Cezary Michalski

Mieszczaństwo trawi, mieszczaństwo wypluwa

Już pod anestezją Tuska przechył Polski na prawo się pogłębiał. Co się będzie działo pod anestezją Ewy Kopacz i Bronisława Komorowskiego?

PR-owa ustawka („poważna”, „odpowiedzialna”, „konsensualna”… żadnej tam ironii) Ewy Kopacz okazuje się konserwatywna (umiarkowanie, klerykalnie, nieumiarkowanie, sarmacko… jeszcze zobaczymy).

Jak się Kaczyński nie zgodzi, będzie załatwiony, bo „odtrąca wyciągniętą rękę”. W dodatku kobiecą, a to się nie może spodobać Polakom. Narodowi zmęczonemu konfliktem, wycieńczonemu przez życie, które faktycznie miał ciężkie, a zresztą… Słowianie w ogóle szybko się męczą (patrz tekst piosenki Brać Donatana i Cleo). A jak się Kaczyński zgodzi, też będzie załatwiony, bo to przecież Ewa Kopacz (i jej „nowa Platforma”! i jej „nowa Platforma”!) jest sprawczynią tego nad wyraz pozytywnego przełomu. Trudno się zatem dziwić, że Jarosław Kaczyński miota się jak ranny łoś pod lufami dewizowych myśliwych przy pokrzykiwaniu medialnej nagonki. Jak zwykle tylko on jeden w PiS-ie złożonym z typowych polskich mizoginów (sam Kaczyński ma do gender stosunek politycznie obojętny) rozumie bezwyjściowość pułapki.

Kto zostaje wyrolowany z „umiarkowanie” konserwatywnego konsensusu? Kaczyński i PiS (jw.), a także prawicowcy z otoczenia PiS-u – ostrzejszego, medialnego, kulturkampfowego. Ale zostaje z niego wyrolowana także lewica (właściwie wszystkie jej odmiany, od „lewaków” po socjaldemokratów), a nawet liberalne centrum (niesprowadzające się wyłącznie do pochwały wolnego rynku i kulturowego status quo, zatem możecie słusznie zapytać, czy taka formacja w Polsce w ogóle istnieje).

Czemu ja się nie cieszę, pół życia spędziłem przecież, marząc o takiej umiarkowanie konserwatywnej hegemonii?

A kto powiedział, że ja się nie cieszę?! Mam dwie ważne sprawy do załatwienia w życiu (dwie sprawy publiczne, bo spraw prywatnych więcej i zwykle nie do załatwienia). Pierwsza z nich to pokój społeczny osłaniający modernizację na zupełnie podstawowym poziomie (autostrady, niewyprowadzanie Polski z Unii, odbudowa dobrobytu i kultury materialnej Polaków…). Ta pierwsza sprawa jest przez konserwatywny konsensus Ewy Kopacz i Bronisława Komorowskiego (nie bez Tuska-Kościuszki patrzącego na tych dwoje z brukselskiego nieba – parafraza za Konstanty Ildefons Gałczyński) załatwiana albo przynajmniej osłaniana stabilnie. Jeśli oczywiście jakaś mała apokalipsa nas wszystkich tu nie dopadnie. Więc kłamałbym (może mam kłamać na potrzeby czytelnika KP, a może jednak czytelnik KP woli prawdę?) mówiąc, że żadnej radości z obecnego status quo we mnie nie ma.

Ale mam jeszcze drugą sprawę, która przy konsensusie Komorowskiego i Kopacz staje się sprawą przegraną. Nie tylko trwać w Unii całkowicie biernie, dając się powoli wypychać na jej peryferia, ale walczyć o realną europeizację Polski (nie depolonizację, ale europeizację, chyba się oswoiliście z moją dialektyką?). Walczyć o zupełnie podstawową równość w wymiarze społecznym i obyczajowym. I o modernizację, czyli taką przemianę społeczną, w której nawet chrześcijaństwo zaczyna polegać na dawaniu wobec innych świadectwa własnym życiem, że się przeczytało osiem błogosławieństw, a nie na wymuszaniu na innych, najlepiej za pomocą powszechnego prawa, poddaństwa wobec „mojej religii, mojego Kościoła, bo moje, bo nasze, bo to polska tradycja…”.

Ale pod władzą Komorowskiego i Kopacz żadnego modernizacyjnego ryzyka nie będzie. Modernizować będą się co najwyżej dwa miliony Polaków pracujących w Anglii, Niemczech czy Francji, o ile ich tamtejsze UKiP-y i Fronty Narodowe od słodko gorzkiego cyca modernizacji nie oderwą i nie odeślą do kraju.

Nam pod władzą Kopacz i Komorowskiego pozostanie polityczny zen. Zdefiniowany już niegdyś przez Donalda Tuska i Jana Krzysztofa Bieleckiego (utrzymywanie pokoju społecznego, uśpienie Polaków, żeby się we śnie dokonała modernizacja poprzez wchłonięcie unijnych pieniędzy i norm).

Tak jak Tusk umiał odpowiadać na najpoważniejsze nawet kryzysy i cywilizacyjne wyzwania tylko PR-owo, tylko na takim poziomie, żeby poradzić sobie z PiS-em i zachować władzę, na takim samym poziomie (albo nieco niższym, albo nieco wyższym) będzie na nie odpowiadała Ewa Kopacz. Politykę wschodnią Unii Europejskiej będą uprawiać Niemcy i Francuzi. Już bez udziału Sikorskiego. Z drugiej jednak strony Sikorski to i tak najlepsze, co dzisiejsza Polska mogła w tym obszarze wystawić. Od spodu pukają bowiem Fotyga, Ziobro, Czarnecki, nawet Paweł Kowal. To że politykę wschodnią w UE będzie się uprawiać bez udziału tych Polaków, którzy „kwestii ukraińskiej” uczyli się z Ogniem i mieczem oraz z interpretowanego przez nich wyłącznie w kontekście Ogniem i mieczem Giedroycia, to akurat dla polityki wschodniej UE i dla Ukrainy żadna strata, przykro mi to powiedzieć, ale to prawda.

