Wielu liberałów, lewicowców i oświeceniowców rozmaitych odcieni nieustająco dręczyło prawicę, narzucając jej rozmaite niezgodne z naturą zakazy: zakaz antysemityzmu, zakaz przemocy, zakaz plemienności
Wielu liberałów, lewicowców i oświeceniowców rozmaitych odcieni nieustająco dręczyło prawicę, narzucając jej rozmaite niezgodne z naturą zakazy: zakaz antysemityzmu, zakaz przemocy, zakaz plemienności… (oczywiście nie mówimy tu, że sami liberałowie, lewica i oświeceniowcy rozmaitych odcieni zawsze tych zakazów przestrzegali, bo to niestety nie byłoby prawdą).
Zgodnie z zasadą cynicznego używania nowoczesności przeciwko jej własnym ideałom („cynizm jako oświecona świadomość fałszywa”, cyt. za Peter Sloterdijk, a swoją drogą, czy Marks używał pojęcia „fałszywa świadomość”, żeby się dystynktywnie wywyższać, czy żeby wydobyć innych z poniżenia?) po wiekach tych „niezgodnych z naturą” męczarni prawica postanowiła użyć Żydów do legitymizowania własnej plemienności, przemocy, a nawet antysemityzmu. Jak to jest możliwe? A prosto.
Oni rżnęli Kananejczyków, Szaron rżnął Palestyńczyków… ach jak to wspaniale, bądźmy jak Żydzi (wyrżnijmy na przykład Żydów tak jak oni Kananejczyków w swojej świętej księdze, choć na razie te akurat fantazje będziemy przemilczać z uwagi na wiadomą hegemonię). Oczywiście jest jeszcze diaspora, są jeszcze żydowscy lewicowcy, haskaliści (oświeceniowcy), liberałowie, frankiści… ale to jest przecież dekadencki wrzód na zdrowym, umięśnionym pośladku, wrzód zatruwający swoją zgnilizną… tu się już „proizraelski” prawicowiec może spokojnie rozpędzić.
Niczego sobie nie wymyśliłem, byłem we Francji dokładnie w latach, kiedy taką praktykę i taką teorię rozwijał Front Narodowy, którego liderzy, z Le Penem na czele, jeździli do Izraela, robili sobie przed kamerami niedźwiadki z tamtejszymi nacjonalistycznymi politykami i rabinami (tymi raczej od „zemsty Boga”, a nie od judaizmu), po czym wracali do Francji i wygłaszali przemówienia przeciwko „piątej kolumnie” liberalnej diaspory żydowskiej we Francji („i tylko spróbujcie nazwać nas antysemitami, to spotkamy się w sądzie”). Tacy sami są polscy prawicowcy, którzy pokochali pewne najbardziej toksyczne zachowania żydowskiego nacjonalizmu, wyłącznie dlatego, że wydają im się one usprawiedliwieniem dla ich własnego rozbestwienia (parafraza jak zwykle za Tomaszem z Akwinu). A przede wszystkim są alibi do tworzenia fałszywej, jednostronnej polityki historycznej. „Na podobieństwo tej, jaką tworzą Żydzi”.
W dodatku zawsze znajdą się Żydzi, którzy taki portret samych siebie pochwalą, potwierdzą, z takiego wizerunku własnej siły w oczach i mózgach polskich prawicowców się ucieszą. Tak samo jak zawsze znaleźliby się Niemcy ucieszeni z tego, że jakiś Polak zafascynował się nimi jako narodem imperialnym, albo Polacy ucieszeni z tego, że jako narodem imperialnym ktokolwiek by się nimi zafascynował.
Dlatego zależy mi na tym, żeby Izrael nie zdziczał. A ciągle sądzę, że nie zdziczał do końca, i ciągle przyglądam się ludziom, którzy na poziomie kultury i polityki izraelskiej ze zdziczeniem własnego narodowego państwa walczą, od własnego narodu domagają się uniwersalnej perspektywy.
Naród jako narzędzie doskonalenia duchowego i emancypacji jednostki (cyt. za Herder, Krasiński i paru innych zupełnie sensownych kolesi). No cóż, była epoka, kiedy to tak pracowało. Ale chętnie bym już to narzędzie zamienił na inne, nieco mniej kosztowne, bo nawet „Marsylianka” rzeczywiście była nie tylko wyzwolicielską pieśnią emancypacji, ale także nacjonalistyczną pieśnią mordu, o czym się przeciwnicy „narodu i ludu francuskiego” („Le peuple français”) – czyli chłopi z Wandei, lud hiszpański, lud niemiecki, lud rosyjski… szybko mogli przekonać.
Dlatego wolę narzędzia doskonalenia duchowego i emancypacji jednostki nieco bardziej uniwersalne od narzędzi narodowych, dlatego wolałbym europejską politykę historyczną od polityki historycznej niemieckiej, rosyjskiej czy polskiej, a nawet żydowskiej. Ale niestety ta ciągle jest słaba, mimo że już nieco silniejsza niż epoce Świętego Przymierza czy Ligi Narodów, które jednak nie przetrwały pod ciosami europejskiej „renacjonalizacji”.