS był sekretarzem Rady ds. Inicjatyw Wydawniczych i Upowszechniania Kultury. Wraz z Kingą Dunin i Sławomirem Sierakowskim prowadził program Lepsze książki w TVP Kultura. W latach 2006 – 2008 był zastępcą redaktora naczelnego gazety „Dziennik Polska-Europa-Świat”, a do połowy 2009 roku publicystą tego pisma. Współpracuje z Wydawnictwem Czerwono-Czarne. Aktualnie jest komentatorem Krytyki Politycznej
Zamknij