Cezary Michalski

Moje kłopoty z Palikotem

Wejście Twojego Ruchu do kolejnego parlamentu jest dziś pewne, pracują nad tym intensywnie biskupi Michalik i Dydycz.

Ponieważ przypuszczam, że jestem (oczywiście w jakimś zupełnie minimalnym stopniu, nieprawdaż?), dotknięty zespołem Aspergera (autyzm funkcjonalny, od czasu zniknięcia tej kategorii autyzmu z listy zaburzeń psychicznych Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego czuję się zdrowy, nareszcie zdrowy!), zamiast spotykać się z „prawdziwymi ludźmi” (kto inny, jak nie funkcjonalny autysta umieściłby zwrot „prawdziwi ludzie” w cudzysłowie?), np. z ruchów miejskich, ja nieustająco emocjonalnie i intelektualnie współżyję wyłącznie z medialnymi symulakrami polityków „systemowych”, a także z symulakrami ich „idei” lub ich bezideowości. Tylko w kontaktach z symulakrami czuję się bowiem swobodnie, a nawet bezpiecznie. „Prawdziwi ludzie” wciąż okazują się dla mnie zbyt zaskakujący.

W ten sposób natrafiłem na Janusza Palikota (symulakrum per se), który w „Faktach po Faktach” (tym razem uczciwie przepytywany przez red. Kajdanowicza, a nie konsekwentnie glanowany przez red. Marciniaka) powiedział, że przyjąłby Schetynę do swojego (przepraszam, „Twojego”) Ruchu, gdyż Schetyna reprezentuje w Platformie „lewicę”, no może „lewicę liberalną”. Jeszcze parę tygodni wcześniej Palikot mówił – wówczas bardziej zgodnie z rzeczywistością – że nawet w formacji tak mało uwagi poświęcającej ideom, jak Platforma Obywatelska, to Schetyna jest minimalnie bardziej skłonny do wygłaszania nieco cieplejszych słów na temat Gowina czy pozostającej w Platformie „frakcji konserwatywnej”. Także wobec ew. koalicji z SLD na poziomie krajowym Schetyna (patron tejże koalicji na poziomie regionalnym) jest nieco bardziej wstrzemięźliwy od Tuska, nie tylko zresztą z najsłabiej choćby wpływających na jego zachowania polityczne sympatii lub antypatii ideowych, ale także dlatego, że dla celów takiej ogólnokrajowej koalicji premier Donald Tusk oddałby działaczom SLD miejsca w spółkach skarbu państwa i administracji samorządowej dziś zajmowane jeszcze przez niedobitki potężnej niegdyś frakcji Schetyny.

Kilka tygodni później Palikot twierdzi jednak, że Schetyna reprezentuje w Platformie lewicę i mógłby do niego przyjść. Mówi tak wyłącznie dlatego, że sądzi, iż w ten sposób zrobi na złość Tuskowi.

A na bardziej fundamentalnym poziomie Janusz Palikot jest przekonany, że zachowując się w taki sposób doścignie swoich faktycznych politycznych mistrzów, ludzi, którzy go uformowali lub zdeformowali, czyli Donalda Tuska i Jarosława Kaczyńskiego. Oni bowiem nie takie, ale większe cuda potrafią wyprawiać z własnym językiem. Palikot ma nadzieję, że doścignie ich w makiawelizmie za trzy grosze czy w PR-owym nihilizmie, które w dzisiejszej Polsce uchodzą za „przepastniejsze wyżyny” sztuki rządzenia. Otóż nie doścignie, gdyż Kaczyński i Tusk w te klocki są naprawdę lepsi, na co najlepszym dowodem jest wyjątkowa trwałość układu, który razem zbudowali i nieporównanie większa masowość i żarliwsza namiętność obu ich obozów (dziś obóz Tuska jest mniej namiętny, niż obóz Kaczyńskiego, co mu poczytuję na plus, kiedyś jednak namiętny był bardziej). Skoro z mistrzami politycznego nihilizmu Janusz Palikot wciąż sobie nie radzi, nawet w celach czysto PR-owych proponowałbym mu nieco więcej ideowości i konsekwencji, przynajmniej w mówieniu.

Dlaczego jednak mówię o „moich kłopotach z Palikotem”, skoro mógłbym go w tym felietonie po prostu zglanować, zyskując poklask ze strony najbardziej „antysystemowych” czytelników? Przecież glanowanie „systemu” nic dziś nie kosztuje, bo „system” ma inne mechanizmy stabilizacyjne, niż karanie glanujących go w Internecie publicystów i amatorów. Otóż mam z Palikotem kłopot, ponieważ jednocześnie w tym samym Twoim Ruchu, którego bez Palikota nie byłoby ani w polskim parlamencie, ani w dużych polskich miastach, ani na polskiej prowincji, pewna sensowna dziewczyna z Wrocławia, tamtejsza liderka TR, złożyła zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa przez abp. Michalika. Jest ona rozwiedzioną matką wychowującą dziecko, jest też feministką, tymczasem abp. Michalik stwierdził zupełnie wprost i całkiem jednoznacznie, że to rozwodzący się rodzice i feministki odpowiadają za pedofilię w polskim Kościele. Ona uważa te słowa za karalne oszczerstwo pod swoim adresem. I ma rację, nawet jeśli mało jest prawdopodobne, że prokurator Ślepokura czy jego dolnośląscy koledzy zainteresują się jej doniesieniem, gdyż są nieustająco zajęci przygotowywaniem kolejnych wystąpień w mediach na temat karygodnej zbrodni posiadania grama lub dwóch przez tego czy innego „liberalnego celebrytę”.