Politykę społeczną, ekonomiczną, równościową… też będzie się w Unii Europejskiej uprawiać bez udziału Polaków (no może poza Tuskiem, ale to jest Kaszub), co jednak biorąc pod uwagę siłę przechyłu dzisiejszej polskiej polityki na prawo, w stronę neoliberalizmu, w stronę renacjonalizacji, w stronę klerykalizacji… też żadną stratą dla Unii Europejskiej nie będzie.

Czy jednak pod tą anestezją, której narzędzia (strzykawki, pigułki, dystrybutory gazu usypiającego i rozweselającego) Donald Tusk sprawnie przekazał Ewie Kopacz wprost na naszych oczach, polska polityka, metapolityka, świadomość społeczna, prawo, instytucjonalna praktyka… dojrzeją do większej równowagi pomiędzy różnymi odmianami prawicy, konserwatyzmu biernego i lękowego, a lewicą lub choćby liberalnym centrum? Wątpię.

Już pod anestezją Tuska, w jego własnej intencji ostrożnie liberalną, przechył Polski na prawo tylko się pogłębiał. Co się będzie działo pod anestezją Ewy Kopacz i Bronisława Komorowskiego? Boję się pomyśleć. Jeśli miałoby się w tej drugiej fazie snu wydarzyć coś bardziej pozytywnego, coś bardziej zbliżającego nas do europejskości, do umiarkowanej równości w granicach prawa, do modernizacji (i jeszcze paru innych rzeczy, które dla twardych ideowców z lewa i prawa są może banałami, ale dla mnie pozostają marzeniem, bo już zbyt dobrze poznałem Polskę i jej równościowy, wolnościowy, modernizacyjny potencjał); jeśli zatem w tej drugiej fazie platformerskiego snu miałoby się wydarzyć coś bardziej pozytywnego z perspektywy moich ostrożnych marzeń, będzie to zależało tylko od lewicy, tylko od liberalnego centrum. Tylko od ich pomysłów (których dzisiaj nie ma), tylko od ich politycznej determinacji i umiejętności (ibidem).

Palikot został przez mieszczaństwo sprzedany – Kościołowi, konserwatystom, siłom status quo. Z nadzieją, że opłacone tak tanio, wszystkie te siły odpuszczą sobie także eksperymenty z PiS-owską prawicą i klerykalnym tradycjonalizmem. „I dadzą w spokoju skonsumować do końca rezerwy transformacji”, że pozwolę sobie sparafrazować realistyczną diagnozę Rafała Matyi. Załóżmy, że deal zostanie przez siły status quo przyklepany i że się wywiążą. Lewicy jednak w tym konserwatywnym status quo pozostanie rola bohemy, a nie polityki. Poliamoria na dobre i złe. Nie mam nic przeciwko poliamorii. Sam nie korzystam, tak jak nie korzystałem z „rewolucji seksualnej” ’68. Nawet jeśli ku pamięci tamtej rewolucji (bo była martwa już wówczas, jak ja byłem młody) nosiłem długie włosy i czarny wyciągnięty sweter uszyty z wełny izolacyjnej, to jednak zakochiwałem się całkiem po staremu. Romantycznie (brrr!), z ogromną dozą projekcji, żądzy posiadania i władzy. Hymn o miłości Św. Pawła do dziś dnia wydaje mi się tak naiwny w porównaniu z twardym psychospołecznym realizmem autora Justyny…, Julietty… i Zbrodni miłości, że naprawdę żaden byłby ze mnie poliamorysta.

Ale rewolucja seksualna ’68 roku faktycznie zawierała w sobie ostatnie elementy rewolucji faktycznej. Wystarczy wspomnieć Ulrike i Andreasa, których rewolucja ’68 stworzyła na dobre i złe. Obawiam się, że poliamoria w Polsce Komorowskiego i Kopacz nie będzie polityką w ogóle. A tylko bohemą, czyli jedyną rolą, jaką w kraju Komorowskiego i Kopacz ma do zaoferowania lewicy nie tylko „Newsweek”, ale nawet „Gazeta Wyborcza”.

Oczywiście koszmary są po to, byśmy się przebudzili. A czarne scenariusze po to, byśmy zrobili coś, co je przekreśli.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Cezary Michalski
Cezary Michalski
Komentator Krytyki Politycznej
Publicysta, eseista, prozaik. Studiował polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, potem również slawistykę w Paryżu. Pracował tam jako sekretarz Józefa Czapskiego. Był redaktorem pism „brulion” i „Debata”, jego teksty ukazywały się w „Arcanach”, „Frondzie” i „Tygodniku Literackim”. Współpracował z Radiem Plus, TV Puls, „Życiem” i „Tygodnikiem Solidarność”. W czasach rządów AWS był sekretarzem Rady ds. Inicjatyw Wydawniczych i Upowszechniania Kultury. Wraz z Kingą Dunin i Sławomirem Sierakowskim prowadził program Lepsze książki w TVP Kultura. W latach 2006 – 2008 był zastępcą redaktora naczelnego gazety „Dziennik Polska-Europa-Świat”, a do połowy 2009 roku publicystą tego pisma. Współpracuje z Wydawnictwem Czerwono-Czarne. Aktualnie jest komentatorem Krytyki Politycznej
Zamknij