Ale jeszcze raz powtarzam, tacy ludzie jak ta dziewczyna z Wrocławia nie znaleźliby się w polskiej polityce już dzisiaj (a nie za jakiś czas, kiedy sympatyczne ruchy miejskie przejmą władzę w jednym mieście, potem w następnym, potem w całym kraju, a wreszcie w całej umęczonej przez globalizację Europie), gdyby nie Palikot. Także wejście Twojego Ruchu (a więc być może także tej sympatycznej dziewczyny z Wrocławia) do kolejnego parlamentu jest dziś zupełnie pewne, gdyż pracują nad tym bardzo intensywnie biskupi Michalik i Dydycz oraz rektor kościoła akademickiego w Piotrkowie Trybunalskim zapewniający, że „dzieci same wchodzą do łóżka”, a abp. Wesołowskiego nie odwołał z Dominikany papież Franciszek, tylko „tamtejsi wrogowie Kościoła”. Wypowiadając się w sprawie Smoleńska ta dominująca w dzisiejszym polskim Kościele frakcja hierarchów i księży pomogła Palikotowi osiągnąć 10 procent głosów w wyborach parlamentarnych 2011 roku. Wypowiadając się w sprawie pedofilii, ci sami hierarchowie pomogą mu granicę 10 procent zdecydowanie przekroczyć, o ile on sam się wcześniej kompletnie już nie zadrybluje.

W tym samym czasie Leszek Miller, w którego rzadko rzucam tutaj kamieniem, a nawet Adam Rotfeld, który robi bardzo sensowne rzeczy w polsko-rosyjskiej komisji do rozwiązywania problemów nierozwiązywalnych, zaatakowali w mediach Snowdena, w dodatku w całkowicie putinowskim języku. Putin, mimo że z obecności Snowdena na swoim terytorium PR-owo korzysta, sam nawet nie podpisał zgody na pobyt „tego zdrajcy” w Rosji. Kazał złożyć podpis niższemu rangą urzędnikowi, samemu deklarując w mediach, że Snowdenem pogardza, bo Snowden zdradził służby, obojętnie, czyje by te służby nie były. Dlaczego Miller i Rotfeld używają publicznie podobnych argumentów? Przecież Unia Europejska przynajmniej zachowuje w sprawie Snowdena hipokryzję. Miller i Rotfeld chcą być politykami unijnymi i naprawdę im się to wielokrotnie udawało, za co każdorazowo byłem im wdzięczny. Powinni zatem przynajmniej hipokryzji unijnej się trzymać. Nie chwalić nielegalnych podsłuchów, ale chwalić (bez względu na to, co prywatnie myślą), ludzi, którzy te nielegalne podsłuchy światu ujawniają. Zmuszając świat do kolejnych paroksyzmów hipokryzji, a czasami nawet do jakichś minimalnych działań na rzecz powściągnięcia kompletnej bezkarności służb.

Tak mało żądam od „systemu”, zaledwie hipokryzji, a i tak nie mogę się tego minimum doczekać. Bronię „polityki systemowej”, bronię ochotniczo, bronię być może bez potrzeby, gdyż po co „polityce systemowej” takie wsparcie jak moje, skoro za swoje miliony złotych z budżetu „partie systemowe” mogą sobie wynająć profesjonalnych i bardzo drogich PR-owców. Ale przed własnymi samobójczymi błędami „system” obronić trudno. PR-owcy takie rzeczy mają gdzieś, ich CV będzie wyglądało tak samo bogato, bez względu na to, czy zarabiali u znanego polityka, któremu zapewnili zwycięstwo, czy u znanego polityka, któremu pozwolili utonąć. Mnie na tym czy owym polityku systemowym ciągle jeszcze zależy. Więc nerwy mi nieprofesjonalnie siadają. 

Wracając zatem do Aspergera, kiedy w ferworze pewnej medialnej dyskusji dokonałem aspergerystycznego coming outu, wiele osób mi bliskich miało o to do mnie ogromne pretensje – że skompromitowałem w ten sposób sprawy, o które walczę, a także skompromitowałem ich, moich znajomych, którzy nie chcą mieć znajomego wariata, gdyż w Polsce – kraju zdrowych ludzi, ojczyźnie zdrowego psychicznie narodu – znajomość z wariatem jest kompromitująca. Tylko jedna moja prawdziwa przyjaciółka z zamierzchłych czasów toruńskiej kontestacji, Hania M., zareagowała inaczej. Powiedziała: „Michalski, ty się nie pusz, Asperger to przecież coś w rodzaju geniusza, jedni aspergeryści potrafią mnożyć w pamięci do setek milionów, inni zapamiętują Homera w całości, a ty?”.

I właśnie dlatego czasy toruńskiej kontestacji przedkładam nad całą politykę systemową. Nad antysystemową zresztą też.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Cezary Michalski
Cezary Michalski
Komentator Krytyki Politycznej
Publicysta, eseista, prozaik. Studiował polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, potem również slawistykę w Paryżu. Pracował tam jako sekretarz Józefa Czapskiego. Był redaktorem pism „brulion” i „Debata”, jego teksty ukazywały się w „Arcanach”, „Frondzie” i „Tygodniku Literackim”. Współpracował z Radiem Plus, TV Puls, „Życiem” i „Tygodnikiem Solidarność”. W czasach rządów AWS był sekretarzem Rady ds. Inicjatyw Wydawniczych i Upowszechniania Kultury. Wraz z Kingą Dunin i Sławomirem Sierakowskim prowadził program Lepsze książki w TVP Kultura. W latach 2006 – 2008 był zastępcą redaktora naczelnego gazety „Dziennik Polska-Europa-Świat”, a do połowy 2009 roku publicystą tego pisma. Współpracuje z Wydawnictwem Czerwono-Czarne. Aktualnie jest komentatorem Krytyki Politycznej
Zamknij